31 stycznia 2020

Victor Moor

Autor zdjęcia: Nariman Malanov
Login: KichiOkumura#4350 (discord)
 "Forever is a long time, but I wouldn't mind spending it by your side..."
Imię i nazwisko: Victor Moor
Przezwiska: Vicki
Pochodzenie: Australia
Gatunek: Zmiennokształtny
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Homoseksualizm
Praca: Muzyk/Model
Data urodzenia*: 16.09.2043
Wiek:25
Cechy zewnętrzne: Ma wiele tatuaży i kolczyków w ciele.
Moce: Zmienokształtność, przyjmuje moce tego w co się zmieni z ograniczeniami zachowania masy
Umiejętności:
Inteligencja: 300
Siła :100
Panowanie nad mocami :900
Zwinność :500
Szybkość : 200
Umiejętności fizyczne:
-Zmiana
-Widzenie w ciemności
-Umiejętność walki bronią miotającą
-Parkur
Charakter:
Victor Moor to osoba którą z góry opisałoby wielu jako infantylną. Mimo swojego wieku chłopak zachowuje się jak wiecznie zbuntowany nastolatek. To ćpun, alkoholik i palacz, kobieciarz...Ma problem z przyznaniem się co do swojej orientacji, dla tego sypia z każdą aby sprawiać odpowiedni pozór nawet przed samym sobą. Jego problemy nie są spowodowane ciężką przeszłością, ani chorobą psychiczną, on po prostu taki jest. To nie też żaden ukryty wrażliwiec czy chłopiec o dobrym sercu. Jest zimny, arogancki, narcystyczny i uważa że wszystko ujdzie mu na sucho. Zwykła menda, dupek jakich mało. Vicki nie rozmawia z nikim o sobie ani o swojej przeszłości, uważa że to co za nim nie istnieje. On nie snuje większych planów, żyje z dnia na dzień, nie marzył i nie jest typem marzyciela. Jednak mimo swojej gorzkiej strony Victor to wierny przyjaciel, kiedy już uzna, że ktoś jest go warty zostanie przy nim na zawsze, nie jest dobrym kompanem, ale za to bardzo szczerym i nigdy nie owija w bawełnę. Uważa, że nie ma nic do ukrycia i nie obchodzi go opinia innych. Jedyna osoba która według niego jest warta jego 100% zaufania jest tylko on sam. Nikomu nie ufa do końca...
Historia* :Nie ma jej dla niego
Rodzina: Każdy ma rodziców, ma też gdzieś siostrę ale dawno temu ich opuścił, nie wie nawet czy żyją
Relacje*:...
Zauroczenie: NIGDY
Partner/ka: ...
Miejsce zamieszkania: Ma dom niedaleko Santa Monica
Pojazd*: Ma samochód, Audi A6
Fundusze: Zarabia średnio 30 000$ miesięcznie


Imie: Lusie
Wiek: 2 lata
Rasa: Lis polarny
Inne informacje:
-Kocha ostre jedzenie
-Nie jest nigdy pijany ani naćpany w pracy
-Był parę razy karany
Zdjęcia dodatkowe*: 

Marcus Wright

Autor zdjęcia: Na zdjęciu Sam Worthington
Login: Negris#9754 [Discord]
"What is it that makes us human? It's not something you can program. You can't put it into a chip. It's the strength of the human heart. The difference between us and machines.."
Imię i nazwisko: Marcus Wright
Przezwiska: Ludzie nazywają go różnie. Zacząwszy od "To coś", przez "Ta rzecz," dochodząc do "Terminatora", a kończąc na "Dziecku Skynetu". Mało kto mówi do niego po imieniu, ale czasami ktoś się znajdzie co powie do niego Marc...
Pochodzenie: Urodził się w Las Vegas, lecz wskrzeszono go w Los Angeles przez niedziałającą już firmę Skynet.
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Praca: Z pozoru jest mechanikiem, lecz nie jest to jego jedyna praca, gdyż można go uznać również za najemnika.
Data urodzenia: Urodzony dwudziestego lipca dwutysięcznego dwudziestego drugiego roku. Jako dwudziestoczteroletni chłopak został skazany na karę śmierci, za morderstwo. Zmarł w dwutysięcznym czterdziestym szóstym. Odrodził się w dwa tysiące sześćdziesiątym pierwszym roku.
Wiek: Ciężko powiedzieć. Z jednej strony ma czterdzieści sześć lat, a z drugiej całe siedem. Piętnaście lat był uznany za martwego. Więc w dowodzie wpisał trzydzieści jeden lat, gdyż od czterdziestu sześciu odjął piętnaście lat.
Cechy zewnętrzne: Mierzący zaledwie 178 cm, niebieskooki szatyn, który nie wyróżnia się zbyt z tłumu innych przechodniów, gdyż niczym się od nich nie różni. Patrząc na niego nie dostrzeżemy żadnej skazy, która szpeciłaby jego ciało, gdyż wszystko regeneruje się w odpowiednim tempie. Wracając do jego ciała, możemy stwierdzić, że los był dla niego łaskawy i mógł wyrobić mięśnie, z resztą wyrabia je do teraz. Jeśli chodzi o styl ubioru, to najczęściej na jego nogach zobaczymy jeansy, które komponują się z jakąś szarą koszulką. Do tego dodajmy buty za kostkę, jeansową kurtkę, zegarek, nieśmiertelnik i voila! Oto Marcus.
Umiejętności:
Inteligencja: 487
Siła: 512
Zdolności manualne: 536
Zwinność: 423
Szybkość: 492
Umiejętności fizyczne: Jako młodzieniec trenował boks, który prześladuje go do teraz, przez co ćwiczy regularnie. Pomijając walkę, lubi czasami usiąść i zagrać jakiś utwór na gitarze. Oczywiście nauczył się też gotować, głównie dla innych, lecz sam też je, więc ta umiejętność stała się przydatna.
Charakter: Co można powiedzieć o Marcusie? Wesprze, pomoże, oczywiście jeśli może, gdyż ludzie czasami się pytają go o jakieś porady, gdyż twierdzą, że przeszedł tak wiele, że może im chociaż trochę pomóc. Jeśli chodzi o pomoc zawodową, to zazwyczaj nie odmawia, chyba, że ktoś chce aby ten spełnił coś totalnie nierealnego. Poza tym, że większość ludzi go omija, jest jak najbardziej człowieczy. Ma uczucia, chce żyć jak prosty, normalny człowiek. Nienawidzi kłamstw, czy też wyśmiewania się. Jego psychika, przeszła tyle przez życie, że jest mu obojętne wiele rzeczy co ludzie o nim mówią, lecz każdy ma swój zły dzień, więc nie radzę ci go denerwować, gdyż nigdy nie wiadomo, czy ktoś przed tobą nie wyczerpał jego dobroci i pokory. Dodajmy jeszcze, że mężczyzna potrafi być uprzejmy, w stosunku do kobiet, przez co dość łatwo nawiązuje z nimi kontakt, lecz jeśli usłyszy, że ta osoba z którą się powiedzmy zaprzyjaźnił naśmiewa się z niego, to pamiętajcie, że nie będzie miło. On nie ma zasady "Kobieta jest postacią, której tknąć niewolno" On po prostu zrobi awanturę, albo dojdzie do rękoczynu. Nie jest oczywiście tak zawsze, czasami wystarczy poważna rozmowa i opanowanie...
Historia:  Marcus Wright, mając zaledwie dwadzieścia cztery lat, był poszukiwany za morderstwo, którego dokonał. Niestety sąd skazał go na karę śmierci, przez co chłopak siedząc w celi odliczał tylko swoje do egzekucji. Wiedział, że nie posadzą go na krześle elektrycznym, bo ludzie uważają, że ta metoda jest średniowieczna, więc stosują eutanazję. Pewnego dnia, skazanego odwiedziła chora na raka kobieta, która pragnęła, aby Marcus pośmiertnie oddał swoje ciało w jej ręce, gdyż potrzebują osoby na eksperymenty. Chłopak się zgodził, gdyż sądził, że chociaż przysłuży się nauce, ale nie był świadom co firma Skynet może z nim zrobić. Kolejne paręnaście lat spędził na metalowym stole, gdzie naukowcy prowadzili swoje badania, które okazały się gwoździem do trumny. Nie były to zwykłe badania. Firma Skynet, chciała udoskonalić model człowieka, a zarazem ukryć swoje wcześniejsze porażki, które zdawały się mało człowiecze. Z młodego mężczyzny zrobili maszynę do zabijania, lecz nie mieli czasu na wszelkie poprawki, przez co ten posiada swój słaby punkt. Jego serce jest ludzkie. Posiada również ciało, krew oraz mózg. Jego komórki potrafią się regenerować, lecz kiedy firma Skynet upadła, pozostawiła Marcusa z hybrydowym układem nerwowym, więc tak oto powstał pół człowiek, pół maszyna, zwany również Dzieckiem Skynetu..
Lata później, kiedy firma już nie funkcjonowała, oczy chłopaka otworzyły się, a serce ruszyło na nowo. Budząc się z piętnastoletniej śmierci, Marcus dostrzegł, że znajduje się w ruinach budynku. Miał na sobie czarne jeansy, więc tak ubrany, starał się znaleźć jakiś ludzi w pobliżu, jednak szło to marnie. Kiedy już opuszczał dawny teren Skynetu, zabrał ze sobą płaszcz, który wisiał na bramie. Był on dość stary, ale nie przejmował się tym. W pewnym momencie spotkał młodego chłopaka, którego zapytał o datę. Mężczyzna zdębiał słysząc, że wylądował w 2061 roku.
Cztery lata później spotkał Johna Connora, z którym zaczął pracę w warsztacie, ale kiedy John dowiedział się przypadkiem, że Marcus jest maszyną, kazał go zawiesić i unieruchomić, gdyż nie wyglądał on jak maszyna z tych lat. Jak się okazało, sam Marcus nie wiedział, że jest maszyną..
Rodzina:
Thomas Wright - Ojciec. Mechanik samochodowy, którego nigdy nie było w domu. Prawdopodobnie martwy.
Natalie Wright - Matka. Pani domu, człowiek o wielkim sercu, jednak zamordowana z zimną krwią na oczach Marcusa, który następnie zamordował oprawcę.
Relacje:
John Connor - Od kiedy przestali ze sobą walczyć, są niczym jak rodzina. 
Zauroczenie: Brak
Partner/ka: Ktoś by chciał puszkę, która kryje się pod skórą?
Miejsce zamieszkania: Mężczyźnie po kilku latach, udało się postawić swój własny dom na uboczu. Jest on dość przestronny jak na swoje wymiary, oraz duże okno w dolnej części. Marcus nie chciał wielkiej willi, więc postawił na minimalizm, przez co też dom jest zbudowany z drewna. 
Pojazd: Porusza się Fordem Mustangiem Shelby GT500.
Fundusze: Z napraw, marne grosze ale z zadań, konkretne sumy, szczególnie, że bierze zapłatę z góry.
Pupil: -
Inne informacje:
♤ Nawet jako cholerny pół robot, musi jeść i pić.
♤ Kiedyś znał świat lepiej. Dzisiaj się w nim gubi.
♤ Kocha dobrą whisky.
♤ Nie można go porównać ani do złoczyńcy ani do bohatera, gdyż najczęściej jednym i drugim przeszkadza w robocie.
♤ Rok temu miał za zadanie nastraszyć Romanoff, w trakcie jej akcji, co też mu się udało i zgarnął za to trochę kasy.
Zdjęcia dodatkowe:
Znalezione obrazy dla zapytania: terminator salvation marcus"
Marcus in Terminator (played by Sam Worthington)
Sam Worthington en “Terminator Salvation”, 2009

26 stycznia 2020

Od Lorcana cd. Inez

- Powinieneś bardziej uważać ze zdejmowaniem barier. - Luc właśnie pomagał zapinać mi koszulę.
- Musimy dowiedzieć się, ile umie. - Zamyśliłem się. - Powinienem poprosić o pomoc dziewczynę Bee. Jako syrena nie zrobi krzywdy Inez.
- Ja mam inne pytanie. Skąd ona zna natuhatl. Tego języka ludzie nie używają od stuleci. - Pokręcił głową.
- Przypominam ci, że przez ostatnie pół wieku wiele się zmieniło. - Cmoknąłem go lekko. - I może poprosimy Annie o pomoc. Może przejrzeć jej wspomnienia…
- Nie. - Pokręcił głową. - To Żniwiarz. Dziecko raz dwa się zabije, jeśli go zmałpuje.
- Czyli musimy się skupić na tym, żeby nauczyła się bezpiecznie “małpować”, a potem zająć się jej przeszłością. - Klasnąłem w  dłonie. - No dobrze. Dzwońmy do Bee, potrzebujemy jej dziewczyny!
***
- Zupełnie nie rozumiem czemu zabieracie ją na noc. - Rudowłosa lekko się nadąsała. - To nieetyczne.
- Bee, kochanie, seks można uprawiać też w dzień. Gwarantuję, że jest równie dobry. - Lucy uśmiechnął się. - W ostateczności może zatrzymamy wam czas.
- Jasne. - Żniwiarka cmoknęła swoją dziewczynę. - Uważaj na siebie.
- Okej. - Uśmiechnęła się Renna. - Więc…
- Poczekaj. - Luc ustawił jej osłony. - Możesz wziąć Crowa, wy wariujecie na widok dzieci. Zawołamy cię, gdy będziesz potrzebna.
Syrenka wprawnie chwyciła małego i uśmiechnęła się. Crowley chyba też ją polubił. Więc możemy przejść do części b.
***
- ...i tak zakończyła się historia Szeherezady. - Inez zamknęła książkę.
- Tym alfabetem było ci łatwiej czytać? - Uniosłem lekko brew. Dziewczynka kiwnęła głową. Całe szczęście magiczna książka ojczulka potrafiła zmieniać język, którym była napisana. - To bardzo stary język, praktycznie nikt się nim dzisiaj nie posługuje. A przynajmniej nie posługiwał, jak widać. - Popatrzyłem na nią. - Ale odkryłem coś ważniejszego przy tej okazji.
- Co? - zapytała nieśmiało.
- Twoje małpowanie mocy. Jest bardzo niebezpiecznie. - Posadziłem ją na blacie. - Powinnaś się cieszyć, że nic ci się nie stało.
- Nie rozumiem. - Pokręciła głową.
- Umiałaś przeczytać wczoraj książkę, bo skopiowałaś moją umiejętność czytania. - Uniosłem lekko brew. - Jest w tym trochę mojej winy, bo opuściłem magiczną barierę. Ale pamiętaj, że mam inne, o wiele straszniejsze moce. - Popatrzyłem jej w oczy. - Zaczynając od tego, że od środka płonie we mnie ogień, który zabija normalne istoty, a kończąc na kilkuset latach praktyki czarnej magii, która skumulowana może rozsadzić. - Zobaczyłem w jej oczach strach. - To nie jest niebezpieczne, jeśli umie się nad tym panować, rozumiesz? - Kiwnęła głową. - Ale ty jesteś po pierwsze za młoda, po drugie za słaba, po trzecie nie jesteś demonem. Musisz uważać.
- Będę. - Energicznie pokiwała głową.
- Dobrze. - Wyprostowałem się. - Masz szczęście, że mam przyjaciół, których moc nie zabije cię od razu. Renna, możesz tu pozwolić?
- Cześć! - Syrenka podeszła niepewnie do dziewczynki. - Jestem Renna. I jestem syreną. Miło cię poznać!
Inez kiwnęła głową, ale nie poruszyła się. Cóż. Część jej odruchów się przydawała.
 - Moce Ren nie są śmiertelne, ale są silne. - Popatrzyłem na nie. - A ja muszę prześledzić proces, więc wypijcie to. - Pstryknąłem palcem i w moich dłoniach pojawiły się kielichy. - Smakuje jak wasz ulubiony napój. Już!
Dziewczęta szybko wypiły zawartość kubka, więc na spokojnie mogłem obserwować mechanizm mocy Inez. Cóż, musiałem podziękować Lilith za tak skomplikowane zaklęcia. Jak trwoga to do babuni i matki większości demonów. Ale nie ważne. Zająłem się obserwacją małej i Renny.
- Inez, zaprezentuj swoją moc.

Inez?
Spróbujmy się nie zabić.

24 stycznia 2020

Od Inez Cd. Lorcan

Mężczyzna machnął ręką, a przed dziewczynką pojawiła się sporych rozmiarów księga. Lewitowała w powietrzu, na wysokości jej klatki piersiowej, falując ledwo zauważalnie. Miała lekko pożółkłe stronice, a trzcionka posiadała bajeczne zawijasy, przy pierwszej litrze zaczynającej każdą historię. Była to jedna ze starych ilustrowanych baśni, którą można znaleźć już tylko w antykwariatach i muzeach. Zapomniana na rzecz nowoczesnej technologii i trójwymiarowych postaci, które tracą swój niepowtarzalny charakter. Masywny skórzany grzbiet również posiadał wytłoczone oraz pozłacane litery. Kruszec był już trochę wytarty, prawdopodobnie od częstego użytkowania. Widać była to jedna z tych ukochanych książek przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Rodzinny skarb czytany przez dziadków, wnukom, by te gdy dorosną powtarzać zachowanie przodków wobec własnych potomków. W przedmiocie wręcz czuć było zawartą historię i ciążącą z tym odpowiedzialność. Nie każdy miał prawo oglądać, a co dopiero czytać rodzinną pamiątkę.
W pierwszym odruch dziecko wzdrygnęło się i minimalnie cofnęło do tyłu, jednak pod czujnym wzrokiem opiekuna ponownie skupiło uwagę na tajemniczym przedmiocie. Ciemne, prawie czarne oczka z uwagą zaczęły śledzić drobne szlaczki, jednak chwila skupienia przeciągała się niepokojąco, natężając jedynie niezręczną ciszę. Natomiast na samej twarzy czarnowłosej dało się dostrzec coś po między determinacją, a rosnącym wciąż strachem. Po chwili jej ręce zaczęły się trząść niekontrolowanie, więc czym prędzej schowała je za plecami, co nie umknęło uwadze mężczyzny z dzieckiem na ręku. Dziewczynka wręcz w bolesny sposób zaczęła wykręcać swoje małe dłonie, starając się za wszelką cenę przeczytać chodź jedno słówko. Jeden znak. W końcu zrezygnowana cofnęła się troszkę, spuszczając w zawstydzeniu, przez co jej pokryta czerwienią twarz skryła się za zasłoną czarnych włosów..
- Señor wybaczy. Ale nie rozumiem tego co tu napisano. Tamte znaki były inne
Tam uczyła się czegoś innego. Te znaki były stawiane poziomo od lewej do prawej. Tam pisali dokładnie na opak. I litery też były inne. Te raczej sztywne. Pisane prostymi liniami od góry do dołu. Te które znała i pamiętała były bardziej… kręte? Tak. To chyba odpowiednie słowo. Przypominały nieco poskręcane i poplątane w głębokim gąszczu dżungli, liany. Zielone wijące się smugi, które co chwila zmieniały kierunek, pragnąc obrać ten najbardziej dogodny, prowadzący do pojedynczych plam światła.
Zaraz, zaraz… Liany? Co to są liany? Nie.. Skąd ZNAŁA liany? Wiedziała jak wyglądają i gdzie rosną. Znała ich nieco wilgotny zapach oraz uczucie związane z ich dotykiem. Pamiętała konstrukcje jakie rozrysowywał Palaue, a do ich realizacji wykorzystywano liany. Pamiętała tamten most niedaleko jeziora Hacualai. Pamiętała chłód tamtej wody. Czystej. Bystrej. Płynącej własnym wartkim nurtem, niekontrolowanym przez człowieka.
Nieznaczne chrząknięcie, przywróciło dziewczynkę do rzeczywistości. Chyba znów gdzieś odleciała. Ostatnio Wspomnienia zaczęły się nasilać, a szczegóły z nimi związane wyostrzać. To już nie były zwykłe senne marzenia, przekazy podprogowe z możliwie zasłyszanych reklam. Teraz dziewczynka była w stanie podać dokładne imiona, miejsca, osoby. Co prawda nikt jej o to nie pytał, ale wiedziała to wszystko. Skąd? No cóż. Akurat tego wyjaśnić nie potrafiła.
Ponownie chrząknięcie mężczyzny przywróciło ją do rzeczywistości. Zaraz… Co ona miała? Ach! Przeczytać książkę!
- Señor. To nie jest nahuatl*. Prawda? Co to za język?
Od strony czarnowłosego nie padła żadna odpowiedź. Zaintrygowana ciszą dziewczynka, w końcu odlepiła wzrok od nieznanych sobie symboli i uważnie przyjrzała się mężczyźnie. Ten stał nieopodal z maleńkim brzdącem na rękach, który właśnie wpakował sobie do ust piąstkę, ssąc ją z całym swoim dziecięcym zaangażowaniem. Maluch był rzeczywiście śliczny i bardzo podobny do swoich rodziców. Jego duże oczka wlepione były w unoszącą się nadal książkę, a po brodzie ściekała maleńka strużka śliny. Z kolei Tio stał w delikatnym rozkroku, marszcząc z uwagą swoje brwi. Inez nie była pewna czy swoją uwagą przypadkiem nie uraziła jakoś dorosłego, dlatego też odsunęła się nieco od lewitującego przedmiotu, przezornie odsuwając się w tył. W duchu karciła się za ten odruch. Tio był dobry. Jednak uliczne odruchy i lęki nadal pozostały. Nie chciała go złościć. Nie chciała wracać Tam. Tu był naprawdę dobrze. Dostała pić i jeść i ciepłe miejsce do spania. Czyżby właśnie tą nieudaną próbą przekreśliła sobie wszystkie szanse na lepsze życie? Mogła się bardziej starać. To przecież nie mogło być wcale takie trudne. Przecież wielokrotnie widziała jak mijający ją dorośli zatapiają nos w gazetach czy książkach pokrytych takim samym, drobnym pismem. Musiało jej się udać. Ostatnia szansa! Może jeżeli bardzo, bardzo by się skupiła i pomyślała o kimś kto umie czytać? Tio na pewno umiał czytać! Może mogłaby zobaczyć jak on to robi? Czytanie nie może być przecież, aż tak trudne. To pomyślawszy, poczuła dość ostry, delikatnie pulsujący ból w lewym oku. Jednak uczucie zniknęło niemal natychmiast, a gdy dziewczynka spojrzała przelotnie na książkę, jej małe oczka otworzyła się w zdumieniu. Rozumiała co tu zostało napisane! Piękne, zdobione litery układały się w elegancki napis:
“Baśnie tysiąca i jednej nocy”
natuhatl* - pierwotny język Azteków

< Coraz więcej tajemnic :3. I pierwsze użycie mocy również za nami >

19 stycznia 2020

Od Verna cd. Beatrix

- Cześć Becia! - Pożegnałem się z uśmiechniętą żniwiarką. - Annie, musisz mi pomóc. - Mina Sainta pozostawała w stałej obojętności. 
- Co znowu schrzaniłeś? - Zatrzasnął otwartą szufladę. - Radzę ci się streszczać, bo nie mam zbyt dużo czasu. 
- Nic nie schrzaniłem. - Zmarszczyłem brwi. - Potrzebuję denata na zajęcia. Wiem, że jedno spojrzenie w twe oczy zabije człowieka, więc łaskawie mi pomóż. - Przedstawiłem mu swoje żądanie.
- A ty jesteś wampirem, dlatego równie dobrze możesz zrobić to sam. - Wzruszył ramieniem. - Nie rób z siebie takiej sieroty. - Zaczął przygotowywać się do wykładu. 
- Mam wyrwać komuś serce i powiedzieć, że samo wypadło? - Przewróciłem oczami. - An, tylko ten jeden raz. - Nie dawałem mu spokoju. 
- Masz kostnicę. - Nie zwracał na mnie większej uwagi. - Za dziesięć minut wpadną tutaj studenci. Jeśli nie chcesz prowadzić kolejnej lekcji, to radzę ci się stąd wynosić. - Ruchem głowy wskazał uchylone drzwi. 
- Krzywdzisz - mruknąłem pod nosem. - Już Tay by bardziej pomogła! - dodałem na odchodne.
- To idź do Tay! - Skupił się na swoich sprawach. I tak oto proszę państwa wygląda życie w LA. Chcesz coś? Zrób to sam. Próbujesz pogadać? Będziesz prowadził wykład. Umawiasz się na jedzenie? Zapłacisz za posiłek wszystkich obecnych osób. Może jest to nieco upierdliwe, ale z pewnością takie sytuacje mają swoje plusy. O tym jednak opowie się kiedy indziej. W końcu trzeba znaleźć trupa… A one od tak nie leżą na ulicy. 
***
- Głupie gołębie. - Finn wtulił się w moje ramię. - Jakby nie mogli wybić tych latających szczurów. - Spojrzał z ukosa na grubego ptaka okradającego ludzi ze zbędnego chleba.
- Przecież cię nie zje. - Poczochrałem mu włosy. - To taki niedojebany kurczak… Teoretycznie mógłbyś go zjeść, ale wątpię, że się nim nasycisz. - Młodszy posłał mi pytające spojrzenie. - No co? 
- Jadłeś gołębie? - Skrzywił się. - Ohyda.
- Cóż, w dziesiątym wieku w restauracjach nie bywałem. - Zasłoniłem mu tego “okropnego” stwora. - Kto tak właściwie się żeni? - Zmieniłem temat rozmowy.
- Rowan. - Nic mi to nie mówiło. - Przelizałeś się z nim, kiedy uczyniłeś mnie wampirem. - Poczerwieniał ze złości.
- Aaaaaaa, ten Rowan. - Olśniło mnie. - Spokojnie, tym razem będę tam tylko dla ciebie. - Cmoknąłem go w kark.
- Mam nadzieję. - Uspokoił się. - To gdzie ta Bee? Ufam, że garnitur będzie ładny. 
- Będzie najlepszy! - Zaciągnąłem go do ogródka przy kawiarni. - Jeśli będzie miała dobry humor to może nie skończysz ze szpilkami w skórze - cicho się zaśmiałem. 
- Pocieszające. - Zaczął się wiercić. Co za niewyżyty nadnaturalny. 
- Na co masz ochotę? - Wziąłem do ręki fikuśne menu. - Brownie z dodatkiem karmelu brzmi dobrze. - Błądziłem wzrokiem po spisanych deserach.
- Też chcę! - Trącił moje kolano. - Z lodami!
- No dobrze. - Wyjąłem srebrną kartę. - Zamówisz?
- Yhym. - Odebrał przedmiot, a następnie zniknął we wnętrzu żółtego budynku.
Chwila dla mnie - pomyślałem, rozprostowując postarzałe kości. Gdyby nie moja matka, zapewne byłbym teraz reliktem stojącym na wystawie o wikingach. Chociaż brzmi to bardzo kusząco, raczej nie chciałbym być dotykanym przez archeologów i innych ludzi. Okropieństwo.
- Hej Ve. - Rudowłosa istota klepnęła mnie w ramię. - Nie miałeś przyjść z Finnem? - Uniosła jedną brew. 
- Poszedł po jedzenie. - Ruchem stopy odsunąłem jej krzesło. - Siadaj… Jak minął ci dzień?

Bee?

Podliczone

Od Beatrix cd. Verna

Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi wampirowi. Ze wzroku Annie wyczytałam, że on też niespecjalnie nadąża za tokiem rozumowania Verna. Czy wampir zawsze był taki dziwny? Mogłabym przysiąc, że jest z nim gorzej, ale to mógł być efekt dawnego crusha i hormonów, sprawiających, że wydawał się fajniejszy.
- Tak, tak. - Annie ścisnął nasadę nosa, przymykając oczy. 
- To możemy pójść? - Posłałam bratu szeroki uśmiech, mrugając przy tym kilka razy rzęsami jak idiotka.
Annie uniósł kącik ust, a ja już wiedziałam, że się zgodzi. Ta taktyka rzadko kiedy się nie sprawdzała. Przynajmniej jeśli chodziło o drobiazgi jak wyjście do kina albo podrzucenie mnie gdzieś.
- Możemy pójść - stwierdził. - Ale nie dziś, okej? Jestem zmęczony. 
- Jak możesz odmawiać Beci? - Verno posłał mu oburzone spojrzenie, które Annie najzwyczajniej w świecie zignorował, zajmując się jedzeniem. 
- Dzięki! - Rzuciłam się bratu na szyję. - Jesteś najlepszy! 
***
Bajka faktycznie nie była najlepsza. Ale nie o to przecież chodziło, prawda? Najważniejsze, że mogłam spędzić te dwie godziny z Annie. Zwłaszcza, że nie widzieliśmy się chyba wieczność i teraz, kiedy przyjechałam w końcu do Miasta Aniołów, mogliśmy to nadrobić.  
- Było super! - Przytuliłam się do ramienia brata, kiedy wychodziliśmy z sali. - Musimy wychodzić częściej!
Annie uśmiechnął się nieznacznie, spojrzał na mnie i odgarnął mi z czoła kosmyk (obecnie blond) włosów. 
- Powinnaś nad sobą bardziej panować - upomniał mnie. 
- Ale ja tylko się cieszę! To przecież nic złego.
- To prawda, ale nie powinnaś tego okazywać - przerwał, gdy przepuszczaliśmy w drzwiach rodzinę z dwójką dzieci. - Komuś mogłoby się coś stać. Chociażby przypadkiem. 
- Mówisz jak tata. - Westchnęłam.
- Bo ma rację. - Annie posłał mi przepraszający uśmiech. Wiedział, że nie podobała mi się wizja pilnowania się całe życie tak samo dobrze, jak ja wiedziałam, że nie mam wyjścia. 
***
Nie ma to jak zgubić pendrive’a. Oczywiście takiego z bardzo, ale to bardzo istotną zawartością. Na dodatek jak na złość usunęłam zapasową wersję z komputera. A czasu na zrobienie projektu od początku - nawet jeśli miało to być tylko jak najdokładniejsze odtworzenie z pamięci tego już istniejącego - nie miałam. Dlatego wczoraj wieczorem przewróciłam do góry nogami cały swój pokój i pół salonu, zanim Annie wrócił do domu i przypomniał mi, że pozwoliłam mu pożyczyć pamięć. Tyle, że zostawił ją w pracy. Dlatego właśnie przyjechałam dziś z nim na uniwersytet.
- To Verno? - Uważniej przyjrzałam się dość znajomej sylwetce opartej o ścianę korytarza naprzeciwko drzwi, za którymi pracował Annie.
- Chyba tak. - Podążył za moim wzrokiem.
- Czemu był ostatnio taki… dziwny? - Zastanowiłam się chwilę przed zadaniem tego pytania.
An wzruszył ramieniem.
- To Ve. Czasem rozumiem go jeszcze mniej niż Taylor. - Wyminął kolejną grupkę studentów. - O której dziś kończysz?
- O szesnastej - odpowiedziałam. - Ale potem jadę prosto do Luca.
- Wreszcie jesteś. - Ve odepchnął się od ściany, gdy podeszliśmy dość blisko, by usłyszeć go wśród rozmów. - Ile można czekać?
- Nie mówiłeś, że coś ode mnie chcesz. - An wyjął z kieszeni klucz, którym otworzył drzwi.
Całą trójką weszliśmy do pomieszczenia, a Annie podszedł do biurka i wysunął jedną z szuflad. Wyjął z niej błękitnego pendrive’a.
- Jest. - Podał mi urządzenie, po czym spojrzał na zegarek. - Ale chyba nie zdążę cię już odwieźć. Zaraz zaczynam zajęcia...
- To nic, mam wystarczająco dużo czasu, żeby się przejść albo podjechać autobusem. - Uśmiechnęłam się, ściskając w dłoni pamięć USB. - Do wieczora!  Cześć, Ve! - Wyszłam na korytarz. 

Ve? co chciałeś?

Od Renny cd. Taylor

Kto stwierdził, że obudzi mnie w wolny dzień przed dziesiątą? No kto? Jak ja kogoś… o. Beatrix. Chyba będzie jej wybaczone. Nacisnęłam zielony symbol na ekranie telefonu i uśmiechnęłam się lekko.
- Uroczy rudzielcu - przywitałam się.
- Hej! Nie wiem czy mnie obrażasz, czy komplementujesz. - Dziewczyna zapewne się uśmiechnęła. - Nie obudziłam?
- To był komplement - zaśmiałam się. - I obudziłaś, ale nie narzekam. Taka pobudka jest lepsza niż budzik, czy Theo wskakujący na moją klatkę piersiową, bo jest głodny.
Kontrolnie rozejrzałam się po pokoju, ale serwal słodko spał w swoim legowisku. Ziewnęłam delikatnie.
- Aw, cieszę się. - Usłyszałam przesunięcie i upadek, ale bez trzasku łamania. - Ogarnijcie się!
- Co się dzieje? - Podniosłam się do wygodnego siadu.
- Uh, Annie i Lori uskuteczniają swój “genialny” plan, nawet nie pytaj. - Zapewne pokręciła głową. - Mam ich dość.
- Zawsze możesz mnie odwiedzić. - Uniosłam lekko kącik ust.
- Mogę? - Klasnęła w dłonie. - Super! To znaczy… dzwoniłam, żeby zaprosić cię na obiad, ale… wpadnę wcześniej!
- Mam się ubrać, czy mi się nie opłaca? - Przeczesałam włosy.
- Hmmm… kusisz syrenko. - Znowu się zaśmiała. - Ale tym razem się ubierz. Wieczorami jest lepszy klimat.
***
- Kto idzie z Tay? - Bee nachyliła się do mojego ucha i dyskretnie pokazała mi kierunek.
Podążyłam wzrokiem za jej palcem i westchnęłam cierpiętniczo.
- Eriiiiiiick. - Przewróciłam oczami. - Jeśli nas zauważyli, a skoro tu idą, to tak, to będziemy miały dwa gruchające gołąbki spijające sobie z dzióbków. - Nadęłam policzki.
- Oj nie narzekaj. - Machnęła ręką. - Nie może być tak źle.
- Kochanie, nie bez powodu jestem lesbijką. - Oparłam policzek na zwiniętej dłoni. - Znaczy okej, Erick jest słodki i przystojny, ale wciąż nie mam ochoty oglądać żadnej pary migdalącej się publicznie. Żadnej. Homo, hetero, trans, nieokreślonej… na to jest łóżko, względnie mieszkanie. Bez świadków.
- Słodkie - zaśmiała się. - Czyli pokój w hotelu też się liczy?
- Jak najbardziej. - Pokiwałam głową. - Och, podchodzą.
- Hej! - Tay rzuciła się na mnie i przytuliła, względnie zmiażdżyła. Potem podeszła do Bee.
- Cześć rybko. - Całe szczęście Erick po prostu siadł obok mnie. - Jak tam?
- Było spokojnie. - Popatrzyłam na niego badawczo. - Byłyśmy na całodziennym spacerku po mieście z Bee. Właśnie. To Beatrix, moja…
- …dziewczyna. - Żniwiarka podała mu rękę. - Względnie siostra Annie, jeśli znasz mojego brata.
- Nie osobiście. - Uśmiechnął się lekko i ścisnął jej dłoń. - Ale słyszałem.
Potem tay siadła obok niego i zaczęli się macać. Oczywiście nie mocno czy coś, ale byłam wdzięczna, że wystarczyło mi nie odwracanie głowy w prawo. Bee próbowała powstrzymać się od śmiechu, aż nie przyszedł kelner z naszym deserem - goframi.
- Podać coś państwu? - Zapytał parkę.
Popatrzyłam na Bee. Jeśli coś zamówią, może uda nam się uciec.
- Tak! - Klasnęła w dłonie Tay. - Erick, będziesz tak miły i zamówisz?

Tay? Żarcie!

Od Taylor cd. Renny

- Annie jest fuj. - Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. - Ugh, no dobra… Urody i uroku mu nie brakuje, ale to tylko przyjaciel. - Tłumaczyłam się dalej. 
- Jasne, jasne. - Machnęła na to ręką. - Może zmienimy temat? - zaproponowała.
- Książki? Ciuchy? Kosmetyki? Seriale? Filmy? - Podparłam głowę na dłoni. 
- Co wolisz. - Wzruszyła ramionami. - Jestem otwarta na wszystko, poza twoimi romansami. - Zaznaczyła, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Pf. - Wzięłam łyk letniej herbaty. - Hm… Byłam niedawno w kinie na remake’u Królewny Śnieżki i jakoś mi to nie podeszło. - Skrzywiłam się. -  Za moich czasów, ta bajka była niesamowita, a teraz zrobili z niej totalny paździerz! Chyba powinnam odpuścić sobie dalsze realizacje, jeśli chcę zachować w głowie chociaż część pozytywnych wspomnień z dzieciństwa. 
- Może czas przyjąć do świadomości, że się starzejesz? - Uniosła jedną brew. - Wiecznie młoda nie będziesz. Masz w końcu dziewięćdziesiąt sześć lat. - Wstała z dębowego krzesła. 
- No dzięki - burknęłam. - Wiesz jak mnie pocieszyć. - Kobieta zniknęła w sąsiadującej z salonem kuchni.
- Oczywiście! - Zapewne otworzyła lodówkę. - Wolisz ciasto czy lody? - rozmawiała ze mną przez ścianę.
- LODY! - Zerwałam się z miejsca. O mało nie rozdeptałam przy tym śpiącego Theo, który nie podzielał raczej mojej radości związanej z tym mroźnym przysmakiem. - Miętowe! Najlepiej miętowe z czekoladą! - Wbiegłam do przestronnego pomieszczenia. - I zero orzechów. - Spojrzałam nieufnie na trzymane przez nią pudełko.
- I aspiryny. - Uroczo się zaśmiała. - Przecież bym cię nie otruła. - Zaczęła siłować się z wieczkiem.
- Ale An już owszem. - Zmrużyłam oczy. - On jest wszędzie - szepnęłam, czujnie się przy tym rozglądając.
- Dramatyzujesz. - Pozbyła się plastiku. - Gdyby chciał cię zabić, zrobiłby już to kilka lat temu.
- Nigdy nie wiadomo. - Podałam jej dwie miseczki. - An to wredny dzban. Kto wie, co strzeli mu do głowy? - Kolejne gałki lodu lądowały w przezroczystym naczyniu. 
- Tay. - Skarciła mnie wzrokiem. -  Anchor to nie kosmita. Nie powinien zrobić ci krzywdy, dopóki go nie zirytujesz. - Podała mi moją porcję deseru. - A teraz smacznego. 
- Smacznego. - Wsadziłam do ust lodowatą łyżeczkę. - Wspaniałe! 
***
Lewo… Prawo… Prawo… Lewo... - ciągnęłam Ericka przez zatłoczone ulice LA. Cóż, żeby dostać się do naszej ulubionej knajpki, musieliśmy przebiec przez pół miasta! Stawało się to powoli naszą codziennością, a nawet ulubionym zajęciem dnia. 
- To co dzisiaj zjemy? - Wilkołak nie wyglądał na zmęczonego.
- Kebaba - zaśmiałam się. - Albo te śmieszne, kręcone frytki. - Byliśmy już blisko swojego celu.
- A podzielisz się ze mną? - Złapał mnie za biodra. - Wiesz, że dzikie zwierzęta potrzebują też pożywienia? - Cmoknął mnie w kark. 
- Wieeeeem. - Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. - Dostaniesz tyle mięsa, ile będziesz chciał. - Zwolniłam kroku.
- Jesteś wspaniała. - Nie zamierzał mnie puścić. - Czy to nie Ren? - Zmienił nagle temat. Zdziwiona, spojrzałam w tym samym kierunku, a moim oczom ukazała się wyszczerzona syrenka, rozmawiająca z moją ulubioną Żniwiarką. - Tak, to Renna. - Pociągnął nosem. 
- Chodźmy do nich. - Klasnęłam w dłonie. - Może zjedzą z nami? Ale szykuj się na kazanie, że nie wolno jeść zwierzątek - ostrzegłam go.
- Damy radę. - Kolejny całus wylądował na moim czole. - Chodźmy już. Nie mogą nam uciec.

Ren? 
Chodź jeść xd

Od Lorcana cd. Taylor

- Jesteś pewien, że to bezpieczne? - Annie ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się czarownicy miotającej się w zamkniętej bańce, która wyznaczała obszar iluzji. - Nie lepiej byłoby ją zabić, czy coś?
- Byłoby mniej zabawnie. - Wzruszyłem beztrosko ramieniem. - Ludzie zamknięci w iluzji są pocieszni. - Przyjrzałem się swoim paznokciom. - No nie mów, że to nie urocze.
Wydawało mi się, że Tay kogoś spotkała. Byłem z siebie dumny. Z reguły to Luc radził sobie lepiej z iluzją, ale nie było go.
- Jak zabierzemy Vesa? - Uniósł brwi Annie.
- Kiedy zmęczy się wystarczająco mocno, powoli usunę iluzję, a ty ją zemdlejesz. - Uśmiechnąłem się diabolicznie.
- Tylko zemdleć? - Przewrócił oczami. - Zabierasz całą zabawę.
- Wybacz, że nie potrzebuję trupa na swoim koncie. - Westchnąłem. - Tatuś wymaga innych ofiar. Inaczej złożyłbym ją w ofierze przy pierwszej okazji.
- Ty, albo Luc. - Uśmiechnął się Żniwiarz. - Prawda?
- Tak. - Przyjrzałem się dziewczynie i nieco podkręciłem akcję. Musiała być padnięta. - Ma na to ochotę od dawna… mam nadzieję, że w piekle nieco się uspokoi.
- Po co? - Zaśmiał się pusto An. - Jesteście impulsywni, prawda?
- Powiedzmy, że wpływa to na te strefy naszego życia, które nie powinno. - Skrzywiłem się.
- Życia, czy pożycia? - Parsknął śmiechem szatyn.
- Nieistotne. - Zaśmiałem się i popatrzyłem na niego. - Powoli zdejmuję barierę.
- Okej. - Strzelił palcami. - Jedna nieprzytomna czarownica raz.
Na Annie zawsze można było liczyć. Ledwo co iluzja zniknęła, dziewczyna leżała zemdlona na ziemi. Ves leżał grzecznie obok, a ja - otulając swoją rękę piekielnym ogniem - wziąłem go ostrożnie i pogładziłem okładkę. Księga zawibrowała, tak jak kiedyś mój egzemplarz. To były piękne czasy…
- Jesteś pewien, że musimy jej to oddać? - Annie podniósł bezwładne ciało i położył je na kanapie.
- Obawiam się, że tak. - Uniosłem lekko kącik ust. - Spokojnie. Połączę zaklęcia, których może używać Taylor z jej umiejętnościami i odpowiedzialnością.
- Czyli to, że Ves wybiera czarownice to bzdura? - Przymknął oczy.
- Tak jakby? - Przetransportowałem go do walizki. - Księga ci służy, jeśli umiesz jej używać. Sądzę, że próby zapisania tam przepisów są skrajną głupotą. - Skrzywiłem się. - W jednym ma rację. To nie jest normalna książka. Trzeba umieć się z nią obchodzić.
- To dlatego twój Ves z reguły leży na pulpicie w pracowni? Z Lucy na grzbiecie? - Żniwiarz znów się uśmiechnął.
- Tak. Ale założę się, że Ves i Lucy mają romans. - Pokręciłem głową. - Ogarnę go w piekle. A teraz spadam. - I pstryknąłem palcami, by przenieść się do swojego mieszkania.
***
Wizyta w piekle była… odświeżająca. Nie licząc tego, że spędziliśmy tam coś koło roku, chociaż na ziemi minął tydzień. No i mieliśmy Crowleya. Planowaliśmy to z Luciferem od ślubu. Jednak dopiero teraz pojawiła się dogodna okazja. Teraz właśnie siedziałem w łazience i wycierałem małego po kąpieli, a Luc sprawdzał, kto się dobijał do drzwi.
- Ktoś do ciebie. - Przejął suchego i ubranego Crowa, cmokając go w główkę. - Chodź tu mój śliczny.
Wytarłem ręce i zobaczyłem w drzwiach czarownicę. Oparłem się o framugę drzwi.
- Przyszłaś po księgę, prawda? - Uniosłem brwi.
- Tak. - Pokiwała głową.
Zmaterialiozwałem sobie jej egzemplarz w dłoniach. Przyjemnie się nagrzał, ale nie na tyle, by mnie oparzyć. Demoniczne ręce. Już chciała po niego sięgnąć, ale uniosłem rękę do góry.
- Czy Annie łaskawie wyjaśnił ci, dlaczego Ves się ciebie nie słucha? Chociaż nie. Annie nie jest tak miły. Czy wiesz, dlaczego Ves się ciebie nie słucha? - Uniosłem brwi.
- Nie. - Odpowiedź padła po dłuższej chwili milczenia.
- Tak myślałem. - Podałem jej książkę, ale niemal natychmiast ją upuściła. - Uważaj, jest gorący. - Podałem jej namoczony ręcznik. - Musisz traktować go tak, jak traktuje się księgi magiczne.
- Czyli jak? - Westchnęła cicho i podniosła go. Widocznie ostygł.
- Nie jak notatniki kuchenne. - Uniosłem brwi. - Niech Bee ci wyjaśni. Jeśli zechce. Albo ja. Ale później. Teraz mam małe urwanie głowy. - Popatrzyłem w stronę pokoju Crowa. - W każdym razie, jeśli jeszcze raz użyjesz go niezgodnie z zastosowaniem przeniesie się do piekła. Żeby go stamtąd odzyskać, będziesz musiała sama tam zejść, rozumiemy się?
- Tak. - Westchnęła cierpiętniczo. - Czyli zero notatek?
- Kup sobie na nie oddzielny zeszyt. - Odprowadziłem ją do drzwi. - Wybacz, że cię nie zapraszam, ale czas na popołudniową drzemkę Crowleya. Daj znać jak coś. - Byłem z siebie dumny. Zamknąłem drzwi, dopiero gdy Tay weszła na schody.
Czas uśpić syna.

Tay? Masz Vesa...

Od Anchora cd. Taylor

Kilkoro gości obróciło się w stronę drzwi prowadzących do kuchni, kiedy zaczęły zza nich dobiegać jakieś wrzaski. Nic nowego. Taylor trochę zbyt długo była popularna i zaczynało jej odwalać jeszcze bardziej, niż zanim zaczęła bawić się całym tym Youtubem. Tak jak teraz, kiedy postanowiła zrobić nie wiadomo jak wielką aferę, bo nie dostała swojej pizzy. Typowa wiedźma. Uważa, że wszystko najlepiej rozwiązać krzykiem i groźbą wystawienia złej opinii w internecie.
- ANCHOR! - Taylor wydarła się na tyle głośno, że słychać ją było aż przy stoliku.
Westchnąłem tylko i wstałem. Z cichą nadzieją, że jakiś szef kuchni nadział ją już na coś ostrego poszedłem w stronę kuchni, by sprawdzić co tym razem zjebała.
Niestety nie została szaszłykiem, ani bezgłowym truchłem. Nie straciła nawet palca, co może nauczyłoby ją nie krzyczeć na ludzi trzymających w rękach niebezpieczne przedmioty. Znalazła sobie za to nowego przyjaciela, którego teraz próbowała za wszelką cenę od siebie odepchnąć. Na podstawie kilku zdecydowanie zbyt bladych trupów wywnioskowałem, że to jakiś dość mocno zasuszony wampir.
- Zabierz to ode mnie! - Czarownica najwyraźniej zauważyła moje wejście do pomieszczenia. 
- Czy ty naprawdę nie potrafisz zrobić z siebie idiotki nie zostając przy tym trupem? - Odezwałem się, przykuwając na chwilę uwagę wampira. 
W zasadzie tyle mi wystarczyło. Jeden głuchy huk sugerował, że Tay miała na tyle rozsądku, by na mnie nie patrzeć.
- Co to było?! - Odsunęła się od leżącego na ziemi ciała, o mało nie wdeptując w martwą pomoc kuchenną.
- Wampir. - Wzruszyłem ramionami. - Verno powinien ich lepiej pilnować.
- Nie ważne! - Zmieniła zdanie. - Nie chcę tu być, jak się obudzi. Chodźmy już! - Zażądała.
- Nie obudzi się. - Zapewniłem ją.
Tay przez chwilę przetwarzała tą informację. W końcu chwila ciszy.
- Anchor! Idziemy stąd! - Za wcześnie się ucieszyłem, prawda? Cóż, na szczęście wystarczyło jedno spojrzenie, by Taylor złapała się za gardło i zaczęła niewyraźnie chrypieć.
- Im więcej będziesz mówić, tym bardziej będzie bolało. - Ostrzegłem ją. - Spokojnie, to tylko zapalenie gardła, przejdzie ci za jakiś czas.
Czarownica posłuchała i zamiast dalej próbować wrzeszczeć posłała mi tylko mordercze spojrzenie. Nareszcie.
Rozejrzałem się dookoła, chcąc ustalić z czym mam nieprzyjemność pracować. W końcu trzeba tu trochę posprzątać. Zwłaszcza, że znalazło się trzech wciąż żywych (choć jeden z kucharzy był wyraźnie o krok od zawału serca) świadków tego zdarzenia. Chociaż... można było ich wykorzystać. Wystarczyło sprawić, że zgodnie opowiedzą jak to na kuchnię wparował wampir, zaczął atakować wszystkich na swojej drodze, po czym zakończył żywot, zapewne z przepicia. Według tej wersji ani czarownica, ani ja się tu nie pojawiliśmy. Proste. Ostatnia rzecz. Taylor miotała się po całej kuchni wyraźnie czegoś szukając, a znając ją, mogła uznać, że gdzieś w tych szafkach znajdzie jakieś pastylki na gardło.
- Tay? Idziesz? - Otworzyłem drzwi prowadzące na salę.

Tay? nie będzie pizzy

12 stycznia 2020

Od Samuela do Lunaye

- Lepiej uważaj gówniarzu! Chyba nie wiesz z kim masz do czynienia - bardzo groźnie wyglądający facet szarpał się przywiązany do krzesła, a wyglądało to niemal komicznie.
- Fakt, nie mam pojęcia - Samuel parsknął całkiem rozbawiony i podszedł do jednego z wielu komputerów, aby podłączyć do niego pendrive - A i tak sobie patrzę na ciebie i na mnie… i wiesz co? To chyba ty powinieneś uważać - zamyślił się na dłuższą chwilę jakby chcąc przeciągać grę, w którą wprost uwielbiał grać.
Ciemnowłosy pokręcił głową i okręcając się raz na obrotowym krześle przystąpił do przenoszenia plików z pendrivea, na główny pulpit. Gdy na ekranie wyskoczył pasek ładowania, ten odwrócił się znów do niejakiego lidera w pewnym, niegrzecznym gangu. Spostrzegł, że w dłoni faceta znajdował się nóż, którym jak zapewne miał zamiar przeciąć liny.
- Ej ej, ale tak się nie bawimy, jasne? - Samuel zacmokał i niemal po chwili pojawił się przy łysym mężczyźnie zwinnie wyrywając ostrze z jego wytatuowanej ręki - Dziękuję bardzo, ale należy się kara za cwaniakowanie  - dodał przeciągając zaostrzonym metalem po starej skórze gangstera.
- Niech tylko cię dorwę! Jak zobaczę cię na ulicy, nie pozwolę ci nawet wymówić ostatnich słów - warknął cały czerwony zaciskając pięści, przez co z nowej rany wypłynęło jeszcze więcej krwi.
- Okej, spoko, umowa stoi - wzruszył ramionami głośno wzdychając - Jak uda ci się uciec z płonącego domu to wiesz gdzie mnie szukać - zerknął na monitor i ku jego oczekiwaniom, pasek doszedł do końca.
- Płonącego domu? - zmieszał się na chwilę, po czym kilka razy pociągnął nosem, a jego spojrzenie spoczęło na drogim i licznym sprzęcie za chłopakiem - Ty mały skurwielu! - wydarł się widząc, że z głównego komputera ulatuje dym.
Samuel zasalutował, po czym szybko wyjął swój pendrive, zarzucił na plecy swój plecak i przeskakując przez biurko pognał w stronę drzwi wyjściowych z podziemnego bunkra. Oczywiście szczelnie je zatrzasnął, a jedyne co usłyszał to groźne krzyki gangstera i bardzo niedługo stłumiony wybuch. Kierując się pospiesznie w stronę tylnych drzwi pokaźnej willi, przeskakiwał zwinnie wszystkie ciała, które godzinę temu zmasakrował. Był już zupełnie pewny swojego sukcesu i stwierdził, że nic nie może pójść źle, dopóki nie wpadł na ścianę. Jak się po chwili okazało nie była to ściana, a wielki facet jej rozmiarów. Samuel przełknąwszy głośno ślinę wyszczerzył się szeroko i przyjął cios prosto w nos, z którego od razu popłynęły strugi krwi.
- Oj noo - jęknął spluwając na bok ku zdziwieniu czerwoną, a nie przeźroczystą mazią - Już nie masz co ratować kolego.
Wielkolud nie odpowiedział, tylko z powagą wymalowaną na twarzy ponownie ruszył na chłopaka wymierzając już kolejny cios. Samu tym razem przewidział atak i korzystając z różnicy wzrostu jaka pomiędzy nimi była, prześlizgnął się przy nodze giganta jednocześnie głęboko nacinając łydkę skradzionym przed chwilą sztyletem. Facet zasapał i szybko odwrócił się w stronę chłopaka, którego już tam niestety nie było. Został zdezorientowany na tyle skutecznie, że brunetowi udało się wybiec przez otwarte drzwi i jak najszybciej stamtąd spieprzyć. Do pokonania miał jeszcze wysoki płot, z którego oczywiście spierdzielił się na tyłek, ale zaraz wstał i uciekł w głąb miasta. Biegł szybko i ani razu nie oglądał się za siebie, ale w połowie drogi słaba kondycja zaczęła go dobijać. Zasapany w końcu dotarł do głównych dzielnic, gdzie ukrył się pomiędzy śmietnikami. Tam na chwilę przysiadł opierając głowę o mur i starał się uspokoić swój oddech i szaleńcze bicie serca. Chwilę zajęło mu dojście do siebie, ale po wszystkim zaczął się cicho śmiać. To zawsze pomagało mu w ochłonięciu i rozluźnieniu się po udanej misji. Ściągnął z czoła czarną bandanę i wyjął telefon, na którym wystukał SMS o treści ,,zrobione B)’’ i schował wszystko do plecaka. Szybko przebadał stan swoich ciuchów i szczęśliwy stwierdził, że wyglądają jakby przetrwały upadek z deskorolki, a nie bójkę przeciw dziesięciu chłopa. Odpiął więc od tyłu plecaka swoją deskorolkę i w końcu podniósł się na równe nogi. Póki co dopisywała mu jeszcze adrenalina, więc ból był mało uporczywy, ale nie chciał wiedzieć co będzie na drugi dzień. Jakby momentalnie zapominając, że zabił niedawno kilka osób zarzucił kaptur i wskoczył na deskę. Wyjechał spomiędzy budynków na chodnik, który swoją drogą był bardzo oblegany. Cóż się dziwić, że centrum Kalifornii jest ruchliwym miejscem, to chyba oczywiste. Co kilka chwil odpychał się od podłoża zwinnie wymijając przechodniów, a kierował się prosto w stronę swojego mieszkania. Jedyne o czym teraz marzył to zimny prysznic i jakieś dobre żarcie. Aż się uśmiechnął na myśl dobrej pizzy z kukurydzą, ale z zamyślenia wyrwało go głośne oraz znajome szczekanie. Przymrużył oczy wypatrując w oddali sylwetkę małego czworonoga i proszę. Jego łaciaty przyjaciel stał pod sklepem mięsnym i dobiegał się o jakąś ofiarę. Skubany.
- Asesino! - krzyknął Samu, gdy podjechał bliżej, ale gdy tylko pies zobaczył swojego właściciela, wziął łapy za pas i zaczął uciekać - Hej!
Brunet znacznie przyspieszył skupiając się na krótkim ogonku, który coraz szybciej mu spieprzał. Nagle pies wybiegł na ruchliwą ulicę, a na ten moment chłopakowi stanęło serce. Na całe szczęście udało mu się bezpiecznie przebiec przez jezdnię, czego nie można powiedzieć o Samuelu, który obił się o bok taksówki. Nie obyło się bez groźnych wyzwisk z obu stron, ale chłopak miał teraz ważniejszą misję do wykonania. Pojechał tuż za psem do parku, ale zaczął tracić wszelką nadzieję, że uda mu się złapać teriera. Zwykłym wołaniem go przecież nie przekona. Musiał przypomnieć sobie, co Asesino lubił najbardziej na świecie. W bardzo odpowiedniej chwili jego spojrzenie przykuł w połowie zjedzony hot dog trzymany przez jakąś niewiastę siedzącą na ławce. Chytrze zmarszczył brwi i skręcił tam, żeby zaraz wybić się i przeskoczyć jej ławkę jednocześnie wyrywając jej z ręki jedzenie.
- Sorry, odkupię Ci dwa! - krzyknął za nią cicho śmiejąc się pod nosem - Hej! Ase! Czy ja tutaj mam hot doga? - dodał, gdy dogonił psa.
Na te słowa futrzak zatrzymał się jakby ktoś właśnie zatrzymał czas, a przez to Samuel musiał podjąć się gwałtownego hamowania. Niestety nie wyrobił i żeby nie przejechać psa, sam zwalił się z deski upadając prosto na plecy. Obolały zawył z bólu wyginając się na zimnym betonie, ale jego przyjaciel szybko mu to wynagrodził liżąc go po nosie.
- Spadaj - zaśmiał się cicho podnosząc się do siadu - Czego uciekałeś? Myślisz, że teraz dostaniesz nagrodę? - uniósł wysoko brwi obserwując jak maluch wspina się na tylne łapy, żeby dosięgnąć przysmaku - No masz, ale nie zapomnę ci tego - podał psu parówkę przytulając go do siebie i zaczął męczyć go głaskaniem.
Ich pieszczoty i śmiechy przerwało kolejne, lżejsze uderzenie w plecy Samuela. Chłopak szybko odwrócił głowę i spostrzegł za sobą deskorolkę, która została sprowadzona przez… Uroczą ciemnowłosą, której zakosił przekąskę. Jako, że po bułce nie było już śladu, chyba nie było się o co kłócić, prawda?

Lunaye?

10 stycznia 2020

Samuel Aguayo

Autor zdjęcia: Na zdjęciu: Benjamin Wadsworth
Login: hwr: natik880 mail: natigrati@gmail.com dsc: sMashi#9663
"Łatwo jest być odważnym, gdy nie ma się nic do stracenia"
Imię i nazwisko: Samuel Aguayo
Pseudonim: Errand Boy, co z ang. oznacza dosłownie ‘’chłopiec na posyłki’’ - pod taką ksywą istnieje w świecie zła; zaś dla znajomych o ile jakichkolwiek ma, jest po prostu Samu.
Pochodzenie: Hiszpania, a raczej jej gorsze i biedniejsze dzielnice
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualny
Praca: Płatny zabójca i haker
Data urodzenia: 13.03
Wiek: 19 lat
Cechy zewnętrzne: Samuel od zawsze wiedział o swoich zaletach i nimi też starał się posługiwać. Jest świadomy swojego uroku osobistego, co stawia go w nie najlepszym świetle, ale gdy zajrzy się głębiej, łatwo dostrzec, że jest nieco zakompleksiony co można zawdzięczać jego ojczymowi. Wzrostem jest raczej przeciętny, gdyż mierzy 180cm, a jego masa jest w sam raz do jego wzrostu. Jest dobrze zbudowany, ale nie przesadnie. Nigdy nie chodził na siłownie, ani nie uprawiał jakiegoś sportu, wszystko wyćwiczył samodzielnie podczas lat zabijania. Od dziecka wszyscy zachwycali się jego uroczymi pokręconymi włosami w kolorze ciemnego brązu, które zawsze są w wielkim nieładzie. Pod powiekami ozdobionymi długimi, czarnymi rzęsami widnieją ciemne oczy, zawsze głupkowato wesołe. Mniej ładnie jest pod jego ubraniami, gdzie znajduje się wiele blizn po facecie matki. Większość ich widnieje na jego plecach i klatce piersiowej, niektóre to zwykłe linie nacięcia, a niektóre to wycięte obelgi na jego temat. Najgorsza i najbardziej widoczna blizna to długa linia przechodząca przez jego brew i oko. Chłopak przez to momentami wstydzi się swojego ciała i bardzo szczelnie trzyma swoim ubrać. Co do ubioru, przeważnie chodzi ubrany na czarno i czerwono, różne bluzy, bluzki, jeansy. Średnio patrzy na to, w czym chodzi, ma być po prostu wygodne i mało rzucające się w oczy. Na najdroższe ciuchy też nie bardzo go stać, więc nie przykłada do tego wielkiej wagi.
Kostium: Konkretnego stroju nie ma, przeważnie są to czarno-czerwone ubrania i wysokie czarne glany. Jedyne czego nigdy nie zapomina to rękawice motocyklowe i niby opaska ninjy na czoło, którą zakłada już bardziej dla zgrywu.
Sława: Choć bardzo żałuje, nie jest zbyt rozpoznawalny wśród ludzi. Z jednej strony to bardzo dobrze bo wszystkie dobre osobowości jeszcze go nie wytropiły, lecz z drugiej marzy mu się miano najgorszego zabójcy w mieście. Takie skryte marzenie, do którego spełnienia na pewno będzie dążył.
Umiejętności:
Inteligencja 400 pkt
Siła 500 pkt
Zdolności manualne 300 pkt
Zwinność 400 pkt
Szybkość 400 pkt
Umiejętności fizyczne: Na pierwszym miejscu stawia boks i przeróżne sztuki walki, których nazw nawet nie zna. Nie ma pojęcia i nie interesował się do której kategorii można zaliczyć jaki cios, a zasady właściwie go nie obchodzą. Walcząc z przeciwnikiem czuje się jakby tańczył lub latał, przez co ma z tego wielki ubaw i nigdy nie liczy się z konsekwencjami. Bardzo dobrze też posługuje się bronią palną, niestety gorzej jest z różnymi ostrymi odpowiednikami. Korzystając z noży czy sztyletów przeważnie sam siebie okalecza, więc nie należy to do jego ulubionej techniki. Poza umiejętnością poruszania się niezauważonym jest też całkiem zwinny i chytry, co przydaje mu się również w hakowaniu. Na pierwszy rzut oka wygląda na gówniarza, jednak pod kopułą kryje się wiele sekretów. Gdy nie ma przy sobie żadnej broni umie zaimprowizować i posłużyć się czymkolwiek, co swoją drogą nie zawsze przynosi upragnione efekty. Ale grunt to się starać i być pomysłowym, nie? Poza tym jest całkiem dobry w rozbrajaniu przeróżnych zamków, przy czym pomaga mu jego niezastąpiony scyzoryk po ojcu.
Charakter: Trzeba zacząć od tego, że Samuel wprost uwielbia stwarzać pozory. Z pierwszego punktu widzenia wygląda na niezłego dupka, gdy się z nim porozmawia okazuje się całkiem sympatyczny, ale gdy zajrzy się głębiej to strasznie rozerwany nastolatek. Jest posiadaczem osobowości dwubiegunowej na co nigdy się nie leczył, a gdy dowiedział się o chorobie nawet nie bardzo się nią przejął. Cały czas uważa, że to tylko głupi wymysł teraźniejszych lekarzy, którzy z każdego dziwnego zachowania umieją wywnioskować jakąś dolegliwość. Jego zmienne humorki można porównać czasami do kobiety z okresem, raz jest wulkanem pełnym energii i żartów w zanadrzu, a raz po prostu wybucha, nie potrafi pohamować płaczu, ani myśli przygniatających go do zimnego betonu. Oczywiście od zawsze silnie walczy z tą drugą stroną, a pokazuje się jedynie z tej fałszywej strony. W prawie każdym jego zdaniu znajdzie się miejsce na sarkazm, mało rzeczy bierze na poważnie, przez co często jest bardzo nieznośny. Wprost uwielbia robić innym ludziom na złość, a frustracja innych bardzo go satysfakcjonuje. Małą wagę przywiązuje do dobrych relacji międzyludzkich co jest dosyć oczywiste kiedy jest się zabójcą, a zwłaszcza płatnym. Przeważnie jest po prostu chamski i obleśny w swoich czynach i słowach. Odkąd wyrwał się od rodziny, czuje się wolny i beztroski co czasami zbyt mocno uderza mu do głowy. Robi co chce i kiedy chce nie bardzo mierząc się z konsekwencjami. Mimo, iż nie bardzo uważa, nie jest głupi czy ślepy. Bardzo łatwo umie wywęszyć jakiś podstęp. Jest także przebiegły i chytry, a jego wnętrze skrywa bardzo dużo zagadek, niespodzianek i sekretów. Nie jest zbyt ufny, więc unika tematów o jego przeszłości czy uczuciach. O tak… Uczucia. To chyba jego największa zmora. Jedyna osoba, jaką żywił jakimikolwiek uczuciami już dawno nie żyje, a był nią ojciec. Po jego śmierci Samuel zamknął się na cztery spusty na wszelkie przyjemne i ciepłe uczucia. Stara się wszystkich od siebie umiejętnie odepchnąć, żeby kolejna strata nie wyrządziła mu większej krzywdy. Empatia i miłość to w jego słowniku słowa zakazane. Jeżeli przyjdzie mówić o jego słabościach, jest ich więcej niż się może wydawać. Okropne słowa Rolanda, wciąż pozostają gdzieś z tyłu głowy i nie dają mu spokoju. Blizny, które pozostawił wciąż bolą, mimo tego, że już dawno się zagoiły. Wspominając jego słowa Samuel stwarza sobie niesamowity ból, a wszystkie lęki z dzieciństwa nawracają robiąc z niego płaczącego gamonia. Niestety nie na wszystko jest odporny, a jego przeszłość będzie się za nim ciągnęła całe życie. Co noc wylewa łzy błagając o lepszą przyszłość i choć zabija, jest w nim jeszcze sporo z człowieka. Za cel obiera tylko i wyłącznie osoby winne, które znęcają się nad innymi tak samo jak nad nim ojczym. Zawsze powtarza sobie, że i Rolanda spotka sprawiedliwość, gdy Samuel już z nim skończy. Kończąc te pogmatwane bzdury, Samuel jest już całkiem zepsuty w środku, ale ma w życiu cel i nie mając już nic do stracenia będzie dążył właśnie ku niemu.
Historia: Samuel odkąd pamiętał najlepsze relacje miał z własnym ojcem. To on zawsze mu pomagał, uczył go wszystkiego i kochał bezwarunkowo. Jedynie matka zawsze stała z boku, a jak się potem okazało kręciła się w nieodpowiednim towarzystwie. Najbardziej przejrzystym wspomnieniem jakie Samu posiada z dzieciństwa to rodzice kłócący się za bardzo cienką ścianą i wiele bójek. W takiej dzielnicy, w jakiej mieszkał nie mogło obyć się bez kłopotów. W dniu swoich 6 urodzin chłopak był świadkiem czegoś okropnego. Wracając z ojcem z wieczornego seansu w kinie napotkali bandę podejrzanie ubranych typów. Samuel nie mógł się spodziewać, że ci ludzie wycelują masę spluw w jego ojca i strzelą w niego bez wahania. Dzieciaka zostawili żywego i pozwolili mu patrzeć, jak jego ojciec wykrwawia się na śmierć. Biegnąc co sił w nogach do domu, żeby poinformować o tym matkę, napotkał ją w środku rozmawiającą z innym mężczyzną. Samuel się nieco zmieszał. Był to jeden z facetów, którzy zamordowali mu ojca. Chłopiec zaczął krzyczeć i ciągać mamę za ubrania, ale ona nie wydawała się w ogóle zrozpaczona czy chociaż przejęta. Dopiero po kilku latach ciemnowłosy wszystko sobie poukładał i powoli samodzielnie doszedł do wszelkich wniosków. Od tamtego momentu robiło się już tylko gorzej, a jego życie zdawało się bardzo łatwo sypać. Roland, ukochany jej okropnej matki zaczął pojawiać się w jego koszmarach. Odkąd Samuel pamiętał, mężczyzna z niego drwił, wysługiwał się nim i krzywdził go na różne sposoby. Czasami po prostu go bił, a niegdy i bardzo kaleczył. Matka mało na to reagowała, aczkolwiek raczyła opatrzeć te najgorsze z ran. Samuel czuł się malutki i bezbronny, ale gniew jaki w nim narastał czasami musiał znaleźć upust. Gdy chłopak tylko sprzeciwiał się Rolandowi, dostawał dodatkowe kary. Te okropne wspomnienia wykreowały jego siłę, a jednocześnie słabość zostawiając na jego psychice wielki uraz. Gdy Samu skończył w końcu 18 lat, znalazł w sobie wystarczająco dużo siły, żeby odwdzięczyć się ojczymowi. Był gotowy podciąć mu gardło, ale coś go hamowało. Zostawił na jego szyi jedynie ostrzegawczą rysę i uciekł. Ukradł pieniądze matki i wyjechał najdalej jak to było możliwe. Chciał zacząć życie od nowa, ale przede wszystkim znaleźć w sobie tą siłę, która pomoże mu raz na zawsze zabić Rolanda i własną matkę. Szybko wkręcił się w płatne zabijanie chcąc się czegoś nauczyć, ale i zacząć wymierzać sprawiedliwość wśród tych najgorszych.
Rodzina: Rodzina nigdy nie kojarzyła mu się z czymś przyjemnym i kochanym. Odkąd jego ukochany ojciec zginął w strzelaninie, matka dosyć szybko znalazła sobie zamiennik. Można wręcz rzec, że parę dni po samej katastrofie. Samuelowi od zawsze wydawało się to bardzo podejrzane, ale zawsze bał się zadawać pytania. Nowy facet matki okazał się dilerem narkotyków, przez co w domu już nigdy nie było spokojnie. Roland - ukochany jego rodzicielki niezbyt dobrze sprawdzał się w roli ojca. Drwił ze słabości Samuela, a o znęcaniu się na nim psychicznie i fizycznie szkoda wspominać. Zostawił po sobie wiele blizn na jego ciele, niby pamiątek.
Zauroczenie: Nie ma czasu ani doświadczenia jeżeli chodzi o sprawy sercowe, a jego jedyne doświadczenia to szybkie numerki po udanych misjach.
Partner/ka: Póki co nikt nie nauczył go jak kochać, więc życzę powodzenia.
Miejsce zamieszkania: Jego mieszkanie póki co nie jest zbyt pokaźne, ani umieszczone w pięknej okolicy, ale miękkie łóżko i szczelny dach mu wystarcza. Mieszka na podejrzanym osiedlu w jednym z brzydkich bloków z szarego kamienia. Może i same jego mieszkanie jest małe i zaniedbane, widok z niego jest zniewalający, a zwłaszcza nocą i wieczorami. Wschody i zachody słońca zza wielkich okien zawsze dodają mu otuchy.
Pojazd: Po mieście przeważnie porusza się kradzionym motocyklem KAWASAKI H2R Ninja, a w dni, w które nie chce ryzykować, wybiera deskorolkę lub autobusy.
Fundusze: Po każdym dobrze wykonanym zleceniu dostaje konkretną sumkę, ale musi dobrze uważać, żeby nie zostać okradzionym lub oszukanym. Może i zarabia dobrze, ale jeszcze nie wystarczająco, żeby wykreować sobie nowe życie i przede wszystkim zemścić się na Rolandzie.
Głos: Falling
Pupil: 
Asesino
Jego imię z hiszpańskiego oznacza ‘’zabójcę’’, chociaż zostało nadane mu przez Samuela w żartach, gdyż pies nie skrzywdziłby nikogo. No, chyba że po to, aby obronić swojego przyjaciela. Asesino był psem dilerów, których zlecono chłopakowi, a ten nie mógł zostawić go bez opieki. W domu opatrzył jego rany i od tamtego momentu powoli zdobywał jego zaufanie, żeby w końcu zostali przyjaciółmi na dobre i złe. Asesino to pięcioletni jack russell terrier, który jest jedyną żywą duszą trwającą przy Samuelu.
Inne informacje:
- Ma skryty talent do rysowania, a wszystkie swoje dzieła gromadzi w pogiętym zeszycie, w którym zapisuje też swoje myśli
- Jest posiadaczem osobowości dwubiegunowej
- Przez wieczną obecność wszelkich używek w domu sam popadł w nałogi, ale nie narzeka
- Jest miłośnikiem horrorów, o ile ma czas na filmy
- Jest dosyć narcystyczny
Zdjęcia dodatkowe:




6 stycznia 2020

Od Keiry cd. Gabriel

Z krainy piekielnego Morfeusza wybudziła ją bibliotekarka, która wyraźnie nie była zadowolona z jej drzemki.
– Droga pani to biblioteka, nie noclegownia - mruknęła rzucając jej mordercze spojrzenie. Keira nie wiedząc co się dokładnie wydarzyło spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem.
– Jasne, przepraszam, mhm - brak normalnego snu wyraźnie na nią działał. Nie była w stanie normalnie funkcjonować. Żyła w strachu, że to co się teraz dzieje to kolejny sen i najprawdopodobniej zaraz zginie ze szponami bestii zatopionymi w jej brzuchu.
– Proszę wracać do domu i się wyspać. Ta młodzież. Tylko imprezy - prychnęła na co Keira westchnęła głośno.
– To już się nie powtórzy - zebrała wszystkie książki leżące na biurku. - Bardzo przepraszam - przetarła zaspane oczy. Starsza kobieta zmierzyła ją wzrokiem i odeszła. Keira wstała ze swojego miejsca, podniosła książki, które przytuliła i ruszyła w stronę wyjścia. Przez jej nieobecność nie zauważyła mężczyzny, który w tym samym momencie wchodził do pomieszczenia. Białowłosa wpadła na niego i upuściła wszystkie podręczniki. Bibliotekarka patrząc na to pokręciła tylko głową. Była przekonana, że studentka zabalowała poprzedniej nocy i teraz ma kaca stulecia. - Boże przepraszam nie chciałam - kucnęła żeby zebrać swoje rzeczy. - Jestem dzisiaj bardzo nieswoja...
– Wendigo? - usłyszała znajomy głos. Podniosła wzrok do góry i ujrzała mężczyznę, który przyniósł jej poprzedniego dnia długopis.
– Coś mnie męczy od kilku dni, a Wikipedii do końca nie ufam - podniosła się. Poprawiła kosmyk włosów, który wpadł jej na twarz. - Preferuję tradycyjne metody zdobywania wiedzy - uśmiechnęła się delikatnie. - A teraz przepraszam. Padam z nóg - wymknęła go i ruszyła w stronę akademików.
Kiedy tylko weszła do pokoju rzuciła książki na ziemie i położyła się na łóżku. Zapomniała zamknąć drzwi na klucz. Zasnęła. Tym razem było spokojnie. Nic jej się nie śniło. Kompletna pustka. W końcu jej mózg miał szansę trochę odpocząć. Nie usłyszała, że ktoś wszedł do jej pokoju. Mruczała cicho pod nosem. Wyglądała tak niewinnie kiedy spała. Włosy opadały na jej, w końcu spokojną, twarz. Włamywacz rozejrzał się po pomieszczeniu. Pod nogami znalazł stos książek, w których strony były zaznaczone kolorowymi karteczkami. Podniósł jedną z nich i przekartkował. Dziewczyna zaznaczyła sobie wszystkie informacje o potworze z jej snów, które mogą być przydatne w rozwiązaniu jej problemów. Keira nie była świadoma faktu, że to jej przewodniczka próbuje ją ostrzec przed mordercą, który jest tak blisko niej. Chwila spokoju nie trwała długo. Koszmar znowu zaczął ją nawiedzać. Spokojny sen przerodził się w horror. Zaczęła się wiercić, mówiła niewyraźne słowa i pociła się jakby przebiegła właśnie maraton.

<Gabriel?>

5 stycznia 2020

Od Lorcana cd. Inez

- Nie jest niebezpieczna, ale coś mnie niepokoi. - Luc stał w drzwiach pokoju dziewczyny, a ja właśnie ułożyłem ją na materacu.
Mogłem zrobić z nim co chciałem, ale chciałem to pozostawić w jej kwestii. Uznawałem wybory. Mogłem co najwyżej napiętnować te złe (a raczej dobre), ale taka moja natura.
- Musiała przeżyć coś strasznego. - Zostawiłem uchylone drzwi, na wszelki wypadek, gdyby coś się działo. - Spróbuję znaleźć o niej jakieś informacje.
- Lecisz do Nowego Jorku? - Zdziwił się.
- Możesz jechać ze mną. Ty i Crow. - Położyłem dłonie na jego biodrach. - Wszystko jest obłożone specjalnymi zaklęciami, a jeśli chcesz mogę zadzwonić po Gin. Jest człowiekiem, więc chyba nic nie powinno się stać. A przynajmniej zagrażającego światu.
- A Gin? - Uniósł brwi.
- Z piekła wyciągnę ją w piętnaście minut, z nieba sama trafi do piekła. - Uśmiechnąłem się. - Więc jak?
- Mogę powiedzieć nie? - Pocałował mnie lekko. - Jasne.
***
- Dzięki za opiekę GinGin. - Potarmosiłem włosy dziewczynie. - Oddam ci w żelkach, czy coś.
- Zmień mnie w jakiegoś nadnaturalnego jak już będę wyglądała doroślej i tyle. - Wzruszyła ramionami. - To dziecko jest dziwne.
- A ty jesteś normalna. - Założyłem ręce.
- Ups? - Poszła do wyjścia. - Żelki! Na następne zajęcia! - I już jej nie było.
Na niebie pojawił się księżyc, a dziewczynka wstała i chyba lekko przeraziła się, że leży na materacu. Wszedłem do jej pokoju i pstryknięciem zapaliłem delikatnie lampkę. Potem kolejny ruch palców i zaklęcie tłumaczenia znowu działało.
- Nie musisz się bać tu spać. To twoje łóżko. I twój pokój. - Popatrzyłem na szczura na jej ramieniu. - A jak chcesz umyć szczura, powiedz. Mamy specyfiki, które nic mu nie zrobią. Mydło może być nieodpowiednie.
Dziewczynka pokiwała głową i wygramoliła się spod kołdry, potem wsadziła szczura do klatki. I zaczęła patrzeć.
- Chodź. - Wstałem. - Pójdziemy do laboratorium, musimy ustalić czym jesteś.
- Czym… jestem? - Czyli zaklęcie działało też w drugą stronę, cudownie.
- Jest wielu magicznych. - Wziąłem z kuchni niektóre składniki, które były mi potrzebne, a które były też przydatne w kuchni. - Musimy ustalić czym jesteś, żeby cię szkolić.
- Będzie bolało? - Skuliła się.
- Nie powinno. - Skrzywiłem lekko twarz. - Zło nie oznacza bólu, moja droga. Zło oznacza okrucieństwo. A to wiąże się z wieloma rzeczami.
- Zło? - Zatrzymała się przy wejściu do laboratorium.
- Jestem demonem. - Pokazałem jej płonące oczy. - Ale nie martw się. Jeśli nie chcesz być zła, uszanuję to. O ile nie będzie to sprzeczne z moimi interesami. - Wziąłem ją lekko za rękę i podprowadziłem do stołu. - Normalnie powinnaś się przebrać, ale na razie masz inny tryb dobowy niż my. Więc dziś ci darujemy. - Zacząłem się krzątać przy składnikach. - Ves, chodź tu. - Magiczna księga podleciała do mnie natychmiast, kłapnęła na dziewczynkę i usadowiła się w mojej ręce. - Zachowuj się. I pokaż formuły na badanie magii.
***
- To wszystko? - Zapytała po wszystkim.
- Na razie więcej się nie dowiemy, więc tak. - Odesłałem Vesa (i Lucy) do biblioteki. - Jak na razie wiemy, że małpujesz. Nie wiemy na jak długo, z jakimi ograniczeniami, ani jak. - Zmrużyłem oczy. - Pobawimy się tym na następnych treningach. Teraz musisz coś zjeść.
Poszedłem na górę i zatrzymałem się w kuchni. Podsadziłem dziewczynkę na krzesło i postawiłem przed nią kanapkę z szynką, kanapkę z warzywami, kanapkę z nutellą, ciasteczka i mleko, a także herbatę. Popatrzyła na to nieufnie. Oczywiście wiedziała co to są kanapki, jak się je i tak dalej, ale w ramach wprowadzenia kolejnych zasad postanowiłem pokazać jej korzyści z pożywiania się.
- To musisz jeść, żeby nabrać siły. - Pokazałem na pierwszą kanapkę. - To, żeby zachować zdrowie. - Pokazałem drugą. - To, jest słodkie i da ci więcej energii, ale na krócej. - Trzecia wydawała się ją zainteresować. - To, jak widać, są ciastka. Dostaniesz je, jeśli zjesz wszystko grzecznie z talerza. Musisz uwierzyć na słowo, że są dobre i bez rodzynek. To jest herbata, popijesz nią kanapki. - Pokazałem kubek. - Mleko możesz pić kiedy chcesz, ale dobrze smakuje z ciastkami i nutellą. - Przesunąłem palec. - A z tym nie radzę. - Pokazałem mięso i warzywa. - Czasami będę robił kanapki mieszane. - Złożyłem ze sobą kanapkę z mięsem i warzywami. - Czasami dostaniesz tylko takie, a czasami tylko takie. Ciastka to nagroda. - Potem podszedłem do szafki i wyjąłem karmę. - To dla twojego szczura. Oprócz tego będzie dostawał normalne jedzenie, które może jeść według internetu. A teraz jedz. - Pstryknąłem palcami i kanapki same się pokroiły. Jak zdążyłem się dowiedzieć, dzieciak głodował, więc trzeba było dbać o wielkość posiłków.
Patrzyłem jak Inez stara się opanować i jeść kawałek po kawałku. Byłem pod wrażeniem, bo dopóki nie dotarła do kanapki z nutellą, faktycznie jej się to udało. Ale cóż. Nutella zwala z nóg też bardziej powściągliwych, więc… nie czepiałem się. Kiedy kanapki zniknęły, podałem jej kubek z herbatą, ale się skrzywiła.
- Gorzkie.
Wziąłem cukierniczkę i dosypałem jedną łyżeczkę cukru. Znowu wypiła. Tym razem już chętniej.
- Im mniej cukru, tym zdrowsza. - Znowu usiadłem naprzeciwko. - Nie musisz jej dopijać, jeśli nie możesz. - Potem podałem jej dwa ciastka. - Nagroda.
Dziewczynka spróbowała słodkości, a kiedy wgryzła się w kawałek z czekoladą jej oczy lekko zalśniły. Każdy kocha cukier. Oczywiście wiedziałem, że kiedyś już coś takiego na pewno jadła, ale musiało to być dawno temu. Po paru kęsach sama wzięła mleko i popiła nim ciastko. I tak do końca. Potem otarła usta wierzchem dłoni i nieśmiało na mnie popatrzyła.
- Na dziś wystarczy. - Pstryknąłem naczynia do zmywarki. - Ale mam wcześniej jedno pytanie. Czemu nie umiesz angielskiego? I niekoniecznie chcesz się go uczyć?
- Zły język. - Spuściła głowę.
- Inez. - Zobaczyłem, że mnie obserwuje. - Zło to nie język. Język to system znaków, dźwięków i zasad. Nie zrobi ci krzywdy. Przynajmniej nie z założenia. Złe są istoty, które się nim posługują. - Popatrzyła na mnie z zainteresowaniem. - Nie mam na razie ochoty cię zmuszać, ale w naszym świecie będzie ci prościej, jeśli poznasz ten język. - Wstałem od stołu. - Poza tym, jeśli znajdziesz tych, którzy cię skrzywdzili, obojętnie w jakim celu: czy ich zabić, czy im przebaczyć, będzie ci łatwiej, jeśli cię zrozumieją. - Uśmiechnąłem się nieco diabolicznie. - Przemyśl to. Na razie chciałbym, żebyś potrenowała czytanie. Nie wiem, czy umiesz czytać, czy nie, ale to ci się przyda. Od jutra.
- A dziś? - Zapytała nieśmiało.
Popatrzyłem na zegarek. Do świtu, który włączał jej tryb marazmu, jeszcze trochę zostało. A Crow akurat zaczął płakać. Poszedłem więc po niego i spokojnie go uspokajając wszedłem do salonu i przywołałem gestem ręki Inez.
- Pokaż co potrafisz. - Pstryknąłem palcami i wyczarowałem jakiś elementarz.

Inez?

Od Renny cd. Beatrix

- Denerwuję się. - Jeszcze raz zerknęłam przez zasłonkę na salę dla gości.
Na miejsce spotkania z Beatrix wybrałam oczywiście kawiarnię Rach. Jak to mówią: oczywista oczywistość. Bezpieczne, spokojne, pewne miejsce. Dlaczego więc dygotałam z nerwów? Byłam ubrana nawet ładnie (fioletowa sukienka, czarna kurtka i szare trampki), makijaż zrobiła mi sama Rachel, tak samo jak fryzurę, patrząc w lustro byłam zadowolona, jedzenie i kawa były przepyszne… dlaczego się martwię?
- Spokojnie Ren. - Dziewczyna potarła moje ramiona i uśmiechnęła się. - To tylko randka. Byłaś już na nich. I nawet nieźle ci wychodziły!
- Ale to siostra Annie. - Oparłam się o ścianę. - I zdecydowanie zwala z nóg.
- Przestań się tak nastawiać. - Zaśmiała się. - Pomyśl, że to normalna laska, która ci się podoba!
- Daleko jej do normalności - mruknęłam pod nosem.
Potem znowu zerknęłam przez zasłonkę i odkryłam, że Żniwiarka jest na miejscu. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam. Uśmiechnęłam się lekko i siadłam przed rudzielcem.
- Hej - powiedziałam. - Mam nadzieję, że nie czekałaś za długo.
- Nie. - Uśmiechnęła się uroczo i opuściła kartę. - Przyjemnie tu!
- Cieszę się, właścicielka też. - Usiadłam nieco wygodniej. - Więc… jesteś siostrą Annie tak?
- Tak się złożyło. - Przymknęła lekko oczy. - Raczej jestem zaskoczona tym, że wy się przyjaźnicie.
- Jestem jedyną osobą, która potrafi mu powiedzieć nie. - Zaśmiałam się. - No i nie wkurzam go jak Tay.
- Czemu wy wszyscy jesteście tak cięci na Tay? Jest spoko… - Westchnęła cicho.
- Jeśli dalej będziesz tak twierdzić po dwóch tygodniach i minimum ośmiu wizytach, to będę cię podziwiać. - Pokręciłam głową. - Naprawdę.
- No dobrze, może nie rozmawiajmy o Tay. - Popatrzyła na mnie. - Opowiedz mi o sobie. Na pewno nie jesteś człowiekiem, skoro Annie cię toleruje. Co jest w tobie wyjątkowego?
- Jestem syreną. - Lekko się wyprostowałam z dumą. - I też uważam, że ludzie to idioci. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Skoro mówi to ratownik, pewnie ma rację. - Oparła ręce o stolik i brodę o ręce. - Czemu jesteś ratownikiem? Nie wolałabyś robić czegoś bardziej… zabawnego?
***
Siedzenie na molo o północy nie było może najbardziej oryginalnym pomysłem, ale miało w sobie coś magicznego. Szczególnie, że na niebie nie było chmur. Żniwiarka była bezpieczna, w końcu siedziałam obok i nie miałyśmy zamiaru się kąpać.
- Skoro jesteś syreną, to możesz pływać w wodzie ile chcesz? - Zapytała ruda.
- Nie do końca. - Poprawiłam włosy wpadające do oczu. - Mam pewne ograniczenia. Nie jestem jakąś super hiper syreną.
- A czy tutaj, w Los Angeles, są jakieś syreny? W sensie lokalne. - Przekrzywiła uroczo głowę.
- Są. - Zaśmiałam się. - Wszędzie, gdzie jest woda mogą urodzić się syreny. A woda jest raczej wszędzie.
- Czyli musi być mało syren w Afryce. - Zamyśliła się. - Ładnie tu.
- Tak. - Oparłam się na rękach i odchyliłam do tyłu. - I miło.
- Nie tak miło, jakbyśmy wpadły do mnie. Albo do ciebie. - Zaśmiała się.
- Jesteś bezpośrednia. - Uniosłam kącik ust. - Annie w domu?
- Nie wiem. - Westchnęła. - Ale u ciebie chyba nikogo nie ma, nie?
- Nie. - Potwierdziłam.

Bee? Wycieczka do mieszkania Ren?

Od Beatrix cd. Renny

- Zdążyłyśmy się już spotkać. - Ren posłała mi szeroki uśmiech. - Ale teraz muszę wreszcie wrócić do domu. 
- Do zobaczenia wieczorem? - Spytałam, chcąc upewnić się, że nasze plany się nie zmieniły.
- Tak jak się umówiłyśmy. - Potwierdziła. - Więc do potem. Annie, ogarnij tą czarownicę. - Zmrużyła oczy, spoglądając przez ramię na mojego brata, po czym wyszła.
An rozprostował karteczkę przyniesioną przez Rennę i przeczytał jej zawartość, po czym westchnął.
- A nie mogę jej po prostu zabić? - Spytał po chwili z rezygnacją w głosie.
- Taylor nie jest aż taka zła - odezwałam się, a Annie posłał mi spojrzenie sugerujące, że zastanawia się, czy aby na pewno mówimy o tej samej osobie. - Może gdybyś na starcie nie zakładał, że cię denerwuje nie byłoby aż tak źle? - Zasugerowałam, ale na samą myśl się roześmiałam. Nie umiałam wyobrazić sobie tej dwójki nie próbującej dogryźć sobie w chyba każdy możliwy sposób i przy każdej okazji.
- Może gdyby nie była taka irytująca i zaczęła od czasu do czasu używać mózgu, dałoby się z nią wytrzymać. Ale prędzej piekło zamarznie, a kiedy ostatnio tam byłem piekielny ogień grzał całkiem mocno. - Uniósł kącik ust.
- Okej, czasem miewa trudniejsze dni. - Przyznałam. - Ale to nic niemożliwego do wytrzymania. - Dodałam natychmiast i podążyłam za bratem do kuchni, by pomóc mu ogarnąć obiad.
***
Od mniej więcej pół godziny stałam przed otwartą szafą, powoli zaczynając się denerwować, bo nie potrafiłam zdecydować, co powinnam założyć. Nerwowo zerknęłam na zegarek, upewniając się tylko w tym, jak bardzo powinnam się spieszyć. Co prawda Annie zgodził się mnie podrzucić, ale tak czy inaczej trzeba będzie odstać swoje w korku.
Czas wciąż uciekał. Myśl, Beatrix, myśl.
Przyjrzałam się granatowej koszuli, zastanawiając się z czym mogłabym ją połączyć, ale w mojej głowie była kompletna pustka. Myśl! Odwiesiłam koszulę na miejsce. Czego nie da się schrzanić? Przesuwałam kolejne wieszaki, dopóki w moje ręce nie trafiła prosta, czarna sukienka. Tego właśnie było mi trzeba. Dość szybko odnalazłam w jednym z kartonów czerwone szpilki (podpisywanie tych pudeł jednak się na coś przydało), a z kolejnego czarną kopertówkę. Okej, strój mam z głowy. Teraz tylko przydałoby się zrobić coś z włosami. Gdyby tylko nie postanowiły stopniowo zmieniać koloru i stopnia pofalowania. Na szczęście w tą bezpieczniejszą stronę, więc nie stanowiło to większego problemu.
***
Miejsce wybrane przez Rennę było urocze. Oddalona nieco od centrum miasta kawiarnia mieściła się przy jednej z mniejszych uliczek, przez co zapewne przyciągała mniej przypadkowych klientów, ale za to zachowywała swój niepowtarzalny klimat, a w powietrzu unosił się zapach świeżo zmielonej kawy. Rozejrzałam się uważniej po wnętrzu, ale nie zauważyłam nigdzie pięknej ratowniczki, więc jedynie usiadłam przy jednym ze stolików.

Ren? gdzie jesteś?

Od Verna cd. Lorcana

- Nie w tym stuleciu. - Przewróciłem oczami. - Mam dosyć niańczenia twoich szczeniaków. 
- Ale to lubiłeś. - Zauważyła pokazując białe zęby. - No zgóóóódź sięęęę. - Nalegała dalej.
- Nie. - Pstryknąłem ją w nos. - Jak chcesz, możesz zajść w ciążę spożywczą. Z tym jest mniej problemów. - Kobieta spojrzała na mnie z ukosa. 
- Dureń. - Oberwałem w tył głowy. - Finn chyba też nie jest dobrym materiałem na męża. - Parsknęła śmiechem.
- Jest lepszy od Zacka. - Wzruszyłem ramionami. - Zresztą, ja ci do łóżka nie zaglądam, więc ty też tego nie rób. - Dodałem, zachowując obojętny wyraz twarzy. 
- Już się tak nie denerwuj. - Pacnęła mnie w ramię. - Może pójdziemy coś zjeść? Zbliża się obiad, a Ve mnie głodzi! 
- Chciałabyś. - Wyczułem niewinne i dobrze ukryte kłamstwo. - Moja lodówka przez ciebie cierpi! Uwierz, że nie tylko ty lubisz współczesne jedzenie. - Chociaż Crow pewnie nie zrozumiał naszej sprzeczki, zaczął się z niej głośno śmiać. Właśnie to spowodowało, że automatycznie się zamknęliśmy. Spokojnie, spokojnie… - zacząłem się wyciszać. 
- Jak stare małżeństwo. - Lori uniósł kącik ust. - A co do obiadu… Czemu nie? - Przystał na propozycję Fi. - Ale wy stawiacie. 
- Freya stawia! - Dźgnąłem kobietę w nerki.
- Ale ja nie znam miasta! - Zmarszczyła brwi. - To ty tu rządzisz.
- Spokojnie, zaprowadzę cię. - Pchnąłem czarodziejkę w stronę wyjścia z parku. - Redbird w tę stronę. - Ruchem głowy wskazałem zachód. 
****
Cielęcina, królik, sum…  - przeglądałem menu, zapisane w kilku znanych mi językach. Mimo ogromnego wyboru, nie wiedziałem na co mam się zdecydować. Teoretycznie wystarczyłaby mi sama krew, ale od czasu do czasu wypadało zjeść coś “normalnego”. Wracając wzrokiem do dań głównych postanowiłem, że moją ofiarą zostanie kawałek kaczki podanej z pieczonymi warzywami.
- Pójdę do łazienki. - Blondynka potrząsnęła brokatowym telefonem. - Za chwilę wrócę. - Zaczęła znikać w tłumie czerwonych krzeseł. Nie chcąc zaliczyć wtopy, odczekałem przysłowiowe pięć minut, które były niezbędnym zabezpieczeniem przed tą małą jedzą.
- Loriiii? - Oparłem brodę na lewej dłoni.
- Yup? - Nie przestawał obejmować swojego partnera.
- Kiedy będziesz mógł zabrać mnie do nieba?

Lori?