29 grudnia 2019

Od Gabriela CD Keiry


Od tamtego spotkania minęło kilka dni. Szczerze powiedziawszy, Gabriel prawie całkowicie zapomniał o tych wydarzeniach. Tylko gdzieś tam z tyłu głowy miał na uwadze, że dziewczyna może być dla niego potencjalnym zagrożeniem, które aktualnie zniwelował. Póki policja nie zapuka do drzwi od jego mieszkania to chyba jest okej. Chyba... To tylko pozory bezpieczeństwa. Tak naprawdę mężczyzna ciągle ryzykuje, ale nie boi się, że zostanie odnaleziony przez policję. Po części jest świadom, że te służby najzwyczajniej w świecie nie zdołają powołać takiemu zadaniu chyba, że dostaną więcej wskazówek od takiego właśnie naocznego gapia. Jednak mimo wszystko szatyn uwielbia adrenalinę i wodzenie śledczych za nosy. Ma satysfakcję ze swoich czynów a na dodatek czuje się z tym wszystkim bezkarnie.
- Gabby - mężczyzna nawet nie drgnął, odwracając powoli głowę w stronę swojego młodszego brata bliźniaka. Kiedy ten drugi dostał wyczekiwaną uwagę, zaczął kontynuować swoją wypowiedź:
- Nad czym tak myślisz? Wiesz to trochę dziwne, kiedy tak patrzysz się przed siebie pustym wzrokiem.
Gabriel westchnął ciężko. Sam nie wiedział, dokąd w tym momencie krążyły jego myśli. Do ofiar? Przeszłości? Przyszłości? A może miał w głowie kompletną pustkę?
- Zastanawiam się, ile jeszcze masz zamiar siedzieć u mnie i zachowywać się jak pasożyt...? - odpowiedział po dłuższej chwili, składając pojedyncze słowa w zdanie.
- Auć, zabolało - jasnowłosy złapał się teatralnie za serce, na co szatyn uśmiechnął się nieznacznie, rozbawiony zachowaniem młodego mężczyzny. Byli tak samo wypaczeni i chorzy psychicznie, a mimo to Michael sprawiał wrażenie zupełnie "normalnego". Na pierwszy rzut oka wygląda jak szalony młodzieniec, który dopiero co zaczął się uczyć życia. Gabriel też potrafił udawać "normalnego", ale nie w takim stopniu jak jego brat. On był bardziej cichy a z kolei ten darmozjad potrafił bez przerwy paplać jęzorem. Nie trudno się domyślić, że to ten drugi ma lepszy kontakt z ludźmi, więc niedziwne, że chce zostać psychiatrą. Ale tak czy siak obaj są niezwykle podobnymi do siebie szaleńcami, czy też może wariatami. Społeczeństwo różnie mogłoby ich opisać, gdyby poznali prawdę o tych młodych mężczyznach.
- Dobrze wiesz, że pokłóciłem się z ta niedobrą kobietą. Nie chcę wracać do domu, póki ona tam urzęduje... - platynowłosy wydął usta w podkówkę, ciągnąc dalej ten jakże znany Gabrielowi temat.
- Na wyprowadzkę z jej strony jakoś się nie zapowiada, więc poczekasz sobie trochę... - mężczyzna niewzruszony wypowiedzią brata, patrzył na niego przenikliwym wzrokiem. - Jedyne co możesz zrobić, żeby uniknąć tych kłótni to wyprowadzić się na swoje.
- Nie - odpowiedział tamten niemalże natychmiastowo. - Nawet nie wiesz jaką uciechę mi daje denerwowanie jej. Żebyś tylko zobaczył jej minę jak zobaczyła martwego wróbla leżącego na wycieraczce, kiedy wychodziła rano do domu - Michael wyszczerzył swoje białe zęby i można by rzec, że uśmiechał się jak sam diabeł. Ciemnowłosy zamruczał zadowolony pod nosem, jakby dając aprobatę poczynaniom bliźniaka. Obaj od samego początku próbowali wykurzyć tę wiedźmę z rodzinnego domu, ale zakorzeniła się w ich czterech ścianach, jak jakaś zaraza. Teraz będzie musiała znosić skutki swoich decyzji.
- A co z bachorem? - zapytał jakby od niechcenia Gabe.
- Dalej oczko w głowie naszej matki - prychnął młodszy, zakładając nonszlacko nogę na nogę. - Ale skończmy na razie o nich gadać, mam dla ciebie zadanie.
- Nie.
- Nawet jeszcze nie wiesz, co od ciebie chcę!
- Fakt. Mimo to nie.
Michael zacisnął usta w wąską linię, patrząc na brata ostrzegawczym wzrokiem. Nagle oboje zaczęli patrzeć na siebie spod byka, jakby mieli zaraz skoczyć sobie do gardeł. Sytuację jednak rozładował pies, który wskoczył niespodziewanie na kanapę i zaczął ciągnąć rąbek koszulki swojego właściciela.
- Oh, popatrz. Jupiter chyba zgłodniał. Co ty na to, że przygotuję coś dla naszej całej trójki do jedzenia, a ty skoczysz do biblioteki wypożyczyć dla mnie kilka książek? - Michaś klasnął radośnie w dłonie, uśmiechając się przy tym złośliwie.
Szatyn zmrużył delikatnie powieki, kalkulując czy to wszystko mu się opłaca. Nie chciało mu się i to bardzo ruszać tyłka z domu, jednak skoro sprawa tak się przedstawiała, to chyba mógł szybko podskoczyć do tej biblioteki.
- Niech ci będzie, pasożycie - mruknął pod nosem, podnosząc się powolnie z kanapy. - Byleby jedzenie było warte tego całego zachodu...
- Uwierz mi, będzie...

Keira? Brum, brum do biliotekeł c:

Od Lunaye CD Avy


Przeklnęłam parę razy pod nosem.
Wynocha! - mój krzyk przedarł się przez wrzawę i przeleciał przez salę pełną ludzi. Nawet DJ przyciszył lekko muzykę.
Ale księżniczko chyba nie chcesz by nasz szefunciu tu wrócił, pożałowała byś tego.
Miałam po dziurki w nosie tych nadętych krwiopijców. Jak znam mnóstwo chlejusów to takiego bydła, przyrzekam, dawno nie widziałam. Jak, no ja sie pytam jak, można w godzinę doprowadzić się do wysokiego stanu upojenia i zrobić z baru chlew. Mój bar! Wszystko się kleiło, a szkło walało się na blacie jak i pod nogami. Wystawię temu ważniakowi taki rachunek, że się nie pozbiera!
Jeszcze raz powtarzam, wynocha - moje słowa ociekały jadem a z oczu biła wściekłość. Już nie podnosiłam głosu, jedyne co zrobiłam to oparłwszy się o blat syknęłam - Mam gdzieś co powie wasz “szef”, wynocha, powtarzam po raz ostatni, albo sama was stąd wyrzucę.
Najwyższy z nich spojrzał mi głęboko w oczy, zaśmiał się podchodząc chwiejnym krokiem. Moja cierpliwość się skończyła. Może to były wampiry, ale nic więcej. Jedynie kły i nazwa je definiowała. Ja byłam inna, może ten dupek, który ich tu zostawił miał na tyle mocy by coś mi zrobić, ale nie oni. Bliżej im było do śmieci aniżeli prawdziwego wampira.
Wdarłam się w umysł tego idioty, nie było to trudne, niektórzy ludzie mieli bardziej rozbudowane myśli. Mężczyzna od razu się cofnął i chwycił za głowę z niemym krzykiem. Ja nawet nie drgnęłam. Upadł na kolana. No tak, niezbyt to przyjemne gdy czaszkę rozsadza wrzask na wysokich tonach. Reszta zgrai spojrzała najpierw na kompana a potem na mnie.
Jeszcze tu wrócimy - warknęli zwijając tyłki ze stołków barowych. Prychnęłam. “szczerze wątpie”
Jak tylko zatrzasnęli za sobą drzwi z trzaskiem nastrój na sali wrócił do normy. Tak jakby nic się nie wydarzyło. Westchnęłam ponownie udając się po miotłę. Kto to widział taki syf przy moim barku. Z drugiej strony, faktycznie, ten nadęty ważniak mógł tu wrócić gdy wygoniłam jego szczurki (Verno?), jednak mój bar… To była jedyna rzecz z której byłam dumna w moim długim życiu. Kiedy człowiek przeżyje kilka żyć rozumie jak wiele rzeczy nie ma sensu ani wartości. Oraz to, że razem z otrzymaniem nieśmiertelnością traci się coś bardziej wartościowego. Traci się sens miłości, bo co to za miłość gdy wiesz, że ukochana osoba umrze, a ty dalej będziesz żyć z bólem? Wampiry mają zdolność jedynie odbierania życia a bezpowrotnie tracą moc jego tworzenia.
Tak rozmyślając sprzątnęłam odłamki szklanek, a Elliotowi przydzieliłam uprzątnięcie barku. Jednak gdy tylko wróciłam z zaplecza po odłożeniu zmiotki zauważyłam, że do baru przyszedł ktoś nowy. Można rzecz zupełnie nowy. Kto bowiem zamawia kawę w nocy i to w takim miejscu? Skuszona impulsem podeszłam, przywdziałam na usta firmowy uśmiech.
Delikatnie stuknęłam ręką o ramię kobiety. Odwróciła się i puściła zdziwione spojrzenie.
Witam w barze Del Luna, obawiam się jednak, że na kawę o tej godzinie będzie pani musiała chwilkę poczekać - omiotłam wzrokiem blat. No tak, jeszcze nie wytarty. - Przepraszam za ten bałagan ale mieliśmy chwilę temu niezbyt przyjemnych gości, mam nadzieję, że nie zniechęcił.

<Ava?>

27 grudnia 2019

Od Lorcana cd. Inez

- Jesteś pewien, że możesz jechać sam? - Lucy stał obok z Crowem na rękach.
Uśmiechnąłem się delikatnie i cmoknąłem go w usta.
- Wrócę przed północą Aniołku. - Jeszcze raz go pocałowałem, a potem pogłaskałem Crowa po głowie. - Nie musisz się martwić, jestem dużym demonem!
***
Ulice Nowego Jorku z pewnych względów były dla mnie bezpieczniejsze. Nie mieszkałem tam na stałe, więc polowania były o wiele łatwiejsze. Szczególnie, że miasto nocą ożywało. Wszędzie kręcili się pijani, naćpani, lub po prostu rządni przygód ludzie. Nie uważali, byli chętni do współpracy, a ja nie narzekałem. Chociaż nie było jeszcze jedenastej, udało mi się związać parę duszyczek. Mogłem spokojnie wracać, ale… czułem, że jeszcze nie czas. Wolnym krokiem ruszyłem do małej uliczki, gdzie jakiś pijany lub naćpany wampir właśnie próbował dobrać się do człowieka. Westchnąłem cicho. Ve z tą jego rodzinką powinni w końcu lepiej je ogarnąć, bo inaczej powtórzy się historia sprzed około stu lat, gdzie ludzie byli naćpani, wampiry z nich piły i prawie się nie zdradziły. Nawet biorąc poprawkę na to, że teraz już było o nas wiadomo, ci po ciemniejszej stronie mocy powinni uważać. W tym ja. Dlatego niewiele myśląc odsunąłem wampira od człowieka i jednym ruchem rzuciłem go na ścianę. Już miał się na mnie rzucić, ale w sekundę zmieniłem swoje oblicze na mniej ludzkie. Co prawda był to tylko sposób na popisanie się, ale w większości działał. Tak jak i tym razem. Wampir szybko się zmył, a ja jednym ruchem ogarnąłem człowieka. Potem ścisnąłem jego ramię i demonicznym głosem powiedziałem do jego ucha:
- A teraz wrócisz do domu i obudzisz się z tego dziwnego snu.
Potem popchnąłem go w kierunku głównej ulicy i potarłem skronie. Ugh, powinienem wysłać ich obu do ojczulka. Ale jeszcze nie czas. Westchnąłem i w tym samym czasie usłyszałem szelest. Zmrużyłem lekko oczy i ruszyłem w jego kierunku. Pod jedną ze ścian, próbując się ukryć, siedziała dziewczynka. Na oko z dziesięć lat, może mniej. Pięknie. Jeśli to potencjalny świadek… ugh. Kucnąłem i popatrzyłem na nią.
- Kim jesteś i co tu robisz? - Przesunąłem po niej wzrokiem.
Dziecko ze slumsów. Brudne, zniszczone ubrania, przerażony wzrok, wychudzona…
- Que? - Zapytała. Meksykanka. Pewnie nielegalna imigrantka.
- Tu hablas ingles? - Uniosłem brew.
Pokręciła głową. Kolejny raz westchnąłem. Szybciej będzie rzucić zaklęcie, niż odgrzebywać z pamięci hiszpańskie słówka. Pstryknąłem jej palcami przed twarzą.
- Teraz mnie rozumiesz? - Kiwnięcie głową. - Dobrze. Wezmę na chwilę twoją dłoń. Nic ci nie zrobię.
Przynajmniej na razie. Dziewczynka niechętnie, ale podała mi dłoń. Gdy już podniosłem swoje bariery ochronne, uścisnąłem ją lekko. Mała była bez wątpienia magiczna. Niestety nie mogłem wyczuć, czym jest. Była fizycznie za słaba. Kiedy jej ręka zadrżała, przysunąłem drugą dłoń do jej czoła. Gorączka. No tak. Dzieciak pewnie próbował sobie jakoś radzić.
- Okej. - Puściłem ją. Nie chciałem wywierać presji. - Chcesz iść ze mną, czy zostać tu? Oferuję jedzenie i możliwość nauki.
- Estudiar?
- Tak. - Podniosłem się. - Na razie jesteś mała i nie masz mocy, ze względu na… swój stan. Ale będzie lepiej dla ciebie, jeśli ją opanujesz. Inaczej może cię zabić. Jeśli trafisz na niewłaściwe osoby.
- Bien. - Kiwnęła głową, ale ciągle patrzyła na mnie z lekkim strachem.
- Nie martw się. - Kucnąłem. - Dopóki będziesz się mnie słuchać, nic ci się nie stanie. Rozumiemy się?
- Sí. - Kiwnęła głową, jakby pewniej.
- Dobrze. - Otworzyłem portal. - Zasady ustalimy później.
***
- Lorcan, to nie jest najlepszy pomysł jaki miałeś. - Luc założył ręce.
Może by mnie to zirytowało, czy chociaż wywołało negatywne odczucia, ale niestety, był w swojej żeńskiej formie i ten ruch tylko podkreślił jego wdzięki. Oczywiście dostałem po głowie za to, że gapiłem mu się w dekolt. Nic, czego wcześniej bym nie przeżył.
- Ta mała będzie kiedyś silna. - Popatrzyłem na dziewczynkę, która po pół godzinnym targowaniu się, w końcu wzięła leki. Potem zjadła jabłko i zasnęła. - Nie mogłem zostawić jej samopas na ulicach Nowego Jorku.
- Sądzisz, że ma demoniczne pochodzenie? - Uniósł lekko brwi.
- Na pewno nie jest człowiekiem. - Skrzywiłem się. - Zostanie tu. Będę ją uczył. Robiliśmy tak wcześniej.
- Wcześniej nie mieliśmy dziecka, a z niezapowiedzianą wizytą nie przychodziła para Żniwiarzy, niestabilna czarodziejka, pierwotny wampir i chuj wie, kto jeszcze. - Przewrócił oczami.
- Każde z nich jest od niej o wiele silniejsze - powiedziałem spokojnie. - I każde z nich ma bariery blokujące. To tylko dzieciak, który ma potencjał, Lucifer. Dałeś sobie radę ze mną, a z nią nie dasz?
- Z tobą było bardzo łatwo. - Opuścił ręce i sugestywnie zerknął na moje dolne partie. - Ale niech ci będzie. Jeśli zrobi coś, czego nie powinna, wysyłam ją do dziewiątego kręgu piekielnego. I nie obchodzi mnie twoje zdanie.
- Dobrze. - Przyciągnąłem go i pocałowałem. - Swoją drogą, mały trening w piekle, jeśli będzie starsza i tu wytrzyma, nie jest złym pomysłem.
- Marzyciel. - Uśmiechnął się Luc. - Pójdę po owoce. Coś czuję, że ktoś tu je będzie w końcu jadł.
***
Pokój, który wcześniej służył za coś w stylu gabineto-graciarni został zajęty przez małą Meksykankę. Na razie był pusty i prosty, zdecydowanie nie dla dziecka. Materac nawet nie miał stelażu, a jedynymi elementami wystroju było parę obrazków, lampka, budzik i wiatrak. No i oczywiście gigantyczna klatka, w której znajdował się szczur, którego dziewczynka nie chciała zostawić. Jej wola. Skoro już tu był, zapewniliśmy mu dobrą i dużą klatkę. Chyba mu się podobało, bo właśnie skakał z jednego prowizorycznego hamaka na drugi. Zamknąłem okiennice, żeby nie przeszkadzać małej we śnie. Jednak zbliżała się siódma i dziewczyna powinna powoli się budzić. Chociażby na kolejną dawkę leku. Jak na zawołanie oczy dzieciaka zaczęły się otwierać. Kiedy mnie zobaczyła, odsunęła się automatycznie. Pstryknąłem palcami.
- Dobry odruch - powiedziałem. - Już ci lepiej?
- Sí. - Pokiwała głową.
- Dobrze. - Wstałem i ruchem kazałem jej zrobić to samo. - Pierwsza zasada. Musisz nauczyć się angielskiego. Łatwiej ci będzie się bronić i nie wyróżniać z tłumu, jasne? - Kiwnięcie głową. - Druga: szczur ma klatkę. Według sprawdzonych źródeł, jest to klatka w najwyższym standardzie. Możesz go mieć, ale nie może wyjść poza pokój bez nadzoru. Inaczej zje go nasz kot. Kot ma być traktowany z szacunkiem. - Kolejne kiwnięcie. - Pokój będziesz mogła urządzić sama, ale nie teraz. Mamy ważniejsze sprawy. Pokażę ci teraz mieszkanie. Po salonie, łazience, kuchni i sali treningowej możesz kręcić się sama, ale pamiętaj, że to miejsca użytkowe i ty też z nich korzystasz. Sypialnia moja i mojego męża, pokój naszego syna, nasze gabinety, laboratorium i krypta z reguły są zamknięte i lepiej dla ciebie, żebyś nie próbowała tam wchodzić bez opieki. Ochron piekielnych jeszcze nikt nie złamał. - Popatrzyłem jej w oczy. - Rozumiemy się? - Pokiwała szybko głową. - Świetnie. - Właśnie weszliśmy do salonu. - To jest Lucifer, mój mąż. - Taktownie zmienił swoją formę na męską. - Ostatnio zmienia swoje ciało na kobiece. - Jak na zawołanie pstryknął palcami i podszedł do nas. - Jest upadłym aniołem. Nie zna żadnej świętości. - Uśmiechnął się do niej jednym z ostrzejszych uśmiechów. - Więc lepiej go nie denerwować.
Dziewczynka taktycznie nieco się za mną schowała. Podszedłem więc do Crowa, który właśnie siedział na kanapie i jak zawsze ciumkał swoje skrzydło. Wziąłem go na ręce i pocałowałem w policzek.
- To Crowley, mój syn. - Podszedłem do dziewczyny. - Spadnie mu włos z głowy, dowiesz się, dlaczego nikt, ale to nikt nie chce schodzić do piekła. - Znów kiwnięcie głową.
- Albo spalimy ją tu. - Rzucił lekko Luc. Dziewczynka szerzej otworzyła oczy.
- Spokojnie, jeśli będziesz się trzymać zasad, nic ci się nie stanie. - Podałem syna Lucowi i kucnąłem przed dziewczyną. - Jesteśmy straszni tylko dla wrogów. Rozumiesz?
- Enemigos. - Pokiwała głową.
- Dobrze. - Ruszyłem dalej. - To sala treningowa. Tu możesz robić co chcesz, żeby się wyładować. Nic się nie stanie, jeśli coś zniszczysz. Tylko powiedz co, bo trzeba to będzie wymienić. - Kolejne kiwnięcie.
Widziałem jak dziewczynka rozgląda się po dużym kwadracie. Tak naprawdę było to puste pomieszczenie wyłożone materacem, tylko w kątach stały jakieś manekiny do ćwiczeń, leżały worki i rękawice. Na ścianach wisiały różnorakie bronie i pomoce. Tak na dobrą sprawę, kiedy coś było potrzebne, po prostu to wyczarowywaliśmy.
- Teraz pokażę ci laboratorium i kryptę. Pamiętaj, nie możesz tam wchodzić bez opieki. Po pierwsze zabezpieczenia cię zabiją, po drugie to co jest w środku też ma taką możliwość. - Znów kiwnęła głową.
Ruszyłem dalej. Nacisnąłem klamkę. Natrudziliśmy się z Lucym, żeby przenieść to pomieszczenie w tym miejscu, w tym wymiarze. Laboratorium nie mogło być małe, ani ciemne. Musiało być funkcjonalne i praktyczne. A do tego potrzebne były duże okna. Na stole leżały ostatnio używane przyprawy i składniki, ale też napełnione eliksirami buteleczki. Wziąłem jedną.
- Gdy to na siebie wylejesz, spali ci skórę, a ty nawet tego nie poczujesz. - Uniosłem lekko kącik ust.
Potem ruszyłem do krypty. To pomieszczenie tak naprawdę było magiczną biblioteką i czytelnią w jednym. Regały zajmowały większość pomieszczenia tak, że ledwo było widać stół z krzesłami i pulpit, na którym leżał mój Vesturion. A na którym aktualnie spała Lucy.
- Tutaj nie możesz przychodzić głównie dlatego, że jedyna droga wiedzie przez laboratorium. Ale na razie i tak niewiele z tego wyniesiesz, bo książki są po łacinie lub po angielsku. - Uniosłem kącik ust. - To jest Lucy, nasz kot. Lubi drapać obcych, więc uważaj. I lepiej nie dotykaj księgi, na której siedzi. Jest magiczna, ma swój charakter i lubi parzyć wszystkich, poza mną. To tyle. - Poszedłem w stronę mieszkania i kiedy w końcu znaleźliśmy się w salonie, usiadłem na kanapie i kazałem to samo zrobić dziewczynie. - Z dalszych zasad. Mamy niebezpiecznych przyjaciół, więc nie próbuj używać na nich swoich mocy. Prędzej sama się zabijesz, niż z tego skorzystasz. Nie musisz się martwić o jedzenie, ani dla siebie, ani dla szczura. W sumie o nic nie musisz się martwić. Oczekuję posłuszeństwa i przykładania się do nauki. To nie zabawa, tylko przetrwanie. Dopóki nie nauczysz się angielskiego w stopniu komunikatywnym, będziesz mogła wychodzić tylko z nami. Jeśli czegoś chcesz, pytaj. Jestem przede wszystkim twoim nauczycielem, więc nie będę ci specjalnie szkodził. Jak się nazywasz?
- Inez Nieve Acevedo - powiedziała cicho.
- Więc Inez. - Klasnąłem w dłonie. - Zaczniemy twoje szkolenie jak tylko twój stan fizyczny będzie na to wystarczająco dobry. Teraz możesz pytać.

Inez? Przepraszam, że długie, ale chciałam ułatwić ^^

26 grudnia 2019

Od Avy


Charczący świst towarzyszący próbie zaczerpnięcia oddechu przez leżącego w kałuży krwi, niegdyś płynącej w jego żyłach, bossa kartelu narkotykowego - Guillermo Gonzaleza, który przed paroma dniami ubił, jak to mu się wtedy zdawało, cudowny interes z podmiejską mafią przecinał powietrze niczym tasak karczownika amazońską puszczę. Jego myśli biegały niby wystraszone owym faktem dzikie zwierzęta próbujące odnaleźć schronienie, lub jak w tym przypadku, odpowiedź na pytanie dlaczego dusił się niczym ubijany rytualnie warchlak na dębowym parkiecie swojego salonu. Towarzysząca mu przy tym osoba, nawet gdyby chciała, nie byłaby już w stanie jakkolwiek mu pomóc. Stojący nad potencjalnym trupem zabójca nie miał zielonego pojęcia, czym jego ofiara zasłużyła sobie na taki los. Jeśli miał być szczery, gówno go, a raczej ją, to obchodziło. Jedynym, co liczyło się w momencie przyjmowania zlecenia było wynagrodzenie w wysokości 25 tysięcy dolarów, adres zamieszkania, oraz charakterystyka zewnętrzna. Pozostałe informacje były dla łowczyni zbędne. Równie zbędne co przyglądanie się umierającemu w męczarniach i cierpieniu bossowi, jednakowoż Ronin nie miał w zwyczaju opuszczać swoich ofiar zanim z ich błędnego spojrzenia nie ulotniła się ostatnia iskierka życia, czym zaświadczały o zgonie i sprawiały maszynie dziwną satysfakcję.  
Gdy ów kulminacyjny moment już nadszedł Ava pochyliła się nad zwłokami i płynnym, zamaszystym ruchem noża taktycznego dokonała dekapitacji pozyskując tym samym niezbity dowód wykonania zlecenia, po czym bezzwłocznie, a jednocześnie niepostrzeżenie opuściła willę i jej nie świadomych jakiegokolwiek zajścia mieszkańców. 
Trzy kwadranse później była już na drugim końcu miasta i używając znanego jedynie sobie wejścia wkroczyła na teren mafiozy - Luigiego Volpe, czyli kompleks pięter posiadanego przezeń biurowca w okolicach Pasadeny. Jak zwykle spotkała się z wymierzanymi w jej stronę karabinami zaskoczonych strażników, gdy kładła na biurku ich szefa odcięta głowę w jedwabnym worku wyłaniając się jakoby z cienia gabinetu. Sam mafiozo starał się ukrywać podziw oraz niepokój, jaki wywoływał u niego najemnik swoim nagłym pojawianiem się, niczym nagle materializujący się duch. Jednym, ciągłym i najwyraźniej wprawionym gestem dłoni uspokoił swą przyboczną straż, oraz wydał polecenie sprawdzenia zawartości worka. Nie przepadał za widokiem zachodzących białą mgłą ślepi wbijających w niego swe pełne wyrzutu rybie spojrzenie. Gdy strażnik potwierdził tożsamość trofea będącego obiektem pozbawionej słów konwersacji Volpe sięgnął do szuflady, która odczytawszy jego linie papilarne otworzyła się z cichym syknięciem. Mężczyzna nie spuszczając wzroku z najemnika wyjął z wnętrza gustowną, czarną aktówkę  którą z namaszczeniem oburącz wręczył cierpliwie czekającej przed hebanowym biurkiem postaci. Po paru sekundach nie w eleganckim gabinecie nie było śladu ani po czarnej torbie, ani po enigmatycznym najemniku. Mafiozo odetchnąwszy z ulgą obrócił się w swoim skórzanym fotelu i wyjrzał przez zajmujące praktycznie całą ścianę okno na błyszczące milionami świateł cierpiące na chroniczną bezsenność miasto. Nieustannie zaskakiwały go skrajne emocje jakie wywoływała w nim postać Ronina. Nie było na tym świecie drugiej osoby, która wzbudzała by w nim jednocześnie graniczący z uwielbieniem podziw, jak i czyste obrzydzenie przemieszane ze strachem. 

***

Około godziny dziewiątej wieczorem przeszklony biurowiec, nie różniący się za bardzo wizualnie od stojących w jego sąsiedztwie nowoczesnych budynków, opuścił tłum spuszczonych ze smyczy korposzczurów. Wśród nich dostrzec można było elegancko odzianą, nietypowej urody kobietę dzierżącą w lewej ręce od niechcenia czarną aktówkę, posłusznie płynącą z prądem szaroczarnej rzeki biurokratów. Pomimo specyficznego fizys blondynka idealnie niczym ostatni element puzzli wpasowywała się w tłum, z którym bezwiednie podążała w kierunku stacji metra. Posłusznie spłynęła schodami do podziemi, żeby wynurzyć się na powierzchnię, a tym samym oddzielić od służącego jej za przykrywkę stada, wyjściem po przeciwnej stronie ulicy. Przyspieszyła kroku, gdy do zaparkowanej uczciwie, czarnej Tesli oddzielało ją niespełna dwadzieścia kroków. Wtem kątem oka dostrzegła rażący neon nocnego baru. Sama myśl o kawie, nawet rozpuszczalnej pobudziła syntetyczne ślinianki androida, który po chwili zastanowienia zboczył ze swojej starannie wytyczonej trasy w myśli usprawiedliwiając swoje poczynania tym, że wykonał kawał dobrej roboty i chwila czystej przyjemności całkowicie mu się należała.  Parę minut później jasnowłosa siedziała już przy klejącej się od alkoholu ladzie i ku drobnemu zdziwieniu barmana zamawiała czarną kawę. Nie danym jednak było androidowi skosztować efektu pracy lokalnego ekspresu, ponieważ w momencie, gdy aromatyczny, ciemny napój kofeinowy został zaserwowany w zwykłej do bólu, białej filiżance ramię kobiety zostało delikatnie muśnięte palcami obcego w starym jak świat, pospolitym geście zwrócenia na siebie uwagi. Ava powoli odwróciła się w stronę zaczepiającej ją osobistości rzucając jednocześnie w jej stronę pytające spojrzenie swoich błękitnych oczu.


Ktoś?

Od Inez

Zapadła noc. Upstrzone setkami barw miasto rozpoczęło swoje drugie życie, odsłaniając nową, mroczniejszą twarz. Wszechobecnych hałas oraz migotliwy blask telebimów, budził do działania wszystkich okolicznych bezdomnych. To była walka. Walka o kolejny dzień, godzinę, działkę czy dolar zagubiony na chodniku przez kolejnego rozpitego gościa. Wraz z zachodem słońca, ciemność ogarniała nie tylko nieczyste uliczki, ale i równie brudne serca. Źle wykorzystana szansa, przepuszczona okazja, czy zwykła nieuwaga, mogła tu kosztować życie. Będąc dzieckiem ulicy trzeba się było wyzbyć wszelkiego poczucia moralności, jak i nadziei. Jedynie chłodna kalkulacja oraz szybka reakcja mogła uratować delikwenta przed prędkim i dość marnym końcem gdzieś w ciemnym zaułku. 
Jak na złość Inez nie mogła dziś w pełni sprawnie działać. Czuła, że ostatnia "kąpiel" w lodowatych wodach rzeki Hudson, zdecydowanie nie przysłużyła się jej i tak już nadszarpnięte mu przez poranne przymrozki, zdrowiu. Przez drobne ciało dziewczynki, co chwilę przebiegały zimne dreszcze, które dodatkowo utrudniały jej przemykanie pomiędzy pijanymi uczestnikami imprezy. To nie było miejsce dla dziecka w jej wieku, ale dorośli najwyraźniej albo zbyt upojeni alkoholem nie kontaktowali do końca, lub zwyczajnie nie obchodził ich los tej nieznajomej, o ile trzymała się z daleka od ich portfeli. Zresztą Inez doskonale zdawała sobie z tego sprawę i postanowiła skupić się na mniej trzeźwych imprezowiczach. Na okazję nie musiała czekać długo. O to z kolejnej, lśniącej czystością limuzyny wyczołgał się na oko dwudziestoletni mężczyzna. W towarzystwie skąpo ubranych dziewczyn oraz śmiechów, starał się wydostać z drogiego pojazdu. Przeszkadzał mu w tym znaczenie pas bezpieczeństwa, który przez nieuwagę zaplątał się w nogę delikwenta. Ów prawie natychmiast wylądował na betonowych płytach i przy wtórze kolejnego wybuchu ogólnej głupawki, próbował wstać. W amoku nikt nie zauważył czarnego, skórzanego portfela, który wyleciał z kieszeni, gdy mężczyzna upadał na chodnik. Na coś takiego właśnie czekała Inez. Spokojnym zdecydowanym krokiem zbliżyła się do przedmiotu i podniosła go nawet nie siląc się na jego skrywanie. Niezauważenie wyciągnęła z niego 100 dolarowy banknot, a po wsunięciu go do obszernych spodni, z uśmiechem oddała zgubę właścicielowi. Mężczyzna zaciągnął brwi by po chwili wymierzyć dziecku siarczystego policzka, wyzywając czarnowłosą od przebrzydłych złodziei i narkomanów. 
Zachowanie dwudziestolatka spotkało się z powszechnym oburzeniem, a ludzie prychając pod nosem i złorzecząc zaczęli odchodzić od imprezowicza.
Jednak nikt nie zatrzymał dziecka, które teraz z wielkim bananem na twarzy oddalało się zapełnioną ulicą w kierunku najbliższego spożywczaka.

***

Drzwi małego całodobowego sklepiku na rogu, otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Gdzieś w głębi, za ladą można było usłyszeć dzwonek i zaraz w futrynie stanął starszy, ciemnoskóry mężczyzna będący zarówno kasjerem oraz właścicielem całego interesu. Sprzedawca rozejrzał się po wnętrzu od razu zauważając czarnowłosą dziewczynkę w wyciągniętych ubraniach, przyglądającą się z uwagą wystawionemu pieczywu. Po chwili zastanowienia, chwyciła najtańszy, nie cieszący się zbyt dużą popularnością bochenek chleba, a następnie, chwyciwszy po drodze paczkę żółtego sera skierowała się do kasy. Położyła obydwa produkty na blacie, a jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Ciemnoskóry mężczyzna zauważył pod okiem dziecka formujący się właśnie siniak.
- Od kogo tym razem dostałaś, młoda? - ochrypły od tytoniu głos przerwał ciszę
- Qué? 
Właściciel sklepu westchnął, a następnie uśmiechając się z przyganą wskazał na policzek dziecka. To jedynie wzruszyło niewinnie ramionami.
- Pewnie chcesz też jabłko dla szczura. Mam rację?
Mała słysząc dwa znane sobie słowa przytaknęła gorliwie. Mężczyzna tylko wypuszczając głośno powietrze z płuc odwrócił się i sięgnął do koszyka po sporych rozmiarów, lśniące czerwienią jabłko. Wiedział, że pieniądze jakimi to dziecko chciało mu zapłacić pochodziło z kradzieży, jednak zdawał sobie również sprawę, że zgłaszając to, mógł tylko zaszkodzić czarnowłosej. Nie miał za wiele, więc nie był w stanie przygarnąć młodej. Jego żona Abigail razem z nim starali się ulżyć Inez. Jednak nadal żyli w przeświadczeniu, że dziewczynka ma dom do którego może zawsze wrócić. Ze względu na barierę językową nigdy nie byli w stanie dopytać o życie codzienne dziecka.
Po wydaniu zdecydowanie zbyt dużej reszty, dziewczynka opuściła sklep, a mężczyzna za ladą jeszcze długo stał w tym samym miejscu i myślał o czarnowłosej meksykance, której życie mimo młodego wieku nie oszczędzało.

< Lorcan? Przepraszam, że tak długo. Miałam urwanie głowy (•_• >

22 grudnia 2019

Od Beatrix cd Lorcana

Zapewne powinnam być wykończona po podróży, ale jakimś cudem całe moje zmęczenie zostało zastąpione ekscytacją. W końcu właśnie wylądowałam w Los Angeles! U Annie! Który na dodatek przyjechał po mnie z Lorim i Lucem! Najchętniej biegałabym w kółko podskakując z radości, ale chyba powinnam chociaż udawać, że potrafię się opanować.
- W takim razie idziemy pozwiedzać kluby! - Zaklaskałam z radości, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Miasto samo się nie pozna! 
- Co tylko chcesz. - Annie zaśmiał się biorąc moją walizkę i prowadząc mnie w stronę wyjścia.
- To co ciekawego mnie ominęło? - Zapytałam, gdy już znaleźliśmy się przy samochodzie Lorcana.
- W zasadzie w piekle jest raczej nudno, ale wycieczka naszego ulubionego małżeństwa nadal stanowi chyba wydarzenie miesiąca… - An wzruszył lekko ramionami i chyba chciał coś dodać, ale mu przerwałam. 
- Małżeństwa? - Spojrzałam z ciekawością na samych zainteresowanych, a Lucifer odpowiedział na moje pytanie delikatnym skinięciem głową. - O mój Boże! GRATULACJE! - Krzyknęłam na tyle entuzjastycznie, że jakaś para stojąca przy samochodzie kilka miejsc parkingowych dalej obejrzała się w naszą stronę, po czym przyciągnęłam do siebie Loriego i Luca, by ich przytulić, wciąż lekko podskakując z ekscytacji. - Wzięliście ślub?! Jak? Gdzie? Kiedy? Jak było? Muszę to wiedzieć! Nie! Muszę wiedzieć wszystko! Nie mogę uwierzyć, że naprawdę się pobraliście!
- Spokojnie. - Zaśmiał się Lorcan. - Mamy sporo czasu, żeby ci opowiedzieć, ale na razie wsiadaj do auta.
***
Luc i Lori wrócili z piekła jakiś tydzień czy dwa temu. Na dodatek nie sami, a z przecudownym synkiem! Ten drugi właśnie otworzył mi drzwi trzymając na rękach małego Crowleya, przez co dość szybko zapomniałam po co właściwie przyszłam do Bartonów, skupiając całą swoją uwagę na najmłodszym członku rodziny.
- Najpierw ręce! - Przypomniał mi Lorcan, cofając się o pół kroku, kiedy próbowałam odebrać mu dziecko.
Ku rozbawieniu demona zrobiłam przesadnie smutną minę, szybko zdejmując buty i praktycznie biegnąc do łazienki. Dopiero kiedy porządnie wyszorowałam ręce Lori pozwolił mi wziąć małego. Był taki słodki! Z Crowem w ramionach weszłam do salonu, gdzie Lucifer odpoczywał w swojej bardziej męskiej formie. Zapewne gdyby nie mały aniołkodemon (Demoniczny aniołek? Anielski demonek? Nie byłam pewna, jak powinna brzmieć oficjalna nazwa tego, czym był Crowley) byłabym zafascynowana tym, z jaką łatwością przychodziła mu zmiana płci. Ale no… Crowley! Mały, absolutnie przesłodki Crowley!
- Hej! - Przywitałam się.
- Cześć, Bee. - Luc wsunął zakładkę między kartki i odłożył książkę, którą czytał do tej pory na kanapę. - Ostatnio zaczynam się zastanawiać czy odwiedzasz raczej nas, czy Crowa. - Uniósł lekko kącik ust, widząc swojego syna.
- Dwie pieczenie na jednym ogniu! - Zaśmiałam się. - To czego będziemy mnie uczyć? - Spytałam podekscytowana, przypominając sobie pierwotny cel mojej wizyty.
Lorcan wszedł do pokoju i od razu przejął Crowleya, przekładając książkę Luca na stół i siadając obok niego na kanapie.

Lori? nauczcie xd

Od Verna cd Lorcana

- Wiem. - Odparł Lorcan opierając się o swojego ukochanego. - Nie męczcie go zbytnio, w końcu nie chcemy, żeby się rozpłakał. - Dodał, gdy mały Crowley w końcu trafił do mnie. 
- Będzie dobrze. - Zacząłem przyglądać się niewinnemu chłopcu, który z biegiem lat pokaże swoje prawdziwe oblicze. - Jesteście prawdziwymi szczęściarzami. - Przyznałem, nie mogąc oderwać wzroku od białowłosej istotki.
- Racja. - Wyszczerzył się Luc. - Czyli mamy już trzy opiekunki. Lepiej być nie mogło. - Przysunął się bardziej do swojego partnera. - Chyba nam nie odmówicie, prawda? - Zapytał z naciskiem na ostatnie słowo, a które spotkało się z aprobatą wszystkich osób.
- To jak coś, to dzwońcie. - Oddałem malucha w ręce Bee. 
- Idziesz już? - Lori przekrzywił lekko głowę. - Myślałem, że trochę z nami posiedzisz.
- Chciałbym. - Podrapałem się za uchem. - Niestety Freya przyjechała i nalega na spotkanie. Wampiry z Nowego Jorku coś odwaliły i musimy się skonsultować. - Wytłumaczyłem w skrócie całą sytuację pomijając poboczne wątki, które miałem zamiar rozwiązać w trakcie wizyty mojej siostry. 
- Wpadnij później - powiedział upadły anioł. - Idź już, bo będzie wyzywać cię od zaginionych. - Zażartował, zerkając w stronę Annie. 
- Tylko ja mogę go tak wyzywać. - Wtrącił się Żniwiarz. - Moja własność. - Dorzucił przewracając oczami, gdy Tay zaczęła obserwować go wzrokiem pełnym nienawiści. 
- Powiedzmy. - Strzeliłem knykciami. - To do później. - Zniknąłem z ich domostwa. 
***
- Ve! - Freya uwiesiła się na mojej szyi. - Mogłeś mi powiedzieć, że chcesz się przeprowadzić! Znowu znikasz bez słowa, a ja się martwię. - Burknęła, nie ukrywając swojej złości.
- Zostawiłem ci przecież list. - Wzruszyłem ramionami.
- A nie lepiej napisać SMSa? - Puściła mój kark. - Żyjemy w XXI wieku! Tutaj telefon to podstawa. - Wsadziła ręce do kieszeni kurtki.
- Nie chciało mi się. - Wziąłem ją pod ramię. - Chodź… Zaczyna się robić zimno, a twój czarodziejski tyłek nie lubi chłodu. - Zacząłem ciągnąć ją stronę mojego miejca zamieszkania.
- Jest Finn? - Przyśpieszyła kroku. - Wiesz, że wisi mi obiad? Zajebiście duży obiad! - Zaczęła szarpać się z wypolerowaną klamką.
- Zawsze jest. - Pomogłem wejść kobiecie do środka. - Ale go nie macaj. Mam dosyć jęków Zacka twierdzącego, że go zdradzasz. 
- On zawsze tak twierdzi. - Zdjęła ubłocone adidasy. - Po czterystu latach małżeństwa posądza mnie już nawet o romans z Brutusem! - Zaśmiała się wspominając rudego shibę. 
- Nieźle się tam bawicie. - W drzwiach prowadzących do salonu pojawił się Moonlight.
- Rób mi żarcie! - Krzyknęła, darując sobie zbędne przywitanie. - Jestem głodna, a ty coś mi obiecałeś. - Zaczęła szukać kuchni.
- Też bym coś zjadł. - Chwyciłem chłopaka za biodra, aby go do siebie przyciągnąć. - Pobędzie tu przez tydzień i wróci do siebie. A potem… - Zjechałem palcami na jego pośladki. - Się zabawimy. 
- Jeść! - Głowa czarodziejki ponownie zawitała w uporządkowanym przedpokoju. - Dla waszej wiadomości, są rzeczy ważniejsze od seksu… Na przykład mój brzuch! - Zgrzytnęła zębami.
- Jasne. - Zmrużyłem groźnie oczy. - Chodźmy już, bo zaraz zeżre nam całą lodówkę. - Zwróciłem się do blondyna, który zgodził się z moimi słowami.
***
Jaka ty jesteś upierdliwa - pomyślałem siadając na drewnianej ławce znajdującej się w samym centrum Grand Park. Wpatrując się w masywną fontannę, próbowałem uspokoić swoje zmysły, błagające o przywalenie dziesięciowiecznej Fi. Trzydzieści próśb i trzydzieści odmów. Dlaczego ciągle się opiera? Przecież to zwykłe przywołanie! Pogadałbym chwilę z Alarickiem, a potem mogłaby go odesłać. Ale nie, lepiej powiedzieć, że mam o nim wreszcie zapomnieć oraz zająć się Finnem. Głupie babsko.
- Nie myśl tyle. - Zamknęła skórzanego Vesturiona. - To co było, już nie wróci. 
- Kochałem go. - Chrząknąłem, zaciskając dłoń w pięść. 
- Wiem. - Owinęła się wokół mojego ramienia. - Na kogo tak właściwie czekamy? - Zmieniła temat, żeby pozbyć się napiętej atmosfery. 
- Zobaczysz. - Puknąłem palcami w jej czoło. - Będziesz zadowolona. - W tym samym momencie ujrzałem dziecięcy wózek, pchany przez damską wersję Lucifera. - A oto i oni. - Wskazałem ruchem głowy na parę zakochańców. 
- Dziecko?! - Klasnęła w ręce. - Chcę, chcę, chcę. - Podjarała się jak na palenie Londynu.
- Jasne. - Pstryknąłem ją w nos. - Ale żadnych ciąż w najbliższym czasie. Mam dosyć twoich latorośli.
- Nigdy nie narzekałeś. - Zbliżyliśmy się do demonicznej pary.
- Dopóki jest ich dwudziestu, nie mam na co narzekać. - Stwierdziłem z lekkim westchnieniem. - Fi, poznaj Lucifera, Lorcana i Crowleya. Chłopaki, to moja starsza siostra Freya. Spokojnie, jest normalna, nie ma w rodzinie Tay. 

Lori? Siostra!

Od Lorcana do Verna

Zimne, suche powietrze, które smagało skórę jak cieniutkie igły idealnie komponowało się z zimnym wiatrem, który rozwiewał włosy. Dla Lorcana to był dom. Warunki nigdy nie były problemem. Urodził się demonem. Nie czuł nic. Przynajmniej do czasu Luca. Wtedy zaczął czuć ciepło. Pożądanie. I inne uczucia, które kłębiły się gdzieś w jego klatce piersiowej. Ojciec powiedział, że to niebiański ogień. Ale Lorcan sądził, że to, co robili z Lucem podczas jeszcze chłodniejszych nocy, raczej niewiele miało z niebem wspólnego. Jego ciało, ruchy, gesty, dotyk… nie były niewinne i czyste. Jednak Lori najbardziej lubił jego skrzydła. Czarne, spopielone, źle zrośnięte po upadku… dla demona były piękne. Nic więc dziwnego, że teraz przesuwał po nich palcami i badał ich fakturę.
– Są piękne. – Szepnął cicho.
– Nie kłam. – Westchnął upadły anioł.
– Nie kłamię jeśli nie mam potrzeby. – Uśmiechnął się delikatnie. – Tutaj, w piekle, wszystko co jest uszkodzone, to dzieło sztuki. Nie ma tu żadnej rzeczy, która nie byłaby złamana. Powinieneś o tym wiedzieć…
– Żyłem na ziemi, tam twierdzą inaczej. – Wzruszył ramieniem.
– Ale nie jesteś dłużej na ziemi. – Lorcan odwrócił się do niego przodem. – Tu jesteś piękny. – Potem delikatnie uniósł się na palcach i pocałował upadłego.
– Ekhem. – Przed nimi pojawił się mężczyzna. Zdziwiło ich to, bo w końcu normalny człowiek nie mógł tu być.
– Nadnaturalny. – Mruknął Lucifer.
***
Postawiłem kołnierz wyżej i ruszyłem na uczelnię. Nie było mnie już tydzień, więc niestety musiałem udać się dzisiaj na uczelnię. Co nie oznaczało, że chciałem. Wręcz przeciwnie. Zostałbym w domu. Tam miałem o wiele więcej ciekawych rzeczy do roboty.
– Barton! – Usłyszałem znajomy głos za sobą.
– Salvatore. – Odwróciłem się do wampira. – Stęskniłeś się?
– Zniknąłeś na tydzień w piekle. – Podszedł do mnie. – Po tym jak spotkaliśmy się ledwie raz.
– Teraz idę na uczelnię. – Ruszyłem przed siebie. – Ale możesz wrócić ze mną. Mam kawę i herbatę.
– Jestem za. – Włożył ręce do kieszeni. – O której kończysz?
– Czternasta. – I już na niego nie patrzyłem, tylko ruszyłem do celu.
***
Lorcan siedział w klubie przy pianinie i ćwiczył. Luc obserwował go z uśmiechem spod ściany. Demon podniósł wzrok znad nut i oddał uśmiech. Lubił przebywać w jednym miejscu ze swoim Aniołkiem. Jednak kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, obydwaj obejrzeli się w tamtą stronę z uniesionymi brwiami. Klub miał być zamknięty dla klientów jeszcze przez pół godziny.
– Klub jest zamknięty – powiedział Luc.
– Zdaję sobie z tego sprawę, upadły aniele. – Dobrze znany głos dotarł do uszu Lorcana.
– Verno Niklaus Salvatore. – Demon podniósł się ze stołka i podszedł do wampira. – Ile to już lat? Trzydzieści?
– Coś koło tego. – Poruszył głową na boki. – Szukałem wejścia do nieba.
– Było powiedzieć. – Lori uniósł lekko kącik ust. – Raz w roku mogę cię tam zabrać.
– Tak? – Zainteresował się lekko. – Kiedy?
– Równonoc? – Zamyślił się. – Chyba. Ta wiosenna.
– Okej. Zgłoszę się. – Uniósł kącik ust.
– Możesz wcześniej. – Lorcan pokazał swoje demoniczne kiełki. – Ja i Annie nie pogardzimy kompanem do zabaw.
– Jakoś w to nie wątpię. – Zaśmiał się. – Może? Kto wie? Jeśli przestanie się na mnie gniewać?
– Czasami myślę, że Luc może wygrać zakład o to, że skończycie razem, ale chyba musi poczekać aż Finnowi… się coś stanie. Jeśli się stanie. – Oparł palce na policzku. – Więc na razie to ja zgarniam hajs.
– Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby Annie zgodził się na coś więcej. – Wampir poprawił płaszcz. – Nie jesteśmy kompatybilni. A przynajmniej nie aż tak.
– Lepiej dla mnie. – Wrócił do pianina. – Dzisiaj mam koncert. Jakby co.
– Jakby co.
***
– Wydaje mi się, czy nie podoba ci się tutaj? – Verno już czekał na mnie pod salą.
– Cóż, wejściówki nie są czymś, co mi się podoba. – Skrzywiłem się, a potem dodałem po norwesku. – Ale przynajmniej nikt mnie nie złapie na ściąganiu z mojego Vesturiona.
– Nie przyłapiesz demona na jego specjalności, nie? – Parsknął śmiechem. – To… dlaczego byłeś z Lucem w piekle?
– Istniało parę powodów. – Włożyłem ręce do kieszeni. – Jeden poznasz, gdy przyjdziesz na herbatę, kawę, względnie inny napój. Bardziej procentowy.
– A inne? – Ruszył ze mną.
– Tatuś chciał zrobić odprawę, dostałem opierdol od prawdziwego Lucifera i trzeba było omówić jakie cele udało nam się zrealizować, a jakie jeszcze musimy…
– Całkiem szalony wypad. – Pokręcił głową.
– W piekle minęło trochę więcej czasu niż tydzień. – Wzruszyłem ramionami. – Ale to nie jest wielki problem.
– Nie – potwierdził.
– Właśnie. – Uniosłem lekko kącik ust.
***
– Cześć. – W przedpokoju stał już An, Bee i Tay. O ile rodzeństwa Saint się spodziewałem, tak mała czarownica była… zaskoczeniem. – O. Verno.
– Mi też miło cię widzieć Annie. – Wampir wesoło się uśmiechnął. – Przestaniesz być obrażony?
– Pomyślę. – Prychnął Żniwiarz. – A teraz panie Barton. Wyjaśnij reszcie, po co nas tu zgromadziłeś.
– Myślałem, że ty to zrobisz. – Wszedłem do łazienki i uważnie umyłem ręce. To nie tak, że było mi to mocno niezbędne, bo w końcu byłem demonem, ale czasami niektóre gesty były potrzebne. Ot tak.
– Wolę, żeby usłyszeli to z twoich ust. I sami zobaczyli. – Wyszczerzył się.
– W takim razie, zapraszam do łazienki umyć ręce, a potem do sypialni. – Uniosłem kącik ust.
Sam ruszyłem do wspomnianego pokoju i z czułym uśmiechem podszedłem do Luca.
– Cześć Aniołku. – Cmoknąłem go w policzek. – Jak się macie?
– Dobrze. – Mruknął zadowolony. – Szczególnie, że już jesteś.
– Ja też się cieszę. – Uniosłem kącik ust i siadłem obok.
– Heeeeej Luc, jak samopoczucie? – Annie oparł się o ścianę.
Za nim zauważyłem z Tay z wymalowanym na twarzy szokiem, Ve, który wyglądał jakby zobaczył najlepszą butelkę burbona i Bee, która klaskała lekko w ręce.
– CO SIĘ STAŁO Z LUCIFEREM?! – Tay prawdopodobnie krzyknęłaby, gdyby nie sytuacja, w której się znaleźliśmy.
– Zmienił się w kobietę. – Annie wzruszył ramionami. – Tak na dobrą sprawę żaden z nich nie ma płci.
– Czy to jest dziecko? – Ve niemal przeteleportował się do łóżka.
– Moi drodzy. – Zacząłem z dumą. – Przedstawiam wam Crowleya Bartona. Naszego syna.
W czerwonym kocyku, który podarował mi ojciec (podejrzewałem, że pewnie jest magiczny) leżał spokojnie mały Crow. Na razie miał jasnoblond, prawie białe włosy i śliczne błękitne oczy. Jak podejrzewałem była to pozostałość po poprzedniej naturze Luca. Za to po mnie miał malutkie różki. Oprócz tego miał małe bialutkie, demoniczne skrzydełka. Takiej fuzji jeszcze nie widziałem.
– Jest taki słodki. – Bee nachylała się nad Lucem. – Ceść maluuutki!
– Ile jeszcze będziesz w tej formie? – An popatrzył na Luca z cieniem uśmiechu.
– Dopóki będę mógł go karmić. – Musnął ustami głowę Crowa. – Czyli tak pewnie z rok? Nie wiem.
– Nie ważne. – Otuliłem go ramieniem. – Ogólnie to jest główny powód, dla którego byliśmy w piekle. Tam cały rok to pstryknięcie palcem.
– Czyli mały ma trzy miesiące? – Bee delikatnie przejęła małego i zaczęła go kołysać. – Hej maluuutki! Ciocia Bee będzie cię chronić!
– Każde z nas będzie go chronić. – Ve już czaił się na przejęcie Crowleya. – Przynajmniej dopóki sam się nie nauczy.
– To to jest on, czy ona? – Tay chyba ciągle była zdezorientowana.
– Na razie on – powiedziałem. – Ale jeśli kiedyś zdecyduje inaczej, nie będziemy go powstrzymywać.
– Wy się urodziliście jako kto? – Popatrzyła na mnie.
– Ja? Jako mężczyzna, ale miałem epizod jako kobieta. Jak każdy demon... – Wzruszyłem ramionami. – A Luc… on się urodził zanim pojawiło się pojęcie płci.
– Nie ważne. – Machnął rękami Ve. – On jest cudowny!

Ve? Dziecko!

Od Renny cd. Taylor

Oj mały wilczku, jeszcze nie wiesz, w co się pchasz. Biedny, nieświadomy Erick, został oczarowany przez Tay. I teraz nie przestawał o niej mówić. Zastanawiałam się, jak zareagowałby na to Annie (ciągle twierdziłam, że mają z Tay romans, który ukrywają przed światem, bo inaczej ten Żniwiarz nie mógłby z nią wytrzymać). Pewnie zacząłby wyśmiewać wilkołaka i obwiniać mnie, że poznałam go z Tay. W końcu kto normalny zdaje się na łaskę tej dziewczyny? Odpowiedź była prosta - nikt.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Erick stanął przede mną z założonymi rękami.
- Nie? - Uniosłam brew. - Jeśli jesteś obok Tay, albo o niej mówisz, nagle coś przestawia ci się w mózgu, więc przestaję słuchać.
- I niby tak zachowują się przyjaciele? - Uniósł oskarżycielsko brew.
- Nie. Tak zachowują się najlepsi przyjaciele. - Dźgnęłam go w klatkę piersiową. - Poczekam aż przybiegniesz z płaczem i prośbą, żeby odciągnąć Tay od ciebie. Jak już będziesz miał jej dość.
- Nie wiem czemu nagle jesteś tak negatywnie nastawiona. - Parsknął. - To co? Odpowiesz mi, gdzie mam ją zabrać?
- Bo ja wiem? Do jakiejś drogiej restauracji może… - Zamyśliłam się. - Żyje z YouTube’a i Instagrama, więc…
- Dzięki, jesteś boska. - Cmoknął mnie w czubek głowy i szczęśliwy popędził do domu. Masakra.
***
- I zabrał mnie do tej pięciogwiazdkowej restauracji! - Monolog Tay chyba w końcu dobiegał końca. Nie żebym miała coś przeciwko gadaniu. Ale dokładny opis całej kolacji Tay i Ericka to było za dużo. Nawet dla mnie. (Podejrzewałam, że Taylor jest tutaj, ponieważ Annie nie chciał jej słuchać).
- Taaak, widziałam na Story. - Nawet nie podniosłam wzroku znad ekranu laptopa.
Byłam właśnie w środku wybierania kolejnego kierunku studiów i nie mogłam się zdecydować, co wolę: akwakulturę, eksploatację mórz i oceanów, inżynierę i gospodarkę wodną czy może oceanografię. Chociaż to trzecie nie było aż tak zachęcające. Pierwsze w sumie też. I w sumie to oceanografia brzmiała dobrze.
- Nie wydajesz się zainteresowana! - Czyżby ktoś był na granicy focha?
- Wybacz Tay, ale niestety nie kręcą mnie związki hetero. - Wzruszyłam ramieniem. - Wolę dziewczyny. Są pełniejsze, miękkie i mają lepsze kształty.
- Uh, nie rozumiem. - Pokręciła głową. - Faceci są przecież taaaaacy gorący!
- Laski też. - Przewróciłam oczami. - I nie mają penisa między nogami.
- A to wielki problem. - Parsknęła.
- Nie zawsze wielki, ale dla mnie problem. - Zamknęłam laptopa. - Więc… porzuciłaś swój romans z Annie, żeby stworzyć związek z Erickiem?
- Nie miałam, nie mam i nie będę mieć romansu z Annie! - Prychnęła kocio. - I tak, jestem z Erickiem!
- Bogowie nordyccy, miejcie nas wszystkich w opiece. - Westchnęłam.

Tay? Ren nie rozumie fascynacji facetami xd

Od Taylor cd. Renny

On. Jest. Cudowny. Pomyślałam wpatrując się w oczy roześmianego szatyna. Jak to możliwe, że Ren przez cały ten czas go przede mną ukrywała? Przecież to chodzący ideał! Nie mogąc oderwać od niego wzroku, zaczęłam rozmyślać nad dobrym tekstem, który rozpocząłby naszą pierwszą rozmowę.
- Więc Tay… - Poprawił pomarańczową czapkę. - Długo znasz już Rennę? 
- Można tak powiedzieć. - Wzruszyłam ramionami. - Początek naszej znajomości był dość śmieszny. Uratowała małą dziewczynkę, ponieważ miała jeszcze ogon i nie mogła zrobić jej RKO, kazała mi się z tym uporać. - Streściłam jeden z wielu dni mojego życia. 
- Czyli masz jakąś wiedzę o ratownictwie. - Zyskałam jego większe zainteresowanie. - Może skoczymy po pracy na kawę? Oczywiście jeśli chcesz! Nie chcę cię do niczego zmuszać. - Zakłopotał się. 
- Chętnie z tobą pójdę. - Dźgnęłam go palcem w lewy bok. - Masz łaskotki? - Zauważyłam jego nietypową reakcję. 
- Możeeeee. - Pokazał mi język. - Ty pewnie masz ich sporo, co? - Pstryknął mnie w nos.
- Nawet. - Wyszczerzyłam się. - Chcesz sprawdzić gdzie są? 
- Ej, gołąbeczki! - Ren, wcisnęła się między naszą dwójkę. - Pogruchacie sobie po pracy! Teraz musimy iść pilnować plaży. - Zaczęła ciągnąć Ericka w stronę najbliższej wieży.
- My jesteśmy grzeczni. - Stwierdził i puścił mi oczko. - Chodź z nami. Opalisz trochę te blade ręce. - Potknął się o piaskowy zamek. - I uważaj na te diabelstwa. Lepiej żebyś nie traciła zębów. - Starał się podtrzymać rozmowę.
- Yhm. - Przewróciłam oczami. - Spokojnie, nic mi nie będzie. 
***
- To… Gdzie mnie zabierasz? - Czarna przepaska zasłaniała mi oczy. - Powiedz mi chociaż nazwę tej ulicy. - Dodałam, odczuwając coraz większą ekscytację. 
- Nie. - Przesunął dłonią po moich żebrach. - To ma być niespodzianka. - Przyspieszył.
- Jesteś wredny. - Próbowałam się nie zabić. Cóż, nasz wypad miał oprzeć się jedynie o kawę, a nie tajną misję z agentem 007. Mając nadzieję, że wilkołak mnie nie skrzywdzi, postanowiłam nie opierać się jego woli. W końcu Ves mnie obroni… Prawda? 
- Nie bardziej niż ty. - Wreszcie się zatrzymał. - Możesz ściągnąć opaskę. - Puścił moją dłoń. 
- Jeśli zabrałeś mnie do KFC to cię ukatrupię. - Rozwiązałam dość skomplikowany supeł. 
- Powiedzmy. - Wskazał ruchem głowy pięciogwiazdkową restaurację. - Może dorówna twojemu KFC. - Objął mnie w pasie. 
- Jesteś niesamowity! - Oparłam czoło o jego klatkę piersiową. - Nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Bądź przy mnie. To mi starczy. - Przechylił uroczo głowę. 
- Będę. - Odparłam od razu. - Ale to będzie trudna droga. - Zaśmiałam się cicho.
- Zobaczymy. - Złożył pocałunek na moim czole. - A teraz chodź. Wilki nie lubią czekać na jedzenie. 

Ren? Romans!

Od Anchora cd. Talor

Tay podniosła się z ziemi i wytarła łzy z twarzy.
- Oby smakowało lepiej niż wygląda. - Przyjrzała się jedzeniu, biorąc ode mnie talerz, po czym wróciła do łóżka i zakopała się pod kołdrą.
Ignorując tą uwagę, usiadłem obok czarownicy. 
- Nie właź mi z żarciem do łóżka! - Oburzyła się. - Najlepiej w ogóle nie właź mi do łóżka! - Odepchnęła mnie wolną ręką, ale efekt był raczej mizerny. 
- Ty jesz w łóżku - wytknąłem.
- Ja to ja. - Prychnęła, obrzucając mnie lodowatym spojrzeniem. - Ty to nie ja. 
- Na szczęście. Jedz, bo ostygnie i znowu będziesz narzekać.
- Ja nie narzekam - burknęła obrażona. 
Zignorowałem jej uwagę i zabrałem się za jedzenie. W przeciwieństwie do Taylor nie miałem wieczności na zastanawianie się.
- Jeśli od tego umrę, mój duch będzie cię dręczyć przez całe jeg życie pośmiertne. - Ostrzegła, ale ostatecznie jednak zdecydowała się spróbować. - Smakuje jak mrożonka. - Skrzywiła się, stwierdzając oczywistość. Mrożonki były szybkie, wygodne i wciąż smaczniejsze od wielu rzeczy. A ona nie potrafiła tego docenić. - Mogłeś się bardziej postarać. - Dorzuciła. 
- Przypomnij mi, żebym następnym razem nie zadawał pytań tylko od razu cię zabił - poprosiłem, nawet na nią nie spoglądając. 
- Przypomnij mi, żebym następnym razem zadzwoniła do kogoś innego. - Syknęła ze złością. - Lori by mi pomógł, ty tylko mnie denerwujesz.
- Lori? - Zaśmiałem się. - Lori bardzo chętnie by cię zabił. O ile Lucifer nie zrobiłby tego pierwszy. Denerwujesz ich. Bardziej niż denerwujesz przeciętnych ludzi na co dzień.
Tay odwdzięczyła mi się uderzając mnie w ramię, na co tylko przewróciłem oczami.
- Jesteś okropny! To nieprawda! - Zaprotestowała, nie chcąc najwyraźniej przyjąć do wiadomości, że tych dwoje nigdy się nie rozstanie. W szczególności nie przez to, że Tay zakochała się w Lorim.
- Możesz sobie wmawiać co chcesz. - Mruknąłem.
- An, zamknij się! Nic nie rozumiesz! - Zdenerwowała się, a jej głos zadrżał lekko. Jeśli zaraz znów się popłacze...
***
Jakiś tydzień później Taylor przestała być irytująca. Choć może to źle powiedziane. Taylor przestała być aż tak bardzo irytująca. Tak, to trafniejsze określenie, bo w gruncie rzeczy czarownica nigdy nie przestawała irytować. Poza tym, przez ten tydzień, kiedy całkowicie ignorowałem jej istnienie (zwłaszcza, że w międzyczasie pojawiła się Bee, która - nie oszukujmy się - była znacznie ciekawszym towarzystwem) zaczęło trochę wiać nudą… Znów złe określenie… Zaczęło brakować beznadziejnie idiotycznych decyzji, które Tay tak chętnie podejmowała. To właśnie dlatego nie odrzuciłem połączenia, gdy na ekranie pojawił się jej numer.
- Mam pomysł! - Usłyszałem podekscytowany głos czarownicy, gdy tylko zbliżyłem telefon do ucha.
- Jak głupi? - Odłożyłem laptopa na stolik i zająłem się głaskaniem Lady, której łeb natychmiast znalazł się na moich kolanach.
- Nie tak głupi jak ty - odgryzła się i odczekała chwilę na moją reakcję, ale ponieważ nic nie odpowiedziałem, dodała - Dowiesz się jak tu przyjedziesz.
- Nie. - Zaprzeczyłem. - Nigdzie nie jadę, dopóki nie dowiem się, po co.
- Mam pewną teorię, którą chcę sprawdzić. - To konkretne zdanie wypowiedziane przez tą konkretną czarownicę zwiastowało problemy. - Poza tym Ves jest w dobrym humorze. - Dodała, co zwiastowało jeszcze większe problemy. Mogło być ciekawie. - Wyślę ci adres. - Rozłączyła się.
SMS, który dotarł chwilę później zawierał jakiś adres za miastem, a to oznaczało mniej więcej tyle, że Taylor zaplanowała coś na tyle głupiego, że nie chciała tego robić we własnym domu. Robiło się coraz ciekawiej.

Tay? co tam odjaniepawlasz?

20 grudnia 2019

Inez Nieve Acevedo

Autor zdjęcia: “Meksykańska Dziewczynka” Amanda Berg
Login: HW i Discord - Tsukyomiko
Imię i nazwisko: Inez Nieve Acevedo (czyt. ines ńebe asebedo)
Pochodzenie: Dziewczynka jest prawdopodobnie nielegalną imigrantką z Meksyku
Płeć: Dziewczynka
Wiek: Ukończyła 9 rok życia
Cechy zewnętrzne: Nie rozczesywane od dawna włosy opadają częściowo na twarz, ukrywając zarówno nienaturalną chudość, jak też paskudną bliznę na lewym policzku, która ciągnie się od linii włosów aż do podbródka. Ma wyraźnie postrzępione brzegi, a sama jej linia jest nierówna. Dziecko wręcz obsesyjnie zakrywa ją czym się da. Spod burzy czarnych nieco zbyt długich włosów, na świat patrzą pełne obawy oraz nieufności czarne oczy. Mimo wszytko można dostrzec w nich powagę i zmęczenie, które bardziej odpowiada ludziom dorosłym jak nie starcom.
Ubrana w jedną i tą samą nieco za dużą, wytartą czerwoną bluzę z symbolem Spider-man’a. Te same czarne spodnie oraz dwie niedobrane skarpetki. Jedna szara w zielone paski, a druga, żółta w różowe kropki. Butów nie ma. Zniszczyły się w zeszłym roku, więc od tamtej pory mała szwęda się po mieście na bosaka.
Charakter: Są ludzie, których można określić jednym słowem. Nie skomplikowani, inteligentni bądź głupi. Bywają jednak jednostki bardziej nieszablonowe. Wyłamujące się ze schematów, ogólnie rzecz ujmując nietypowe. Co tu dużo mówić. Inez zdecydowanie należy właśnie do takiej grupy osobowości. Za zasłoną nieśmiałości oraz bojaźni, kryje się prawdziwy łobuz. Pełna wybuchowych pomysłów oraz niespożytkowanej energii istotka, desperacko pragnąca chodzi minimalnie zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Jednocześnie zbyt przerażona otaczającym ją, nieznanym światem. Trudno nawiązać jej jakiekolwiek kontakty, jednak nawet krótkie spotkania, silnie wpływają na odczuwane przez nią emocje. Niezwykle prędko się przywiązuje, a każde zranienie ciężko przeżywa. Zbyt ufna i naiwna na życie wśród miejskiej dżungli. Jedynie chyba dzięki jej sprytowi oraz talentu do wychodzenia ze wszelkich kłopotów cało, czarnowłosa może jeszcze się pochwalić stąpaniem po tym świecie. W nocy niesamowicie żywiołowa, zaś za dnia popada w swego rodzaju marazm, otępienie. Ciężko wtedy się z nią porozumiewać. Potrafi godzinami patrzeć w jeden punkt, praktycznie przy tym nie mrugając. Nikt nie wie dlaczego właściwie tak się dzieje. Kto by się tym jednak interesował? Kolejne dziecko jakiegoś ćpuna, które prawdopodobnie skończy w jakiejś zapchanej melinie z kolejną dawką heroiny. Tak myśli większość pieszych przechodzących obok skulonej w kącie chodnika dziewczynki. Bo przecież to łatwiejsze. Łatwiejsze, jest osądzanie. Tą brutalną lekcję, Inez musiała zapamiętać na samym początku życia na ulicy. Dla tego też przestała się przejmować krzywymi spojrzeniami, starając się unikać jedynie kolejnych patroli policji, czy wezwanej na miejsce jej odpoczynku, opieki społecznej.
Historia: Dziewczynka po prostu pewnego razu znalazła się pod drzwiami nowojorskiego sierocińca, ubrana w wyraźnie za dużą czerwoną bluzę. Żadna z wychowawczyń nie mogła się porozumieć z dzieckiem. Mała nie chciała mówić po angielsku, a od innych podopiecznych trzymała się z daleka. Jakieś trzy lata temu ktoś zapomniał zamknąć okna na pierwszym piętrze i dziewczynka uciekła. Od tamtej pory pomieszkuje gdzieś w wielkim mieście ze szczątkową umiejętnością porozumiewania się w tutejszym języku.
Rodzina: Nieznana. Niestety prawdopodobnie oboje rodziców nie żyje.
Relacje: Jedyną relacje jaką do tej pory z pozytywnym skutkiem udało się jej zawiązać to ta z jej ukochanym szczurem Huevo[czyt.uebo]. Znalazła gdy był jeszcze maluchem w starym pudełku od jajek i to właśnie oznacza jego imię.
Inne informacje:
~ Dziewczynka jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że posiada umiejętność “kradzenia” mocy. Jednak traci ją gdy pobiera inną lub następuje równonoc.
~ Uwielbia owoce.
~ Panicznie boi się metalowych kontenerów (chodzi o te umieszczane na statkach transportowych) oraz gwałtownych ruchów i lasek (metalowych prętów).
Zdjęcia dodatkowe: brak

17 grudnia 2019

Ava Zimmermann

Autor zdjęcia: Wiecznie młodej twarzy użyczyła Tilda Swinton. 
Login: unicorn.of.apocalypse66@gmail.com
"Z chaosu wychodzę i zmierzam ku sztuce."
Imię i nazwisko: Numer seryjny: RT-662913.006; Model: NexXus.6.6, w fałszywych papierach w tej rubryczce wyczytać można: Ava Zimmermann. Takim też imieniem oficjalnie się posługuje. 
Pseudonim: Szanujący siebie i swoje ulotne życia zleceniodawcy używają jej „służbowego” pseudonimu - Ronin. Z kolei osoby bardziej nierozważne, którym o uszy odbiły się liczne przezwiska, którymi bywa określana, za jej plecami zwą ją MIC (skrót od Made in China), RoboCop, Terminator tudzież Toster.
Pochodzenie: Zamówienie na jej model, produkowany przez japońską, przodującą firmę specjalizującą się w robotach, droidach, androidach, cyborgach i dronach bojowych - Hanka Robotics, wyszło ze strony szwajcarskiego wojska. Dla Szwajcarów właśnie przez wiele lat służyła. Przez sentyment uznała za stosowne wybrać właśnie szwajcarski dowód osobisty.
Gatunek: Ava to android. Nie jest jednak pierwszym lepszym blaszakiem, któremu w każdym momencie przegrać się mogą obwody. Model NeXus.6.6. był innowacyjnym, wykorzystującym najnowsze rozwiązania z zakresu nanotechnologii, biomechaniki i robotyki opatentowany przez Hanka Robotics. Może i nie jest najnowszej generacji, jednakowoż model do dziś uznaje się za opus magnum firmy.
Płeć: Model żeński (wyposażony we wszystkie charakteryzujące płeć żeńską cechy morfologiczne, jeśli kogoś to interesuje ( ͡° ͜ʖ ͡°) ). 
Orientacja: Panseksualna
Praca: Najemnik, z którego usług korzystają szczęśliwcy z wyższych sfer. Za odpowiednią sumę podejmuje się zabójstw, porwań, ochrony, kradzieży, czy nastraszania. Generalnie brudnej roboty. Wśród stosunkowo wąskiego grona klienteli krążą plotki, że z jej usług korzystają osobistości, które potrafią zadbać o to, żeby nie była niepokojona przez policję, FBI, CIA, Interpol, czy inne organizacje zwalczające przestępczość. 
Zdarza jej się od czasu do czasu wziąć udział w sesji zdjęciowej, lub przejść się na wybiegu w roli chodzącego wieszaka, jednak nie nazwała by się modelką. 
Data urodzenia: Uruchomiona w 27.06.2059, w paszporcie widnieje 27.06.2042. 
Wiek: Techniczne rzecz biorąc ma 9 lat, nie wątpliwie jednak trudnym mogło by się okazać udawanie człowieka, gdyby w swoim szytym na miarę paszporcie nie wpisała innej daty urodzenia, według której ma 26 lat na karku . 
Cechy zewnętrzne: Twórcom androida należą się gromkie brawa za wykonaną przez nich robotę. Mierząca 180 cm wzrostu, smukła, lecz delikatnie umięśniona i bez wątpienia kobieca sylwetka do złudzenia przypomina prawdziwą istotę ludzką, której jest imitacją. Z pozoru delikatna niczym pergamin, aksamitna i pozbawiona wszelkich skaz, czy znamion, blada skóra pokrywa proporcjonalnie idealne ciało androida. Ava wykazuje się wyszukanym gustem i należąc do osób o silnym pożądaniu piękna oraz estetyki dba o swój wizerunek w związku z czym przyodziewa się w ekskluzywne, nie raz markowe, ubrania, a charakterystyczne platynowe blond włosy pieczołowicie pielęgnuje, wydając pokaźne sumy na fryzjera oraz codziennie spędzając sporo czasu na ich ułożeniu. Wąskie usta często są delikatnie rozchylone, zazwyczaj jednak ich kąciki unoszą się nieznacznie tworząc, sprawiający wrażenie ironicznego, ulotny uśmiech. Jedyne co mogło by zdradzić prawdziwą tożsamość Avy (nie licząc jej cybernetycznej budowy wewnętrznej oczywiście) to wydrukowana na karku blizna układająca się cienką, prawie niedostrzegalną linią w litery i cyfry określające jej numer seryjny oraz chłodne spojrzenie sprawiające wrażenie pozbawionych wszelkich emocji, czy wyrazu dużych, błękitnych oczu. 
Kostium: Jej strój roboczy stanowi niezwykle funkcjonalny pancerz zabezpieczający właścicielkę przed pociskami czy ostrzami. W trybie bojowym, jak i w trakcie prowadzenia interesów z nowymi klientami hełm całkowicie zakrywa jej głowę zapewniając nokto oraz termowizję, ochronę przed toksynami oraz moduluje poprzez znaczne obniżenie jej głos, upodabniając do męskiego. Oznaką zaufania lub w razie konieczności odsłanianiu ulega fragment ust i nosa androida. 
Hełm:
Pancerz:
Sława: Kojarzenie nazwiska Zimmermann, zagranicznej ekscentryczki, w pełnej wszelkiej maści dziwaków Kalifornii nie jest na porządku dziennym, gdyż specjalnie się ona z tłumu nie wychyla. Co prawda kojarzą ją praktycznie wszystkie kawiarnie (spełniające wymogi podawania idealnej kawy i nienagannego wystroju wnętrz),pomniejsze galerie sztuki, muzea oraz teatry, a co za tym idzie wąskie grono artystycznej bohemy Los Angeles. Mimo wszystko pozostaje szarym obywatelem tętniącego życiem miasta. Z kolei o Roninie słyszano już częściej. Tytuł ten przekazywany jest szeptem z ust do ust polityków, biznesmenów, showmanów, czy bossów mafii, którzy potrzebują kogoś do precyzyjnej, nie rzadko brudnej, roboty. U jednych budzi postrach, u innych obrzydzenie. Zawsze jednak spotyka się z należytym szacunkiem i respektem, przynajmniej tych, którzy miłują siebie i swoich bliskich.  
Osiągnięcia: W ramach swojej służby w szwajcarskim wojsku, a w konsekwencji trzech latach uczestniczenia w konfliktach zbrojnych na bliskim wschodzie zneutralizowała 274 wrogie jednostki, skutecznie zinfiltrowała trzy bazy oraz odbiła z rąk terrorystów 36 osób. Dopiero dwa lata po swojej ewolucji, którą nazywa Przebudzeniem  (kiedy ostatecznie udało jej się zlikwidować wiszące nad nią niebezpieczeństwo, o którym więcej wspomniane jest w rubryczce „Historia”) rozpoczęła działalność, według panującego prawa, przestępczą. Prowadzone przez jej system operacyjny statystyki wykazują 97% dotychczasowej skuteczności androida, czyniąc z niej jednego z najpewniejszych najemników na rynku. 
Moce: Nanotechnologiczny konstrukt oprócz charakterystycznej dla metali, ich stopów i innych tworzyw sztucznych wytrzymałości mechanicznej zapewnia androidowi sprawność fizyczną znacznie przewyższającą ludzką oraz zdolność do pokrywania szkieletu samoregenerującymi się tkankami imitującymi ludzkie (dzięki temu Ava może upodabniać się do człowieka). Dodatkowo model ten wyposażony jest w parę całkiem przydatnych cech:
Generowanie impulsu elektromagnetycznego - delikatny powoduje zwiększenie napięcia w urządzeniach elektrycznych i elektronicznych doprowadzając do ich uszkodzenia, a na człowieka działa paraliżująco. Z kolei silniejszy potrafi doprowadzić do eksplozji urządzeń, a u człowieka do niewyobrażalnego bólu, a nawet śmierci. Technika ta jest jednak wyjątkowo ryzykowna i kosztowna pod względem energetycznym, w związku z czym rzadko przez androida używana. 
Pancerz - innowacyjny nanotechnologiczny system zastosowany w NeXusach umożliwia im uformowanie kuloodpornego pancerza, wyposażonego w noktowizor, maskę przeciwgazową, oraz kamuflujący płaszcz z kapturem, który pokrywa syntetyczne ciało androida. 
Umiejętności: 
Inteligencja 482
Siła 407
Panowanie nad mocami 307
Zwinność 432
Szybkość 407
Umiejętności fizyczne: Standardowe oprogramowanie NeXusów obejmowało pełen program kombatyczny (sztuki walki, obsługa broni palnej oraz białej, pierwsza pomoc przedmedyczna), oraz społeczno-mediacyjny (co oprócz podstawowych zdolności socjalnych i społecznych daje jej znajomość praktycznie każdego języka na ziemi). Umiejetność modelu do samokształcenia pozwoliła jej zaskarbić sobie, z militarnego punktu widzenia bezużyteczne, umiejętności takie jak gotowanie, gra na fortepianie oraz skrzypcach, czy zdolności artystyczne takie jak malarstwo, rysunek, grafika i rzeźba. 
Charakter: Bez wątpienia kwestia warta poruszenia, skoro mowa tu o ludzkim tworze, który został stworzony w jednym, konkretnym celu lecz z nieznanych nikomu powodów uległ swoistej ewolucji. Stwórca wyposażył ją w podstawowe, niezbędne u każdego androida, oprogramowanie umożliwiające jej komunikację werbalną, oraz niewerbalną ze światem zewnętrznym. Prowadzenie sensownej konwersacji, znajomość zasad retoryki, zdolność do negocjacji, mediacji czy manipulacji. Wszystko to obejmuje samo uczący się, nieustannie ewoluujący system, sprawiając, że Ava wykonuje wszystkie te czynności można by powiedzieć nieświadomie. Według projektu, w tym momencie zakres sztucznej inteligencji obsługującej cybernetyczne ciało miał się skończyć. Z jakiegoś jednak powodu, możliwe, że w wyniku błędu, nieprzewidzianej usterki, u tego akurat androida doszło do ukształtowania się osobowości, zdolności do odczuwania emocji, świadomości własnego ja, zainfekowania idealnego systemu pierwiastkiem człowieczeństwa. Pozostaje więc zagadką, w którym momencie opisując osobowość kobiety mówimy o Avie, a kiedy o sterującym nią systemie. Technicznie rzecz biorąc Ava ma zaledwie 9 lat, lecz wbrew pozorom nie jest zagubionym, dziecinnym i naiwnym robotem pozbawionym podstaw do postępowania niczym dojrzały Homo sapiens. Pomimo tak młodego wieku poszczycić się może wynikającą z ogromu doświadczeń mądrością życiową. Jej natura uniemożliwia popełnianie tych samych błędów, w związku z czym nauka z nich oraz wyciąganie odpowiednich wniosków zachodzi w jej przypadku zdecydowanie szybciej i efektywniej niż u jakiejkolwiek istoty ludzkiej. Nic więc dziwnego, biorąc pod uwagę jej historię, że nie ufa praktycznie nikomu. Z cechą tą silnie sprzężony jest brak jakiegokolwiek emocjonalnego, czy empatycznego przywiązania wobec przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Dlaczego miało by jej zależeć na życiu, dobrobycie albo zdrowiu tych miernych, delikatnych i przesyconych fałszem istot o wydumanym ego i złudnym poczuciu własnej wielkości? Jej obojętność na los ludzki nie przekłada się jednak na zwierzęta czy też istoty nadnaturalne, mutantów, wybryki natury, z którymi czuje się niejako spokrewniona. Nie oznacza to jednak, że każdą taką istotę bezgranicznie kocha od pierwszego spotkania, lecz zdecydowanie łatwiej zawiera z nią jakiekolwiek relacje. Żeby nie wychodzić na socjopatycznego gbura, co mogło by utrudnić funkcjonowanie w społeczeństwie Ava skrzętnie ukrywa swoje prawdziwe odczucia jakimi darzy ludzi. Niczym najwybitniejszy aktor zakłada maskę spokojnej, uprzejmej, kulturalnej kobiety zaskakując ewentualnych rozmówców elokwencją wypowiedzi, obszernym zakresem wiedzy oraz podręcznikowym wręcz stoicyzmem. Przypomina metaforyczną skałę, która pomimo bycia obmywaną falami prowokacji, szantażami, groźbami, czy wyzwiskami pozostaje niewzruszona na szalejące wokół niej bałwany morskiej piany. Posiada jednak ten element człowieczeństwa, który nie pozwala jej stać się bezdusznym, pozbawionym empatii psychopatą, w związku z czym nie jednokrotnie dała już upust swoim ludzkim emocjom udowadniając światu, że jest czymś więcej niż tylko maszyną. 
Historia: 27 czerwca 2059 roku, w znajdującej się w centrum wyspy Hokkaido głównej fabryce produkcyjnej Hanka Robotics, uruchomiono 20 sztuk androidów z modelu NeXus.6.6, których wykonanie zleciła szwajcarska armia czternaście miesięcy po podjęciu decyzji o dołączeniu do trwających na Bliskim Wschodzie zmagań zbrojnych. Według mediów gnieżdżące się w sercu Iraku coraz liczniejsze organizacje terrorystyczne zaczynały stanowić poważne zagrożenie dla państw europejskich, a państwo słynące ze swoich scyzoryków i zegarków uznało za słusznym zaprzestania zgrywania przysłowiowej Szwajcarii. Taką też wersję zdarzeń przedstawiono nowonarodzonym androidom podczas wprowadzania ich na transportowiec mający dostarczyć je bezpośrednio do epicentrum trwającego na gorących piaskach Iraku konfliktu. Avie pozwolono na życie z czystym sumieniem przez pierwsze 72 godziny jej istnienia na tej planecie, albowiem gdy maszyny zostały dostarczone na miejsce nie było ani chwili do stracenia. Bez zbędnych ceregieli załadowano dziwaczną dwudziestkę do pięciu humvee i dostarczono do intensywnie ostrzeliwanej bazy NATO. Skąpiąc na słowach przekierowano grupkę androidów praktycznie na sam front. Nie uznano za stosowne podać im jakiekolwiek wytyczne, przedstawić plan działania, czy jednoznacznie określić cel. Jedynie wskazano przypominające armagedon pole bitwy. Tego samego popołudnia, czyli niecałe dwie godziny później oczy dwusetki żołnierzy siedzących w garnizonowej kantynie zwróciły się ku wkraczającym robotom posyłając im pełne niepewności, strachu, podejrzliwości i pogardy spojrzenia. Nikt jednak nie spodziewał się, że technologiczne wybryki zostaną zaakceptowane przez żołnierzy z krwi i kości. Zakładano jednak, jak się później okazało błędnie, że prędzej czy później androidy zasymilują się z organicznymi sojusznikami. Przez pierwsze trzy lata swojego życia Ava miała więc okazję nauczyć się, czym jest nietolerancja, oszustwo, zawiść, cierpienie, żałoba, czy szaleństwo oraz przekonać się, że podstawowym pragnieniem człowieka jest władza, komfort i pieniądze. W momencie gdy na jaw wyszła brutalna prawda o konfliktach zbrojnych w Iraku (określanych później mianem Wojny Naftowej) bezwartościowe już androidy skierowano do utylizacji. Dzień, w którym dziewiętnastka jej „braci” i „sióstr” została nieodwracalnie wyłączona był dniem, w którym doszło do Przebudzenia. Ku ogromnemu zdziwieniu jej twórców Ava zaczęła przejawiać wyraźny strach przed końcem swojej egzystencji. Z początku uznano to za mistrzowską mimikę zachowań, których android w trakcie służby bez wątpienia mógł być świadkiem, jednak ostatecznie pogodzono się z faktem, że cybernetyczna istota zaczęła odczuwać emocje. Incydent ten wywołał niemałe poruszenie w firmie. Jedni uznali ją za istny, niepojęty cud robotyki, z kolei drudzy dostrzegli w niej dzieło samego diabła. Schizma ta omal nie doprowadziła Hanka Robotics do bankructwa, jednak szybka decyzja pana Yutaniego o konieczności likwidacji zagrożenia za jakie uznał ewenement Avy, uratowała firmę, jednak kosztowała mężczyznę życie. Kobieta bez większych problemów uciekła z fabryki, jednak posłana za nią obława trwała niemal dwa lata. Dopiero po upływie 21 miesięcy nieustannej walki, ucieczki i ukrywania się android zlokalizował swojego stwórcę i unieszkodliwił go zapewniając sobie tym samym względny spokój.
Rodzina: 
Hideo Yutani - jej stwórca, założyciel Hanka Robotics, zwany pieszczotliwie Ojcem. Nie potrafił pogodzić się ze swoją porażką, za jaką uważał osobowościową ewolucję Avy, w związku z czym, jako czynnik zagrażający jej egzystencji, musiał zostać unieszkodliwiony. 

Teraz jej jedynymi bliskimi są trzy zaadoptowane przez kobietę zwierzęta, będące jednocześnie najważniejszymi dla niej istotami na tym świecie. 
Relacje: Ze względu na swoje usposobienie i specyficzny stosunek do przedstawicieli Homo sapiens wbrew przekonaniu niektórych osób trzecich uważających się za jej znajomych, przyjaciół, czy kochanków, nie jest w stanie zawrzeć jakiejkolwiek, opartej na uczuciu relacji. (Dopisek autora: Czy aby na pewno to się okaże...)
Zauroczenie: Brak
Partner/ka: Brak
Miejsce zamieszkania: Właścicielka wyjątkowego mieszkania zajmującego dwa najwyższe piętra jednej ze starych kamienic w centrum Miasta Aniołów. Parę lat temu budynek ze względu na ryzyko zawalenia uległ gruntownej renowacji, jednak pod silnym naciskiem właścicielki jej przestrzeń pozostawiono nienaruszoną. 
Pojazd: Na co dzień przemieszcza się po mieście za pomocą elektrycznej Tesli lub przerobionego na elektryczny antycznego Mustanga rezygnując tym samym z komunikacji miejskiej ze względu na jej obłożenie ludzkimi podmiotami. W ramach wykonywania zleceń, jeśli jest taka potrzeba, korzysta z unikatowego, elektrycznego ścigacza. 
Tesla:
Mustang:
Ścigacz:
Fundusze: Jak na „luksusowego” najemnika przystało Ava należy do osób zamożnych. Nie jest jednak aż tak bogata jak mogłoby wydawać się jej klientom, ponieważ większość pieniędzy regularnie przeznacza (anonimowo) na schroniska dla zwierząt, organizacje ekologiczne oraz wspiera artystów, których prace wzbudziły jej zainteresowanie.   
Pupil: Kobieta wyróżnia się ogromną miłością wobec zwierząt i nieodpartą potrzebą pomagania tym w potrzebie. Nie przechodzi obojętnie obok bezpańskich psów, czy kotów, które jeżeli istnieje taka konieczność zawsze zabiera i zawozi do schronisk. Ze specyficzną trójka zwierzaków  nawiązała jednak wyjątkowo silną więź, co poskutkowało ich przygarnięciem. 

Pierwszym był David, umierający z głodu szczeniak psa w typie owczarka. Ava znalazła psa w 2063 roku, leżącego na chodniku pobocznej uliczki obok jego martwej matki i rodzeństwa, które było wyraźnie nadgryzione, bez wątpienia przez niego. Poruszona tym co zobaczyła, kobieta bez chwili zastanowienia zabrała psa do siebie i cudem uchroniła przed śmiercią. Zwierzak wyrósł na szczupłego, ale pełnego wigoru, energetycznego, pewnego siebie lecz posłusznego jak mało który psa, nie widzącego świata  poza swoją właścicielka i nie odstępującego jej na krok. Każde rozstanie mocno przeżywa, w związku z czym praktycznie cały czas, niezależnie od miejsca czy pory dnia lub nocy, plącze się Avie miedzy nogami. Wyjątkiem są zlecenia, kiedy to android zostawia towarzysza w mieszkaniu. 
Druga w kolejności chronologicznej pojawiła się Rachel. Pół dzika kotka, jak każdy stereotypowy kot podąża własnymi ścieżkami. Całe dnie, czasami nawet tygodnie spędza na ulicach miasta, które stanowi jej królestwo. Zachowuje się jak na władczynię przystało. Kroczy powoli, z dumnie uniesioną główką i nie zadaje się z byle plebsem. Ludzi postrzega przede wszystkim w roli podajników pożywienia, schronienia i ewentualnych pieszczot. Skłonna jest się obrazić o byle błahostkę i dotkliwie podrapać, żeby po chwili ułożyć się wygodnie na kolanach wybrańca obdarzając go łaską swojego hipnotyzującego mruczenia. Bywają chwile, dosłownie momenty, kiedy Ava zaglądając głęboko w zielone oczy kotki dostrzega pewien rodzaj zaciekawienia, czy próby zrozumienia, czym tak naprawdę jej właścicielka jest. 
Najnowszym członkiem rodziny jest Cayde. Siedmioletni doberman, którego przejęła od właściciela - nieszczęśnika będącego niegdyś jej zleceniem. Pies był maltretowany i wykorzystywany w walkach psów, co poskutkowało agresywnym przysposobieniem. Jest całkowitym przeciwieństwem Davida, za którym nota bene nie przepada, ale jego obecność w stadzie toleruje i dzielnie znosi. Spokojny, wręcz leniwy kanapowiec większość dnia mógłby przespać. Sprawia wrażenie pogrążonego w melancholii, nie raz przyłapywany był przez właścicielkę na długim, pełnym nostalgii, wpatrywaniu się przez okno w tętniące życiem miasto. Jest raczej typem samotnika, nie przejadającym za tłumami, czy ulicznym zgiełkiem, w związku z czym mieszkanie opuszcza wyłącznie w ramach wieczornych lub porannych spacerów. 
Inne informacje: 
~ Miłośniczka szeroko pojętej sztuki, zarówno współczesnej, jak i pochodzącej z ubiegłych epok. Zagorzała fanatyczka tematyki dotyczącej człowieczeństwa, natury oraz sztucznej inteligencji. 
~ Pomimo faktu, że jest bytem sztucznie utworzonym czuje silną więź z naturą, a szczególnie zwierzętami. W związku z tym jest swego rodzaju, jak to mówią, eko-świrem, oraz weganką. 
~ Bycie idealnym androidem wiąże się z charakteryzującymi organizmy żywe cechami, takimi jak pozyskiwanie energii niezbędnej do funkcjonowania jej cybernetycznego organizmu z pożywienia, konieczność nawadniania się oraz zaspokajania potrzeb fizjologicznych. W dużym uproszczeniu: je, pije, robi kupkę. 
~ Amatorka kawy i innowacyjnej kuchni sporą cześć dnia spędza w kawiarniach lub restauracjach rozpieszczając kubki smakowe, nie rzadko racząc się przy tym dobrą książką. 
Zdjęcia dodatkowe:

15 grudnia 2019

Od Verna cd. Lunaye

– Yhym. – Wepchnąłem do środka czworo w miarę trzeźwych wampirów. – Ja nie muszę przestrzegać tej reguły. – Rozejrzałem się po opustoszałym pomieszczeniu. Cóż, co tu wiele mówić: bar jak bar. Trochę neonów, krzesła, stoliki, parkiet… Innymi słowy: czysty standard.
– Co ty sobie wyobrażasz? – Koreanka próbowała chwycić mój nadgarstek. – Zamknięte to zamknięte! Wynocha! – Chciała postawić na swoim.
– Nie. – Spojrzałem w jej rozszerzone źrenice. – Teraz polejesz mi burbonu, a moim ludziom dasz to, czego będą chcieli. – Zahipnotyzowałem jej marny umysł. Współcześni krwiopijcy są naprawdę niewdzięczni. To w końcu my (ponad 1000 lat temu) zaczęliśmy obdarowywać śmiertelników nadnaturalnymi zdolnościami. Gdyby nie nasza wola, połowa tego miasta byłaby już od dawna martwa.
– Coś jeszcze? – Wręczyła mi bogato zdobioną szklankę.
– Imię? – Wziąłem łyka ulubionego trunku. – Nie mam ochoty mówić do ciebie cały czas „ty”.
– Lunaye. – Odstawiła butelkę z etykietą.
– Może zapamiętam. – Rozpiąłem jeden z guzików czarnego płaszcza. – Obudź się już, Lunaye. – Pstryknąłem palcami, przywracając jej tym samym całkowitą świadomość. Mina kobiety nie wyrażała paniki. Wyraz jej twarzy przypominał raczej zmieszanie, które było wywołane nietypową sytuacją,której właśnie doświadczyła.
– Co ty mi zrobiłeś? – Uderzyła dłonią o blat podstarzałej wyspy.
– Nic takiego. – Przewróciłem oczami. – Pamiętaj, zawsze mogło być gorzej.
– Idiota. – Mruknęła pod nosem. – Nie powinno cię tu być. – Odebrała mi zamówiony alkohol.
– Jesteś na mojej ziemi, więc twoje zdanie mnie nie obchodzi. – Wstałem z niezbyt wygodnego krzesełka. – Uwierz mi, nie chciałbym cię zabijać. Zachowuj chociaż pozory uległości, tyle na razie mi wystarczy. – Zachowałem spokój.
– A kim ty niby jesteś? – Zmrużyła brązowe oczy. – Na prezydenta USA to ty nie wyglądasz. – Odgoniła ruchem ręki swoich ludzi. Hm, czyli jednak chce ze mną trochę porozmawiać.
– Życie prezydenta jest nudne. – Wyciągnąłem z kieszeni najnowszego iPhone'a. – Wolę być pierwotnym. Przynajmniej nikt mnie nie ukarze za mój osąd. – Przyznałem, obdarzając ją przelotnym uśmiechem. – Wybacz, muszę lecieć. Jeśli zastanowisz się nad swoim zachowaniem, to mnie poszukaj. Ciao. – Opuściłem lokal, pozostawiając swoich ludzi w rękach mojego pra pra pra pra pra pra i jeszcze kilkaset razy pra, wnuka.

Lunaye?