30 października 2019

Halloween 2019

Witam szanowne towarzystwo,
 w tym cudownym dniu, które poprzedza równie wspaniały dzień jakim jest Halloween. Administracja postanowiła z tej okazji zorganizować event, który będzie trwał od 31.10.19 aż do 11.11.19.

Cała zabawa polega na tym, by napisać bądź narysować jakąś scenkę przedstawiającą jak dana postać spędza Halloween. Tak więc sposób wykonania jest dowolny. Każdy uczestnik zostanie nagrodzony, a najbardziej kreatywna praca dostanie specjalną nagrodę. Temat jest dowolny, ale oczywiście ma dotyczyć Halloween. Jeśli chodzi o limit słów w opowiadaniu, to będzie trzeba minimum napisać 600 słów. Swoje prace normalnie wstawiamy na bloga, ale należy wepchnąć do tytułu postu jakąś wzmiankę o tym, że jest to opowiadanie na event np.:"[Imię postaci] lub [tytuł pracy] - Halloween Event".

To tyle, w razie pytań, proszę zgłaszać się do administracji.

Pozdrawiam :3

Znalezione obrazy dla zapytania creepy gif

22 października 2019

Od Namkyuna CD Shakäste

Siedział nieruchomo, słuchając uważnie Shakäste. Szczególną uwagę zwrócił na jego ostatnie słowa. Zemsta. Miał rację, Namkyun chciał zemsty. Nie potrafił przeboleć faktu, że Olivia została zamordowana i złożona w ofierze. Czym sobie na to zasłużyła? Nie mieszała się w żadne sprawy nadnaturalne, kurczowo trzymając się swego normalnego życia. Już sobie nawet zaczął wyobrażać, jak w kostiumie idzie ukarać kult, już zaczął obmyślać plan działania.
Zemsta...
Wtem zamrugał parę razy. Spojrzał ukradkiem na Shakäste, który wpatrywał się w niego z pewną ciekawością. Wziął głęboki wdech. Nie mógł tak po prostu się zgodzić ani aż tak bardzo pokazywać chęć pozbycia się kultu. Jeśli wparuje do ich miejsca spotkań jako KV, z pewnością następnego dnia będzie o tym w Internecie, o ile nie w telewizji, Shakäste się o tym dowie, połączy elementy układanki i domyśli się, że Namkyun Choi i KV to ta sama osoba. O nie, nie mogę tak łatwo dać się złapać! To by była katastrofa! Musiał użyć swoich zdolności aktorskich i jakoś obrócić sytuację tak, by potem grabarz nie miał żadnych podejrzeń.
Jakiś czas trwał w milczeniu, obmyślając plan, w końcu jednak westchnął ciężko. Poprawił swoją pozycję, oparł ręce na kolanach.
- To prawda, że pragnę zemsty - powiedział wolno, ważąc każde słowo. - W końcu Olivia była niewinną osobą, na dodatek nieposiadającą w sobie niczego, dzięki czemu mogłaby się obronić przed niebezpieczeństwem. Wiodła spokojne życie, nie mieszając się w żadne mroczne czy chociażby niecodzienne sprawy, a zginęła z rąk jakiegoś kultu, któremu zachciało się złożyć ją w ofierze jakiemuś bóstwu czy innej istocie, której istnienia być może nie da się w żaden sposób udowodnić. Jestem zły na nich, aż wrze we mnie, gdy tylko o tym myślę! - warknął, wziął jednak głęboki wdech, by zachować spokój. - Rozumiem, że mają swoją wiarę i tak dalej, nie jestem kimś, kto zabrania wierzyć w co się chce, ale mimo wszystko... składanie ofiar... - zamilkł na chwilę, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. - Chodzi mi o to, że nie wiem, dlaczego akurat Olivia. Okej, niech sobie składają ofiary, ale mogliby brać złe osoby, dla których śmierć byłaby karą. A nawet lepiej, ponieważ zostaliby złożeni w ofierze, a nie zabici i porzuceni gdzieś w ślepym zaułku lub na obrzeżach miasta. Czemu takich nie mogą wziąć? Oni zasługują na śmierć. Albo czemu nie chociaż śmiertelnie chorych, dla których nie ma innego ratunku?
Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że się nieźle rozgadał. Zrobiło mu się trochę głupio, za bardzo go poniosło. Spuścił nieco głowę, przygryzł dolną wargę. Zaczął się zastanawiać czy nie powiedział czasem za dużo lub czy nie wymsknęło mu się coś nieodpowiedniego. W duchu miał nadzieję, że nic złego z tego powodu się nie stanie.
- Przepraszam - rzekł w końcu. - Emocje wzięły górę i... wie pan...
- Rozumiem - odpowiedział Shakäste, przytakując. - Zdaję sobie sprawę, że nagła śmierć koleżanki, zwłaszcza w takich okolicznościach, to może być bolesnym doznaniem.
Namkyun zmierzył go wzrokiem, jakiś czas się mu przyglądał. Zmrużył odrobinę oczy. Sprawdzał, czy ciemnoskóry niczego nie podejrzewał, na takiego jednak nie wyglądał. Mimo to Koreańczyk nie był taki pewien, że nic się nie stało - od samego początku mężczyzna wydawał mu się dość tajemniczy. Wziął głęboki wdech. Na razie odstawmy tę kwestię na bok.
Znów poprawił swoją pozycję (jakoś tak trochę niewygodnie mu się zrobiło), po czym rzekł:
- W każdym razie nie mogę jej pomścić, nieważne jak bardzo bym chciał.
Siedział nieruchomo, gdy jednak cisza między nim i Shakäste zaczęła się przedłużać, uznał, że czas na kolejny etap jego planu. Zbierając w sobie całą wiedzę aktorską, poruszył palcami dłoni, gdy nagle otworzył szeroko oczy. Brwi powędrowały ku górze, na twarzy zagościło jakby olśnienie, któremu brakowało tylko zapalającej się tuż nad głową żarówki. Podniósł wzrok na Shakäste. Mężczyzna wyprostował się, obdarzył go pytającym spojrzeniem. Jakiś czas tak mu się przyglądał, nic jednak nie mówiąc, jakby czekał, aż Koreańczyk sam postanowi coś powiedzieć. Namkyun nie zwlekał.
- A co, gdyby tak wykorzystać KV'ego? - zapytał, nie wiadomo, czy do siebie, czy do niego.
- KV'ego? - powtórzył ostatnie słowo ciemnoskóry, unosząc brew.
- Tego antybohatera w fioletowych szatach - wytłumaczył pospiesznie. - Co, gdyby go wykorzystać?
- To znaczy...?
- Sprawić, by się dowiedział o tamtym kulcie i o tym, co oni zrobili. Raczej nie siedziałby z założonymi rękami, skoro zabili niewinną osobę.
Shakäste oparł się o oparcie fotela, krzyżując ręce na piersi. Wziął nieco głębszy wdech, spuścił wzrok na blat stolika. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Milczał. Namkyun wyczekiwał jakiejś reakcji czy odpowiedzi z jego strony. Poczuł, że gdzieś tam w jego ciele pojawił się zalążek stresu. Ta cisza mu się nie podobała. Miał wrażenie, że trwała ona z jakieś pół godziny... choć w rzeczywistości prawdopodobnie minęła zaledwie minuta, nim Shakäste postanowił się odezwać.
- Niezgorszy pomysł - rzekł, przenosząc wzrok ze stolika na Koreańczyka. - Jak jednak chciałbyś to zrobić?
- Nie wiem. - Namkyun spuścił głowę. - Ale coś wymyślę. Mógłbym roznieść plotkę albo coś napisać w sieci. KV raczej przegląda Internet, więc by się natknął na moją informację. W końcu raz załatwił mało znanego przestępcę w tak wielkim mieście, jakim jest Los Angeles, a to tylko było za sprawą jednej notki, którą ktoś napisał na jakimś portalu społecznościowym. Podobnie było z kilkoma innymi przestępcami.
Wtem Shakäste powiedział:
- Widzę, że się orientujesz w temacie tego antybohatera.
Słysząc to, Namkyun zastygł w bezruchu. Otworzył szerzej oczy, nie spodziewając się tej wypowiedzi ze strony mężczyzny. Można nawet powiedzieć, że trochę go zatkało. Bardzo szybko się jednak opamiętał. Spokój, spokój, spokój. Muszę panować nad emocjami, żeby się nie wydać.
- Lubię czytać różne artykuły, więc trochę musnąłem informacji o nim - odparł, starając się nie mówić za szybko. - Przejrzę praktycznie wszystko. Ale i tak są tacy, co wiedzą znacznie więcej ode mnie. - Machnął niezgrabnie ręką.

Shakäste?
Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać ._.

Od Tony'ego CD Petera

Z widocznym spokojem wypisanym na twarzy przyglądałem się całej pracy chłopaka, tak wiem, że moje obecność mogłaby go trochę stresować, jednakże nie moim problemem to było, chłopak musiał nauczyć pracować się w każdych warunkach, czasem nawet przekraczających jego możliwości nie mówiąc już o oczekiwaniach. Ludzie przychodzą, tu myśląc, że ta praca polega na siedzeniu w czterech ścianach, po części tak jest, jednak nie całkowicie tu trzeba wiele poświęcenia i czasem nawet utraty życia prywatnego. Dla mnie to nie praca dla mnie to już życie. Życie, którego nie chciałbym pod żadnym warunkiem zmieniać.
- Panie Stark chciałby pan to sprawdzić? - Mój najlepszy pracownik zwrócił moją uwagę, zadając mi niby to banalne pytanie, a niby to nie do końca banalne musiałem to chwile przemyśleć, Niby to nic wielkiego sprawdzić i ocenić jednak to nie mój uczeń i nie ja powinienem chyba go oceniać, jeszcze się chłopak zestresuje, a przecież tego bym bardzo nie chciał, to mogłoby mu zaszkodzić. Cóż nie mam podejścia do dzieci, ba nie mam podejścia do ludzi ten temat to mieszanina ognia i wody jedno gani drugie, a i tak żadne się nie pokona. Co prawda woda gasi ogień, jednak jeśli jest go za dużo, nie da sobie rady dwa żywioły walczące ze sobą. Tak myślę, że chyba ostatnio za dużo wypiłem, bo coś zaczynam gadać głupoty, to znaczy myśleć głupio nic na głos nie mówię, wstydu sobie przecież nie narobię.
- Nie, zaufam ci, sprawdź i sam oceń Max - W końcu uraczyłem ich odpowiedzią, postanawiając im powiedzieć tę krótką odpowiedź, która zawierała kilka, ale tylko kilka słów, które mogłem powiedzieć bez myślenia zbyt długo nad tym, ale wtedy nie byłoby tej zabawy, w końcu samo zauważenie napięcia związanego z oczekiwaniem w ich oczach na moją odpowiedź aż w duchu mnie bawiła, jestem naprawdę podłym dupkiem.
Mężczyzna ze zrozumieniem kiwną głową, zakładając swoje okulary, które zawsze pojawiały się na jego nosie, gdy musiał czytać coś z komputera lub innych typowo elektronicznych rzeczy. Starość każdego z nas czeka bez względu na wszystko pewnie w przyszłości i ja tak jak on będę stary i ledwo co zdolny do czytania bez pomocy okularów.
Max zaczął uważnie czytać kody, kiwając przy tym głową, po jego zachowaniu mogłem wywnioskować, że jest bardzo zainteresowany, tym co się tam znajdowało.
- Bardzo ładnie bezbłędnie - Max pochwalił młodego chłopaka, kładąc mu rękę na głowie, uśmiechając się do niego szeroko, zaskoczony aż poszedłem do urządzenia elektronicznego, czytając wszystkie kody, tak jak by nie do końca wierząc mężczyźnie. A jednak miał racje. Peter wykonał to bezbłędnie, co oznaczało, że był on bardzo inteligentnym chłopcem, a to bardzo ważne, ponieważ wiem, że przyjąłem dobrą osobę do pracy.
- Gratuluję - Zacząłem przyglądać się uważnie młodzieńcowi. - Muszę przyznać, że nie wierzyłem w ciebie, Myślałem, że nie wiele potrafisz - Przyznałem, jak zawsze mówiąc wszystko, to co myślałem, no cóż, nigdy nie zdążę ugryźć się w język, zanim powiem coś złośliwego.
- Dziękuję chyba - Odparł niepewnie, drapiąc się po głowie.
- Nie skończyłem - Mruknąłem, wzdychając ciężko. - Myliłem się, dlatego z wielką przyjemnością sprawdzę, co jeszcze potrafisz, byle byś mnie tylko zaskoczył to najważniejszy punkt naszej pracy - Dodałem, kiwając przy tym głową, dając mu do ze zrozumienia, że tu szybko na laurach nie zasiądzie.

<Peter? takie se xd>

21 października 2019

Od Renny do Anchora

Ludzie to debile. Taaacy debile. Nie umiesz pływać - idź za boje. Piłeś - skacz do wody. Masz gówniaka - nie pilnuj go! Ugh. Bycie ratownikiem wodnym czasami było nie do zniesienia. Właśnie skończyłam przebierać się w normalne ciuchy, kiedy wszedł Erick.
 - Cześć Rybko Lu. - Objął mnie za szyję. - Jak tam?
 - Ludzie to debile, ale chyba o tym wiesz. - Odwróciłam się i go objęłam. - Umieram!
Zaśmiał się i pogilgotał mnie po bokach.
 - Jesteś nieśmiertelna, nie można cię zabić! - Zaśmiał się.
 - Dla chcącego nie ma nic trudnego. - Puściłam mu oczko. - Dooobra. Idę do domu, jestem wkurwiona, zła i zmęczona.
- Okej Lu, idź się wyśpij. - Potargał mi jeszcze włosy i sam zaczął się przebierać.
- Nie doprowadź jakiejś laski do śmierci przez utopienie. - Rzuciłam i wyszłam.

***

- Cześć. - W drzwiach stał Anchor.
- Ugh, cześć Śmierć. - Oparłam się o framugę. - Umieram i nie mam alkoholu.
- Przyszedłem obejrzeć obiecany serial, ale jak nie chcesz… - Już zaczął się wycofywać.
- Nie, nie, nie. - Wciągnęłam go. - Czy to znaczy, że masz żarełko?
- Mam żarełko. - Zamachał torbą. - Ale nie ma nic za darmo. Kawę, herbatę, whiskey?
- Nie mam alko! - Pacnęłam go w klatkę piersiową. - Ale możesz iść do sklepu, dam ci kasę.
- Dam radę i bez tego. - Przewrócił oczami i napisał do kogoś SMS-a.
- Hm? - Uniosłam brwi.
- Lori pufnie mi whiskey za 3,2,1… - Po chwili w jego ręku pojawiła się pełna butelka najlepszej whiskey.
- Po to jest wam ta “czarna magia”? - Założyłam ręce.
- Wiesz, jak spełnia swój obowiązek małżeński, to pufa sobie prezerwatywy, lubrykant i… inne dodatki. - Przewrócił oczami i zdjął buty. - To co ogląamy?
- I ty tak przejdziesz nad tym do porządku dziennego? - Podrapałam się po nosie.
- Czy ciebie naprawdę interesuje życie seksualne Lorcana i Lucifera? - Popatrzył na mnie jak na debilkę.
- Chyba cię pogięło! - Parsknęłam. - Jakim cudem on to wszystko… puffa?!
- Czarna magia, syn demona, krew… - Zamyślił się. - Jest parę opcji.
- Odynie jebany. - Złapałam się za głowę. - Czemu nie jestem czarownicą?
- Bo jesteś syreną. - Usadził mnie na kanapie. - A teraz oglądamy. Tylko powiedz co.

Anchor? Gotowy na zmęczoną Ren?

Od Taylor cd. Renny

- Tak w sumie... to co będziemy robić? - Usiadłam na wygodnej kanapie uważając przy tym, aby nie wygnieść fioletowej sukienki. Szkoda, że Lori nie może mnie w niej zobaczyć. Byłoby miło usłyszeć od niego jakiś miły komplement. W końcu to Lorcan! Po co tu wiele tłumaczyć.
- Hm… Możem pogramy w Just Dance? Fuck, marry, kill? Never have I ever? - Wymieniała, wyjmując ze skrytki coraz to nowsze trunki.
- Chcę widzieć, jak Annie tańczy Despacito! - Zaśmiałam się, wyobrażając sobie jak An wygina swoje ciało do rytmu popularnej piosenki. W moich czasach był to prawdziwy hit, a dla niektórych też i shit. Eh, może gdyby nie puszczali tego w radiu co pięć minut, to dałoby się to jakoś przeżyć.
- Znienawidzi cię. - Ren chyba miała już dobry nastrój. - Nie będzie chciał, żeby jego duma ucierpiała!
- Zmusimy go. - Klasnęłam w dłonie. - Szkoda, że nie działa na niego alkohol… Byłoby o wiele, wiele łatwiej. - Przygryzłam wargę, odcinając się od świata, by pomyśleć. Nie mogłam przecież poprzestać na zwykłym “proszę”, bo dzban zapewne powie, żebym przemyślała to, co właśnie do niego powiedziałam.
- Ale i tak będzie pić. - Stuknęła mnie kieliszkiem pełnym wina. - Jednym się nie upijemy. - Usiadła obok mnie, włączając w międzyczasie staromodny serial.

*****

- No chooooooodź. - Próbowałam zaciągnąć Żniwiarza przed konsolę. - Przecież umiesz tańczyć. - Nie dawałam za wygraną.
- Daj mi spokój. - Zmierzył mnie wrogim spojrzeniem. - Przyszedłem się napić, a nie wydurniać przy pomocy technologii. - Wrócił do szklanki pełnej whisky, co jeszcze bardziej mnie zirytowało.
- Przychodząc tutaj godzisz się na udział w zabawach! - Fuknęłam, wyrywając mu przedmiot z ręki. - Tylko jeden taniec. - Zmrużyłam groźnie powieki.
- Oddaj. - Uniósł dłoń. - Bo inaczej ktoś trafi do trumny i będziesz to ty. - Zagroził mi, co raczej nie było z jego strony żadnym żartem.
- Ale masz zatańczyć. - Postawiłam na stole brązowy płyn, który natychmiast wrócił do swojego właściciela.
- Nie. - Opróżnił zawartość przezroczystego naczynia.
- Plooooszeeeeeeeee? - Zrobiłam szczenięce oczka.
- Nie odczepisz się, prawda? - Westchnął zrezygnowany. - Zatańczę. Ale tylko jeden utwór. Za to mam warunek! Człowiek ma się do mnie nie zbliżać.
- Dobrze. - Zrzuciłam go z krzesła. - Chodź! Lobby się grzeje! - Ruszyłam przodem, szykując tętniącego życiem Instagrama. Wszyscy muszą to zobaczyć.

Ren? Jak tak Annie? xd

Od Lorcana cd. Taylor

- Lori? - Usłyszałem głęboki głos i łaskotanie powietrza przy uchu. - Lorcan.
- Hmmmm… - Uniosłem lekko powieki i zauważyłem nad sobą Luca. - Hej.
- Hej. - Musnął moje usta. - Czas wstawać.
- Wcale nie. - Objąłem go w pasie i przyciągnąłem. - Czas wracać do łóżka.
- Groszku, jest ósma, a ty masz dzisiaj chyba wykłady. - Popatrzył na mnie unosząc brwi.
- Chyba to słowo klucz. - Musnąłem jego szczękę. - Dzisiaj czwartek, nie?
- Aha. - Ułożył się w wygodniejszy sposób. - Jak najbardziej.
- To mam na dwunastą. - Wyszczerzyłem się i rzuciłem kołdrę na podłogę. - Więc bierz mnie upadły aniele.
- Jesteś dziś wyjątkowo bezpośredni. - Pocałował mnie mocno i już miał pozbywać się swoich ciuchów, kiedy stały się dwie rzeczy na raz.
Po pierwsze, rozdzwonił się mój telefon. Co wcale nie było takie dziwne, byłem w końcu rozchwytywany na wszystkie strony, więc raczej zdziwiłem się, że nie jest wyłączony. Po drugie Lucy wskoczyła Luciferowi na plecy i zaczęła przeraźliwie miauczeć. Ten z kolei wypuścił wiązankę niecenzuralnych zwrotów i - delikatnie mówiąc - spadł z łóżka na podłogę.
- Wszystko dobrze? - Zapytałem, sięgając po telefon.
- Jestem upadłym aniołem Groszku, upadek z wysokości około pół metra to jest dla mnie jak spadanie z dywanu na podłogę! - Naburmuszył się.
- Okej. - Odebrałem telefon. - Halo.
- Lorcan? Miałbyś czas? Potrzebuję pomocy. - Rozbrzmiał damski głos.
Odsunąłem telefon od ucha i spojrzałem na wyświetlacz. Taylor. Taylor… Taylor… Ah tak, Tay. Znajoma Annie.
- Zależy w czym. - Podniosłem się do siadu i cmoknąłem Luca w policzek, żeby nie czuł się poszkodowany. - I kiedy?
- Tak jakby… w mojej piwnicy zalągł się duch wikinga. - Dziewczyna brzmiała niepewnie.
- Czy czarownice nie mają ksiąg magii i nie mogą ich odwołać, albo coś? - Oparłem się o swojego ślubnego i pozwoliłem mu bawić się swoimi włosami. - Annie mówił, że masz Vesturiona. A to nie byle co.
- Tak jakby… uciekł mi. - Luc parsknął cichym śmiechem, a ja miałem nadzieję, że Tay tego nie słyszała.
- Okej. - Uniosłem lekko kącik ust. - Ja dzisiaj za bardzo nie mam czasu, bo muszę iść na uczelnię, ale mój mąż jest upadłym aniołem i chętnie ci pomoże.
Mina Luca zrzedła i posłał mi wymowne spojrzenie, które na ogół mówiło: “szlaban na seks przez najbliższy tydzień”. Dobrze, że miałem to gdzieś i wiedziałem, że takowy szlaban skończy się dziś wieczorem.
- Oh, okej. - Dziewczyna chyba się nie za bardzo ucieszyła. - Ale… dołączysz?
- Jeśli Luc nie poradzi sobie przez te trzy godziny to będę musiał. - Aniołek znów posłał mi kolejne spojrzenie, które mówiło “miesiąc”, a ja wiedziałem, że nie wytrzyma dzisiejszego wieczoru. - No i go odbiorę.
- No dobrze. - Mogłem wyobrazić sobie, jak kiwa głową. - Więc… do zobaczenia?
- Może. - Rozłączyłem się.
- Jesteś zły! - Luc przeciągnął ostatnią samogłoskę w tym słowie.
- Jestem demonem. - Wzruszyłem ramionami ze śmiechem. - Czego się spodziewałeś?
- Odrobiny miłości! - Parsknął. - A tak muszę jechać do czarownicy…
- …z moim Vesturionem… - dodałem.
- …i odwoływać jakiegoś ducha! - Parsknął. - Dzięki Groszku! Ta książka mnie nienawidzi!
- Nie przesadzaj. Jest jak Lucy. - Jak na zawołanie, kotka wskoczyła mi na kolana i zaczęła się łasić.
- Właśnie! - Podniósł ręce. - Ciebie kocha, mnie nienawidzi!
- Przesadzasz. - Pocałowałem go słodko. - Trzy godziny i przychodzę, ok?
- Ok. - Westchnął. - Kocham cię.
- A ja ciebie.
***
- Hej? - Coś prawie walnęło mnie w głowę, gdy wszedłem do piwnicy Tay. - Radzicie sobie!
- MAŁY POKURWIU CHODŹ TUTAJ, JEBANE NASIENIE ASMODEUSA, ZAPŁACISZ MI ZA TE JEBANE TRZY GODZINY! - Luc chyba nie był zachwycony.
Uważając na kolejne latające przedmioty, podszedłem do epicentrum i złapałem w locie swój egzemplarz magicznej księgi. Luc i Tay wyglądali na nieźle przeczołganych, a wiking chyba był wkurzony. Westchnąłem i wyjąłem z kieszeni rytualny nóż, naciąłem skórę i upuściłem na podłogę. Od razu wszystko ucichło, a wiking popatrzył na mnie z szacunkiem.
- Demon! - Wykrzyknął.
- Tak się złożyło. - Podałem rękę Lucowi, a ten szybko ją uleczył. - Co pana tu sprowadza, panie…
- Baldur. - Skłonił głowę.
- Panie Baldurze. - Przesunąłem po nim wzrokiem.
Był młodszy niż sądziłem.
- Te podmioty chciały mnie podstępem wysłać na drugą stronę! - Zamachnął się na Tay i Luca.
- A pan nie chce? - Uniosłem brew. - Co pan powie na przeniesienie w inną część świata?
- Gdzie? - Przybliżył się.
- Bo ja wiem? Gdzieś koło domu? - Zacząłem kartkować księgę. - Norwegia, Szwecja, Finlandia, Dania… może Rosja?
- Rosja brzmi dobrze. - Pokiwał głową.
- Niech będzie. - Ustawiłem go odpowiednio i na nowo podpaliłem świeczki. - Gotowy?
- Tak. - I zacząłem odpowiednie zaklęcie. Po chwili było po wszystkim.
- WISISZ MI OSTRY SEKS CAŁĄ NOC! - Luc rzucił we mnie poduszką. - CAAAAAAŁĄ!
- Dobrze Aniołku. - Podszedłem do niego i pocałowałem go mocno. - Tay, idziesz z nami na obiad?
- Mogę? - Podskoczyła.
- Trochę ci to wiszę, nie? - Uniosłem kącik ust. - Lucy nie był kompetentny…
- Ej! - Pacnął mnie w ramię. - Moja wina, że Vesturion mnie nienawidzi?
- Od razu nienawidzi. - Włożyłem swoją księgę do plecaka. - Ten drugi jest tu w szafce, na dnie.
- Oh, dzięki. - Chyba się zarumieniła.
- To idziemy? - Luc objął mnie ciasno.
- Idziemy! - Poczekałem, aż czarownica weźmie księgę i ruszyliśmy na obiad.

Tay? Co powiesz na obiad?

Od Anchora cd Lorcana

- Nie mam pojęcia czym obraziłaś Vesturiona, ale chyba mamy mały problem - odezwałem się, gdy Tay skończyła wypowiadać formułkę podaną przez magiczną księgę. - To nie brzmiało jak zaklęcie przyzywające zwykłego demona.
- Mówiłam ci, że przemyślał swoje postępowanie. - Nawet na chwilę nie oderwała wzroku od narysowanego na mokrym piasku ochronnego pentagramu. - Poza tym, nie zamieniłby zaklęcia celowo. 
- Czy my mówimy o tym samym egzemplarzu? 
Taylor nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo jej uwagę zajęła postać, która pojawiła się we wnętrzu pentagramu. Lewiatan. Zdecydowanie nie był to najprzyjemniejszy demon jakiego kiedykolwiek spotkałem.
- Zadzwonię do Loriego. - Westchnąłem i otrzepałem się z piasku, na którym jeszcze chwilę temu siedziałem.
Wybrałem numer przyjaciela i odszedłem kilka kroków. Chwilę później dołączyła do mnie Taylor, przysłuchując się rozmowie. Przynajmniej dopóki Lori się nie rozłączył. Chowając telefon do kieszeni, napotkałem jej pytające spojrzenie.
- Dobra wiadomość jest taka, że Lori nam pomoże. Zła, że nie był zachwycony tym, że przerywam mu zabawę z Lucem. - Streściłem.

***

“Nie był zachwycony” okazało się być sporym eufemizmem. Lori był zły. Bardzo. Wściekły, można by rzec. Zwłaszcza gdy zobaczył Taylor. 
- Co ona tu robi? - Obrzucił Tay lodowatym spojrzeniem. - I czemu, do jasnej cholery, pozwoliłeś jej się bawić w przywoływanie demona?! - Odwrócił się do mnie.
Zdecydowanie wkurwiony. Dobrze, że to nie on zabija wzrokiem. 
- Uznałem, że to może być ciekawe. - Wzruszyłem lekko ramionami.
- Co twoim zdaniem w tym takiego ciekawego? - Warknął, rozglądając się dookoła i zatrzymując spojrzenie na kobiecej postaci, stojącej kilka metrów od oceanu, kawałek dalej.
Z pewnością to ciekawsze, niż sprawdzanie całej sterty kolokwiów. Tym razem jednak powstrzymałem się od komentarza. Loriemu chyba to wystarczyło, bo - przynajmniej na razie - odpuścił sobie dalszy ochrzan.
- Czas ogarnąć ten bałagan. - Westchnął, po czym nie odwracając wzroku, wskazał na Tay. - A ty nie spierdol niczego innego w międzyczasie. - Dodał, ruszając przed siebie, a ja poszedłem za nim.
- To nie moja wina! To ten głupi Vesturion! - Taylor krzyknęła za demonem, ale ten ją zignorował.

Lori?

Od Anchora cd. Taylor

Dni na uczelni potrafiły być wybitnie nudne i wybitnie irytujące. Albo wybitnie absurdalne. Dziś był ten ostatni rodzaj. Trzy półtoragodzinne zajęcia rozciągnięte na cały dzień. Teraz na przykład właśnie skończyłem drugie z przewidzianych na dziś i miałem jakieś cztery i pół godziny przerwy do rozpoczęcia ostatnich. Cudownie. Do tego akurat teraz musiał zadzwonić telefon. Spojrzałem na nazwę kontaktu, by przewracając oczami odebrać połączenie.
- Tay… - Przytrzymałem komórkę ramieniem, by móc schować laptopa do czarnej torby.
- An zabij mnie… - Przerwała mi. - Proszę, proszę, proszę! Zrobię dla ciebie wszystko tylko mnie zabij! Błagam zabij! Proszę! Prooooszę!
- Okej. - Zasunąłem suwak pokrowca, biorąc telefon z powrotem do ręki.
- Serio? - W głosie czarownicy usłyszałem nutkę nadziei.
- Nie. - Zarzuciłem pasek torby na ramię i zgarnąłem z biurka klucze. - Przynajmniej dopóki nie powiesz mi o co tym razem chodzi. - Upewniając się, że sala jest pusta, wyszedłem, zamykając za sobą drzwi. 
- Chcę umrzeć - jęknęła. 
- Tyle już wiem. - Przypomniałem. - Miałaś streścić czemu.
- Annie, jesteś cholernie wkurwiajacy! - Zdenerwowała się, prawdopodobnie zrzucając z kolan Siriego, bo usłyszałem głośne, niezadowolone miauknięcie.
- Zdaje mi się, że już to kiedyś słyszałem. - Ruszyłem korytarzem w stronę schodów.
W odpowiedzi usłyszałem tylko wściekłe prychnięcie i sygnał informujący o zakończeniu połączenia. Schowałem telefon do kieszeni, ale zanim zdążyłem opuścić budynek uczelni usłyszałem powiadomienie o przychodzącym SMSie. Treść wiadomości od Tay nie była jakoś szczególnie zaskakująca.
Zabij.
Pokręciłem lekko głową i ignorując na razie SMSa, ruszyłem przez parking. Dopiero w samochodzie wyjąłem ponownie telefon. W międzyczasie na ekranie pojawiło się jeszcze kilka wiadomości od Taylor. Wszystkie o tej samej treści. Co się dzieje? odpisałem wreszcie.
Umieram. Błagam dobij. Okres ssie. SMSy przychodziły jeden po drugim. Zignorowałem pozostałe i rzuciłem telefon na fotel pasażera.

***

Tuż za drzwiami powitały mnie dwie małe i wrzeszczące w niebogłosy kulki futra.
- Co tam się dzieje? Kto tu jest? - Taylor wyjrzała z salonu. - Annie! Nie umiesz używać dzwonka?! - Zdenerwowała się. - To chyba prostsze niż odpisanie na SMSa! Choć tego chyba też nie potrafisz!
- Napisałaś coś ciekawszego niż "zabij"? - Uniosłem brew. 
- Trzeba było sprawdzić. - Prychnęła. - Czego chcesz? 
Dobre pytanie. Powoli sam zaczynałem się zastanawiać po jaką cholerę tu przyjechałem. 
- Miałem zamiar upewnić się że żyjesz. No i mam żarcie. 

Tay? 

16 października 2019

Od Verna do Anchora

- Powinieneś wstać. - Mruknął Finn, zabierając mi puszystą kołdrę. - Już południe, a ty nadal śpisz. - Odsłonił czarne żaluzje, wpuszczając do pomieszczenia ogromną ilość światła.
- Zamknij się, bo odbiorę ci pierścień. - Warknąłem, wywołując u niego uczucie słabości. No tak, w końcu stworzone przeze mnie wampiry odczuwają mój gniew dwa razy mocniej niż reszta. Przecierając dłonią zmęczoną twarz zszedłem z wygodnego posłania, a następnie bez zbędnego ociągania, przyciągnąłem do siebie kruchego blondyna, który z zadowoleniem zatopił twarz w moim ramieniu. - Już dobrze. Nie musisz się mnie bać.
- Obiecałeś, że już tak nie zrobisz. - Zaczął się uspokajać. - To nie jest miłe…
- Ja też nie jestem miły. - Westchnąłem, sadzając go na łóżku. - A jednak ze mną wytrzymujesz. Nie jesteś czasami masochistą? Masochiści lubią ból. - Otworzyłem skrzypiącą szafę, by wybrać najlepszą koszulę.
- Raczej nie. - Wyrównał świszczący oddech. - Lubię cię, to mi wystarcza. - Przekręcił się na brzuch, co pozwoliło mu w lepszej obserwacji mojego ciała.
- Słodkie. - Przyznałem, zasłaniając mu część widoku. - Mam dzisiaj kilka spraw do załatwienia. Bądź grzeczny i zajmij się Leonidasem. Postaram się wrócić przed północą. - Zapiąłem rząd błyszczących guzików, a w międzyczasie rozglądałem się za parą nowych spodni.
- Gdzie idziesz? - Zapytał zaciekawiony, o mało nie spadając z niedawno wymienionego materaca.
- Na spotkanie. Muszę odwiedzić starego przyjaciela. - Spojrzałem w lustro, co pomogło mi w ułożeniu roztrzepanych włosów. Nie zwracając uwagi na zazdrosnego Moonlighta założyłem wypatrzone wcześniej spodnie, w których jeden guzik ciągle był odpięty. - Zjesz ze mną śniadanie? - Rzuciłem, zbliżając się do hebanowych drzwi.
- To już bardziej obiad. - Zaśmiał się cicho. - Ale tak. Z chęcią coś zjem. Im więcej krwi, tym więcej szczęścia!
- Coś w ten deseń. - Nacisnąłem srebrną klamkę. - Coś w ten deseń…
***
Ohyda - pomyślałem, docierając przed kalifornijski uniwersytet wypełniony ludzkimi zwłokami, czekającymi na dzień swojej śmierci. Część z nich była tutaj dla nauki, kolejni dla uszczęśliwienia rodziców, ale bez najmniejszego problemu dało się odnaleźć tych, którzy nie pamiętali nazwy własnego kierunku. Kiedyś ukończenie szkoły wyższej było czymś nobilitującym. Ludzie uważali cię za inteligenta i kłaniali ci się w pas! A teraz? Teraz nikt nie bierze tego na poważnie. Idioci. Biorąc głęboki wdech, przekroczyłem mury uczelni, licząc na to, że An już nie prowadzi nudnego wykładu.
- Ruszcie się, profesor idzie. - Warknąłem na grupkę pierwszaków, która pod wpływem perswazji przycisnęła się do chropowatej ściany, próbując się z nią scalić. - Dziękuję. - Ruszyłem dalej, próbując odnaleźć zapisaną w pamięci salę wykładową.
Podobno znajdowała się na trzecim piętrze i miała numer 27. Podaną informację potwierdziło dopiero moje przybycie, zlewające się z zakończeniem wykładu. Niezadowolony ze spotkania kolejnych śmiertelników przeczekałem ich przejście, by po chwili podejść do zamyślonego Annie.
- Wykład się skończył, tak jak czas na pytania. - Stuknął długopisem w biurko.
- Wiem, ale ludzie śmierdzą. - Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. - Musisz pracować akurat na uniwersytecie? Użeranie się z żywymi jest męczące. - Żniwiarz podniósł wzrok. - Dawno się nie widzieliśmy, An.

Annie? Śmierdzi xd

15 października 2019

Od Shakäste CD Percivala

Ludzie omijali go na ulicy. Zauważył to już któregoś razu, gdy postanowił usiąść na parkowej ławce, w promieniach słońca. Kiedy to było.. Przed czy po Brigitte? Od momentu ich rozstania właśnie w ten sposób dzielił swoje życie. Na tą część, gdy żył szczęśliwie u boku rudowłosej bogini i tę, gdy nagle zabrakło jej śmiechu, głosu, miłości. Gdy dom stał się zimnym miejscem, pełnym samotności.
Pamiętał, że jakaś matka chwyciła roześmiane dziecię za ramię i odciągnęła od siedzącego Metellusa, rzucając w jego stronę nieprzychylne spojrzenie. Ciekawe, za kogo go wzięła. Porywacza? Ćpuna? Pedofila? Innego przestępcę? Zabawne, jak łatwo ludzie potrafią wyciągnąć pochopne wnioski, bazując tylko na wyglądzie człowieka. 
Tego dnia było podobnie. Kiedy stał naprzeciwko wysokiego budynku, otulony nieodzownym płaszczem i z cylindrem na głowie, jakoś trzymającym się na związanych, jednak nadal napuszonych, włosach, obserwował mijających go przechodniów. Ktoś zatrzymywał się przy miejscu, gdzie nadal dało się dostrzec ukruszone rogi płyt chodnikowych, gdzie spadło ciało Sashy Lee. Inny dołożył do stosu kartek, bukietów i zniczy kolejną wiązankę kwiatów od pobliskiej kwiaciarki, jaka obietnicami niskich cen starała się skupić na sobie uwagę pędzących swoim życiem mieszkańców Los Angeles. Znaczna jednak ilość osób zmieniała nieco swoją trasę, naginając ją tak, aby obejść bezpiecznym łukiem opartego o niski słupek mężczyznę. Ten przestał w pewnym momencie zwracać na nich zupełnie uwagę. Wpatrywał się bowiem intensywnie w kartę w jednej ze swych dłoni, co jakiś czas upijając przez słomkę zawartość swojego kubka. Wydawało się mu nawet przez chwilę, że usłyszał czyjeś narzekanie na biedne żółwie w oceanie, lecz akurat wtedy dostrzegł coś ciekawego przed sobą. Jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po budynku i karcie. I jeszcze raz. I jeszcze, aż nie był pewien. Dodatkowo uniósł ją tak, aby móc porównać namalowaną przed laty wieżę z tą, na jaką spoglądał. Nie licząc kilku szczegółów, jakie pewnie były twórczą interpretacją jego byłej żony oraz płomieni, trawiących górne piętra wieżowca, obrazy nie różniły się.
— Sammy wyszedł ze swojej nory, co? Co cię wyciągnęło? Alkohol ci się skończył czy chuć złapała?
Czując, jak czyjś palec wbija się mu w bok, brunet syknął z irytacją i spojrzał na stojącą przy nim ciemnoskórą kobietę. Zupełnie jej nie kojarzył, dopiero gdy dostrzegł głęboko w ciemnych oczach znajome, granatowe okręgi, jakie przebijały się przez iluzję, uśmiechnął się szeroko.
— Legba! Jak ja cię dawno nie widziałem, stary druhu! — Samedi objął mocno loa, który to porzucił już resztę iluzji, przez co jego głos powrócił do typowego dla niego, niskiego basu, śmiejąc się następnie i klepiąc pobratymca po plecach. Gdy się nieco odsunęli, Papa Legba położył dłonie na ramionach, a raczej łokciach, towarzysza, wodząc wzrokiem po jego sylwetce.
— Świetne ciało sobie wybrałeś. Młode. Silne. Wtapiające się w tłum. Powiedz mi, jak życie? Słyszałem, co się stało z Brigitte. Paskudna sprawa..
Shakäste wzruszył ramionami, jakby chciał zbyć ten temat. Nadal czuł się niekomfortowo, mówiąc o tych wydarzeniach, nawet z tak dobrym przyjacielem jak Eszu. Widział jednak zmartwienie na twarzy kobiety, więc odetchnął i powrócił powoli do siedzenia na cementowym słupku. Ciemnoskóra usiadła na łańcuchu, leniwie poruszając się na nim w przód i tył, ciągle wpatrując się w Barona.
— To przeszłość. Radzę sobie.. Jakoś. Pracuję jako grabarz, zajmuję się ciałami z częścią moich synów. Parę odeszło z nią, ale sporo zostało. Pomagają mi przejść przez rozstanie. Wiem, brzmi to żałośnie.
— Dalej wspomagasz się alkoholem? — Legba skinął głową na plastikowy kubek w dłoni loa. Samedi uśmiechnął się smutno. Przytaknął. Wiedział, że ma problem. Spory. Tylko co zrobić, gdy nie ma się innej możliwości na ucieczkę od samego siebie?
Milczeli przez krótką chwilę, podczas której Metellus schował kartę do kieszeni płaszcza, a następnie kilkoma większymi łykami wypił resztę trunku. Eszu w międzyczasie wodził wzrokiem po niewielkim ołtarzyku ku pamięci Sashy.
— To twoja sprawa? Rzadko kiedy przychodzisz na miejsca, gdzie ktoś umarł.. O ile nie maczałeś w tym palców. Spokojnie. Nie wydam cię policji. Nie mam po co. Możesz mi zaufać. Czy to przez.. fuzję? Może i nie jestem psychologiem, ale mógłbym spróbować ci to jakoś..
— Nie — Brunet zamknął oczy, aby skupić myśli — Chcę coś sprawdzić. Potwierdzić moją tezę. Mam pewne podejrzenia co do tego zdarzenia. Nic więcej. To nie ma w ogóle związku z mną, tobą, nim. 
— Ale jeśli będziesz --
— Słuchaj, Legba. Nie widziałem cię od lat. Nie chcę, aby nasze spotkanie skończyło się kłótnią. Czuję się dobrze. Spokojnie. Zrównoważenie. Nic się nie dzieje. A jakby coś było, poradziłbym sobie. Dziękuję za troskę, to miłe, ale co za dużo, to nie zdrowo. Pamiętaj.
Kobieta pokiwała głową w zrozumieniu, a następnie spojrzała na coś nad ołtarzykiem. Samedi zerknął szybko w to samo miejsce, na nazwę firmy, mającej swoją siedzibę w budynku przed nimi.
— Słyszałem, że właściciel tego grajdołka to kawał cwanego chuja. Czytałem też, iż będzie organizował pogrzeb tej dziewczyny. Uważaj na niego, jak wybiorą ciebie. Źle mu patrzy z oczu.
— Pan Metellus?
Para szybko zwróciła się w stronę głosu, jaki rozniósł się nad tłumem. Gdyby Baronowi biło dostatecznie szybko serce, te zapewne stanęłoby w chwili, gdy ujrzał znaną sylwetkę Percivala Rowe. Cholera, ma wyczucie. Legba zerknął kątem oka na loa. Już wiedział. Odchrząknął cicho, a jego głos ponownie stał się nieco szorstkim tonem kobiety.
— Pamiętaj, o czym mówiłem. Nie ufaj temu człowiekowi.
Odeszli w przeciwnych kierunkach. Grabarz wsunął dłonie do kieszeni i z łatwością w kilku krokach doszedł do znanego mężczyzny, jaki albo wychodził z budynku, albo dopiero co się pod nim znalazł nie mógł określić.
— Dzień dobry, Rowe — Przypominając sobie rozmowę w kostnicy, bożek przeszedł zgrabnie na mniej formalny ton rozmowy. Na twarzy Diabła mężczyzny pojawił się lekki uśmieszek, jaki sprawił, że wszystkie komórki w ciele Barona przeszły w stan gotowości. Nie lubił takich grymasów. Przypomniały mu pysk hieny czy szakala, tuż przed tym, jak wgryzie się w gardło rannej ofiary.
— Czekałeś na mnie? Mogłeś zadzwonić, chyba masz mój numer. Coś nie tak? 
— Chciałem obejrzeć miejsce zbrodni. Ot, ludzka ciekawość. W telewizji i reszcie mediów nie mówią o tym za wiele. Pewnie nie wiedzą też sporo. 
Gdy skończył mówić, zaczął wpatrywać się w oblicze mężczyzny. Rzeczywiście coś źle mu z oczu patrzyło. Nie był w stanie tylko określić co. Mógł tylko szukać jakiejś rysy w całokształcie persony Percivala, która ujawni jego prawdziwą twarz. Mimo takich przypuszczeń, czuł w dziwny sposób, że rezonuje z nim na płaszczyźnie, o której wolał nie myśleć.

Percival?

Od Shakäste CD Namkyuna

Powiedzenie Shakäste, aby nie mówił metaforami, to jak powiedzieć rzece, aby się zatrzymała. Niby można, kto komu zabroni, ale czy posłucha, to rzecz wątpliwa. Z resztą, w tym położeniu, Azjata nie miał zbyt wiele do proszenia i dyskutowania. Przecież to Samedi rozdawał karty podczas tej rundy, to on posiadał wszelkie informacje, jakie jego rozmówcę interesowały. Dlatego właśnie tak bardzo wielbił zbierać na pozór niepotrzebne nikomu fakty. Aby w takich sytuacjach jak te mieć poczucie wyższości nad drugim człowiekiem i władzy nad losem. Cóż, w tym momencie dopisywał sobie nieco za dużo możliwości..
Zaraz, jak się on w ogóle nazywał? Czy ten jego gość się w ogóle loa przedstawił? Nie.. Chyba nie. Zapamiętałby. A przynajmniej, powinien był zapamiętać. Dla pewności, nim się odezwał, postanowił pochylić się nad stołem i spojrzeć dokładniej w oczy przybysza.
— Jak cię zwą? Lubię zwracać się do moich rozmówców personalnie. To pogłębia rozmowę. Nazywam się Shakäste Metellus, jakbyś też chciał wiedzieć.
— Namkyun. Namkyun Choi — Ciemnowłosy pokiwał delikatnie głową, zapewne odruchowo, w ramach powitania. Metellus opadł na oparcie, na które zarzucił ramiona.
— Twoje przypuszczenia, że samobójstwo Olivii było powiązane z nadnaturalnymi nie są bezpodstawne. Postaram się to opisać najlepiej, jak potrafię. Tylko wpierw muszę cię o coś spytać. Czym dla ciebie jest magia?
Nakmyun uniósł delikatnie brwi ku górze, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Samedi nie dziwił się mu w sumie, wyskoczył przecież z takim pytaniem nieco niespodziewanie, jednak nie dopowiedział nic. Sam tylko poprawił się na fotelu, wpatrując się wyczekująco na gościa. Obserwował w milczeniu, jak Azjata wzdycha i przesuwa palcami po wierzchu swej dłoni.
— Magia.. To coś, czym operują czarownice, magowie. Umożliwia tworzenie czegoś z niczego, kontrolę żywiołów.. Sugeruje pan, że została zabita przez magię? Przecież byłoby to widać. Z resztą, policja sprawdziła miejsce znalezienia ciała. Zobaczyłaby coś. Mają tę swoją techn..
— Nie myślałeś kiedyś, że magia to po prostu bardzo zaawansowana technologia? — Baron uśmiechnął się i zaśmiał krótko. Lubił takie rozmowy, zwłaszcza, gdy dotyczyły pośrednio jego samego — Nikt jej nie zbadał. Nie ma żadnych konkretnych badań. Spójrz na to z tej strony, gdybyś przyniósł człowiekowi ze średniowiecza laptop, uznałby go za magiczne dzieło jakiegoś czarodzieja. A co jeśli magia, jaką dzisiaj zauważamy, to tak naprawdę taki laptop, ale z dziesiątek lat do przodu? Jeśli my jesteśmy takimi ludźmi z mrocznych wieków?
— Bez metafor, proszę.. — wymamrotał Choi, lecz brunet zdaje się zignorował go.
— Do czego dążę, policja nie mogła wykryć przyczyny śmierci twojej przyjaciółki, gdyż przerastała ona ich zdolności poznawcze. Jak widzisz, sam trochę siedzę w mistycznych sprawach. Taki jest mój zawód..
— Jesteś magikiem?
— Możesz mi nie przerywać? Nie jestem. Nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Powiem ci tyle, że mam pewne powiązania z tym półświatkiem. Wiem trochę na temat magii, muszę coś wiedzieć, jeśli chcę dalej dobrze wykonywać swoją pracę. Ale głównie interesuję się religiami i kultami. I właśnie oznaki tego drugiego znalazłem na ciele tej kobiety. A dokładniej nacięcia, tuż nad linią włosów, z tyłu kostek, nadgarstków, za prawym uchem. Były zabliźnione. Dlatego policja mogła uznać, że to stare obrażenia. Jednak tutaj wchodzi to, o czym ci mówiłem. Kiedy technologia przestaje być technologią, a staje się magią? No na przykład w chwili, gdy przyspiesza leczenie się tkanek do tego stopnia, aby pokryć nacięcie blizną tak gwałtownie, że pod nią nie utworzył się skrzep. Pod tymi znamionami była krew. Jakby skóra, jaką ktoś wytworzył nad rozcięciem, pojawiła się w mgnieniu oka, nie naturalnie.
— Olivia.. Została złożona w ofierze? — powiedział cicho młodzieniec, nie dowierzając słowom, jakie opuszczają jego usta. Samedi pokiwał lekko głową.
— Czyli rozumiesz. Cieszę się bardzo. Uważam jednak, że bardziej stała się narzędziem w jakimś rytuale. Gdyby chciano ją komuś podarować, wzięto by ciało. Rozczłonkowano, zjedzono,..
— Skąd wiesz tyle na temat kultów i ofiar z ludzi? — W głosie Namkyuna dało się wyczuć podejrzliwość. Młodzieniec spiął się na krześle. Chyba zaczął myśleć, że ciemnoskóry maczał w tej sprawie palce. Dlatego Metellus musiał go jak najszybciej opanować. Całkiem lubił to ciało, jakie miał teraz.
— Nie mówię tego każdemu, kogo spotkam, bo to niezbyt chlubny moment w mojej historii, ale byłem kapłanem pewnego bożka z religii voodoo. Oguna. Jednego z jego aspektów. Sam w ten sposób odprawiałem uroczystości ku jego czci. Dobrą rzeczą jest to, że dzięki temu właśnie mam kontakt z lokalnymi czcicielami mojego dawnego patrona. Więc jeśli chcesz, mogę zaprowadzić cię do ich kościoła. Bowiem widzę, że poszukujesz zemsty. Czyż nie?
Choi nie odpowiedział, a Shakäste splótł dłonie na piersi i rozłożył się na krześle, prawie z tego wszystkiego zarzucając nogi na stół. Czekał tylko na odpowiedź towarzysza, aby opracować plan.

Namkyun?

14 października 2019

Verno Niklaus Salvatore

Autor zdjęcia: Sam Claflin
Login: Tay (chat)
"Razem jako jedność. Na zawsze i na wieczność."
Imię i nazwisko: Verno Niklaus Salvatore
Pseudonim: Ve, Klaus, Nik, Pierwotny
Pochodzenie: Tereny współczesnej Norwegii
Gatunek: Pierwotny wampir
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Praca: Na co dzień jest jednym z trzech liderów klanów wampirów, które zamieszkują sporą część Ameryki Północnej i (również północnej) części Europy. Chcąc urozmaicić swoje życie przypisał sobie zawód antropologa sądowego, pokazującego się od czasu do czasu w pracy. W końcu kto ma odwagę zawracać głowę profesorowi?
Data urodzenia: 06.07.980 rok
Wiek: Biorąc pod uwagę jego nieśmiertelność, 1088 lat to mało.
Cechy zewnętrzne: Ve to wysoki mężczyzna z charakterystycznymi, jasnobrązowymi włosami oraz zielonymi oczami. Będąc wampirem i byłym żołnierzem ma wspaniale wyrzeźbione ciało, które zdobi kilka starych blizn. Na jego lewej ręce odnajdziesz spory tatuaż jelenia, wykonany po przegranym zakładzie z Anchorem. Nie warto zapominać także o czarnym Rolexie Submarinerze, bez którego nie rusza się z domu. Jego znakiem rozpoznawczym jest niewielki pierścień, noszony przez pierwotnego na serdecznym palcu prawej dłoni. 
Kostium: Ogranicza się do czarnego płaszcza oraz kociej maski, autorstwa jego ukochanego.
Sława: Ve specjalizuje się głównie w morderstwach. Wystarczy jedno słowo i odpowiednia suma pieniędzy, a dany delikwent zostanie znaleziony o świcie martwy. Większość ludzi czuje wobec niego strach, ale mężczyzna zdaje się tym nie przejmować.
Osiągnięcia: Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał...
Moce:
- Nadnaturalna siła, zwinność i szybkość  - nikt nie jest w stanie równać się z pierwotnym. Jego siła jest zdolna do wyrwania bijącego serca, szybkość - do przebiegnięcia całych Stanów w niecałą godzinę, a zwinność - do uniknięcia najbardziej precyzyjnego ataku.
- Perswazja - może hipnotyzować ludzi, wampiry i hybrydy.
- Kontrola snów i wspomnień - jest w stanie narzucać innym koszmary oraz stworzyć im nowe wspomnienia.
- Wyczulone zmysły - ta moc wzmacnia wszystkie jego zmysły.
- Wyciszanie emocji - ułatwia zabijanie, jednak ludzka część wampira, nadal próbuje wmówić mu, że to złe. Można to nazwać “wyłączeniem” sumienia.
Umiejętności:
Inteligencja 530
Siła 530
Panowanie nad mocami 630
Zwinność 230
Szybkość 230
Umiejętności fizyczne: Salvatore od najmłodszych lat interesował się polowaniami. Na początku oswoił się z bronią białą, a dopiero z czasem wpadła mu w ręce broń palna, która przy predyspozycjach jego rasy jest całkowicie zbędna. W ciągu 1088 lat nauczył się również grać na skrzypcach i pianinie, chociaż w przypadku tego drugiego instrumentu ciągle się gubi. Jest bardzo dobrym malarzem, ale od wielu wieków nie sprzedaje już swoich dzieł. Swego czasu trenował zaciekle siatkówkę i boks, ale ostatnio nie może narzekać na nadmiar wolnego czasu, więc dryfuje to na krawędziach jego zajęć.
Charakter: Verno należy do osób, do których przyszywana jest łatka okrutników. Zazwyczaj poważny, mściwy, wredny i przerażający. Mimo takiego początku, mężczyzna potrafi pokazać swoje łagodne oblicze. Kocha swoje rodzeństwo i oczekuje od nich równie dużej troski. Ze względu na okoliczności śmierci Alarica, nie przepada za bardzo za ludźmi, którym w dużej mierze sprawia ból. W swoim nieśmiertelnym życiu, kieruje się kilkoma zasadami, a jedną z nich jest: “Nie przemieniaj słabeuszy”. W końcu po co w klanie osoba, która nie będzie w stanie pozbyć się natrętnego intruza? Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do dzieci. Być może jest to związane z tym, że żaden wampir nie może posiadać biologicznego potomstwa. Salvatore jest honorową istotą, która nie rzuca słów na wiatr. Kiedy coś przysięga, wypełni daną obietnicę, przy okazji znajdując korzyści również dla siebie. Nigdy nie wątpi w poczucie własnej wartości, a w głosie wyczuć można pewność siebie. Ma mocną głowę, jeśli chodzi o alkohol, dlatego upicie go, graniczy z cudem. Nienawidzi swojego ojca, więc nic dziwnego, że nie cierpi, gdy ktoś go do niego porównuje. Morderstwa są dla niego mało problematyczne. Szczerze mówiąc, na przestrzeni lat, polubił obserwowanie ludzkiej agonii.
Historia: Verno przyszedł na świat w dziesiątym wieku naszej ery. Był czwartym dzieckiem Ansela i Esther, które w przyszłości miało odmienić ludzką cywilizację. Podczas dwudziestu lat swojego życia był świadkiem wielu narodzin, pogrzebów oraz krwawych bitew, o których uczą się dziś współcześni uczniowie, bądź studenci historii. Krytycznym punktem w życiu Ve, była śmierć jego najmłodszego brata, Hernika. To właśnie wtedy Esther zdecydowała się uczynić swoich potomków nadludźmi. Jesienią 1001 roku, Ansel napoił przy kolacji swoje dzieci winem, a następnie powbijał im w serca sztylety. W rzeczywistości wino było zmieszane z krwią pochodzącą od ich rodzicielki co, pod wpływem czarów, przemieniło ich w pierwsze na świecie wampiry. Owy proces przeżyła tylko trójka rodzeństwa i ich wspaniałomyślny ojciec. Przyzwyczajenie się do nowych ciał, zajęło Elijahowi, Dahili i Ve kilka miesięcy, które nie były dla nich łatwe.
Na skutek kłótni małżeńskiej, w 1002 roku Esther poniosła śmierć, zostawiając po sobie księgę, w której posiadanie wszedł, nie kto inny, jak Szlachetny Jeleń rodu (innymi słowy, był to Elijah). Od tego czasu zaczęła się wykańczająca wędrówka po epokach. Salvatore rozdzielili się dopiero w 1772 roku, gdy uznali, że zagrażające im niebezpieczeństwo minęło. Przysięgli sobie, że nigdy się od siebie nie odwrócą i pozostaną jednością, do końca swoich dni.
W 1900 roku, Verno spotkał miłość swojego życia. Był to wówczas dwudziestopięcioletni Alaric, który prędko odwzajemnił jego uczucia. Kilka lat później złożyli sobie przysięgę, którą uznali za małżeńską, lecz czasy wojny zniszczyły ich cudowny spokój. Oboje zaciągnęli się do wojska, gdzie czekała na Matta śmierć. Wściekły pierwotny, zabił otaczający go pluton, a następnie zniknął ze świata żywych na dwadzieścia pięć lat. Ponoć widziano go podczas II wojny o pokój, ale sam nie wie, czy tam do końca był. Na nowo ujawnił się dopiero w 2014 roku, kiedy zaczął przesiadywać w Nowym Orleanie u swojego brata. To właśnie ten okres zmoblizował go do kolejnych podróży. Do 2068 roku zamieszkiwał rodzimą Norwegię, ale ta zbyt mocno przypominała mu czasy dzieciństwa. Chcąc być bliżej rodziny ponownie przeprowadził się do USA, a dokładniej do LA i urzęduje tam do dziś.
Rodzina:
Ansel Salvatore - nieżyjący od setek lat ojciec należący do grupy pierwotnych wampirów. Został zabity przez Verna w 1066 roku.
Esther Salvatore - matka oraz jedna z najpotężniejszych czarownic, jakie stąpały po tym świecie. To ona przemieniła swoje dzieci w żądne krwi bestie. Została zamordowana przez Ansela.
Freya Salvatore - starsza o siedem lat siostra Verna. Potężna czarownica, która nie brała udziału w wampirzej przemianie. Obecnie zamieszkuje Nowy Jork, ale raz na miesiąc odwiedza swojego młodszego braciszka.
Dahlia Salvatore - młodsza o rok siostra Verna. Kilka dni po przemienieniu, została przebita kołkiem z białego dębu. Zmarła po piętnastu minutach cierpienia.
Elijah Salvatore -  starszy o cztery lata brat Verna, przezywany przez niego Szlachetnym Jeleniem. Obecnie zamieszkuje Nowy Orlean. Utrzymuje z bratem kontakt listowy.
Shey Salvatore - starszy o dwa lata brat Verna. Zmarł na skutek nieudanej przemiany w wampira. Nik uwielbiał spędzać z nim każdą chwilę.
Henrik Salvatore - młodszy brat Verna. Zmarł w wieku dziewięciu lat na skutek rozszarpania przez wilkołaki.
Relacje:
Anchor Saint - żniwiarz oraz przyjaciel Verna. Poznali się w 1886 roku, służyli razem podczas I i II wojny światowej.
Taylor Harley Trace - wiedźma oraz znajoma Verna. Poznali się w 2014 roku, kiedy to Ve znów zawitał w Nowym Orleanie.
Renna Chloé Ibrahimović - syrena oraz znajoma Verna. Poznali się podczas festynu wodnego w 2053 roku.
Lorcan Harley Barton - mąż Lucifera, spotkali się w piekle, kiedy to Ve szukał tam duszy Alarica, który “niestety” trafił do nieba.
Lucifer Isaiah Barton - mąż Lorcana, spotkali się przez przypadek w piekle. Był pierwszym upadłym aniołem, jakiego poznał w swoim długim życiu.
Alaric Matthew Salvatore (de Martel) - uznaje go za byłego męża, śmiertelnik, zmarł w skutek postrzelenia podczas I wojny światowej. Alaric był dla Ve wszystkim i wampir nie wyobrażał sobie bez niego życia. Bardzo przeżył jego śmierć. 
Cole Finn Moonlight - najlepszy przyjaciel Ve, trzymający się z nim od blisko 150 lat. Dzięki wpływom Nika, zdobył on pierścień dnia, który uodparnia go na promienie słoneczne. Jest zakochany po uszy w swoim stwórcy.
Zauroczenie: Ktoś
Partner/ka: Aktualnie brak
Miejsce zamieszkania: Beverly Hills, LA, Kalifornia, USA
Fundusze: Klaus od zawsze miał dużo pieniędzy, dlatego może pozwolić sobie na każdą rzecz, jaka mu się spodoba.
Pupil:
Leonidas to trzyletni lis pospolity, który trafił do pierwotnego ze względu na jego ludzkie serce. Jest spokojny, energiczny, ale miejscami też złośliwy. Nie lubi nowych ludzi, a wykonywanie poleceń sprawia mu ogromną trudność.
Inne informacje:
- Nie działają na niego promienie słoneczne.
- Jest wrażliwy na werbenę.
- Może go zabić jedynie kołek z białego dębu. Istnieją tylko trzy egzemplarze, których posiadaczami są: Elijah Salvatore, Verno i Anchor Saint. Biały dąb został spalony w XI wieku. Żaden śmiertelnik, ani nadnaturalny nie znajdzie drugiego takiego okazu.
- Kocha gorzką czekoladę.
- Uwielbia burbon.
- Ubiera się w garnitury od Armaniego, ewentualnie Prady.
- Zna większość języków świata, jednak najbardziej przepada za włoskim.
- Uwielbia przesiadywać na szczytach wieżowców.
Zdjęcia dodatkowe: -

12 października 2019

Od Percivala CD Shakäste

Burza ciemnych loków rozlana w powietrzu, trochę jak kawa na śliskim marmurze drogiego kuchennego blatu, tylko w trójwymiarze, opadająca falami na ramiona grabarza (Grabarza? Tanatopraktora? Specjalnie wyszukał to słowo, główkując w podróży do zakładu, kto tak naprawdę maluje zwłoki i kto chciałby  to robić. Szofer rzucił mu dziwne spojrzenie, jak tylko zaczął dzielić się  z nim nowo poznaną informacją), który stał na uboczu, niby blisko stołu, ale jednak na tyle daleko, by imitować przestrzeń osobistą. Wbił w Percivala swoje orzechowe oczy, jakby czegoś oczekiwał. A tak, cholera, pytał się o coś.
– Ekhm– Rowe pociągnął nosem, czując drażniący swąd pokoju. Dlatego właśnie nie poszedł na medycynę. Prosektorium, grzebanie w narządach, ten obrzydliwie gumowaty, mlaszczący dźwięk, gdy kazali mu włożyć palec do wołowego serca na licealnej biologii...
– Kim był pan dla zmarłej? – powtórzył grabarz, tanatopraktor, mężczyzna, choć nie wyglądał wybitnie poirytowanego brakiem reakcji od swojego gościa. Rowe znowu pociągnął nosem. Miał wrażenie, że zdążył przyzwyczaić się do zapachu, ale z każdym oddechem robiło mu się bardziej niedobrze.
– Pokręcona sprawa – rzucił okiem na twarz dziewczyny. Te same, ciemne włosy, prosta grzywka, cienkie brwi, małe oczy. Tylko tym razem nie świdrowały go zza ram czarnych okularów. Bo oprawek nie było, a oczy były zamknięte. Rzęsy lekko podniesione, zbyt ciemne by były naturalne, jakby jej pośmiertny wizażysta sprawdzał, które kosmetyki będą pasować.
Dobrze, że nie jadł śniadania, inaczej chyba by je zwrócił.
– Tak, no – zaczął znowu po chwili, uśmiechając się krzywo. Nie, zaraz, stoisz obok trupa, ludzie się nie uśmiechają w takich sytuacjach. Więc wrócił do stuprocentowo neutralnego wyrazu twarzy – Była stażystką w mojej firmie.
Ciemnoskóry kiwnął powoli głową, ale jego wzrok mówił, żeby Rowe kontynuował. Więc kontynuował.
– Bardzo miła, pomocna młoda dama – kłamstwa gładko przechodziły mu przez gardło. Uśmiechnął się lekko niby na wspomnienie kobiety. Głupia, przez ciebie muszę tutaj stać, udawać, że interesuje mnie to, w jaką sukienkę cię wcisną, żebyś w niej zgniła – Okropnie przykro, że tak się zdarzyło. Miała przed sobą świetlaną przyszłość.
Loki podskoczyły lekko jak sprężyny, gdy mężczyzna przytaknął po raz kolejny. Podszedł krok bliżej stołu, na którym leżała kobieta. Rowe przełknął ślinę. Miała smak powietrza prosektorium - dusznego, gęstego, toksycznego, m a r t w e g o.
– Więc dlaczego, jeśli mogę spytać, zajmuje się pan organizacją pogrzebu? – ciekawski z niego typ, nie ma co. Ale Rowe nie miał co robić, w końcu asystent (bodajże Hector albo Sameera, wszystkie twarze zlewają mu się w jedną) wyciął wszystkie zajęcia z dnia, obawiając się, że wizyta w "Maman Brigitte" może się opóźnić. No i trzeba było podtrzymać historię ustawioną przez Ophelię. Percival rzucił okiem na mężczyznę. Nie mógł być dużo starszy od niego, ba, może i był młodszy.
– Dobra, darujmy sobie to całe "pan", co? – westchnął, opierając bok o stół. Ciemnowłosy rzucił mu dziwne spojrzenie i Rowe poderwał się, bo cholera, prawie dotknął marynarką martwego ciała. Przez folię, ale to zawsze trup. Wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny, rzucając mu jeden ze swoich wielu urokliwych uśmiechów. Jeden z tych, który działał wręcz zawsze – Percival Rowe.
Przedstawianie się nie było jedną z jego mocnych stron, w końcu wszyscy wiedzieli, kim jest. Ale z jakiegoś powodu ten mężczyzna nie wyglądał, jakby systematycznie oglądał telewizję albo śledził wiadomości techniczne, w dodatku, cholera, komu zaszkodzi użycie odrobiny osobistego uroku.
Ciemnoskóry uścisnął jego dłoń po chwili. Ciepła i duża, jakby i tak to, że górował wzrostem nad Percivalem nie wystarczało.
– Shakäste Metellus.
– Orientalnie – burknął Rowe z głupim uśmiechem, zanim udało mu się ugryźć własny język. Shakäste zmarszczył brwi – Znaczy ten, no, ładnie, oryginalnie. Nie tak eh, szaro buro, jakiś Smith czy coś.
Percival zwrócił wzrok na ciało kobiety. Zrobiło mu się niedobrze. Odsunął się o krok, dwa, od zafoliowanego stołu.
– Tak, tak, tragiczna sprawa – kiwnął nisko głową, wciskając lodowate od chłodu w prosektorium dłonie w kieszenie płaszcza – Nikt z jej krewnych nie mieszka w Stanach, najbliżej ma ojca, który jest w Chinach. Ale nie ma za bardzo z nim kontaktu. O matce nic nie wiadomo – wyrecytował z pamięci notatkę, którą wcisnął mu przed wyjściem jeden ze stażystów. W rogu nabazgrana była krzywa czaszka i słowa "Nie spieprz tego" napisane nieskazitelnym pismem Ophelii. Jakby ona nim kierowała, a nie on nią – Dlatego zobowiązałem się do pokrycia kosztów pogrzebu, zajęcia się tym.
Miał nadzieję, że Metellus uśmiechnie się, może przytaknie, powie "szlachetny czyn, brawo", albo coś w ten deseń. Nic takiego się nie stało. Shakäste wciąż stał w miejscu, kątem oka spoglądając na odkrytą twarz Lee, jakby próbował rozwiązać rebus widoczny jedynie na jej rysach. Albo sudoku. Rowe nigdy nie rozumiał sudoku. Zagłębiony w swoich myślach.
– Według mnie – odezwał się Rowe po chwili ciszy, o wiele głośniej niż zamierzał i dźwięk obił się po pustych ścianach kostnicy (Nie były puste. Przecież w tych ścianach trzymają trupy, powiedział mu szybko cichy głos, który równie szybko przestał się odzywać). Ciemnowłosy rzucił w jego stronę spojrzenie. Niby zainteresowane, niby nie. Może i oznaczało coś całkowicie innego, Percival nie należał do empatycznych osób – Jest prawdopodobieństwo, że to mogło być samobójstwo.
– Dlaczego tak myślisz? – podniesione brwi, ewidentnie znak zaciekawienia, oznajmił sobie triumfalnie w głowie Rowe, gdy Shakäste się odezwał, napełniając pusty pokój swoim głosem, choć Percival miał wrażenie, że cień jego tembru wciąż odbijał się po ścianach jak echo.
– Policja musiała coś o tym wspomnieć – wzruszył ramionami, niby niewinnie – Upadek z dachu trzydziestopiętrowego budynku? Dziwny ten "przypadek" – nie omieszkał się dodać cudzysłowu w powietrzu, no patrz, patrz, jak gestykuluję – A praca, jaką ona dokonywała, jest wymagająca, może męczyć równie psychicznie, jak i fizycznie. Poza tym pomyśl, samiutka w obcym kraju, na obcym kontynencie?
Kolejne kłamstwo. Za cholerę nie wiedział, czym tak naprawdę zajmowali się stażyści w Scylli. Nosili kawę menadżerom? Patrzyli, jak inni pracownicy robią swoje? Spisywali notatki na zebraniach? Byli asystentami asystentów? Zresztą, kogo interesuje, co robią stażyści? To wszystko nie może być aż tak trudne. Przecież nawet nie dostawali za to pieniędzy.
Miał wrażenie, że w prosektorium są kamery (chociaż kto do cholery wcisnąłby kamery do kostnicy? Kto chciałby ukraść zwłoki?) i czuł, jak ciało wymusza na nim stuprocentowe napięcie. Aktor na scenie, oblany gorącym światłem reflektorów. Drobny, wyrozumiały uśmiech, lekko zmarszczone brwi, wypięta pierś, splecione palce, zawisłe w powietrzu przed twarzą. Oparł na nich brodę, przymrużając oczy. Słodko, gładko, równo, jak narty na miękkim śniegu.
Wszystko, mniej więcej, szło w dobrą stronę. Skończy omawiać plan pogrzebu, wróci, może zdąży na The Great British Bake Off, może i znajdzie jakieś dobre chardonnay do kolacji. O, szparagi byłyby dobre. Ale Metellus wciąż obserwował go bacznie, jakby wywąchał linię kłamstw i od razu rozpoznał fasadę. Rowe uśmiechnął się do siebie pod nosem. Ha, przecież to niemożliwe.
Więc wziął głęboki oddech, uśmiechnął się szerzej (chardonnay i Paul Hollywood ze swoją kamienną twarzą już płynęły do niego zza horyzontu. A, no i szparagi. Może odrobina Schuberta, kwartet albo trio w drodze do domu, tak na triumf, bo udało mu się popatrzeć na trupa i nie zwymiotować) i znowu pociągnął nosem, bo swąd śmierci i chemikaliów przenikł go do kości.
– Trumna ma być otwarta. Najlepiej w jakimś atłasem czy welurem w środku, białym albo kremowym. Drewno ciemne. Czarne? Może być mahoń – wyliczał z pamięci, mając w głowie wyrytą wiadomość od Ophelii – Następnym razem przywiozę kilka strojów na próbę. Makijaż i wybór ostatecznego ubrania pozostawiam tobie.
Rzucił ostatni raz okiem na niezwykle spokojną twarz kobiety na stole. Jej usta były prawie niebieskie. Trup. Zasłonił ją folią tak, że zza blatu wystawały tylko czarne kosmyki rozlanych na ladzie wokół martwej twarzy Lee.
– Tak, no – odchrząknął, zerkając na zegarek. Chryste, już po szesnastej – Dobra, muszę zmykać, praca wzywa.
Oparł się o ciężkie drzwi, ale one ani drgnęły. Miał wrażenie, że serce stanęło mu w miejscu. A co jeśli on wie, co jeśli zaraz wyląduje na drugim stole obok tej wścibskiej, głupiej–
Ale Shakäste spokojnym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je bez większego problemu. Rowe wziął głębszy oddech.
Przy recepcji stała starsza kobieta owinięta w szalik, którego koniec szurał po ziemi. Gdy tylko zauważyła ich (Percival wypiął pierś, mając nadzieję, że chodzi o niego, w końcu ba) wysuwających zza ściany, przestała wyglądać na tak zagubioną.
– Ach, dzień dobry, ja przyszłam na wróżenie z kart.
– O, no proszę – wyrwało się Percivalowi, zanim zdążył nawet zdać sobie sprawę, że coś powiedział. Kobieta rzuciła mu miłe, ciepłe spojrzenie, takie, które nieznajomi dają sobie, gdy mijają się na ulicy. Rowe wrócił wzrokiem do mężczyzny. Ha, tarot – To jak przyjdę za dwa dni, to też poproszę wróżenie z kart.
Mrugnął w jego stronę i wysunął się z budynku.
No, oglądanie trupa ma z głowy.


Shakäste?

Od Rossalin

Dziewczyna wyszła z budynku i sięgnęła po papierosa. Co prawda miała ochotę na coś odrobinę… mocniejszego, to chyba dobre słowo. Jednak była na ulicy a akurat ten towar nie był w Los Angeles zbytnio legalny. Jeśli ktoś by się zorientował, mogłoby to się skończyć w dość nieprzyjemny sposób.
Ruszyła ulicą myśląc o rozmowie, którą właśnie odbyła. Do daty wydania zostały tylko dwa tygodnie, jak niby miała znaleźć jakiś ciekawy temat do artykułu? Naprawdę, ta redaktorka naczelna nie miała bladego pojęcia na temat pracy redaktorów!
Już dziesięć razy kazała Rossalin zmieniać artykuł. Rudowłosa czasami miała jej naprawdę dość. Tak jakby lubiła kogokolwiek prócz swojej siostry. Na tę myśl uśmiechnęła się pod nosem, To akurat była prawda, każdy ją wkurzał. A jeśli nie ją, to ona wkurzała. Najczęściej jednak było to wzajemne, więc nikt nikomu nie wchodził w drogę z własnego wygodnictwa.
Doszła do przystanku autobusowego i zerknęła na rozkład jazdy. Za pięć minut powinien przyjechać jej autobus. Stanęła więc w pewnej odległości od wiaty. Wolała jednak w razie czego nie narobić sobie kłopotów paląc tam. Jazda bez biletu w obie strony była chyba jednak wystarczającym wykroczeniem.
Nie licząc oczywiście nielegalnych narkotyków. Znów się zaśmiała. Nie, tego nigdy się nie liczy. Gdyby mieli ją za to wsadzić to zrobili by to już dawno.
Widząc swój autobus na horyzoncie szybko rzuciła niedopałek na ziemię i przydeptała go obcasem.
Usiadła na miejscu przy oknie i oparła głowę o zimne szkło. Przymknęła oczy i pogrążyła się w półśnie. Balansowała na krawędzi snu i jawy.  Była przytomna tylko na tyle, by nie przegapić swojego przystanku.
Westchnęła cicho, gdy telefon w kieszeni jej płaszcza zaczął lekko wibrować. Wyjęła urządzenie i spojrzała na numer. Jej siostra. Prawie natychmiast odrzuciła połączenie. Normalnie nigdy by tak nie zrobiła. Ale tego dnia nie miała ochoty rozmawiać z Natalien. Poprzedniego dnia się pokłóciły, i to tak porządnie. Jeszcze nigdy wcześniej nie miały takiej awantury. O co poszło, zapytasz pewnie. Prawdopodobnie o narkotyki lub imprezy. Rossalin sama do końca nie wiedziała. Po wszystkim upiła się i nic nie pamiętała, poza tym, że bardzo krzyczała do telefonu. Trudno byłoby więc jakkolwiek rozmawiać z siostrą, gdy nawet nie wiedziała, czemu wczoraj się na nią wydarła. Tym bardziej, gdy jechała środkiem komunikacji miejskiej, wokół byli ludzie.
Do tego brak środków odurzających od przedwczorajszego wieczoru. Po takiej przerwie Rose, możliwe, że wbrew pozorom, nie umiała myśleć trzeźwo. Wręcz przeciwnie. Była rozdrażniona i zmęczona. Nie powinna w takim stanie w ogóle wychodzić z domu, a co dopiero z kimkolwiek rozmawiać.
Gdy tylko autobus stanął podniosła się szybko z miejsca. Wyszła na ulicę i patrzyła za odjeżdżającym pojazdem, aż ten nie zniknął za linią horyzontu. Zaczęła iść w jakimkolwiek kierunku, byleby tylko iść, po drodze napoczynając kolejnego papierosa.
Musiała trochę się przejść. Pomagało jej się to opanować. A teraz właśnie tego potrzebowała.
Szła tak przez jakiś czas, wybierając jak najbardziej kręte ścieżki i dokładając sobie drogi. Po kilku minutach jednak poczuła, że z czymś się zderzyła i upadła na ziemię. Przeklęła pod nosem i zaczęła się podnosić mrucząc przy okazji:
– Bardzo przepraszam, nie chciałam –możliwe, iż nie było to do końca przekonujące. Wypowiedziała to bowiem z nutą złości i irytacji, ktoś mógłby nawet stwierdzić, że była w tym również ironia.

Ktoś?