29 lipca 2020

Od Petera CD MJ

Patrzyłem na dziewczynę jakby w tym momencie postradała wszystkie zmysły i poczucie wyobraźni. Przecież nie ma mowy żebym napił się tego ohdyctwa szczególnie tutaj! Co jeśli ktoś nas zobaczy? Fakt miejsce jest położone na uboczu, ale to jeszcze nie gwarantuje stu procentowego bezpieczeństwa. Nie mogę ryzykować, poza tym wieczorem mam patrol, na którym powinienem być skupiony na maksa. Chociaż mój organizm pewnie szybko wypłukałby ten cały alkohol, jak to bywa w przypadku większości leków, które zażyłem, więc...
Parker, wracaj na Ziemię! Jesteś niepełnoletnim gówniarzem i nie możesz nawet myśleć o skosztowaniu tej uzależniającej cieczy! Co pomyślała by o tobie May, gdyby się dowiedziała? Ale nie musi się wiedzieć... Kurczę...!
Większość dzieciaków w moim wieku ma za sobą ten rozdział a nawet i więcej, jednak ja zawsze byłem dziwny, mimo to jestem poniekąd zwyczajnym człowiekiem i na dodatek nastolatkiem... Tak łatwo mnie zwieść na złą drogę poprzez takie zwyczajne pokuszenie... Butelka alkoholu jest dla mnie niczym zakazany owoc, które mam wręcz na wyciągnięcie ręki, tylko to ode mnie zależy ostateczna decyzja - zerwać czy nie.
- Żyjesz człowieku czy nie? - MJ pomachała ręką centralnie tuż przed moją twarzą jakby sprawdzała czy jeszcze aby na pewno kontaktuję z tym światem. Na szczęście wciąż znajdowałem się w tym samym miejscu lecz moje myśli... To już inna sprawa...
- Tak, tak... Wiesz co... Chyba spasuję, wolę poczekać aż wiesz no... Będzie to legalne - odpowiedziałem niepewnie, jąkając się prawie przy każdym słowie. Czułem się trochę wyobcowany z tego świata, w którym obracała się moja przyjaciółka. Niby walczę z przestępczością i takimi innymi, ale nie jestem ich częścią.
Z jednej strony chciałbym spróbować, ale z drugiej... Chcę twardo trzymać się swoich zasad.
- Pizda - prychnęła, a po jej minie mogłem stwierdzić że jest mną zawiedziona. Cóż nic na to nie poradzę. Na pewno w przyszłości będą jeszcze okazję, abyśmy mogli się razem napić, oczywiście gdy oboje już przekroczymy odpowiedni do tego wiek.
- W takim razie sama się napiję - dodała, po czym zaczęła się bawić zakrętką, w celu otworzenia zawartości butelki. Zmarszczyłem brwi na jej poczynania. Skoro ja nie piję, to ona także. Jesteśmy w tym samym wieku, więc MJ nie może spożywać alkoholu. 
Wyrwałem jej niespodziewanie szklaną butelkę z ręki, po czym sprawnym ruchem wyrzuciłem ją do wody. Prąd rzeki zabrał ją ze sobą, choć bardzo prawdopodobne było, że najzwyczajniej w świecie, spoczęła gdzieś na dnie.
Ciemnowłosa patrzyła na mnie z lekko uchylonymi wargami, chyba wciąż do niej dochodziło, co właśnie zrobiłem. W sumie to nie była jedyna... Nie wiem czemu akurat posunąłem się do czegoś takiego, w końcu było wiele innych wyjść z tej sytuacji. Choć muszę przyznać, że to rozwiązanie było dość zabawne i przynajmniej mam pewność, że nie wypije tego czegoś przy mnie. 
- Ty idioto! Co to miało być?! Wiesz ile mnie to kosztowało?! - wydarła się na mnie, a ja aż zmrużyłem oczy, jakbym obawiał się, że dostanę zaraz w łeb. 
- Spokojnie... Oddam ci pieniądze... - próbowałem ją jakoś uspokoić, ale moje słowa podziałały na nią, jak czerwona płachta na byka. - No już, już, możemy wypić to na spółkę - wskazałem na soczek, który dotychczas stał sobie z boku, a z tego co wiem to moja przyjaciółka też go kupiła przedtem w sklepie.
- Jaja sobie ze mnie robisz, Parker? - spojrzała na mnie wrogo, a ja poczułem dreszczyk na plecach. - Zaraz cię wrzucę do tej cholernej rzeki i będziesz szukał mojego pieprzonego alko!
Chyba właśnie sam sobie wykopałem grób...
- MJ to tylko alkohol, poza tym może ci zaszkodzić - uśmiechnąłem się nieznacznie, próbując przybrać dobrą minę do złej gry. - Nie złość się już tak... Jak to mówią... Złość piękności szkodzi...
Szatynka patrzyła na mnie, jakby chciała mnie zabić, choć pewnie myślała nad tym by prędzej mnie utopić, w końcu warunki ma do tego doskonałe. Ugh... I jak ja mam ją teraz udobruchać? 

<MJ? nie bij :3>
Podliczone

28 lipca 2020

Od Keiry CD Gabriela

- Jak można być tak okropną osobą - przewróciłam oczami patrząc jak wychodzi powoli z pokoju. - Czy on nie jest przypadkiem adoptowany? - spojrzała na śpiące niewiniątko kiedy drzwi się zamknęły. - Współczuję ci dzieciaku - usiadłam na krawędzi łóżka i delikatnie pogłaskałam go po głowie. Z pokoju wyszłam po kilku minutach. Walter wyglądał tak rozkosznie kiedy spał. Nie mogłam mu się oprzeć. 
Kiedy wróciłam do siebie od razu położyłam się do łóżka. Nie miałam większych problemów z zaśnięciem. Dalej byłam wyczerpana po ostatnich wydarzeniach. Otulona ciepłą kołderką odpłynęłam do krainy snów.
Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez otwartą roletę. Jęknęłam cicho niezadowolona i przewróciłam się na drugi bok. 
- Mamo! - zignorowałam ten krzyk myśląc, że Walter próbuje znaleźć swoją rodzicielkę. Schowałam się bardziej pod kołdrę i próbowałam zasnąć. - Nie ignoruj mnie! - poczułam jak coś wskoczyło na łóżko, a sekundę było już na mnie. - Wstawaj! Wstawaj! - kompletnie nie wiedziałam o co chodzi. Obróciłam się na plecy, a mój dręczyciel spadł na materac. - W końcu! 
- Co się dzieje? - mruknęłam rozglądając się przy okazji po pomieszczeniu. Byłam w zupełnie innym miejscu, a dziecko obok mnie ani odrobinę nie przypominało Waltera. 
- Chodź szybko! Tata zrobił śniadanie! - zamrugałam kilka razy. Tata? Mam męża? Co się do jasnej cholery dzieje? Dziecko? Szybko jednak zrozumiałam, że to sen. Sen, który zaczął się bardzo przyjemnie. 
- Już idę - uśmiechnęłam się do chłopca. Podniosłam się na równe nogi pełna sił i ciekawa tego co na mnie czeka. Wzięłam syna na ręce i w jego towarzystwie wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam do kuchni znajdującej się na parterze. W końcu to mój sen. Byłam cholernie ciekawa kim był wybranek mojego serca. W pierwszej chwili obstawiałam Connora. Był moim pierwszym crushem na uczelni. Gdyby nie jego prześliczna dziewczyna najprawdopodobniej dalej jego zdjęcie wisiałoby w moim pokoju.
Usiadłam razem z dzieckiem przy stole i nałożyłam nam po kilka naleśników. Młody dopadł się do czekolady. Nałożył jej tak dużo, że zasłodziłam się od samego patrzenia. Słysząc, że ktoś robi coś w pokoju obok postanowiłam sprawdzić kim jest mój mężuś. 
- Kochanie! - wymruczałam i wychyliłam głowę za drzwi. Mój uśmiech zniknął razem z cudownym nastrojem. Widząc Gabriela w fartuchu, który wkładał ubrania do pralki momentalnie obudziłam się głośno dysząc. Moje koszmary zaczęły przybierać nową formę. Szczerze wolałabym żeby mnie coś rozszarpało albo zjadło niż to okropieństwo. 
Był ranek. Znowu. Tym razem na szczęście byłam w miejscu, w którym zasnęłam. Nie słyszałam krzyków dzieci.
- Jest dobrze - odetchnęłam z ulgą i podniosłam się z łóżka. Wyjrzałam z pokoju żeby zbadać teren. Czysto. Zero pana G. Postanowiłam więc zrobić śniadanie dla całej rodzinki, no, prawie. Jednemu z jej członków najchętniej naplułabym na talerz. W każdym razie postanowiłam obudzić Waltera żeby mi z tym pomógł.

<Gabrysiu?>
Podliczone

23 lipca 2020

Od MJ Cd Peter

Praca detektywa jest męcząca i cholernie trudna. Zgubiłam George'a po godzinie. Dosłownie przepadł.  Zdenerwowana, cicho wyklinając pod nosem weszłam do najbliższej piekarni. Nie miałam czasu na zrobienie zakupów a krucho z hajsem żeby coś zamówić. Wzrok wlepiony miałam w telefon sprawdzając stan kotna. Kochana mamusia jeszcze płaci jakieś alimenty. Cudnie.
- Cześć MJ, co dla ciebie? - słysząc znajomy głos podniosłam wzrok znad ekranu i ze zdziwieniem wlepiłam go w stojącego na przeciwko mnie Parkera. 
- Dwie bułki i pączka z marmoladą ale polanego lukrem a nie posypanego cukrem - mruknęłam chowając telefon do kieszeni. Parłam się o ladę i obserwowałam jak Peter krząta się za nią. - Długo tu pracujesz? 
- Jakiś czas - wzruszył ramionami podając mi worek z zamówieniem. Wbił wszystko na kasę - Dolar trzydzieści się należy - zapłaciłam telefonem.
- O której kończysz? - spojrzał na zegarek.
- Dokładnie za siedem minut - schowałam zakupy do plecaka.
- Chcesz coś porobić? - oczywiście, że to była część planu. No może też nie do końca bo faktycznie chciałam z nim coś porobić. Nie miałam chęci na spędzenie wieczora w samotności.
- Jasne! - ucieszył się jak dzieciaczek, który właśnie dostał cukierka od nieznajomego. A ten nieznajomy wpakuje go do ciężarówki i zabierze na przesłuchanie...
- Poczekam przed wejściem - i odeszłam dopuszczając innych klientów do kasy. Usiadłam na chodniku przy piekarni i oparłam się o ścianę budynku. Wyciągnęłam pączka i mój super notatnik.
"PENIS PARKER PRACUJE W PIEKARNI NA WELLINGTON ST.
kutas coś knuje NIGDY NIE WIDZIAŁAM GO W ROBOCIE"
Spokojne konsumowanie jakże pysznego pączusia przerwał mi facet w garniturze. Rzucił mi drobniaki myśląc najprawdopodobniej, że jestem bezdomna.
- Kutasie czy ja ci wyglądam na menela! - krzyknęłam za nim, a w odpowiedzi pokręcił tylko głową nawet nie odwracając się w moją stronę. - Oby ci się pies okocił! - warknęłam i wróciłam na wcześniejsze miejsce. - Znalazł się bogacz kurwa mać - wgryzłam się w bułę i wlepiłam wzrok w ekran telefonu, na którym przeglądałam memy.
- Sorki, że tak długo! Miałem jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia - spojrzałam na zegarek. Pokręciłam zawiedziona głową. 
- Zawiodłeś mnie - podniosłam się powoli i otrzepałam z kurzu. - Dziesięć minut spóźnienia. Ja nie czekam tak jak Francis Underwood. Powinno mnie tu już nie być. Możesz czuć się więc wyjątkowy Parker - poklepałam go po ramieniu. - Co robimy? - otworzył usta żeby coś powiedzieć ale właśnie w tej chwili wpadłam na plan tak dobry, że nie miał prawa się nie udać. - Dobra nieważne. Pokażę ci coś - złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Nie protestował i bardzo dobrze. Zatrzymałam się dopiero przy sklepie spożywczym. - Czekaj tu grzecznie. Zaraz wracam - czułam się jakbym mówiła do psa. Ale mniejsza. Kupiłam butelkę czystej i sok na popitę dla świeżaka. Ukryłam je w torbie żeby nie wzbudzać na razie podejrzeń mojej ofiary. I nie, nie miałam problemu z kupnem. Mam lewy dowód. Poza tym halo. Wyglądam jakbym miała z dwadzieścia pięć lat.
- Co planujesz? - zapytał zdziwiony nie widząc żadnych reklamówek.
- Kupiłam prowiant. Idziemy na schodki - ruszyłam przodem. Dogonił mnie od razu i wyrównał krok. 
- Jakie schodki? - tak jak myślałam. Zacofany Parker nie ma o niczym pojęcia. 
- Zobaczysz.. Obiecuję, że cię nie skrzywdzę - zaśmiałam się. 
- Szczerze mówiąc cholernie ciężko mi uwierzyć w jakiekolwiek twoje słowo - przewróciłam oczami, a mój środkowy palec wylądował dosłownie między jego oczami.
- Wal się.

Kiedy dotarliśmy na miejsce słońce prawie całkiem schowało się za horyzontem. Zrobiło się trochę zimno, a ja nie wzięłam ze sobą niczego do ubrania. Cholera.
- No więc... witaj na schodkach Parker - mruknęłam ruszając przodem. Ludzi było dość sporo ale na tyle, że można było znaleźć miejsce dla siebie. Czym są schodki? Jak sama nazwa wskazuje są to schody wykonane z betonu. Leżą nad rzeką i jest z nich naprawdę przyjemny widok na miasto.- Jak można nie wiedzieć o tym miejscu - zeszłam na najniższy stopień i usiadłam. Szatyn zrobił to samo. 
- Fajnie tu - rozejrzał się. Przyjemny, ale bardzo chłodny wiaterek sprawił, że moja burza włosów zaczęła wyglądać jakby przeszedł przez nią huragan. Nic nie widziałam. Usłyszałam tylko i wyłącznie dźwięk robionego zdjęcia. Kiedy udało mi się wydostać z mojego chwilowego więzienia rzuciłam Peter'owi groźne spojrzenie. 
- Będziesz łamany - w odpowiedzi mnie wyśmiał mały chujek. 
- Już się nie denerwuj. To na pamiątkę żebyśmy mieli co wspominać jak będziemy starzy i niedołężni. 
- Nie wiem jak ty ale ja na starość będę grzać dupę w luksusowym domu starców na Florydzie. 
- Jasne. Już to widzę.
- Śmiesz wątpić?
- Tak - nawet nie pomyślał chwilę nad odpowiedzą. 
- Dobra cwaniaczku. Z racji, że zaczął się weekend postanowiłam cię trochę rozruszać. Rozdziewiczę cię - zmarszczył brwi totalnie nie wiedząc o co chodzi. - No dobra to zabrzmiało dwuznacznie - z plecaka wyciągnęłam alkohol - TA DA! Nie próbuj mi odmawiać. Będziemy grzeczni. 

<Peter?>
Podliczone

20 lipca 2020

Od Zaca CD Denver

Szkoła. Wysysacz dobrych pomysłów, nadziei, szczęścia, czasu… mogę tak w nieskończoność. Czuję się wyprany i wyczerpany za każdym razem kiedy przekroczę próg tego przybytku niedoli. Co jest zabawne? Za każdym razem kiedy tylko wychodzę czuję, że siły i chęć do życia powracają. 
Ostatnia lekcja. Udawałem, że słucham w rzeczywistości bazgrząc coś w zeszycie. Szczerze mówiąc cały wypełniony był projektami tatuaży, które w przyszłości przeniosę na skórę. Dzwonek. W końcu wybawienie z bólu. 
- Zróbcie zadania ze strony czterdziestej! Jutro kartkówka! – jęki niezadowolonych uczniów wypełniły całą salę. Nikt nie protestował. Wszyscy, co do jednego z prędkością światła spakowali się i wybiegli na korytarz żeby broń Boże nauczycielka nie kazała im zostać dłużej. – Zac zostań na chwilę – i tego właśnie chciałem uniknąć. Głośno wzdychając zarzuciłem plecak na ramiona. 
- Co się stało? – oparłem się o ławkę stojącą najbliżej biurka nauczycielki i grzecznie czekałem na to co ma mi do powiedzenia. Rękę dam sobie uciąć, że chodzi o frekwencję albo oceny.
- Masz ledwo pięćdziesiąt procent obecności. Nie przepuszczę cię do następnej klasy jeśli będziesz miał mniej niż połowę – usiadła na krześle i zdjęła okulary. Rzuciła mi przeszywające spojrzenie czekając aż jej przytaknę.
- Pani profesor proszę się nie martwić. Do końca roku będę na każdych zajęciach – powiedział Zac po czym następne zajęcia spędził w skateparku. Sądząc po jej wyrazie twarzy raczej mi nie uwierzyła ale szczerze mówiąc średnio mnie to obchodziło. – Miłego weekendu – i nie czekając na jej rekcję wybiegłem z klasy. Z szafki wyciągnąłem deskę. Wskoczyłem na nią już na korytarzu ignorując krzyk woźnej. – Otwórz drzwi! – dziewczyna przy nich stojąca pomimo zestresowania wybiegła przed szkołę i umożliwiła mi wyjechanie na dziedziniec. – Dzięki! 

- Mogłem zwinąć się z wami. Polly znowu kazała mi zostać i obiecać, że będę chodził na zajęcia – siedzieliśmy w trójkę na starej, zniszczonej sofie w starym skateparku, który już praktycznie należał do nas. Od kiedy wybudowani nowy dzieciaki bujają się tam u nikt nam nie przeszkadza. 
- Komedia będzie jeśli faktycznie cię nie puści – podał mi końcówkę skręta. Dopaliłem go do końca.
- Wtedy będę musiał wycałować jej rączki i błagać o litość. Jeśli będę musiał spędzić rok dłużej w szkole przysięgam, że rzucę się pod samochód – podniosłem się. – Będę się zwijał. Obiecałem matce, że pomogę jej z zakupami – stanąłem na desce. – Widzimy się jutro – i wyjechałem w stronę ulicy. Założyłem słuchawki dzięki czemu mogłem odciąć się od wszystkiego co mnie otaczało.
Przejeżdżając przez mniejsze ulice zazwyczaj nie zatrzymywałem się żeby sprawdzić czy nic nie jedzie. Do tej pory zawsze miałem szczęście i udawało mi się ujść z życiem. Niestety los chciał żeby moja dobra passa się skończyła. Wyjechałem centralnie przed samochód. Swoją drogą bardzo ładny. Czarne Camaro, które z przyjemnością zaparkowałbym na podjeździe. 
Wracając do nieprzyjemnej sytuacji… Na moje szczęście auto nie jechało szybko. Nie zmienia to faktu, że i tak odepchnęło mnie przed siebie i przeturlałem się kilka metrów. 
- Kurwa mać – jęknąłem czując okropny ból w ręce. Był tak silny, że aż się z niego zwijałem. Oprócz tego twarz też sobie trochę poobijałem. Mimo wszystko najgorsza była ręka. Kiedy zobaczyłem spore wybrzuszenie w okolicy nadgarstka zaczęło boleć jeszcze bardziej. Ujmując to jednym słowem: KURWA.

<Denv?>
Podliczone

18 lipca 2020

Od Viktora CD. Aleksandra

Weak people die. Strong people are the killers.


7 lipca
Viktor opuścił budynek Life Foundation. Coś było w tym miejscu bardzo niepokojącego. Magicznego? Nie znosił magii. Był zwolennikiem rzeczy, które działają według jakiegoś schematu, które da się kontrolować. Wydawałoby się, że jest hipokrytą. Przecież sam posiadał moce. Tylko, że jego moce pochodziły z mutacji organizmu, wywołanej nieznanymi związkami chemicznymi. Cieszył się, że nie musi dłużej w tym miejscu przebywać. Samo biuro dawało wrażenie zaczarowanego, a właściciel? Coś w nim było za razem interesującego, i odpychającego. Na szczęście Viktor nie należał do typu ludzi mieszającego się w nie swoje sprawy. Wiedział o Aleksandrze Morozovie, tyle, ile musiał wiedzieć.
Po dotarciu do swojego apartamentu Sokołow podszedł do terrarium swojego węża. Obok leżała średniej wielkości klatka z myszami. Wziął jedną z nich i patrzył jak Deceit powoli zjada gryzonia. Wielu ludzi uznałoby ten widok za drastyczny. Piski umierającego zwierzęcia. Krew na pysku gada. Jemu jednak to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Był zafascynowany, że jeden drapieżnik jest w stanie zabić całe stado. Czasami zastanawiało go gdyby myszy zamiast chować się po norach, współpracowały, czy wyewoluowałyby na drapieżniki? Było to możliwe. Jednak węże zawsze były mądrzejsze. Polowały na myszy pojedynczo, zjadały pisklęta ptaków zanim te miały szansę dorosnąć, czaiły się w ukryciu. Viktor wzorował się na nich. W branży informatycznej to on był wężem, a reszta firm – jego ofiarami. Obserwował to wszystko jeszcze chwilę, po czym skierował się do swojej domowej biblioteki. Prawie wszystkie półki były zapełnione książkami psychologicznymi. Była to pasja Viktora. Niby był człowiekiem, ale nie myślał jak człowiek. Ludzie są ślepi na fakty. Nie znają konsekwencji swoich akcji. Popełniają błędy. Jemu nie pozwalało na to jego oprogramowanie. Jednak fascynowało go rozumowanie zwykłej osoby. Co robi gdy się boi, złości, zakochuje. Nie znaczyło to, że uważał jej postępowanie za logiczne, ale dzięki takim książkom mógł zrozumieć ludzi i ich myślenie. Często wykorzystywał to w biznesie. Wziął do ręki jedną z książek, usiadł na sofie i zaczął czytać.

12 sierpnia
Worldwide Expo było coroczną okazją dla wszelkiego rodzaju branży (od motoryzacyjnych, po produkujące gry wideo) do prezentacji nowych produktów. Wiele przychodziło dla reklamy. Wszędzie wokół ludzie rozdawali breloczki, dyski pamięci, koszulki, czapki itp. z logiem firmy dla której pracowali. Odbywało się to wszystko w gigantycznej hali, specjalnie zbudowanej na takie konwenty.
Teren przeznaczony na reklamę SoWex przyciągał wielu ludzi. Zwłaszcza w porównaniu z małymi stoiskami innych firm, wyglądał majestatycznie. Jedyną organizacją z równie efektowną sekcją było Life Foundation. Podpisana niedawno współpraca pomiędzy tymi dwiema korporacjami przynosiła widoczne zyski. Wiele zaciekawionych biotechnologią L.F. interesowało pochodzenie sprzętu wykorzystywanego w tej firmie, co prowadziło do zakupu elektroniki SoWex. Viktor wszedł na scenę by pokazać przygotowaną wcześniej prezentacje, po czym prowadził długie rozmowy z inwestorami. Byli oczarowani bystrością młodzieńca, a więc jego firma zyskała tego dnia wiele sprzymierzeńców.
Postanowił się przejść. Rejestrował dane nowych modelów konkurencji, prezentowanych w pomijanych stoiskach. Wielu dyrektorów, reprezentujących swoje firmy, rozpoznało Viktora. Mógł wyczuć ich strach. W branży miał reputację człowieka, który jest w stanie zniszczyć swoją konkurencję. On jednak nie chciał by SoWex był jedyną firmą informatyczną na rynku. Chciał dać ludziom wybór, z którego jego opcja jest widocznie najlepsza.
Nagle coś przyciągnęło uwagę tłumu. Po chwili zauważył co. Nowa firma programistyczna. Viktor spojrzał na baner wiszący nad jej stanowiskiem. Firma nazywała się Relow. Założona zaledwie dwa miesiące temu. Podszedł by mieć lepszy widok. Kobieta na podeście mówiła coś o nowej sieci. Wiadome było jednak, że ludzie przyszli ze względu na darmowe smartfony rozdawane przez hostessy. Duża część z nich jednak zostawała. Sokołow zeskanował twarz osoby opowiadającej o nowej korporacji i przeszukał internet w poszukiwaniu informacji o niej. Znalazł. Morley Perel, urodzona 4 lipca 2043 roku, jedna z głównych założycieli Relow. Nie miała żadnej nielegalnej przeszłości, co było oczywiste, biorąc pod uwagę, że była twarzą firmy na publicznych wystąpieniach.
Używając swoich mocy dwudziestolatek czytał myśli ludzi wokół niego: sponsorów, szefów innych firm, zwykłych przechodniów. Zauważył wysoką sylwetkę. Przypomniał sobie spotkanie sprzed miesiąca. Aleksander Morozova słuchał w skupieniu Morley. Postanowił dowiedzieć się co właściciel Life Foundation myślał o tym wszystkim.
„Ta firma nie startuje w tej samej branży co moja, ale ludzie idą tutaj zamiast do mojej części hali.”
Viktor rozumiał zmartwienie mężczyzny. Jednak to, co było dla niego najbardziej podejrzane było źródło funduszy firmy. Przecież ktoś musiał za te smartfony zapłacić. Według wszystkich dostępnych mu na ten moment źródeł Relow nie miało żadnych sponsorów (co na pewno się zmieni po tej prezentacji).
Sokołow podszedł do ciemnowłosego człowieka.
- Skuteczna reklama, ale bardzo kosztowna. Jak na firmę co dopiero co rozpoczęła działalność, ma szalony fundusz – rozpoczął rozmowę.
- Hm? – początkowo Aleksander nie zauważył swojego rozmówcy. – Mówi pan o Relow? Zakładam, że jeden z właścicieli odziedziczył w spadku pieniądze czy coś podobnego.
Mylił się. Większość założycieli pracowała wcześniej w małych firmach programistycznych. Część z nich pracowała w firmach marketingowych (wliczając w to panią Perel). Dwóch było wcześniej bezrobotnych. Ale nikt nie był sławny ani bogaty. To byli normalni ludzie. Postanowił jednak tego nie wytykać i zmienić temat.
- Niezależnie od tego, skąd wzięli środki na rozpoczęcie działalności, po tym wszystkim będą mieli mnóstwo sponsorów. Nie ważne jest czy ich sieć jest dobrze funkcjonująca, czy też kompletnie niesprawna. Chodzi o rozgłos. Inne korporacje będą podpisywać współprace tylko by ludzie kojarzyli „tą sławną firmę Relow” z ich organizacjami. Wydawałoby się to logiczne. Nie wiedzą jednak, że dziesiątki innych wpadnie na ten sam pomysł. A kto na tym zyska? Tylko i wyłącznie Relow. – Sokołow opisał wnioski swoich wcześniejszych „przesłuchań”.
- Są w stanie osiągnąć to, na co wiele ludzi pracowało latami. W zaledwie kilka tygodni – odparł Aleksander.
Stali tam jeszcze chwilę, słuchając entuzjastycznej przemowy Perel o „sieci, która zmieni świat”. Gdy kobieta rozdająca smartfony przechodziła obok nich, Viktor wziął dwa.

Po powrocie do swojego biura Viktor niezwłocznie włączył swojego laptopa i się do niego podłączył. Chciał się dowiedzieć kto to wszystko sponsorował. Wyskoczyło mu mnóstwo wyników. Nie zdziwiło go to, bo wszystkie firmy obecnie współpracujące z Relow podpisały kontrakt PO Worldwide Expo. Zazwyczaj zadowalało go, że jego dane są aktualizowane każdą sekundę, ale nie teraz. Teraz zależało mu na informacjach sprzed. Przeszukiwał miliony stron wspominające Relow, licząc na znalezienie ich pierwotnego sponsora. Zero wyników. Oznaczało to, że żadna firma nie pomogła założycielom w rozpoczęciu biznesu. Na pewno nie była to też żadna „bogata rodzina”. To sprawdził już na Expo. Nikt z właścicieli nie miał w sobie nic specjalnego. Pozostawała jedna możliwość: przestępstwa. Jedynym sposobem by znaleźć jakieś informacje o nielegalnych akcjach, było przeszukanie dark webu. Viktor unikał tego, ze względu na nieskończoną liczbę obecnych tam hackerów. Nie zagrażali mu, bo miał niemożliwy do przebicia system ochronny. Ale irytowali go.
Rozpoczął infiltrację. Znalazł po zaledwie trzech sekundach. Strona została założona z komputera w biurze Relow. Nawet nie starali się jej porządnie ukryć. Była dość amatorsko zrobiona. Nagłówek mówił: SPRZEDAŻ DANYCH. Ceny były solidne, sięgały setek tysięcy dolarów. Były to wszelkiego rodzaju bazy danych. Od firm ubezpieczeniowych, po przedsiębiorstwa przemysłu kosmicznego. Najnowsze foldery informacji były wystawiane na sprzedaż co kilka minut. To wyjaśniało wszystko. Po przeskanowaniu listy korporacji, które były okradane, znalazł SoWex. Znajdowało się tam też Life Foundation. Postanowił sprawdzić jakie konkretnie wiadomości się tam znajdują. Oczywiście, były to dokładnie opisane postępy odnośnie badań i projektów. Viktor miał zamiar powstrzymać Relow. Ale zanim to zrobi najlepiej byłoby zarejestrowanie tych informacji. To tak jakby ktoś podał mu wszystkie firmy na talerzu. Nie zabezpieczyli ich porządnie, co pomogło mu we włamaniu. Podłączył jeden z pustych dysków leżących na jego biurku. Był wielkości monety, lecz był w stanie zapisać miliardy folderów. Pobrał wszystko co to strona miała do zaoferowania (jednak nie wyjął dysku, bo jak wcześniej było wspomniane, liczba zhackowanych baz danych ciągle rosła). Teraz gdy był już w ich posiadaniu, zajął się ich powstrzymywaniem dalszej kradzieży. Otworzył swój drugi laptop, podłączony ze wszystkimi komputerami swojej firmy, ale zamknął go po namyśle. Musiałby znaleźć komputer z którego Relow pobierało informacje. Gdyby mu się to udało, mógłby dostać się do ich serwerów. Nie pozwalał mu na to fakt, że jego korporacja była jedną z największych na świecie, więc szukanie zajęłoby sporo czasu. Mógłby zresetować wszystkie komputery, lecz wstrzymałoby to firmę na jakiś czas. Nie mógł sobie na to pozwolić. Poza tym, nie byłoby to zbyt logiczne. Przecież jeśli Relow dało radę dostać się do systemu jednego z komputerów jeden raz, to mogłoby to zrobić ponownie. W biurze SoWex pracuje wiele ludzi, którzy mogliby to robić. Zwykła asystentka mogłaby podłączyć jeden z laptopów do oprogramowania, stworzonego przez jednego z hackerów Relow. A nie mógł przecież zwolnić połowy firmy. By ich powstrzymać, musiał zniszczyć całą ich firmę. Nie mógł jednak użyć swojego wirusa jak zwykle, ponieważ posiadając kody oprogramowania przez Viktora używane, mogliby się go pozbyć. Inną opcją było zbliżenie się do jednego z założycieli i użycie hipnozy. Trudno byłoby jednak zapoznać się z jakimkolwiek z nich bez budzenia podejrzeń, biorąc pod uwagę, że wiedzą kim jest. Ale mógłby użyć swojej iluzji by zmienić swój wygląd...
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Thomas. Viktor odebrał. Po odbyciu krótkiej rozmowy o przeniesieniu spotkania, rozłączył się i wstał. Podszedł do szklanej ściany z widokiem na miasto. Było już ciemno, ale wszędzie tętniło życie. W oddali było słychać syreny policji. Normalny człowiek podziwiałby miejski krajobraz, ale Sokołow nie widział w tym żadnego celu, więc wrócił do biurka. Wyjął z kieszeni dwa smartfony, które zdobył na Expo. Z zewnątrz wyglądał jak zwykły telefon, z logiem Relow na tyle. Viktor zaczął zdejmować poszczególne części. W środku nie różnił się niczym od smartfonów SoWex. Wykorzystali modele jego firmy by móc rozdawać je na Expo. A on nie otrzymał z tego żadnego zysku. Musiał się ich pozbyć. Ale czemu robić to samemu? Przecież nie tylko on chce klęski Relow. Wziął do ręki swój telefon i zadzwonił.
- Life Foundation, w czym mogę służyć? – odezwała się Karen Williams.
- Proszę mnie połączyć z Aleksandrem Morozova.

<Aleksander?>
Podliczone

13 lipca 2020

Od Gabriela CD Jacksona

Wydałem z siebie zirytowane westchnięcie, po czym nerwowo postukałem palcami o swoje kolano. Czy on nie może przestać gadać? Usłyszałem to co chciałem po części usłyszeć, a teraz może się najzwyczajniej zamknąć i skupić na drodze, bo z tego co widzę to mamy towarzystwo. Nie mam ochoty dzisiaj na pierwsze spotkanie z nowym szeryfem tak twarzą w twarz. Wolę odstawić ten moment, kiedy będę w lepszym nastroju.
- Po prostu jedź i przestań mielić jęzorem - odpowiedziałem krótka, chcąc tylko by jechał dalej. Może mnie nawet wysadzić na środku jakiegoś skrzyżowania w mieście, jak to wcześniej powiedział. Naprawdę, to nie jest dla mnie żaden problem. Mogę sobie zawsze zrobić mały spacerek, poza tym jeden telefon i mój brat może po mnie przyjechać, jeśli oczywiście mu się zechce. Poza tym, czemu on w ogóle się mną przejmuje? Jakby nie patrzeć to ja go porwałem, kilka razy walnąłem, zraniłem... Może rzeczywiście jest jak pies? Wierny jak pies.
Usłyszałem ciche prychnięcie ze strony kierowcy, po czym nagle samochód szarpnął do przodu. Z pewnością mężczyzna mocno nadepnął na gaz, przez co Mustang znacząco przyspieszył swoje biegi. Z pewnością z takim autem policja nas nie dogoni, bo z tego co pamiętam to budżetowo słabo stoją, no chyba że jeżdżą prywatnymi furami. To już inna sprawa. 
Siedziałem sobie spokojnie na swoim miejscu, pozostawiając tą małą ucieczkę w rękach Jacksona, w końcu chyba w jego interesie też jest to by uciec od szeryfa, albo przynajmniej od reszty funkcjonariuszy. Co prawda mam wrażenie, że Jaszczur nie powiedział mi wszystkiego co wie o Dereku, ale nie przejmowałem się tym. Dobrze wiedziałem, że jeszcze przyjdzie czas lub moment i mi powie lub ja sam się dowiem. 
Z tego co zauważyłem to byliśmy na dobrej drodze do miasta. Wciąż słyszałem syreny wozów policyjnych, ale z każdą chwilą coraz bardziej ucichały, co tylko świadczyło o dzielącej nas odległości. No cóż takie autko to nie lada cacko. Mimo to i tak wolę swój motor.
- Czyli mam rozumieć, że mam cię wywalić, gdzie chcę? - Jackson rzucił na mnie przelotne spojrzenie a ja tylko wzruszyłem od niechcenia ramiona. - No weź coś w końcu powiedz, człowieku, bo cię zaraz wywalę!
- Proszę bardzo, nie krępuj się - odparłem spokojnie, zerkając na nieco zdenerwowanego mężczyznę kątem oka. Ten jedynie cmoknął z dezaprobatą i następnie jechał już w ciszy. O dziwo nie wysadził mnie na żadnym ze skrzyżowań, a wręcz podwiózł mnie pod sam swój dom. Skąd wiedziałem, że to był jego zameldowanie? Otóż dużo rzeczy o nim wiem, czego on sam może być mało świadomy.
- Zapraszasz mnie na herbatkę, kawę? Hmm bardzo chętnie, ale chyba trochę za późno na takie przyjemności - przyznałem sarkastycznie, po czym jednym ruchem rozpiąłem pasy bezpieczeństwa. Wyszedłem z wnętrza pojazdu, rozciągając przy tym swoje z leksza zasiedziałe kończyny. W sumie to mógłbym to wykorzystać, ale nie dzisiaj. Mam dość po tym wjeździe policji na moją kryjówkę. Niby nic wielkiego, bo mam ich dość sporo, ale i tak działa trochę na nerwy. A sama myśl, że nowy szeryf tak łatwo nie odpuści sprawiała, że czułem pobudzenie w swoich żyłach.
- Dobranoc Jaszczurko i dzięki za podwózkę - machnąłem na pożegnanie nonszalancko ręką, po czym odszedłem, aby wtopić się w panującą wokół ciemność.

<Jackson? :3>
Podliczone

Od Gabriela CD Keiry

Spojrzałem na dziewczynę, jakby była największą wariatką na świecie, a wszyscy dobrze wiemy, że ja bardziej klasyfikuję się na to stanowisko. Jednak wracając do jej pytania. Chyba sama nawet nie wie na co się pisze. Mam jej pomóc przenieść tego małego gnojka? Prędzej pójdę wykopać mu dołek w ogródku. Ale czekaj Gabriel. Nie możesz odmówić, bo jeszcze poleci do Willa o pomoc i się wyda, że nie chciałeś współpracować. To by było naprawdę niekorzystne. 
- Jasne, czemu nie? - uśmiechnąłem się sztucznie, choć miałem ochotę trzasnąć drzwiami tuż przed jej nosem. Keira spojrzała na mnie dość niepewnym wzrokiem, po czym skierowała się w stronę schodów. Bez słowa ruszyłem za nią i już po chwili mogłem patrzeć na Waltera, który w najlepsze sobie spał na kanapie. Jak dla mnie to mógł tu spać dalej, w końcu po co się tyle trudzić? Na dodatek jeśli ta wredna baba wróci do domu i zobaczy swojego bąbelka, to pewnie sama by go od razu zaniosła do pokoju. 
Westchnąłem zirytowany tym wszystkim i niechętnie złapałem chłopca za kołnierzyk koszuli, mając go zamiar zatargać do jego jamy w ten a nie innych sposób. Już miałem go ściągnąć z kanapy, kiedy to białowłosa złapała mnie za łokieć. Zdenerwowany spojrzałem na nią, nie wiedząc czego ode mnie chce. Nie wystarczy jej że muszę się użerać z tym gówniarzem? 
- Co ty robisz?! - zapytała spanikowana, choć panowała nad swoim głosem, by przypadkiem nie obudzić zasrańca, który niczego nieświadomy mruczał coś sobie przez sen. 
- Przenoszę go, w końca sama tego chciałaś, czyż nie? - zapytałem z ironicznym uśmieszkiem na ustach. - Czy mogę kontynuować? 
- Nie! Nie w taki sposób! - spojrzała na mnie groźnie i gdyby nie to, że jesteśmy w moim rodzinnym domu, to by jej się za taki ton i spojrzenie w moją osobę nieźle oberwało. Wywróciłem teatralnie oczami. Matka Teresa się znalazła do cholery... Pff...
Nie komentując tego nawet, bo nie miałem zamiaru dłużej szczerbić na to języka, zarzuciłem sobie mniejsze ciało na ramię, niczym worek kartofli. Lepsze to niż ciągnięcie po podłodze, co nie? Wydałem z siebie gniewne burknięcie, po czym zwróciłem się ku schodom. Dziewczyna podążyła za mną, chcąc chyba dopilnować, czy Walter trafi cały i zdrowy do pokoju. Z tego co zauważyłem to zbliżyła się z tym gamoniem i nawet nie wiem co ona w nim ciekawego widzi. Głupi dzieciak, nic więcej. Za bardzo kręci się wokół mojej matki i to mnie wnerwia...
O! A jakby tak go zrzucić z samego szczytu schodów? Trochę by się potłukł a przy dobrym obrocie spraw to by może nawet umarł od wstrząsu mózgu lub po przerwaniu rdzenia kręgowego. Przecież to plan idealny! Jednak z Keirą to nici z zabawy. Super... Niepocieszony tą myślą wszedłem grzecznie po schodach nie odwalając żadnych dziwnych przypałów. Nawet chłopak o nic nie walną podczas tej naszej wędrówki, co można uznać za wielki sukces. Tak więc koniec końców zaniosłem młodego do pokoju, gdzie następnie położyłem go do łóżka. 
- Słodkich koszmarów, smarkaczu- mruknąłem groźnie pod nosem, po czym wyszedłem z pomieszczenia, nie mając zamiaru spędzić tam ani sekundy dłużej i tyle.'

<Keira? XD>
Podliczone

Od Petera CD MJ

Próbowałem się skupić na prowadzonej przez naszą dwójkę rozmowie, jednak to co przed chwilą zauważyłem, znacząco zbiło mnie z tropu i nawet zaniepokoiło. Otóż dziewczyna robiła jakieś dziwne notatki, a wręcz mapę myśli. Tylko czemu ja tam byłem? Obok mojego widniało jeszcze jedno nazwisko, ale to akurat było mało ważne. Czyżby coś podejrzewała? Jeśli tak... To mam problem i to spory...
- Nie, wiesz... On... - trochę język mi się zaplątał, przez myśli krążące w mojej głowie. - Po prostu złapał przeziębienie. Tak! Zwyczajne przeziębienie, nic dodać, nic ująć! - zaśmiałem się nerwowo, poprawiając plecak, którego ramiączko lekko zsunęło się z mojego ramienia. Zapewne zachowywałem się dziwnie, ale hej! Czy ktoś powiedział, że jestem normalny? Nie.
- Jasne, jasne - MJ wywróciła delikatnie oczami, na co uśmiechnąłem się nieznacznie, bawiąc się przydługimi rękawami mojej bluzy. Przez to moje skubanie palcami, to materiał stał się przetarty, ale nic nie poradzę na to, że czasem muszę sobie coś pomacać.
- Tak w ogóle Parker, co masz w planach na dzisiejszy wieczór? - zapytała nagle, patrząc na mnie dość dziwnym wzrokiem, tak jakby chciała mnie prześwietlić na wylot z moich wszystkich tajemnic.
- Hmm... Wiesz nie zastanawiałem się szczerze nad tym. Pewnie o tej porze będę wracał do mojej pracy dorywczej - odpowiedziałem, zadzierając brodę delikatnie do góry, tylko po to by spojrzeć sobie tak po prostu w niebo.
- Praca? Od kiedy dorabiasz sobie na boku? - zdziwiła się trochę i w sumie nic dziwnego. Nie było okazji by poinformować ją o tym fakcie, jak i też o tym, że w obecnej sytuacji razem z May potrzebowaliśmy pilnie pieniędzy.
- Od niedawna - odparłem krótko i rzeczowo. Przez dłuższą chwilę śledziłem wzrokiem wędrówkę chmur na niebie, co było poniekąd relaksujące. Z tej jednak czynności wyrwał mnie dzwonek, który brutalnie oznajmiał, że przerwa się skończyła i należy udać się z powrotem do klas.
Razem z MJ zebraliśmy nasze klamoty do kupy, po czym skierowaliśmy się do budynku szkolnego, gdzie czekały na nas jeszcze z trzy lub nawet więcej lekcji.
Gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek, opuściłem salę lekcyjną tylko po to by zabrać z szafki potrzebne książki i następnie wziąć się do roboty. Akurat dzisiaj przypadała dla mnie zmiana w piekarni, gdzie najzwyczajniej w świecie stałem za ladą i czasem jeszcze wystawiałem świeże wypieki. Nie była to trudna praca w porównaniu z tym, co czasem muszę przejść pod maską Spider-Mana. Kiedy przywdziewa czerwony kostium, to wtedy każdy najmniejszy błąd może kosztować mnie życiem lub kogoś innego. Tutaj jednak nie muszę się spieszyć i zbytnio stresować. Oczywiście to nie tak, że się lenię przez cały ten czas, tylko po prostu jestem świadom tego, że pomyłka tu nie będzie niosła za sobą aż takich dużych konsekwencji. 
- Poproszę dwie bułki z serem i kawałek tego ciasta - pewna staruszka złożyła swoje zamówienie, a ja z wesołym uśmiechem na ustach, spakowałem to co sobie zażyczyła. Kiedy byłem już przy temacie płatności, usłyszałem dzwoneczek przy drzwiach, sygnalizujący przybycie kolejnego klienta. Krzyknąłem krótkie "dzień dobry", oddając starszej pani resztę, która się jej jak najbardziej należała. Jak tylko kobieta odeszła, zauważyłem kim jest mój nowy gość.
- Cześć MJ, co dla ciebie? - zapytałem z szerokim uśmiechem na ustach, nie ukrywając radości na widok znajomej twarzy.

<MJ? BUŁECZKI :3>
Podliczone

12 lipca 2020

Od Aleksandra cd. Viktora


GOLD

“Whoever fights monsters should see to it that in the process he does become a monster... 


ROK PRZED WYDARZENIAMI
Dia de los Muertos, 2 listopada
 Stolica Meksyku

  Wiesz, czym się różnię od nich? Ja dam ci świat, a oni cię przed nim zamkną na zawsze.
  Obserwowanie szeroko otwartych oczu Nikołaja na widok tradycyjnych potraw meksykańskich było czymś, co wbrew jemu go satysfakcjonowało. Zupełnie tak jakby kilka miesięcy wcześniej sam sobie przyznawał rację do tamtych słów, które wypowiedział w zasadzie bez namysłu.
  Siedzieli właśnie przy stoliku dla dwojga w odpowiednio dalekiej restauracji od centrum, gdzie odbywała się parada, więc nie było irytującej kakofonii dźwięków. Tutejsza kapela grała praktycznie sama.
- Powinieneś więcej wypić - Jego Książęca Wysokość polał mu kolejnego, obfitego kielicha wina. - Nadal myślisz zbyt logicznie i milczysz.

11 lipca 2020

Od Jacksona CD Gabriela

Humor mojego towarzysza był tak drętwy jak mocno dojrzałe wiśnie, których nikt nie chce zbierać, więc kiedy jasno powiedział, że mam się do niego nie odzywać, zamilkłem. Wolałem już siedzieć cicho, aby nie denerwować Gabriela jeszcze bardziej, szczególnie, że nie wiem co on może jeszcze wymyślić, bo przecież w każdej chwili może mnie na nowo torturować prawda? 
Źle mi się jechało z pasażerem, do którego nie mogłem odezwać się ani słowem, a o włączeniu muzyki to mogę raczej pomarzyć, gdyż podejrzewam, że sam by ją mi wyłączył, jednak kiedy usłyszałem słowa wypowiadane przez Gaba, lekko zdębiałem. Przez chwilę myślałem, że źle zrozumiałem jednak jego słowa, więc wolałem po prostu go o to zapytać, lecz moje obawy się potwierdziły i on podał dane człowieka, którego dobrze znałem. Spoglądając na chłopaka obok, zauważyłem, że nie raczył się nawet odwrócić w moją stronę, kiedy zapytał mnie czy coś o nim wiem, więc moja myśl była jasna. Nie powiem mu wszystkiego. No halo, po co mu wiedzieć niektóre rzeczy. Może nowy szeryf nie chce pokazywać kim jest i dlaczego tutaj przybył. Wiedziałem, że Derek, kiedy mnie przemienił, zaczął uciekać przed ludźmi, którzy chcieli go zabić, więc później słyszałem tylko pogłoski, czy też dostawałem od niego jakieś małe informacje gdzie teraz jest, jednak tym razem nie uraczył mnie wiadomością, że przybędzie do miasta wraz z łowcami, którzy będą do ciężkiej kurwy polować na nadnaturalnych. Aktualnie jestem jedyną znaną mi kanimą, więc podejrzewam, że byłbym fajną ozdobą ścienną, albo torebką.. Na samą myśl, warknąłem pod nosem, po czym pokręciłem lekko głową, patrząc na drogę. 
- Poznałem go... kiedyś - wzruszyłem ramionami - mieszkał w starym domu, ze swoją siostrą nim ta umarła. Jest po prostu specyficznym.. człowiekiem. Poznałem go nim.. - westchnąłem - stałem się kanimą. 
Po wypowiedzianych przeze mnie słowach, spojrzałem na Gabriela, który dalej uporczywie patrzył się na drogę, więc po prostu zamilkłem. Gdybyś się ciołku odwrócił, powiedziałbym ci prawdę, jednak najwidoczniej nie masz na nią ochoty. 
Westchnąłem mając nadzieję, że on w końcu powie mi gdzie go mam wysadzić, jednak to nie nastało, a ja niecierpliwiąc się po prostu zapytałem. 
- Masz jakiś konkretny cel podróży, czy tylko wjebałeś mi się do samochodu, z nadzieją, że wypierdolę cię na środku skrzyżowania w mieście, gdzie będzie czerwone światło? - uniosłem brew patrząc na niego. Jednak, gdy ten usłyszał moją wypowiedź odwrócił głowę z moją stronę z ostrym wyrazem twarzy. Cóż, nie mówiłem, że będę grzeczny, prawda? 
- Nauczysz się wyrażać? - warknął, ewidentnie rozzłoszczony. 
- A ty odpowiadać na pytania? 
No i cisza, tyle było ze sprzeczki. Dużo prawda? Widząc po jego ruszającej się szczęce, że raczej nie był zadowolony z moich wypowiedzi. Cóż, raz na wozie a raz pod. 
- Chciałbym cię tutaj wysadzić, jednak z tego raczej zrezygnuje - rzekłem wrzucając wsteczny bieg. - jedziemy na około.. - powiedziałem pewnie, kiedy usłyszałem z daleka syreny policyjne. Wiecie, lubię Dereka, jednak nie chciałbym wpaść w jego sidła, które zastawia wraz z polującymi, a coś czuję, że raczej nie odpuszczą tak łatwo. - W mieście zaczęły się patrole, więc łowcy, będą łapać wszystkich zbłąkanych wędrowców, mogę najwyżej zabrać cię do siebie, bo ja raczej nie chcę skończyć jako torebka.. czy pasek.. - patrzyłem w lusterko wsteczne, wypowiadając te słowa, po czym ostro skręciłem, aby ustawić samochód do jazdy przodem.
- To jak będzie? 

Gaaabi^_^? Zobacz jaki Jackson miły ;3 (nie chcę być torebką z lakosty :D) 
532 słów
Podliczone

Od Gabriela CD Jacksona

Nie powinienem był dopuścić do tego wszystkiego. Nie powinienem był mu pozwolić tak swobodnie chodzić po moim terenie. Jednak spokojnie Gabriel... Masz wszystko pod kontrolą. To że niektóre rzeczy się skomplikowały to nic, będziesz miał w końcu więcej zabawy. Mimo to odczuwałem w swoim wnętrzu nieprzemijającą wściekłość. Miałem ochotę dać jej upust, ale takie działanie byłoby nierozsądne. Nie jestem człowiekiem, który tak łatwo da się podporządkować emocjom.
- Szeryf - wymruczałem pod nosem, przechadzając się spokojnym krokiem między drzewami. Wokół było ciemne i jedyne światło dochodziło zza moich pleców. Były to światła policyjnych wozów. Ich syreny niosły się po lesie, wprawiając mnie w jeszcze większą irytację. W mieście pojawił się nowy pionek, który przez przypadek odkrył jedną z moich tajnych miejscówek. Niech się jednak nie łudzi, że coś tam znajdzie. Moja osoba jest bardzo dokładna i skrupulatna w tym co robi. Jedyne na co się natknie, to na trupy w piwnicy.
- Derek Hale - wywarczałem, a z moich ust ulotniła się para. - Nawet nie wiesz w jakie bagno właśnie wdepnąłeś...
Szedłem dalej w ciszy, a odgłosy z każdym moim krokiem, zaczynały ucichać w tle. Kierowałem się w stronę drogi głównej. Nie miałem dostępnego żadnego środku transportu, ale chyba nikt mi nie zabroni przejść się w nocy, po rzadko uczęszczanej drodze. Poza tym nigdzie mi się w tym momencie nie spieszy.
Kiedy dotarłem do drogi asfaltowej, przystanąłem na chwilę wpatrując się przed siebie tępym wzrokiem. W powietrzu pachniało deszczem, jakby lada chwila miało lunąć z nieba. Nie przejąłem się tym i jedynie stałem w miejscu, nagle słysząc z daleka silnik samochodu. Od niechcenia spojrzałem w prawo i wtedy nagle oślepił mnie blask reflektorów. Bez żadnego planu wyszedłem na środek drogi, blokując przy tym kierowcy dalszą jazdę, no chyba że mnie rozjedzie i pojedzie dalej. To się jednak nie stało. Zatrzymał się przede mną samochód marki Mustang, po czym z jego wnętrza wyłoniła się dobrze znana mi postać. Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, zaraz zacznę wierzyć, że bóg tak naprawdę istnieje. Nie no... Bez takich...
- Co jest? - mężczyzna podszedł do nie, a ja obserwowałem go chłodnym spojrzeniem moich oczu. Po jego minie stwierdziłem, że muszę dziwnie wyglądać, po patrzy na mnie dość niepewnie. Cóż od środka gotuję się ze złości, ale na zewnątrz staram się zachować spokojną twarz.
- Nie zadawaj pytań, tylko podwieź mnie do miasta - mruknąłem pod nosem, po czym bez słowa ominąłem Jacksona, pakując mu się na chama do auta. W innych okolicznościach sam bym siebie zganił za taki rażący brak kultury, ale w tym momencie mam ważniejsze sprawy na głowie. Jaszczur nie stał długo na zewnątrz i po chwili wrócił do wnętrza swojego pojazdu. Nie raczyłem nawet na niego spojrzeć, mając wzrok utkwiony w drogę przed sobą. Musiałem obmyślić nowy plan, znaleźć nową kryjówkę i najlepiej zwalić cały ten cudowny bajzel na jakąś niewinną osobę.
- Więc... - mężczyzna puścił zaciągnięte przedtem sprzęgło, po czym zaczął powoli jechać do miasta. - Chcesz pogadać czy coś?
- Mówiłem ci już... Nie zadawaj pytań i najlepiej się do mnie nie odzywaj... - wymruczałem, wystukując palcami na kolanie jakiś tam przypadkowy rytm. Chciałem by ta krótka jazda trwała w ciszy i spokoju. Byłem pewien, że jego jazgotanie nie pomoże mi w myśleniu i jeszcze tylko niepotrzebnie mnie rozzłości. Dobra, Graham, skup się... Musisz zdobyć więcej informacji o tym całym nowym szeryfie. Koleś dopiero co zaczął swoją pracę w mieści i już musiał mi podpaść. Z tego co słyszałem to facet jest zawzięty i na dodatek agresywny. To akurat ciekawe... Jak ktoś z takim temperamentem znalazł sobie miejsce w departamencie policji? Będę musiał się mu bliżej przyjrzeć. Najlepiej byłoby mieć tego człowieka po swojej stronie, ale coś tak czuję, że z nim nie będzie łatwo i to nie jest ten typ osoby, co przechodzi od tak na ciemną stronę mocy. 
- Derek Hale - wyszeptałem pod nosem, na tyle cicho by towarzysząca mi jaszczurka mnie nie usłyszała, jednak nie udało mi się to i Jackson rzucił mi krótkie lecz zaskoczony spojrzenie. 
- Coś nie tak? Z tym całym Derekiem? - zapytał niepewnie, a ja wyczułem moment, w którym powinienem pociągnąć tę rozmowę dalej. Może czegoś się dowiem od tego kmiotka, który jak na razie nie zabłysnął jakimś posłuszeństwem względem mnie. 
- Znasz go? - odparłem beznamiętnie, w dalszym ciągu nie mając zamiaru odwrócić wzroku od ciemnej drogi. - Jeśli tak, to byłbym niezmiernie wdzięczny gdybyś opowiedział mi coś o nim więcej - dodałem bardziej ostrym tonem głosu, dając mu do zrozumienia, że nie biorę nawet pod uwagę odmowy.

<Jackson? :3>
Podliczone

Derek Hale

Autor zdjęcia: Tyler Hoechlin
Login: Dc: Negris#9754
Ponoć jesteś nieśmiertelny? Jak mi przykro, mam srebro i mordownik. 
Imię i nazwisko: Derek Hale
Przezwiska: Cóż, wie, że jakieś posiada, jednak najczęściej słyszy Łowca, Bestia bądź Szeriff, a tym najbardziej irytującym przezwiskiem jest Miguel. 
Pochodzenie: Pochodzi z Hiszpanii, jednak zjechał znaczną część świata. 
Gatunek: Wilkołak Alfa, jednak ukrywa swój gatunek jak tylko może. 
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Praca: Szeryf
Data urodzenia: 06.12
Wiek: 36 lat.
Cechy zewnętrzne: Derek, jest wysportowanym mężczyzną, który posiada przenikliwe brązowe oczy, które może zmienić w czerwone. Na jego twarzy zawsze widnieje zarost, który dodaje mu trochę uroku. Poza tym na jego głowie możemy zaobserwować kruczoczarne włosy. Zazwyczaj na jego ciele możemy zobaczyć zwykłą koszulkę, na którą zarzuca skórzaną kurtę. Nie lubi się za bardzo wyróżniać, więc w pracy ubiera się jak typowy szeryf. 
Moce:
Moce jak u typowego wilkołaka, jednak obrażenia od jego pazurów goją się trudniej. 
Umiejętności: 
Inteligencja 367
Siła 330
Panowanie nad mocami 666
Zwinność 322
Szybkość 315
Umiejętności fizyczne: Derek nie ma jakiś wybitnych umiejętności fizycznych, jednak możemy tutaj wspomnieć o różnych sztukach walki, jakie kiedyś "liznął". Jest również bardzo dobrze obyty z bronią, jednak nigdy nie lubił jej używać, choć teraz w jego zawodzie jest to konieczne. 
Charakter: Charakter Dereka, możemy porównać do starego dziada, który będzie krzyczał na was, że chodzicie mu po świeżo skoszonym trawniku. Hale nie ma w sobie ani grama cierpliwości do ludzi z którymi pracuje, przez co pluje jadem na wszystkich którzy staną mu na drodze. Nie ma ochoty na luźne pogawędki z innymi ludźmi. W każdym miejscu, w którym się pokazywał uchodził za agresywnego człowieka, który nie da sobie w kaszę dmuchać. Po jego twarzy możemy również wywnioskować, że jest strasznym ponurakiem, a uśmiech na jego twarzy może zagościć tylko wtedy, kiedy jest z siebie dumny. Nie można powiedzieć, że zawsze taki jest. Kiedy pozna się go lepiej, można zyskać dobrego kompana, z którym można porozmawiać o sprawach nadnaturalnych, jednak trzeba wyczuć, kiedy ten ma na to ochotę. W przeciwnym razie potrafi to zignorować, bądź nieźle poharatać towarzysza, gdyż będzie czuł, że ma na sobie czyiś wzrok. Nie lubi tłumów, więc jakiekolwiek spotkanie, to tylko na osobności, no chyba, że go ładnie poprosisz, gdyż szanuje uległość.
Historia: Hale, nie jest z natury żadnym podróżnikiem, jednak jego życie zmusiło go do częstych wyjazdów. Nigdzie jednak nie zatrzymał się na dłużej, lecz tutaj ma zamiar pozostać dłużej. 
Rodzina: Posiada wuja, jednak nie chwali się nim zbytnio, gdyż zrobił więcej złego niż było warto. 
Relacje: Posiada dobre kontakty z tutejszą policją, oraz z wieloma ludźmi, którzy chcą wykończyć nadnaturalne istoty nie tylko z tego miasta. 
Zauroczenie: -
Partner/ka: -
Miejsce zamieszkania: Mieszka w centrum miasta w nowoczesnym domu.
Pojazd: Porusza się czarnym jak smoła Chevroletem Camaro 
Fundusze: Gdyby miał zliczyć wszystkie swoje poprzednie prace, trochę by się tego nazbierało. Posiada jeszcze majątek rodzinny, lecz nie chwali się gotówką. Z resztą kto komu będzie tutaj zaglądał do portfela? 
Pupil: Nie ma czasu na pupila. 
Inne informacje:
- To jego Jackson poprosił o przemianę.
- Nie używa swoich mocy, jednak regenerację ciężko ukryć.
- Udaje łowcę, który chce wybić wszystkie istoty nadnaturalne, aby tylko uniknąć swojej śmierci.
- Ludzie myślą, że pozbył się swoich mocy.
- Ma nadzieje, że nikt nie odkryje jego tajemnicy. 
Zdjęcia dodatkowe:

10 lipca 2020

Od Zaca CD Denver

- Nie no byłeś totalnie blisko. Zac - pies piszczał co chwila dając mi znać, że już nie ma ochoty siedzieć grzecznie na dupie. - Pijesz sam? Najgorzej.
- Nie nie. Piję z najinteligentniejszym człowiekiem jakiego znam - upił łyk piwa. 
- W takim razie powinieneś poznać mnie - kiedy chciał coś powiedzieć przerwałem mu. Włożyłem jabłko do ust i przytrzymałem je zębami, a wolną ręką wyciągnąłem butelkę whisky z reklamówki. Uniosłem brwi do góry dając mu do zrozumienia, że to propozycja. 
- Namówiłeś - na hejnał dopił piwo, a butelkę wyrzucił do kosza. 

Poszliśmy do parku. Po wypiciu butelki kupionej przeze mnie będziemy zastanawiać się co dalej. Usiedliśmy na jednej z ławek bardziej na uboczu żeby psy nas szybko nie zlokalizowały. Amon grzecznie położył się na ziemi i czuwał. 
- Więc - otworzyłem butelkę i podsunąłem mu ją. - dlaczego planowałeś spędzić wieczór na piciu w samotności? - bez protestów upił kilka łyków.
- Miałem iść do znajomego. Finalnie skończyłem z nieznajomym - uśmiechnął się i oddał mi trunek. Powtórzyłem czynność, którą wykonał przed chwilą. 
- Nowych przyjaciół najlepiej poznaje się pijąc - spojrzałem na etykietę butelki. - Danielsa w parku. 
- Masz w tym doświadczenie? - odwrócił głowę w moją stronę. Wyśmiałem go.
Do czasu opróżnienia całej butelki trochę pogadaliśmy. Wypytał o mnie, a ja dowiedziałem się kilku rzeczy o nim. Nic szczególnego. Z nerki, którą miałem przewieszoną przez bark wyciągnąłem zwiniętą bibułkę, w której znajdowała się nie do końca legalna substancja.
- Palisz? - spojrzał na mnie i to co mu proponuję. Miałem cichą nadzieję, że nie okaże się tajniakiem.Wtedy kaplica. 
- Jesteś dobrą wróżką? - wziął bletkę i włożył ją do ust. Zapaliłem jego oraz swoją. Już po chwili wokół nas dało się wyczuć przyjemny, specyficzny zapach.
- Myślisz, że dlaczego na ciebie wpadłem? - chwila relaksu niestety nie trwała długo. Usłyszeliśmy kroki, a sekundę później oślepiło nas światło latarki. 
- Dobry wieczór, policja - no i chuj bombki strzelił. Patrzyli na nas przez dłuższą chwilę. A my tak sobie siedzieliśmy blantami i pustą butelką. Nie miałem zamiaru spędzić nocy na dołku. Nie wiem jak z moim towarzyszem ale wolę jednak przespać się w łóżku. 
- Spotkajmy się przy spożywczym - mruknąłem i nie czekając na odpowiedź zerwałem się z ławki i razem z psem poszedłem w długą. Nawet się nie odwróciłem żeby sprawdzić co z Denverem. Mimo wszystko miałem nadzieję, że poszedł w moje kroki.

Siedziałem na schodkach przed sklepem sącząc powoli małpkę. Zamiast popijać wódkę sokiem paliłem papierosa. Trochę czasu już minęło. I tak nie miałem lepszych planów na wieczór więc po prostu czekałem.
- Szybki jesteś - słysząc znajomy głos podniosłem głowę do góry. 
- Już planowałem wycieczkę na komisariat żeby kaucję opłacić. Trochę ci zeszło - dopiłem resztkę zawartości butelki. - W każdym razie sorry, że cię zostawiłem. Nie chce mi się jebać po komisariatach w nocy. Matka dostałaby palpitacji jak zwykle. W ramach przeprosin zapraszam do siebie. Pokażę ci małego kotka - byłem już lekko, trochę bardzo podpity ale trzymałem się na nogach. W miarę. Nie wiem dlaczego ścięło mnie tak szybko. Przez zmęczenie? Jeden chuj. Chcę usiąść na sofie.

<Denver?>
Podliczone

Od Keiry CD Gabriel

- Będziemy mieli trochę więcej do przegadania - nie ukrywam, że się zestresowałam i ziemniaczek ledwo przeszedł mi przez gardło. Gabriel wyglądał jakby w duchu cieszył się, że nie tylko on został skarcony. - Domyślam się, że nie masz pojęcia kim jesteś - trafiłeś w punkt. W odpowiedzi kiwnęłam głową, ponieważ dalej jadłam. - Rada chce wykorzystać cię do pozbycia się każdego kto stanie im na drodze. Jesteś ich kluczem do przejęcia władzy - zamrugałam kilka razy oczami. Przełknęłam to co miałam w buzi. 
- Nie chcę im pomagać. To źli ludzie - w sumie obok jednego zwyrola właśnie siedziałam ale to malutki szczegół.
- Domyślam się. Będą cię szukać, a nam wszystkim nie będzie na rękę jeśli im się uda - zamyślił się wlepiając wzrok w szklankę wody, która stała przed nim. - Masz pracę? - w końcu się odezwał po dłuższej chwili.
- Daję korepetycje.
- W takim razie zostaniesz korepetytorką i nianią Waltera - to nie było pytanie. On to stwierdził nie dając mi żadnego wyboru. W sumie dzieciak wydawał się by bardzo sympatyczny i czułam, że się z nim dogadam ale mimo wszystko fajnie byłoby gdybym sama mogła zdecydować. Znowu się zamyślił. Prawdopodobnie próbował przemyśleć jak ma to działać.
- Będziesz go odbierała ze szkoły i przyjedziecie razem tutaj. Wieczorem ktoś będzie cię odwoził - skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam. Byłam dobrej myśli. Gabriel w przeciwieństwie do ojca był cholernym gburem. W sumie chyba ojca. Tak przynajmniej wygląda ich relacja. W każdym razie może jest adoptowany? - Zostaniesz u nas dzisiaj na noc żebyś mogła się zregenerować.
- Dobrze - skończyłam posiłek. Z tego co zważyłam Gabriel też. Will wstał i zabrał talerze. - Mogę jakoś pomóc? 
- Zajmij się Walterem - skinął głową w stronę salonu gdzie młody bawił się klockami. Powoli, ponieważ dalej odczuwałam ból podeszłam do niego i usiadłam obok na dywanie.
- Co tam budujesz? - patrzyłam jak męczy się z rozdzieleniem dwóch kawałków.
- Statek. Pomożesz? - podał mi to z czym nie mógł sobie poradzić, a sam zaczął szukać kolejnych elementów do wykończenia konstrukcji. Użyłam paznokci i w mgnieniu oka rozdzieliłam klocki. - Dziękuję - zabrał je i doczepił. 
- Mogę też coś zbudować? 
- Jasne - podsunął bliżej mnie pudełko z kilkoma kilogramami lego. 

Spędziłam z Walterem kilka godzin na zabawie klockami. Skończyliśmy na oglądaniu kreskówek. Na dworze zrobiło się już ciemno, a dzieciak zasnął mi na ramieniu. Ostrożnie położyłam go na kanapie i poszłam znaleźć któregoś z domowników żeby przeniósł go do łóżka. Zrobiłabym to sama ale niestety nie mam siły. Poza tym nawet nie wiem gdzie jest pokój najmłodszego z mieszkańców. Dom wydawał się być opuszczony. Każdy był czymś zajęty. Zapukałam do pierwszego pokoju, który mijałam po drodze. 
- Otwarte - usłyszałam głos Gabriela. Oczywiście. Jak na złość musiał to być on. Otworzyłam je powoli i stanęłam w futrynie.
- Pomożesz mi przenieść Waltera do łóżka? 

<Gabi?>
Podliczone

Od MJ CD Peter

To wszystko śmierdziało. Nie trawką ale jebanym kłamstwem. Totalnie olałam jego wypowiedź. Czas zacząć prawdziwe śledztwo. MJ staje się detektywem, który zdemaskuje tożsamość cholernego Spidermana. Będą robić ze mną wywiady jak tylko ściągnę mu maskę. Będę kurwa sławna. 
Nie czekałam z rozpoczęciem planu. Stało się to moim priorytetem. Wracając do domu wstąpiłam do TARGET'u. Chwała, że jest otwarty całą noc. Z wózkiem błądziłam między alejkami. Kupiłam wszystkie rzeczy, których używają detektywi na filmach. Sznurki, pinezki, karteczki. Wydałam na to ostatnie oszczędności. Jeśli nie będę miała na rachunki przyjdzie czas na szantażowanie matki... i pójście do roboty.
Całą noc spędziłam na sprzątaniu. Ogarnęłam całe mieszkanie. W tym syfie nie było opcji żeby się skupić. Przygotowałam sobie wszystko. Zdjęłam tablicę korkową ze ściany w pokoju i ustawiłam ją na łóżku w salonie. Musiało wystarczyć. Niestety stojakiem nie dysponuję. Na stoliku obok ułożyłam wszystkie gadżety, które wcześniej kupiłam. Dumna z siebie usiadłam w fotelu i spojrzałam na moje dzieło.
- Kurwa i co teraz - uświadomiłam sobie, że nawet nie wiem od czego powinnam zacząć. Odchyliłam głowę do tyłu tak, że zwisała z oparcia, a z moich ust wydobył się niski krzyk przypominający wycie jakiegoś dinozaura czy coś. - No dobra kurwa czas na maraton - poszłam po laptopa. W wyszukiwarce wpisałam "NAJLEPSZE FILMY DETEKTYWISTYCZNE" i od razu wyszukałam tytuły żeby je obejrzeć. Była czwarta więc miałam czas na obejrzenie dwóch. Później szkoła i rozpoczęcie śledztwa. Tak jest.

~~*~~

- Pani Watson - nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam. Odleciałam z głową opartą o rękę. - Pani Watson! - za drugim razem aż podskoczyłam. Powiedziała to tak nagle, że moja głowa zsunęła się z dłoni i uderzyła w ławkę.
- Kurwa - jęknęłam łapiąc się za bolące miejsce.
- Słownictwo! - zganiła mnie. Spojrzałam na nią.
- Nie mogłam spać w nocy. Proszę ze mnie zejść - przewróciłam oczami, a ona totalnie zaczęła się gotować. 
- Do tablicy - syknęła wściekła. Tu pojawił się problem bo nawet nie wiedziałam na jakiej lekcji jestem. Mimo wszystko wstałam. Nie chciało mi się z nią niepotrzebnie kłócić. Miałam inne priorytety. - Zadanie czwarte - podała mi książkę. A więc fizyka... Przeczytałam uważnie zadanie. Przy pierwszym razie totalnie nie wiedziałam o co chodzi. Kiedy jednak bardziej się w nie wczytałam zrozumiałam, że to materiał obejmujący gimnazjum. W DODATKU TO CO OGARNIAŁAM NAJLEPIEJ. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Zaczęłam rozwiązywać zadanie, a nauczycielka patrzyła na to w totalnym szoku. W sumie na jej miejscu zrobiłabym to samo. Jak taki debil jak ja mógłby rozwiązać zadanie z fizyki. Kiedy skończyłam miałam ochotę rzucić kredę na ziemię krzycząc "jeb się suko" ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Grzecznie odstawiłam ją na stojaczek. - Pięć - ledwo przeszło jej to przez gardło, a ja zadowolona z siebie wróciłam na miejsce. 
Na przerwie siedziałam przed szkołą. Typowałam potencjalnych podejrzanych. Chciałam zacząć od przyjaciół ale uświadomiłam sobie, że tak na prawdę ich nie mam. 
- Co robisz? - za pierwszym razem nie odpowiedziałam. Nie miałam pewności, że to do mnie. Poza tym byłam zbyt pochłonięta myśleniem. - MJ?
- Chwila - na liście znaleźli się George i Peter. Wtedy podniosłam wzrok. Parker stał na przeciwko i dokładnie obserwował mój notesik. 
- Czemu mnie tam wpisałaś? Co to jest? Błagam powiedz, że nie Death Note - udawał zestresowanego.
- Trzy... dwa... jeden... - w żartach zaczęłam odliczać tak jakby faktycznie miało coś się stać.
- Proszę nie! - pokręciłam głową z uśmiechem. Poklepałam miejsce obok siebie i schowałam notatnik do torby. 
- Co tam? 
- Nic w sumie - wzruszył ramionami. - Ned jest chory. Nie mam co ze sobą zrobić.
- Dobrze wiedzieć, że jestem planem B - powiedziałam to w żartach. Nawet jeśli tak było to nie miałam prawa się za to gniewać.
- To nie tak! - uderzyłam go w ramię.
- Nie sraj żarem. Co się stało grubemu? Za dużo cheesburgerów?

<Peter?>
Podliczone

Od Denvera CD Zaca

- Haven, kobieto, pomóż mi. Co ja mam z tym zrobić. Jakaś instrukcja, coś? - spojrzałem z zagubionym wzrokiem na przyrząd, jakim była prostownica. Co ja niby mam z tym zrobić? To są babskie rzeczy, ja w życiu czegoś takiego w rękach nie miałem.
- Boże Dev, nie miałeś nigdy dziewczyny? - Zmrużyła oczy. Po zobaczeniu mojej miny, zapadła się bezsilnie w miękką kanapę. - koleżankę chociaż? No daj spokój. - uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- goń się smarku. Nigdy żadna nie prosiła żebym jej fryzurę zrobił. - westchnąłem, odchylając jej głowę do tyłu.- albo powiesz dokładnie co mam z tym zrobić albo sama se będziesz robić. Kto w ogóle tak się dla faceta stara. - Haven nigdy specjalnie nie szykowała się na zwykłe spotkania z kolegami. Ogólnie chyba nigdy się tak nie starała dla drugiej osoby. Mam się martwić?
- Słuchaj mnie młody. Robisz tak, tak, tak i tak. Łapiesz? - pokazała na sobie jak mam manewrować gorącym narzędziem. To jednak nie takie trudne.
- No już już, nie ruszaj się. - Zgodnie z instrukcjami, powoli prostowałem lekko lokowane włosy mojej siostry. Nie wiedziałem zbytnio czemu to robi, gdyż uważałem że w naturalnych jej ładnie. Ale co ja tam wiem...

Po chyba 30 minutach, skończyłem swoją robotę i przyznam, że byłem z siebie dumny. No, nie licząc kilku poparzonych palców. Haven podziękowała mi, po czym kazała mi usiąść.
- Słuchaj... Chciałam go potem zaprosić do siebie. - Już wiedziałem o co jej chodzi. Chce się mnie na wieczór pozbyć.
- Nie tak nie tak. Nie ma opcji. - zaprzeczyłem, choć nie zdążyła się o nic zapytać. - Haven co by ojciec powiedział. Nie pozwolę Ci być sam na sam z typem którego nawet nie znam.- Skrzyżowałem ręce, patrząc jej prosto w oczy.
- Jestem od ciebie starsza- zaśmiała się- To ja powinnam ci zabraniać spotykania się z pierwszą lepszą dziewczyną spotkaną w barze,bo pewnie by cie wykorzystała i zostawiła. Nie wiem czy mój mały braciszek poradziłby sobie ze złamanym serduszkiem- Powiedziała jak do dziecka, robiąc mi siłą Dziubek z ust.
- Spadaj ty. - zaciąłem się na chwilę- Mendo nieczysta. Pewnie to ja będę musiał cie pocieszać kiedy ten typ cie wykorzysta i zostawi.
- Devuś... Raczej będzie na odwrót. - zaśmiała się, co odwzajemniłem. Martwię się o nią, ale z drugiej strony wiem że nie jest głupia.- Dobra. Pochodzę po mieście, może wpadnę do kumpla. Ale jakby coś się działo..
- Tak, dam znać. - Odwróciła się i weszła do pokoju. Cóż, chyba czas wybrać się do baru. Mógłbym tam siedzieć godzinami. Zawsze dzieje się coś ciekawego.
Ubrałem się więc, po czym założyłem buty. Kurtki nie brałem,miało być w miarę ciepło. A nawet jeśli, zimno mi nie przeszkadza. 
- Miłej zabawy. - Krzyknąłem, po czym dałem całusa Ivri, która siedziała przed drzwiami.- Sorry mała, nie mogę cię zabrać. - Ta miauknęła w odpowiedzi, kładąc się na podłodze. Urocza mordka.
Wyszedłem, nie biorąc kluczyków od auta. Skoro mam się upić, to po co mi auto. Nie darowałbym sobie, gdybym je rozwalił. A przy okazji kogoś potrącił... Nie warto ryzykować.

Pierwszą moją stacją, był sklep spożywczy. Zanim sięgnę po alkohol o wyższych procentach, chciałem zwyczajnie usiąść i napić się zimnego piwa. Już z daleka widziałem psa, gapiącego się na mnie. Nie wydawał się być zadowolony z mojej obecności. Zapewnie przez zapach kota. Kiedy chciałem wejść do sklepu, zaczął na mnie szczekać i warczeć.
- Spokojnie ogierze. - zaśmiałem się pod nosem. W tym samym momencie, wyszedł jego właściciel. 
- Woah, dawno mu się nie zdarzyło znienawidzić kogoś kogo spotkał po raz pierwszy w życiu - powiedział wgryzając się w jabłko. 
- Ta, z wzajemnością- prychnąłem z lekkim uśmiechem. - chyba nie bardzo lubi koty- zdjąłem z bluzy włosa mojej kotki.
- W zasadzie to lubi. A przynajmniej jednego.. - podrapał się po karku, biorąc smycz psa.
- no to wychodzi na to że to ja nie przypadłem mu to gustu.- westchnąłem głęboko. - No bywa.
- Niby psy wyczuwają złych ludzi- Wzruszył ramionami, na co ja uczyniłem to samo.
- Jeśli uważa że źle jest pić przed wieczorem to trudno. Najebie się czy to mu się podoba czy nie. - Mruknąłem, mijając ich obu. Wszedłem do sklepu, słysząc odpowiedź nieznajomego, lecz nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Podszedłem do lodówek z których wyciągnąłem dwa piwa, najwyższe w procentach. Udałem się do kasy i zapłaciłem za nie, myśląc gdzie właściwie byłoby przyjemnie i pusto. W zasadzie to nawet nie było zbyt wielu ludzi, co mi ułatwiało sprawę. Wyszedłem, a nieznajomy z psem dalej stali pod sklepem. Czworonóg w końcu jednak na mnie nie szczekał, ale chyba tylko dlatego że jego właściciel wydał takie polecenie. Psy są bardzo mądre, zawsze mnie to w nich intrygowało.- Chyba już mnie nie nienawidzi. - Uśmiechnąłem się lekko. - Nie wiem co mówiłeś wcześniej bo nie słuchałem, ale jeśli się przedstawiałeś, to ja jestem Denver. - Otworzyłem jedno z piw. - A ty... No nie wiem. Może zgadnę. Johny, Derek, Micheal, Darryl.... -wymieniałem, ciekawy czy może trafię.

Zac? Xd
Podliczone

Od Jacksona CD Gabriela

- Zastanawiam się nad twoimi słowami, więc chyba mogę trochę dłużej pomyśleć, chyba, że mam takiego nie robić, bo to ci akurat nie pasuje? - uniosłem lekko prawą brew, spoglądając na niego. - Wiesz, może i nie mam normalnego życia, jednak staram się aby ono tak wyglądało. Mam.. a raczej przez ciebie miałem pracę, dom i trochę szczęścia jakie panuje u mnie w domu, więc jeśli stwierdzasz, że trzeba mnie tresować, to daj mi chociaż zaczerpnąć mojego "normalnego" życia - jedno ze słów wziąłem w niewidzialny cudzysłów, który został podkreślony moimi palcami. - Nie wiem ile tutaj byłem, a w domu może na mnie czekać wygłodniały wąż, więc powiedz mi jak mam wyjść z tego cholernego buszu i gdzie my do cholery w ogóle jesteśmy, a najwyżej ty mnie nawiedzisz w domu, bądź w pracy, albo w jakiś sposób się zgadamy, nawet za pomocą telefonu.. - warknąłem opierając się o budynek. 
Nie mam bladego pojęcia co ten chłop ma w głowie, jednak czym dłużej z nim przebywam jestem coraz bardziej pewny, że nic dobrego. W ogóle jest on dość specyficzny, przez co dodatkowo mnie on fascynuje jeszcze bardziej, gdyż do tej pory nie mam pojęcia czym on w ogóle jest. Skoro po moim jadzie regeneruje się dość szybko, nie może być w takim razie zwykłym śmiertelnikiem.. Hmm
Zacząłem się w to zagłębiać coraz bardziej, jednak moje myśli przerwał on. 
- Idź, proszę.. prosto przed siebie, odnajdziesz się w końcu.. - wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. 
- No i super.. - warknąłem, spoglądając na niego z pogardą. Wiedziałem, że ten świr mnie znajdzie, nawet jeśli miałbym uciekać przez dobre trzy lata, jednak, teraz liczyło się dla mnie dotarcie do domu, gorący prysznic i zadzwonienie do szefa z największym kitem jakim zdołam wymyślić, aby tylko nie wylał mnie z tej pracy. Poza tym muszę upewnić się jaki mamy dzisiaj dzień, znaleźć swój motocykl, oraz zrobić wiele innych, ważnych dla mnie rzeczy. 
***
Docierając po dobrej dwugodzinnej wędrówce, przez tone krzaków, paproci, rowów i pól, dotarłem wreszcie do miasta. Jednak wyobraźcie sobie, że jestem na jego drugim końcu. Wydałem z siebie pomruk zawiedzenia, po czym przetarłem dłonią twarz. Miałem dość tego spacerku, jednak musiałem dostać się do mojego domu, do którego mam jeszcze z cztery kilometry. 
Doczłapując się do domu, po dłuższym czasie, zacząłem przeszukiwać kieszenie spodni, w których jak na złość nie znalazłem klucza od domu. No pięknie. Były dwa wyjaśnienia zagubionych kluczy. Pierwsze było takie, że ten wariat zajebał mi klucze, a drugie.. po prostu je zgubiłem. Oczywiście, mniejszym złem było zapodzianie ich gdzieś, ale nie wiem. Wziąłem portfel, z którego następnie zabrałem kartę z jakiegoś badziewnego sklepu, którą użyłem do tego aby odblokować drzwi, więc po jakiś siedmiu minutach męczarni z kartą, wszedłem do domu, w którym była cisza i spokój. Cóż, nigdy nie było tutaj jakoś specjalnie głośno, jednak kiedy wszedłem głębiej pomieszczenia, zobaczyłem uchylone drzwi terrarium. No to kurwa mać świetnie... czeka mnie szukanie tego jebanego węża, tylko nie uśmiecha mi się go szukać będąc całym ujebanym, więc udałem się na górę, przy okazji się dokładnie rozglądając czy nie ma zbiega gdzieś w widocznych miejscach, jednak go tam nie znalazłem. Wziąłem z szafy czyste ubrania, następnie idąc pod prysznic, który mi się należał jak wężowi jedzenie. 
Nie stojąc pod natryskiem długo, wyszedłem po jakiś piętnastu minutach, po czym wrzuciłem brudne ubrania od razu do pralki. Dobra, czas znaleźć tą czarną mambę.. 
Zacząłem przeszukiwać wszystkie zakamarki, zaczynając od kanapy, aż po lampy w salonie. Nigdzie tej parówy nie było, przez co zaczęło mnie to coraz bardziej wkurzać. Gdzieś ty cholero polazła.. 
Tracąc już nadzieje, zajrzałem za terrarium, gdzie była zrobiona dziura na wszelkie kable i zasilacze, jakie tam się znajdowały, to było dość ciepłe miejsce, więc kiedy mnie olśniło, schyliłem się, aby dostrzec co tam się znajduje. I wiecie co? Zauważyłem tam cholerny ogon. 
- Chodź tu uciekinierze.. - warknąłem, chwytając zbiega. Jednak ten nie był mi dłużny i strzelił mnie. O nie, tak to nie będziemy się bawić. Wyjąłem go z kryjówki, jednak on dalej był wściekły za to, że pozbawiłem go jego ciepłego miejsca na wypoczynek, szczególnie kiedy zaczęła mu się wylinka. 
Trzymając go już w obu rękach widziałem tylko, ze chciał spokoju, więc bez zastanowienia, odstawiłem go do terrarium, gdzie bez namysłu poszedł się schować. 
Dobra, dwie rzeczy załatwione... teraz tylko reszta..
***
Dzisiaj trening no i oczywiście praca, którą jakimś cudem udało mi się odzyskać, gdyż gość łyknął bajeczkę, o wyjeździe moich rodziców, przez co musiałem zajmować się schorowaną babcią, poza miastem, więc nie miałem zasięgu, aby z nim się skontaktować. Oczywiście ja swoich opiekunów nie nazwałbym rodzicami, jednak tutaj to był mus, aby jednak to łyknął i nie zadawał zbędnych pytań. 
Chcąc wyjechać do pracy, przed maską samochodu zauważyłem Gabriela, który wyglądał dość... dziwnie? To chyba mało powiedziane. Wyglądał jakby był chory, albo mocno naćpany. Więc zaciągając hamulec ręczny wysiadłem z pojazdu. Wiedziałem, że niektórzy ludzie chcą dopaść istoty nadnaturalne, jednak nie jestem całkowicie pewien, co mu się stało, choć słyszałem, że nowy szeryf chciałby pozbyć się tych co najbardziej dają innym w kość.
- Co jest? - podszedłem do niego, marszcząc brwi, gdyż nie wiedziałem, czego mogę oczekiwać. 

Gaaabe? ;3 Tak cham ze mnie :3 
843 słów.
Podliczone

9 lipca 2020

Od Zaca

- I jak? - zdjąłem rękawiczki patrząc jak klientka przegląda się w lustrze. 
- Zajebisty - była zachwycona wężem na dłoni, który owijał się wokół jej nadgarstka. Odnalazłem telefon leżący na jednej z szafek. Kilka nieodebranych połączeń od mamy. Westchnąłem głośno i oddzwoniłem bo wiem jak nienawidzi kiedy ją ignoruję. 
- Co tam? - mruknąłem przywołując świeżo wytatuowaną blondynkę do siebie palcem. Posłusznie podeszła. 
- Wpadniesz na kolację? Miałam zjeść z ojcem ale coś mu wypadło. Sama nie zjem tego wszystkiego - zabezpieczyłem tatuaż sztuczną skórą i odesłałem ją do recepcjonistki, której miała zapłacić. 
- Jasne - co prawda miałem już plany ale nie wybaczyłbym sobie gdybym jej odmówił. Zwłaszcza, że wydawała się być okropnie smutna. - Zaraz kończę. Przyjadę od razu. 
- Jedź ostrożnie skarbie! - jej humor w sekundę po usłyszeniu odpowiedzi się poprawił. 
- Hannah ogarnij tu trochę! - krzyknąłem żeby siedząca na recepcji brunetka na pewno mnie usłyszała. Ze stołu zgarnąłem kluczyki od samochodu i portfel. - Do jutra - nawet nie odpowiedziała. Była pochłonięta ogarnianiem terminarza. 

- Jak dobrze cię widzieć - mama przytuliła mnie w progu.
- Ciebie też ale wiesz, że widzieliśmy się dwa dni temu? - zaśmiałem się i po oderwaniu jej od siebie wszedłem do domu. Od razu wyczułem cudowny zapach pieczeni, która była specjalnością mojej cudownej rodzicielki. Tak cholernie mi jej szkoda kiedy ojciec ją wystawia, a robi to kurwa... zawsze? Nie jestem w stanie sobie przypomnieć kiedy ostatni raz spędził z nią trochę czasu. Ze mną to już nawet nie wspomnę. Zapomniałem jak wygląda. Wiecznie kurwa w delegacji.
- Wpadłabym też wczoraj ale umówiłam się z dziewczynami na golfa - usiadłem przy stole w jadalni, a mamcia wyciągnęła kolację z piekarnika. Oczywiście wszystko wyglądało perfekcyjnie. Położyła nawet swoją ulubioną zastawę. Chyba naprawdę zależało jej na spotkaniu z ojcem. 
- Nie mam już trzynastu lat. Potrzebuję przestrzeni - postawiła naczynie z pieczenią tuż przed moim nosem. 
- Pójdziesz po wino? - w odpowiedzi po prostu wstałem. W tym cudownym domu mieliśmy specjalny pokój na wino. Dosłownie. Było wielkości sporej łazienki z oszklonymi drzwiami. Rozejrzałem się po regałach. Mój wzrok zatrzymał się na Chateau Mouton Rotschild. Zaniosłem je na stół i rozlałem do kieliszków. Mamusia wyznawała zasadę, że jedna lampka nie pływa na jazdę samochodem. W stu procentach się zgadzałem. Spędziłem bardzo miły wieczór z rodzicielką.

Po powrocie pierwszym co musiałem zrobić było wyprowadzenie Amona. Ulice były praktycznie puste. Co jakiś czas mijałem losowych przechodniów. Psiur jak zwykle szedł przy nodze co jakiś czas zatrzymując się żeby powęszyć. Zatrzymałem się w sklepie. Był po drodze, a mi akurat przyda się kilka rzeczy. Amon został przy wejściu. Smycz rzuciłem na ziemię. 
- Waruj - był nauczony, że nie ma prawa się ruszyć po wydaniu tego polecenia. Kupiłem w sklepie kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wychodząc powoli z pełną siatką i jabłkiem w dłoni usłyszałem warczenie. Nie ukrywam, że byłem zaskoczony widząc dobermana warczącego na mężczyznę chcącego wejść do budynku.
- Woah, dawno mu się nie zdarzyło znienawidzić kogoś kogo spotkał po raz pierwszy w życiu - mruknąłem po czym ugryzłem jabłko. Obserwowałem nieznajomego, a pies pomimo zdenerwowania dalej grzecznie siedział w wyznaczonym miejscu.

<Denver?>
Podliczone

Od Gabriela CD Keiry

Poczułem wzrok dziewczyny na sobie, przez co musiałem niestety na to zareagować. Niechętnie odwróciłem głowę w stronę białowłosej, patrząc na nią bez jakiś szczególnych emocji. No cóż relacje między nami były dość napięte i gdybym tylko miał możliwość, to dokończyłbym naszą wcześniejszą walkę. Jednak teraz jestem pod uważnym wzrokiem mojego rodzica, dlatego nic nie mogę zrobić Keirze. Niestety...
- Zaraz podam wam jedzenie - oznajmił starszy mężczyzna, krzątając się tam i z powrotem przy blacie kuchennym. Mruknąłem cicho pod nosem, proponując pomoc mojemu rodzicowi, jednak ten mi odmówił, każąc odpoczywać. Moim zdaniem mogłem już spokojnie robić wokół siebie, ale nie będę się kłócił z własną mamą.
Tak czy siak po kilku minutach dostaliśmy posiłek pod sam nos. Danie składało się ze smażonej ryby, przypiekanych ziemniaczków i surówki. Na dodatek był jeszcze kompot z truskawek do picia. Aż przypomniały mi się dobre czasy z dzieciństwa, kiedy jeszcze ta wiedźma nie pojawiła się w naszym życiu i mój rodzic sam sobie ze wszystkim radził. 
- Smacznego - mruknąłem pod nosem, po czym przystąpiłem do spożywania tego co miałem na talerzu. Za plecami słyszałem śmiech tego małego gnojka, który najwyraźniej bawił się z psami. Dobrze, że Molly była w pracy, inaczej nie wyrobiłbym z tą dwójką w jednym pomieszczeniu. 
- Jak tylko zjecie, chciałbym z wami porozmawiać - odezwał się mężczyzna, a ja nawet nie miałem zamiaru się z nim sprzeczać. Dobrze wiedziałem, że prędzej czy później ta rozmowa będzie miała miejsce. 
- Znaczy się... O tym co się stało? - zapytała niepewnie dziewczyna, na co ja lekko poirytowany wywróciłem oczami.
- Tak, a o czym niby innym mielibyśmy rozmawiać, Sherlocku? - prychnąłem. Od razu poczułem na sobie surowe spojrzenie. Skuliłem się lekko na swoim miejscu udając, że jestem wielce zainteresowany nabiciem ziemniaczka na widelec.
- Gabe - usłyszałem chrząknięcie ze strony rodzica, wiedząc że jest to upomnienie. Jak na razie...
Nic już nie mówiąc, zjadłem w ciszy posiłek, choć w połowie dołączył do nas Walter, który zaczął zadawać więcej pytań niż powinien. Chciałem go uciszyć, a najlepiej to wygonić z pomieszczenia, ale nie mogłem tego zrobić przy starszym szatynie. 
Kiedy tylko skończyliśmy jedzenie, mój rodziciel odłożył brudne naczynia do zlewu, po czym zaprosił nas na kanapę, a on sam zajął miejsce w fotelu. Kazał młodemu iść do swojego pokoju, gdyż najwyraźniej nie chciał by ten słyszał tę rozmowę. 
- Chcę wiedzieć, czemu byłeś w postaci wendigo i na dodatek całkowicie straciłeś nad nią kontrolę - moja matka odezwała się surowym tonem. Spiąłem się lekko, nie lubiąc tego typu rozmów, gdyż nigdy nie chciałem zawieść najbliższej mi osoby, która poświęciła dla mnie aż tak wiele.
- To był wypadek - odpowiedziałem dość pokornie, spuszczając spojrzenie swoich oczu na dłonie. 
- Wypadek?! O mało nie zabiłeś tej biednej dziewczyny! - podniósł trochę głos, wbijając przy tym palce w oparcie fotela. Widziałem że jest zmęczony i zmartwiony. Pewnie znowu męczyły go koszmary, a ja jeszcze na dodatek dołożyłem mu kolejnego zmartwienia. 
- Poza tym postawiłeś mnie w sytuacji, w której musiałem strzelić do własnego syna - dodał szeptem, na co Keira siedząca obok mnie, jakby drgnęła. Mężczyzna przetarł swoimi przepracowanymi dłońmi twarz, a psy czując jego zdenerwowanie i stres, zbliżyły się do właściciela, kładąc się u jego nóg. Czułem się z tego powodu źle, ale tylko dlatego, że moja matka była w takim stanie przeze mnie.
- Przepraszam - odparłem całkowicie szczerze.
- Nie tylko mnie powinieneś przeprosić - westchnął ciężko, po czym przeniósł wzrok na białowłosą. - Za to jeśli chodzi o ciebie...

<Keira? :D>
Podliczone