30 listopada 2019

Od Gabriela CD Keira

Wystarczyło tylko kilka sekund by mężczyzna zlokalizował dziewczynę, która gdy tylko odwrócił się w jej stronę, postanowiła zniknąć z pola widzenia. Reakcja dziewczyny mówiła sama za siebie. Rozpoznała mordercę, którego złapała na gorącym uczynku kilka dni wcześniej. To zmieniało całkowicie bieg wydarzeń. Teraz Gabriel musiał zastanowić się, co począć z tą dziewczyną, która stanowczo za dużo wiedziała i stanowiła potencjalne niebezpieczeństwo. 
Gabriel uśmiechnął się pod nosem i pozostawił otwartą książkę na stole, kierując się spokojnym krokiem w stronę wyjścia z biblioteki. Może i zabawiłby tutaj nieco dłużej, ale musiał uporządkować pewne sprawy, a szczególnie dopilnować by pewna osóbka nie powiedziała kilka słów za dużo.
Stanął pewny siebie na szczycie schodów, patrząc jak jasnowłosa dziewczyna idzie szybkim krokiem i dystans między nimi coraz bardziej się zwiększa. Nie przejął się tym i po prostu ruszył za nią niczym cień. Pewnie wiedziała, że jest śledzona, ale starała się zachować zimną krew i udawać, że wszystko jest w porządku. Niestety chyba to było z góry przesądzone, że nie uda jej się uciec przed drapieżnikiem, który podążał za nią krok w krok. 
Gabriel zmniejszył dystans pomiędzy swoją potencjalną ofiarą, w głowie układając po raz któryś plan działania.
- Przepraszam - zawołał przejętym głosem, co mimowolnie zmusiło dziewczynę do reakcji, a co za tym idzie, do odwrócenia się w jego stronę. Mężczyzna miał ochotę uśmiechnąć się z satysfakcją, gdyż jak na razie jego plan miał spore szanse na powodzenie. 
- Zostawiła pani coś w bibliotece i chciałbym to oddać - włożył dłoń do kieszeni, w tym czasie podchodząc do jasnowłosej, która zaskoczona stała w miejscu, nie wiedząc co robić. Gabe zbliżył się na tyle blisko młodej kobiety, że kiedy tylko nawiązali kontakt wzrokowy, szarpnął osobniczkę płci damskiej za ramię, przytrzymując ją w razie czego blisko siebie. Nie tracąc czasu od razu przystąpił do działania i używając swoich mocy, wniknął w umysł dziewczyny. Chciał trochę nabałaganić w jej ślicznej główce, lecz ku jego niezadowoleniu napotkał na swojej drodze pewną blokadę. Mimo to nie przeszkodziło mu to w wdarcia się do wnętrza i zmienieniu paru wspomnieć związanych ze swoją osobą. Można by powiedzieć, że robił dziewczynie przysługę. Pozmieniał jej wspomnienia, by nie musiał jej zabijać, choć z drugiej strony może to dla niego jedna wielka gra? Chce zobaczyć jak daleko może to wszystko zajść? 
- Proszę wybaczyć za zawracanie głowy - kiedy było już po wszystkim uśmiechnął się pogodnie, wkładając do ręki białowłosej długopis, który po prostu zabrał z biblioteki i następnie użył jako pretekstu. Odsunął się od nieznajomej i jak gdyby nigdy nic ruszył spokojnym krokiem w drogę powrotną. Musiał już wracać do mieszkania i sprawdzić, co jego kochany bliźniak sobie porabia, kiedy on tu stara się trzymać wszystko w ryzach. 

Keira?

28 listopada 2019

Od Keiry CD Gabriel

– Dalej próbujesz rozwikłać zagadkę zaginionej arki? - usłyszała prześmiewczy głos przyjaciela, który dosiadł się do niej ze swoimi książkami. 
– Odpuściłam kiedy zobaczyłam, że na kanale tego gościa, który mnie nakręcił jest film „Dzwonię do Slendermana o czwartej w nocy. Nie uwierzysz co się stało” - uśmiechnęła się. - Niestety nie zostanę Larą Croft - żeby ją pocieszyć kilka razy poklepał ją po głowie. Białe włosy, które związane były w bardzo niedbalego koka uwolniły się z gumki i opadły na jej ramiona. Westchnęła głośno i poprawiła je.
– Teraz co robisz? - usiadł obok i wyciągnął swoje zeszyty. 
– Zaczynam się uczyć japońskiego - wzięła książkę do rąk żeby pokazać mu okładkę. Zaprezentowała mu ją jak pani z taniego teleturnieju próbująca upiększyć chociaż trochę tandetną nagrodę. 
– Podziwiam cię. Że też ci się chce. Nie wystarcza ci to co już potrafisz? - rozmawiając z nią był w stanie rozwiązywać zadania z fizyki. 
– Ja podziwiam cię, że rozumiesz matmę i inne nauki ścisłe. Powinieneś studiować na Harwardzie - tak jak on zaczęła notować ale dalej kontynuowała rozmowę. Przerwała jej jednak przewodniczka. Keira wyczuła, że coś ją niepokoi. - Muszę się zbierać. Zgadamy się - poprawiła okulary na nosie i szybko się spakowała. Przyjaciel pomachał jej na pożegnanie, a nieznajomy odprowadził wzrokiem. Przez chwilę patrzyli na siebie jednak Keira bardzo szybkim krokiem opuściła bibliotekę. Udała się do pokoju.
– Co się dzieje? Co cię niepokoi? - usiadła na łóżku. Dopiero tutaj mogły w spokoju porozmawiać.
– Wyczułam aurę, którą już kiedyś spotkałyśmy. Jest przesiąknięta złem do szpiku. Musisz trzymać się na baczności. Jeśli coś ci się stanie świat wkrótce pogrąży się w chaosie - położyła się. Przetarła twarz dłońmi. Miała już dość przygód jak na jeden tydzień. Najpierw morderca w alejce, a teraz mroczna aura na uczelni. I właśnie wtedy ją oświeciło.
– Morderca, którego widziałam! To musi być on. Nigdy wcześniej nie spotkałyśmy tak złej osoby - podniosła się szybko. - Jason jest w niebezpieczeństwie! 
– Keira przecież nie zaatakuje w środku dnia! - ta jednak ją zignorowała i biegiem ruszyła w stronę biblioteki. Kiedy wpadła do pomieszczenia było pusto. Została tylko jedna osoba siedząca przy stole. Teraz nawet Keria wyczuła tą nieprzyjemną aurę, która mroziła krew w żyłach. Czuła się jak wtedy w alejce. - Mówiłam, że to zły pomysł. Idź na policję. Zgłoś, że byłaś świadkiem morderstwa i znasz sprawcę. Dobrze wiesz, że jeśli użyjesz mocy to ktoś na pewno zauważy. Poza tym nie będziesz w stanie go zabić. Puścisz go wolno i się wygada. Jason jest bezpieczny chodźmy na komisariat - dziewczyna obserwowała plecy nieznajomego, a kiedy zaczął się obracać szybko zniknęła z zasięgu jego wzroku. Mimo to i tak ją zauważył. Zgodnie z zaleceniami dziewczyna postanowiła złożyć zeznania na komisariacie. 

<konfident Keira do usług, Gabriel?>

27 listopada 2019

Od Gabriela CD Keiry

Cóż za niefortunny zbieg okoliczności, pomyślał sobie gdy tylko jego oczy spotkały się z tymi należącymi do dziewczyny. Bardzo łatwo rozpoznał tkwiący w nich strach i lęk. Na jego ustach pojawił się leniwy uśmieszek. Bawiła go ta sytuacja. Dziewczyna stała w miejscu i nawet nie drgnęła, pomimo krzyków dobiegających z nieopodal. Gabriel może i by się przejął przypadkowym świadkiem, ale w sumie był przygotowany na to, że może się na kogoś natknąć w biały dzień. Bardzo rzadko mordował w dzień, ale w tej sytuacji był na tyle poirytowany, że nie mógł się powstrzymać przed złamaniem karku swojej nędznej ofiary. Ponadto jego twarz była zakryta cienkim materiałem jakim była maseczka higieniczna. 
No już zmykaj, mruknął w myślach, chcąc by dziewczyna zniknęła z jego pola widzenia. Nie chcesz mnie zdenerwować... Ku zadowoleniu mężczyzny nagle ktoś szarpnął jasnowłosą za ramię i odciągnął ją na bok, dzięki czemu wreszcie mógł wrócić do swojej roboty. W końcu zwłoki same się nie poćwiartują i też nie wiadomo ile dokładnie czasu mu zostało, po tym jak został nakryty na gorącym uczynku. Równie dobrze zaraz już ktoś tu mógł wpaść, ale jakoś uśmiechnął się na tą wizję. Prawdopodobnie byłoby wtedy więcej ofiar niż początkowo planował. Ah, ale póki co musi się zająć tym delikwentem, który akurat już sztywny leży tuż pod jego nogami. Może chociaż po śmierci jego ciało się do czegoś przyda i zapewni mężczyźnie chwilową atrakcję...

~~*~~

Od tamtego wydarzenia minęło już kilka dni i Gabriel szczerze nie śledził wiadomości w prasie ani w telewizji, więc nie wiedział czy ktoś odnalazł już jego dzieło, czy też może było jakieś zgłoszenie na ten temat. To nie tak, że go to nie interesowało, ale po prostu ostatnio miał na przetrzymaniu pewnego pasożyta, którym stety czy niestety musiał się zająć. Rodziny się nie wybiera, ale przynajmniej dowiedział się od brata, że na pewnej uczelni znajduje się dość obszerna biblioteka, otwarta tak naprawdę dla każdego. To sprawiło, że zechciał wyjść z domu i przejechać się na wyżej wspomnianą przez jego brata uczelnię. Zwolnił się nawet ze swoich zajęć (ze względu głównie na pasożyta), żeby móc w spokoju zająć się Michaelem i sprawą związaną z biblioteką. Ostatnio zaczęli go interesować seryjni mordercy tacy jak on. Był ciekaw co tkwi w ich głowach i zastanawiał się ile mają ze sobą wspólnego, dlatego oczywiście postanowił poszukać jakieś literatury o znanych mordercach. Jest to też pretekst by poszerzyć swoją wiedzę z psychologii.
Tak więc przygotował posiłek dla drugiego mężczyzny (przygotowany oczywiście z mięsa ostatniej ofiary), po czym pojechał do celu swojej dzisiejszej podróży. Wszystko poszło dość gładko, gdyż wystarczyła krótka, przesłodzona wymiana słów ze staruszką za ladą i już po chwili mógł sobie wybrać książkę jaka go interesowała. Kiedy już miał w dłoniach tomik, w którym analizowano psychikę morderców i innych wyklętych przez społeczeństwo, usiadł sobie przy jednym ze stolików i spokojnie zaczął czytać. 
W pewnym momencie jego uwagę przykuła uwagę dziewczyna o bardzo jasnych włosach. Uniósł dość powolnie wzrok znad książki i spojrzałem na bodajże studentkę, która siedziała dwa stoliki dalej od niego. Przypatrywał się jej w dość nachalny sposób, ale póki tego nie zauważała, to chyba było w porządku. Na jej szczęście czy też nie, rozpoznał jej twarz, a szczególnie te oczy, tylko teraz nie były wypełnione strachem. 
Uśmiechnął się nieznacznie, nie odwracając spojrzenia swoich oczu z postaci jasnowłosej dziewczyny? 

Keira?

Od Petera CD Tony

Trochę brudny i poobijany wróciłem do domu zauważając, że naniosłem trochę syfu do własnego pokoju. Westchnąłem ciężko i postanowiłem jakoś zmieść błoto pod szafkę. Tak to jest kiedy ucieka się po brudnych uliczkach przed bandziorami. 
- Super, znowu do prania - mruknąłem sam do siebie i zdjąłem z siebie strój, który następnie ukryłem w skrytce w suficie. Musiałem zachowywać się przy tym niezwykle cicho, aby przypadkiem nie obudzić May, która pewnie już smacznie sobie spała i była przekonana, że ja również. 
Postanowiłem wziąć szybki prysznic z rana, a jak na razie położyć się do łóżka. Jutro czeka mnie równie pracowity dzień i musiałem chociaż kilka godzin się przespać, zanim znowu będę musiał wybyć z domu. Może i jestem mutantem, ale potrzebuję też chwili wytchnienia. Jakby nie patrzeć jestem również nastolatkiem i mimo że czasem tego po mnie nie widać, to potrzebuję kontaktu z rówieśnikami. Ostatnio nie miałem ku temu jakiś większych okazji, ale sam postanowiłem zacząć staż u Starka. Muszę pomóc May na tyle ile mogę, nie mogę jej samej z tym wszystkim zostawić, szczególnie teraz gdy jeszcze okazało się, że jest ciężko chora.  
Odetchnąłem cicho i przekręciłem się na drugi bok, zamykając po chwili oczy. Zasnę i obudzę się rano, tak jak zawsze, nic nowego...

Oczywiście o tej cudownej godzinie obudził mnie budzik. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i wyłączyłem to irytujące urządzenie, które w sumie sam skręciłem z różnych elektrycznych śmieci. Lepiej było skorzystać z dostępnym materiałów niż wydawać niepotrzebnie pieniądze na jakiś zegar z budzikiem.
- Peter wychodzę! - usłyszałem głos cioci, a następnie trzask drzwi. To był znak, że trzeba doprowadzić się do porządku i jechać do szkoły.
Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Umyłem się, przebrałem, zjadłem i pierwszym lepszym autobusem pojechałem do szkoły. Oczywiście zajęcia jak to zajęcia trochę się dłużyły, ale kiedy już było po wszystkim zostało mi jeszcze tylko pojechać do firmy Tony'ego Starka. Wiedziałem, że tam akurat czas mi szybko zleci, co mnie znacznie pocieszało. Dzisiejszego wieczoru miałem zamiar sobie odpuścić patrol, ze względu na zły stan mojego stroju. Pewnie spędzę większość wieczoru na doprowadzaniu go do ładu. Los chciał, że akurat bardzo trudno się go czyści ze wszelkich brudów i innych tego typu rzeczy.
- Dzień dobry, panie Max - uśmiechnąłem się szeroko gdy tylko zauważyłem znajomego mi mężczyznę. Przez przypadek spotkałem go przy samym wejściu, więc nie musiałem się kłopotać z szukaniem go po całym wieżowcu, co mogłoby być nieco kłopotliwe. 
Mężczyzna skinął głową na przywitanie i machnął ręką, dając mi znać, bym podążył za nim. Tak też zrobiłem. Max zaprowadził mnie do swojego gabinetu, gdzie przekazał mi niezbędne instrukcje dotyczące moich zadań. Mam sobie poszperać w testowym oprogramowaniu jakiegoś urządzenia i poszukać jakiś błędów. Jeśli będzie dla mnie to zbyt trudne, to mam do niego przyjść, a on znajdzie mi jakieś inne zajęcie. Zgodziłem się i zadowolony zostałem następnie zaprowadzony do oddzielnego pomieszczenia, gdzie mogłem w spokoju zacząć pracować. 
Miałem do dyspozycji jakieś tam biurko i krzesło, ale postanowiłem nie korzystać z tego. Po prostu włączyłem duży interaktywny ekran i na stojąco zacząłem sprawdzać wszystkie zapisy i kody. Było tego całkiem sporo i na pewno nie było to zadanie na kilka godzin, lecz na kilka dni. Na szczęście ten pozom programowania nie był dla mnie jakiś trudny, dlatego od razu przystąpiłem do swojej roboty.
Nie patrzyłem na zegarek i nie przejmowałem się upływającym czasem. Jednak w pewnym momencie usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i czyjeś kroki. Normalny człowiek nie byłby w stanie zarejestrować tego cichego dźwięku, dlatego udawałem, że nie jestem świadomy obecności drugiej osoby w pokoju. Jak gdyby nigdy nic dalej zajmowałem się swoim i nie przejmowałem się niczym, chcąc po prostu zrobić jak najwięcej dzisiejszego dnia.

Tony? XD

25 listopada 2019

Od Beatrix do Verna

Szkicowałam spokojnie, zabijając czas spędzony na siedzeniu na podłodze w korytarzu prowadzącym do sali wykładowej. Co prawda do końca zajęć zostało jeszcze jakieś pół godziny, ale zbyt dobrze znałam swojego brata. Nie było szans, by wytrzymał ze studentami pełne półtorej godziny.
- Odsuń się. - Usłyszałam czyjś zirytowany głos i instynktownie przyciągnęłam nogi bliżej siebie, by zrobić przejście. - Becia?! - Tym razem głos był chyba zaskoczony.
Podniosłam wzrok, by zobaczyć przed sobą Verna. Co prawda Annie wspominał, że "ta cholerna Pijawka wróciła", ale nie spodziewałam się, że go tu spotkam. Ani że wampir usiądzie obok i przyciągnie mnie do siebie, żeby się przytulić. Dość niezręczna sytuacja. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że rozmawiałam z Ve raptem kilka razy w życiu. Albo to, że kiedyś miałam na niego poważnego crusha.
- Jak ty wyrosłaś! - Odsunął mnie na odległość wyciągniętych rąk, przyglądając mi się uważnie. - Dawno przyjechałaś?
- Kilka dni temu. - Schowałam szkicownik do torby, gdy wreszcie mnie puścił.
- I ten idiota Annie nic mi nie powiedział?! - Verno był wyraźnie oburzony. Na tyle wyraźnie, że na korytarzu zrobiło się na chwilę cicho, a kilka najbliżej znajdujących się osób odwróciło się w naszą stronę.
- Wiesz jak trudno teraz o gołębia pocztowego? - Annie pojawił się nad nami. Nie miałam pojęcia kiedy. Ani skąd. - Może gdybyś nauczył się wreszcie używać telefonu, łatwiej byłoby się z tobą skontaktować… - Wstałam, by móc go przytulić. - Cześć Bee. - Odwzajemnił gest.
- Heej. - Uśmiechnęłam się.
- Mogłeś zadzwonić do Finna! Przekazałby mi! - Wampir również podniósł się z podłogi.
- Wydawało mi się, że to twój chłopak, nie sekretarka. - Annie wzruszył ramionami, na co Ve tylko prychnął. - Zdecydowałaś już gdzie idziemy? - Spojrzał na mnie.
- Mhm! - Potwierdziłam. - Lucifer mówił, że jest tu miła, kameralna knajpka. Nie pamiętam jak się nazywała, ale wytłumaczył mi, jak tam trafić. - Podniosłam swoją torbę, upewniając się, że nic z niej nie wypadło.
- Idę z wami. - Wampir oznajmił z radością, posyłając mojemu bratu szeroki uśmiech.

Ve? cringe?

Beatrix Saint

Cute, long hair, beautiful, Katherine McNamara, 840x1160 wallpaper
Autor zdjęcia: Osoba na zdjęciu to Katherine McNamara
Login: Annie (chat) C. elegans#6674 (discord) cottonpicking.email@gmail.com
Our actions have reactions... consequences... things we can never take back.
Imię i nazwisko: Beatrix Saint
Przezwiska: Przyjaciele dziewczyny zwykle używają jednego z czterech przezwisk: Bea, Bi, Trix lub Trixie. Anchor woli nazywać ją Bee, co szybko przyjęło się też u Loriego i Lucifera. Poza tym Ve uparł się, by mówić jej Becia.
Pochodzenie: Wiedeń, Austria
Gatunek: Żniwiarka
Płeć: Kobieta
Orientacja: Biseksualna
Praca: Projektantka mody, na razie nie dorobiła się swojej marki, ale skutecznie współpracuje z paroma ogólnoświatowymi markami.
Data urodzenia: 23 sierpnia 1939 roku.
Wiek: Wygląda na mniej więcej dwadzieścia jeden lat i przy tym pozostańmy.
Cechy zewnętrzne: Zazwyczaj nosi rude, długie fale, a jej oczy są ciemnobrązowe. Ubiera się dziewczęco i podkreśla swoje atuty, czy to strojem, czy makijażem. Jest średniego wzrostu, dlatego nie widzi nic złego w noszeniu wysokich szpilek  i ogólnie butów na obcasie. Od lat nie zaliczyła żadnej modowej wpadki, z racji zawodu. Od niedawna jej ciało zdobi tatuaż.
Moce: 
- potrafi mówić w każdym języku
- może zabijać/ranić/niszczyć wzrokiem
- manipulacja myślami innych
- może rozmawiać z duchami
- rytuały związane z bóstwami śmierci są dla niej łatwiejsze i bezpieczniejsze
- jest odporna na wszelkie używki
Umiejętności: 
Inteligencja 654
Siła 254
Panowanie nad mocami 654
Zwinność 354
Szybkość 354
Umiejętności fizyczne: Bee od małego była trenowana przez ojca (i czasami Annie). Dzięki temu dobrze radzi sobie z bronią - białą i palną. Nie ma również problemu z różnymi sztukami walki. Musi jednak jeszcze trochę potrenować, żeby dorównać An. Ostatnio poszła na kurs gotowania, dzięki czemu wymiata w kuchni. Przez wzgląd na swoją pracę, świetnie radzi sobie ze szkicowaniem, malowaniem, rysowaniem i tym podobnymi. Nauczyła się też szyć ubrania. Wszystko, żeby być jak najlepszą projektantką.
Charakter: Beatrix jest Żniwiarką dopiero co po szkoleniu i ekscytuje się tym, że przyjechała do brata, do USA. Nie może się doczekać tego, czego może nauczyć ją on i jego przyjaciele (głównie jej ulubiony upadły anioł). Do tego, dziewczyna ma swój charakter, ale różni się od tego Annie. Można powiedzieć, że jest bardziej proludzka, ale jej brat twierdzi, że jeszcze zmieni zdanie, gdy zobaczy kolejną bezsensowną wojnę. Często się uśmiecha, żartuje, lubi pomagać, ale tylko osobom bliskim, jednak łatwo ją polubić, do tego jest o wiele bardziej wyrozumiała niż brat, za to częściej wpada na głupie pomysły bez niczyjej pomocy. Czasami może za bardzo narzeka, ale kto by się tym przejmował, albo zwracał na to uwagę? W końcu każdej młodej osobie się to zdarza, prawda? Mimo wszystko, jest osobą po ciemnej stronie mocy, w końcu jest Żniwiarzem. Kiedyś miała też crusha na Verna, ale to dawno i nieprawda (a przynajmniej tak lubi utrzymywać).
Historia: Bee urodziła się w 1939 roku, jako jedyna córka Żniwiarza Noela i boginki Briseis. Przez pierwsze sześć lat ukrywała się z ojcem na wsi, żyjąc jakby obok wielkiej wojny, na której walczył jej średni brat. Na początku znała go tylko z opowieści, ale razem z zakończeniem działań wojennych, Anchor wrócił do domu. Mniej więcej w tym samym czasie odwiedził ich Patroclos, dzięki czemu dziewczyna poznała całe swoje rodzeństwo. Czasami chciałaby też poznać matkę, ale Pat twierdzi, że lepiej jest, jak jest. W wieku siedmiu lat zaczęła szkolenie, które trwa po dziś dzień. Teraz jednak pod swoje skrzydła ma ją wziąć Annie i - jeśli się zgodzą - Lorcan i Lucy. Żniwiarka strasznie się cieszy i nie może doczekać nowych przygód.
Rodzina:
Noel - ojciec, którego kocha i szanuje. To on nauczył Trix wszystkiego.
Briseis - matka. Beatrix nawet jej nie zna. Wie o niej tylko tyle ile dowiedziała się od ojca i braci.
Patroclos - najstarszy brat. Lubią się i całkiem nieźle się dogadują, mimo że nie utrzymują stałego kontaktu.
Anchor - starszy brat, którego wprost uwielbia. Gdyby miała wybrać ulubioną osobę w rodzinie, bez wahania wskazałaby właśnie Annie.
Relacje: 
Taylor Harley Trace - przyjaciółka, z którą spędza długie godziny w centrach handlowych. Często też nagrywają razem filmiki.
Verno Niklaus Salvatore - kumpel brata, w zasadzie nie za wiele o nim wie i spotkała go raptem kilka czy kilkanaście razy. Dawno temu miała na niego crusha, ale sam Ve nigdy się o tym nie dowiedział.
Renna Chloé Ibrahimović  - absolutnie, bezsprzecznie, niezaprzeczalnie najsłodsza istota jaka chodzi po tej ziemi.
Lorcan Harley Barton - Ulubiony Demonek i najlepszy przyjaciel Annie. Traktuje Bee jak młodszą siostrę, świetnie się ze sobą dogadują.
Lucifer Isaiah Barton - kolejny “starszy brat”, który należy do grona jej ulubionych osób. Upadły anioł uczy Bee czarnej magii.
Zauroczenie: Ta mała syrenka jest słodka...
Partner/ka: Brak
Miejsce zamieszkania: Santa Monica, Los Angeles, Kalifornia, USA. Mieszka razem z An.
Pojazd: Aktualnie jest w trakcie kursu na prawo jazdy, więc porusza się po mieście głównie komunikacją miejską lub rowerem, lub zabiera się z bratem jeśli akurat ma po drodze.
Fundusze: Nie zarabia najgorzej, a jeśli dodać do tego fakt, że dostaje też pieniądze od Noela i An okaże się, że nie musi martwić się zbytnio o swoje finanse.
Pupil:

Aria to wzorcowy przykład karelskiego psa na niedźwiedzie. Suka jest niezwykle zwinna i inteligentna, a do tego co najmniej w takim samym stopniu uparta. Zazwyczaj słucha się Bee, choć jeśli uzna, że posłuszeństwo jej się nie opłaca potrafi zignorować komendy. Nie jest zbyt przyjaźnie nastawiona do obcych ludzi i zwierząt, ale w znacznej większości przypadków toleruje zarówno jednych jak i drugich.
Inne informacje:
An twierdzi, że może kiedyś jego siostra przerośnie go siłą i sprytem.
Jest wegetarianką.
Do jej największych marzeń zalicza się zwiedzenie świata.
Pali e-papierosy.
Jest leworęczna.
Nienawidzi planszówek. Są takie nudne i przewidywalne.
Jej ulubionym alkoholem jest ouso.
Kocha pływać.
Uwielbia Wielkanoc.
Podobnie jak brat bardzo lubi skórzane kurtki i glany, ale bardzo pilnuje by nie były zrobione z naturalnej skóry.
Annie uczy ją grać na skrzypcach.
Prowadzi kanał na YouTube.
Zdjęcia dodatkowe: 
SUNSET GLAM 🌅 @kat.mcnamara #TobiMakeup Hair @matthewstylist
Welcome to Kat McNamara Daily. Your best source for all things Katherine Grace McNamara. Kat is best known for her roles as Clary Fray in Shadowhunters and Sonya in The Scorch Trials. You can see her this year as Mia on Arrow season 7! Follow us for the latest news, edits, pictures and more! We track #katmcnamaradaily!
Red head, leather jacket, Katherine McNamara, 480x800 wallpaper
Beautiful Katherine McNamara
Katherine McNamara

Od Renny cd Anchora

- Ciągle zapominam, że mówimy o ludziach. - Dopiłam wino i wróciłam do głaskania Theo. - A co do Amerykanów, to nie wiem. Zasadniczo nie zwiedziłam wystarczającej ilości świata, jak ty, żeby mieć jakikolwiek stosunek.
- Więc uwierz mi na słowo. - Delikatnie przejechał palcem po krawędzi szklanki wypełnionej do połowy whiskey. - Uczę tych ludzi na co dzień.
- Okej. - Serwal ułożył się wygodniej na moich kolanach i chyba zaczął drzemać. - Nie mogę walczyć z takimi dowodami, prawda?
- Prawda. - Na moment chyba uniósł kącik ust.
- Ale naprawdę, płaska Ziemia to spore przegięcie jak na ludzi nawet. - Włączyłam główny panel Netflixa. - Słońce jest kulą, Księżyc jest kulą, inne planety i gwiazdy są kulą!
- Oni uważają, że to tylko mistyfikacja, rządowe kłamstwa. - Wzruszył ramionami Annie. - Kosmici mają chociaż swoją Strefę 51, a inni nie.
- Ej, założę się, że tam coś jest. - Wskazałam na niego palcem. - Pewnie sami kosmici ją założyli i tam reperują swoje statki, żeby jak najszybciej opuścić to zepsute i okropne miejsce. I wcale się im nie dziwię.
- Skoro tak mówisz. - An dopił whiskey. - Masz dla nas jeszcze jakieś plany, czy…
- Powinnam przejść się nad wodę i wypatrzeć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy, ale Theo mnie zablokował. - Powiedziałam ze smutną miną. - Więc chyba tu zostaniemy. Ale mogę włączyć jakiś nowszy serial. Albo nowy. Chociaż nowe są pełne tych sztucznych herosów.
- Są na czasie, skoro większość ludzi może się teraz pochwalić supermocami - zauważył.
- Czy to nie jest irytujące? - Przekrzywiłam głowę. - Wiesz, dla takich jak ty, którzy przez lata żyli, ukrywając kim tak naprawdę są?
- Nie mnie. - Nalał sobie alkoholu. - Ale zapytaj Lorcana lub Luca. Szczególnie tego drugiego.
- Będę o tym pamiętać. - Pokiwałam głową. - Zawsze możemy pooglądać jakieś ciasteczka w stylu Timothée Chalameta, albo Toma Hollanda.
- Możemy. - Pokiwał głową Żniwiarz. - Ale powiedz mi, czemu tak ich lubisz?
- Przypominają wesołe dzieciństwo. - Wzruszyłam ramieniem. - Włączę coś.

***

Annie szczerzył się do telefonu. Tak po prostu. Jak głupi. Przekrzywiłam głowę z zainteresowaniem i zawisłam nad nim.
- Czeeeeeemu się cieszysz?
- Moja siostra przyjeżdża! - Wyłączył telefon i schował go do kieszeni.
- Ooooooo, to fajnie. - Klasnęłam w dłonie. - Poznam ją?
- Jeśli będziesz chciała? - Zastanowił się. - Dlaczego nie? Przyda się jej ktoś w… zbliżonym wieku.
- To może Tay? - Zaśmiałam się wesoło.
- O nie. - Westchnął. - Taylor… o. Muszę napisać do Loriego…
- Ciągle nie wiem, jakim cudem ty ich łączysz. - Uwiesiłam się na jego szyi. - Co oni mają wspólnego?
- Tay ma na niego crusha? - Uniósł brwi.
- Fakt. - Pacnęłam go w ramiona. - Odpiernicza jej przy nim. Teraz to ma więcej sensu…
- Ba. - Wzruszył ramionami. - Szkoda tylko, że nigdy by nie odwzajemnił tych uczuć.
- Nie wiem, czy ktokolwiek je odwzajemni… - Usiadłam mu na kolanach i zaczęłam machać nogami. - Na razie się nie zapowiada, żeby zmieniła obiekt westchnień.
- Nie. Biedny Lorcan. - Przesadził mnie na kanapę, gdzie Theo spokojnie wskoczył na moje kolana. - Chyba powinien zostać w piekle dłużej…
- Wybiera się do piekła? - Uniosłam brwi.
- Podobno urodzinki tatusia, czy coś. - Wzruszył ramionami. - Nie wnikam.
- Jak im się chce. - Zaczęłam głaskać Theo. - Masz jeszcze coś do piciaaaa?
- Nie powinnaś, będzie cię jutro bolała głowa. - Popatrzył na mnie krytycznie. - Powinnaś iść spać.
- Nie chcę. - Skrzywiłam się lekko.
- Nie obchodzi mnie to. - Przewrócił oczami.

An? Jak ogarniesz śpiącą królewnę?

Od Anchora cd. Renny

- Rach coś mi ostatnio poleciała, ale nie wiem czy ufam jej gustowi w serialach na tyle, by oglądać to sama. - Ren zaczęła wciskać kolejne guziki na pilocie wpisując tytuł serialu w wyszukiwarkę Netflixa. - Więc jeśli będzie całkiem beznadziejny ty powiesz, że to rzucamy, a ja nie zaprotestuję.
- Okej. - Zgodziłem się, gdy na ekranie pojawiła się pierwsza scena i usiadłem obok syreny, a chwilę potem dołączył też do nas jej cętkowany przyjaciel, który po chwili pieszczot zwinął się w kłębek na kolanach właścicielki.

***

- Rzucamy to. - Oznajmiłem, gdy zielone ufoludki porwały do swego kosmicznego pojazdu krowę z pastwiska (czyli po mniej więcej 15 minutach). - To chyba najbardziej absurdalny serial jaki widziałem od co najmniej dziesięciu lat.
- Nie jest absurdalny! - Ren zaprotestowała natychmiast. - Jest świetny! I to wszystko na podstawie prawdziwej historii!
- To nie jest możliwe. Kosmici nie istnieją…
- Oczywiście, że istnieją! - Kocur, który zdążył już zasnąć na jej kolanach, właśnie się przebudził i prychnął niezadowolony. - Widzisz co zrobiłeś? Obudziłeś Theo. - Zaśmiała się, drapiąc zwierzaka za uchem.
- Widziałaś kiedyś jakiegoś? - Uniosłem brew.
- Nie - przyznała. - Ale to dlatego, że kosmici nie są na tyle głupi, by kontaktować się z ludźmi.
- Okej, to jakiś argument. Ludzie to debile.
- I idioci. - Dopiła swojego drinka. - Więc oglądamy dalej.
Tyle, że dalej było już tylko gorzej… Krowa po eksperymentach przeprowadzonych w latającym spodku zaczęła dawać mleko o smaku czekoladowym, co niezmiernie zdziwiło narratora, bo przecież krowa ta nie była brązowa. Na szczęście jednak przybyszom z kosmosu wystarczyło te kilkaset testów, które rzekomo przeprowadzili na biednym zwierzaku i - nie porywając tym razem żadnych ludzi - odlecieli w stronę swojego domu. Wniosek był mniej więcej taki, by nie spacerować po polach Ohio w środku nocy, zwłaszcza, jeśli nad naszymi głowami latają niezidentyfikowane statki powietrzne, a dookoła znikają krowy. Nie żeby nocne spacery przez Ohio były gdzieś na liście marzeń wielu osób. Kolejne odcinki zresztą trzymały podobny poziom, przedstawiając kolejno sposoby w jakie rząd kontroluje społeczeństwo, przerażające eksperymenty genetyczne prowadzone w rosyjskich laboratoriach, czy szkodliwy wpływ szczepień na rozwój czegokolwiek, jednak Ren zbytnio wciągnęła się, by porzucić serial przed końcem chociaż pierwszego sezonu. Całe szczęście żaden z poruszanych dalej tematów nie pokrywał się już ze światopoglądem syrenki, więc mogliśmy się nieco pośmiać z głupoty i naiwności ludzi.
- Jak można wierzyć, że Ziemia jest płaska? - Roześmiała się Chloé, gdy na ekranie przedstawiane nam były kolejne dowody na fałszywość teorii o kulistej Ziemi. - To zbyt idiotyczne jak na przeciętnego człowieka.
- Nie zapominaj, że mieszkamy w Ameryce. I to w Stanach Zjednoczonych, których obywatele mają chyba opinię najgłupszych na świecie. - Przypomniałem. - Zresztą nie bez powodu.

Ren? Co sądzisz o płaskiej Ziemi?

Od Renny cd. Taylor

Czy ta czarodziejka nie mogłaby chociaż raz posłuchać tego, co jej mówię? Zabiłoby to kogoś? Nie. Pomogłoby za to ukryć zabicie kogoś. Nie żebym mocno popierała Anchora, ale robota to robota. Skoro istnieją superbohaterowie, muszą istnieć też superzłoczyńcy, prawda? Westchnęłam cicho i popatrzyłam na Żniwiarza.
- Przypomnij mi PROSZĘ, dlaczego nikt jej jeszcze nie złapał, zabił, porwał cokolwiek? - Wskazałam na nią rękami i zaczęłam nimi machać od siebie i do siebie.
- Ma Vesturiona, a Lori nie miał jeszcze czasu, żeby zabrać go do siebie i zablokować te bardziej niebezpieczne zaklęcia. - Przewrócił oczami Żniwiarz. - Teraz też tego nie zrobi, bo wycieczka do piekiełka. Ugh. Upierdliwe.
- Zrobisz coś z nią, czy chcesz, żeby zleciała się tu policja? - Uniosłam delikatnie brew.
- Co rozumiesz przez coś? - Czy mi się wydaje, czy lekko uniósł kącik ust.
- Nie zabijaj jej! - Uniosłam ręce. - Ucisz. i Przetransportuj do mnie.
- Omdlenie może być? - Strzelił z palców.
- Jeśli to nam pomoże, śmiało! - Wyrzuciłam ręce w górę.
Potem już tylko obserwowałam jak Żniwiarz podchodzi do dziewczyny i jednym spojrzeniem pozbawia ją przytomności. Potem bierze ją na ręce i podchodzi do mnie.
- Wracamy?
- Jak najbardziej.

***

- Nie mogę uwierzyć, że zostawił je W WODZIE! - Tay siedziała właśnie nad kubkiem z magicznym wywarem, który rzekomo miał ją uspokoić. - Kto normalny zostawia trupy w wodzie?
- Zdziwiłabyś ile ludzi się topi… - Przewróciłam oczami. - Szczególnie tu. - Popatrzyłam na dno swojego kubka z resztką kawy. Cholerne poranki.
- Ale jak oni odkryją, że to Annie? - Odstawiła kubek. - Przecież… przecież…
- Tay, Annie to Żniwiarz, dla niego to zwykła praca. - Wypiłam ostatni łyk i popatrzyłam na czarownicę. - Czy nie masz na dzisiaj jakichś planów?
- Nie. - Założyła ręce. - Mogę robić, co chcę.
- Świetnie. Więc idziesz ze mną do pracy. - Wstałam i poszłam do siebie, żeby się przebrać.
- A naczynia? A śniadanie? - Dziewczyna zaraz znalazła się obok mnie.
- Rach pewnie już wszystko przygotowała. - Przesunęłam kolejny wieszak. - No już, szykuj się.
***
- Kogóż me oczy widzą! - Erick znowu podniósł mnie znienacka. - Moja ulubiona syrenka! Z towarzyszką… nowa dziewczyna?
- Niestety, Tay jest stuprocentową heretyczką. Tak jak ty wilku! - Zaczęłam machać nogami. - Postaw mnie na ziemi!
- A zasłużyłaś? - Zaśmiał się, ale mnie odstawił. Zdmuchnęłam pasmo włosów z twarzy. - Erick, to Tay, Tay to Erick. Dziękuję. - Poszłam się przebrać. Coś czuję, że nasze gołąbki się dogadają. Albo poflirtują. Albo się ze sobą prześpią. Cokolwiek.

Tay? Nowy koleeegaaaa!

Od Taylor cd. Renny

- Gdzie my tak właściwie idziemy? - Poprawiłam różowy szalik, który chronił mnie przed chłodnymi powiewami wiatru.
- Przed siebie. - Odparł zadowolony An. - I jak najdalej od tych cholernych gier. - Nie zatrzymywał się, co zmuszało mnie do ciągłego truchtu.
- Możesz zwolnić ośle? - Burknęłam, kopiąc go w kostkę. - Nie każdy ma takie długie nogi. - Zmarszczyłam brwi, co najwidoczniej nie spodobało się Żniwiarzowi, ponieważ jego włosy lekko się skręciły. - Ups.
- Bardzo ups. - Odwzajemnił uderzenie, które było trzy razy mocniejsze niż moje. - Nie ma za co. - Uniósł z dumą kącik ust.
- Jesteś okropny. - Oparłam się o stojącą obok Ren. - I jak ja mam teraz chodzić?
- Normalnie. - Wzruszył ramionami. - Jeśli ci nie pasuje, możesz wrócić do domu. - Zrobił minę niewiniątka uważającego, że kradzież ciasteczek to nic złego.
- Chyba mnie tam zaniesiesz. - Zirytowałam się. - Będę miała siniaka na całej łydce!
- Cicho! Nie kłócić się! - Wtrąciła się syrenka. - Gorzej niż w piaskownicy! Może zaraz zaczniemy się kłócić o tęczowe wiaderka? - Tupnęła nogą, by okazać w ten sposób gniew.
- A mamy jakieś? - Staruch zerknął na chodzących w oddali ludzi. - Zaraz wrócę. - Ruszył w ich stronę, zostawiając nas w spokoju.
- An, nie narób mi tutaj syfu! - Wrzasnęła za nim Ibrahimović. - Jesteście niemożliwi. - Przyznała, siadając na zniszczonej ławce.
- To on zawsze zaczyna. - Broniłam się. - Nie zdziwiłabym się, jakby nas tutaj zostawił i wrócił za piętnaście lat. Jest w końcu znajomym z Ve, a ten lubi znikać na dekady.
- Nie dramatyzuj. - Przewróciła oczami. - Zaraz wróci. Musi tylko wykonać robotę. To normalne. - Zaczęła przeglądać Instagrama, dając serduszka tym postom, które spodobały jej się najbardziej.
- Nie dramatyzuję! - Wlepiłam wzrok w wyświetlacz. - Fajne te fenki. - Przekręciłam lekko głowę. - Mają śmieszne uszy. - Skupiłam się na filmiku, przedstawiającym liska pustynnego. Kulka futra ukrywała się pod kocykiem cicho przy tym szczekając. O ile można tak nazwać wydawany przez zwierzę odgłos.
- Oglądamy dalej? - Zapytała, gdy nagranie się urwało.
- Yup! - Odparłam bez najmniejszego zastanowienia.
***
Boże jakie słodziaki - pomyślałam, klikając nową miniaturkę. Byłam tak zafascynowana owym zwierzątkiem, że zapomniałam o szlajającym się po plaży Anchorze. Zadowolona z takiego obrotu spraw, wsłuchiwałam się we włoskie gadanie, z którego nic praktycznie nie rozumiałam.
- Wróciłem. - Saint stanął przed naszymi stopami. - Możemy wracać.
- Mogłeś się utopić czy coś. - Spojrzałam w stronę Pacyfiku. - Co to za śmieszne coś w wodzie? - Wstałam z ławki.
- Nie. Idź. Do. Tego. - Ren próbowała mnie zatrzymać. - Tay!
- Przecież to nic złego. - Machnęłam dłonią. - To tylko… - Nachyliłam się nad obiektem. - Zwłoki! Tu są cholerne zwłoki! Zwłoki! - Upadłam na mokry piach. - Zwłoki! - Darłam się w kółko, nie mogąc przyjąć tego do wiadomości.

Ren? Zwłoki! xd

Od Taylor cd. Lorcana

Dzięki Lori - pomyślałam lądując na miękkiej kanapie, która była miejscem odpoczynku zmęczonego życiem Siri. Nie zwracając na niego większej uwagi, ruszyłam w stronę kuchni. Początkowo sama nie wiedziałam na co mam ochotę, ale po kilku minutach wybór padł na jajecznicę. 
- Tylko się nie opryskaj. - Rozbiłam pierwsze jajko. - Teraz pójdzie już lepiej. - Zaczęłam rozbijać kolejne skorupki, aby następnie zamieszać ich zawartość na gorącej patelni. Muszę przyznać, że bez pomocy Vesturiona szło mi znacznie lepiej. Co prawda potrafiłam świetnie gotować, lecz to latające zdzierstwo, uwielbiało mi w tym przeszkadzać. Może to z powodu zapisanych w nim przepisów? Pf. Też mi coś. Powinien być zadowolony z dodatkowej roboty! Na co komu księga, która może mieć tylko magiczne zaklęcia? 
Pogrążona w swoich rozmyślaniach, zaczęłam zastanawiać się nad różnymi sprawami. Zaczęło się całkiem niewinnie, ponieważ pierwszą rzeczą było oszacowanie dnia prania, natomiast ostatnią, wyobrażanie sobie durnego Xaviera. Dlaczego jesteś taki upierdliwy? - Kasowałam niezbyt miłe SMS-y licząc na to, że już nigdy do mnie nie napisze. Kończąc coraz zimniejszy posiłek, nagle przypomniałam sobie o nadchodzącym koncercie demonka. Klnąc na niemiłosierny upływ czasu, wrzuciłam talerz do zmywarki, co było pierwszym krokiem do przeszukania zagraconej szafy.
- Będę wyglądać świetnie.

***

Siadając z Lucem przy wypolerowanym stoliku, poczułam znajomy zapach perfum. Nie potrafiąc sobie przypomnieć do kogo należą postanowiłam skupić się na przygotowaniach Bartona. 
- Jest taki uroczy. - Wymamrotałam, podpierając głowę na otwartych dłoniach.
- Mówiłaś coś? - Upadły zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.
- Do siebie. Nie musisz się tym przejmować. - Zrobiłam miejsce dla szczerzącego się Annie. - Kolejny dzban. - Poprawiłam czerwoną sukienkę, która zamiast szczęścia, przyniosła mi prawdziwego pecha. 
- A tobie co? - Przekrzywił głowę. - Wszyscy w klubie dali ci kosza?
- Może. - Zacisnęłam zęby. - Zamknijcie się już. Lori zaczyna występ. - Do moich uszu dotarły pierwsze emocjonujące dźwięki. Odcinając się od otaczającego mnie świata, zaczęłam stukać palcami w rytm muzyki. Tak, tego właśnie potrzebowałam. 

***

Zanim się obejrzałam, było już po północy. Koncert Demonka zakończył się jakieś pięć minut temu, a usatysfakcjonowany tłum ludzi, wolnym tempem opuszczał rozjaśniony klub. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, zaczęłam kręcić kieliszkiem z przejrzałą oliwką. Może powinnam wypić jeszcze jednego? - Próbowałam się podnieść, ale w tym samym momencie czyjeś ręce przycisnęły mnie do krzesła.
- A ty gdzie? - Radosny głos Xaviera dotarł do moich uszu. - W końcu możemy porozmawiać.
- Odejdź. - Warknęłam wyrywając się z jego objęć. - Zostaw mnie! Czego jeszcze do tej pory nie zrozumiałeś? Z nami koniec. Nie rób już sobie nadziei. 
- To jeszcze nie koniec - mruknął z lekkim poirytowaniem. - Pojedziemy teraz do domu i obgadamy nasz ślub. - Wskazał na złotą obrączkę umiejscowioną na serdecznym palcu lewej dłoni.
- Nigdzie z tobą nie jadę! A ślubu nie było i nie będzie dzbanie!

Lori? HAAAALP

Od Lorcana cd. Taylor

- Naprawdę? - Luc uniósł brwi. - Mogła chociaż to zjeść…
- Można wziąć na wynos? - Uśmiechnąłem się uroczo.
- Nie denerwuj mnie Groszku. - Pomachał mi palcem przed nosem. - Latałem trzy godziny za zjebanym duchem. To jest początek gry wstępnej.
- Jesteś bardzo pewny siebie. - Zauważyłem. Potem pstryknąłem palcami, odsyłając dewolaje gdzieś do naszej kuchni. - A mi się to podoba.
- Więc jedz, bo musimy wrócić i przejść do rzeczy. - Musnął ustami skórę pod moim uchem. - Okej?-- Okej.

***

- Cudnie. - Leżałem koło Luca w naszym ogromnym łóżku i spokojnie wodziłem palcami po jego skórze. - Możemy tak zostać.
- Możemy. - Pocałował mnie słodko. - Nie mamy dziś nic…
I wtedy zadzwonił telefon. Mój. Westchnąłem.
- Lorcan Barton, tak? - Nawet nie patrzyłem na wyświetlacz.
- Um, hej. - Poznałem głos Tay. - Przepraszam, że niepokoję, ale An ma wyłączony telefon, a ja… tak jakby potrzebuję pomocy?
- Demon to nie najlepsza opcja, wiesz? - Uniosłem brwi. Luc zaczął całować moją szyję.
- Ale możesz załatwić niewinnego człowieka? - Jej głos nawet nie zadrżał.
- Ja kuszę, a nie zabijam. - Odparowałem.
- Ale ja zabijam. - Luc przejął słuchawkę. - Konkretniej małe, niegrzeczne czarownice.
- Aniołku! - Odebrałem mu telefon. - Pstryknę palcami i przeniosę cię w bezpieczne miejsce, okej?
- Okej - powiedziała.
- Super. - Westchnąłem. I pstryknąłem palcami. - Już w porządku?
- Tak, dziękuję - powiedziała z wyraźną ulgą. - Jak się odwdzięczę?
- Coś wymyślę. - I się rozłączyłem. Potem wyłączyłem telefon. Oczy Luca zabłysły.
- Ostry seks? - Podciągnął się na rękach i zaczął całować moją szyję.
- Jak ty mnie dobrze znasz. - Westchnąłem i objąłem go ciasno, by być jak najbliżej.

***

- Hej. - Przed Hollywood Club Crawl pojawiła się Taylor.
- Cześć. - Wyjąłem dłoń z tylnej kieszeni spodni Luca i objąłem go w pasie. - Fajnie, że udało ci się dotrzeć.
- Może tym razem nie będziesz musiała uciekać do podopiecznej, czy coś. - Luc skierował się do środka i usiadł przy jednym ze stolików, ciągnąc mnie na kolana. - Nie chcemy, żeby coś przerwało występ Groszka, prawda? - Musnął moją szczękę.
- Wolałbym nie. - Uśmiechnąłem się. - Annie ma się niedługo pojawić, więc…
- Idź już sprawdzić co z pianinem. - Upadły anioł mnie puścił, uprzednio całując w dłoń. - Będziesz najlepszy.
- Jak zawsze. - Puściłem mu oczko.

Tay? Co powiesz na mały występ?

19 listopada 2019

Od Keiry CD Gabriel

- Wie pani, że limit książek możliwych do wypożyczenia jednorazowo to cztery? - stara bibliotekarka spojrzała na Keirę obładowaną książkami tak, że ledwo je utrzymywała.
- Zawsze oddaję w terminie! Proszę mnie zrozumieć to dla mnie bardzo ważne... - postawiła je na biurku o mało nie przewracając całego stosu. Siwowłosa wzięła pierwszą książkę z góry.
- Mitologia chińska? - zeskanowała i wzięła następną. - Wierzenia na dalekim wschodzie? Zmienia pani religię? - uniosła jedną brew skanując resztę bez czytania tytułów.
- Nie nie. Jestem wierna celtyckim bóstwom - oczywiście mówiła to w żartach i nie była pewna czy bibliotekarka to zrozumiała. O więcej nie pytała. 
- Jeśli nie dostanę tych książek na czas dam pani czerwoną kartkę na resztę semestru - mruknęła kiedy Keira kończyła pakować je do plecaka. Ledwo się zmieściły, ponadto miała problem z podniesieniem go.
- Kurza stopa - mruknęła.
- Matko boska nie klnij tak dziecko drogie - usłyszała za sobą głos bliskiego przyjaciela.
- Z nieba mi spadłeś. Zaniesiesz mi plecak do pokoju? Błagam - patrzyła na niego oczami szczeniaczka. Jeśli jej nie pomoże najprawdopodobniej będzie się z tym męczyła godzinę jak nie dłużej.
- Mówiłem zacznij chodzić na siłownię - założył go na plecy i ruszył w stronę wyjścia przed dziewczyną. Ta nie chciała zostać w tyle i szybko go dogoniła. - W ogóle po co ci tyle książek?
- Przeczytałam w necie, że niektóre z chińskich bóstw można spotkać w naszym świcie. W sensie mogą objawiać się pod różną postacią. Wiesz taki Bi’Gan dla przykładu pod postacią sprzedawcy może wręczyć komuś szczęśliwy los na loterii. To bóstwo szczęścia. Wiesz ma to sens - tak się tym napaliła, że powiedziała wszystko praktycznie w ciągu. Bardzo ją to interesowało.
- Z jednej strony tak, z drugiej nie do końca. Wiesz to tak jakby powiedzieć, że Jezus objawia się pod postacią kwiatka, ponieważ gdzieś tam w piśmie jest napisane, że Chrystus jest wszystkim.
- Nie niszcz mi marzeń. Liczyłam na to, że będę jak Lara Croft. Znajdę jakąś tajemnicę, odnajdę skarb, zyskam sławę a do tego będę wyglądała nieziemsko. Oczywiście mówię o tej z filmu, w którym grała Angelina Jolie. Nie oszukujmy się ta Lara w nowszych filmach to jakaś porażka. Tylko krzyczy i w ogóle jest tandetna.
- Keira, jak zwykle ma zdanie na temat wszystkiego - zaśmiał się. Byli już prawie przy drzwiach do jej pokoju.
- Stawiam ci jutro kawę - otworzyła wejście do swojego lokum. - Mogę nawet jakieś ciastko dołożyć za ten wysiłek - chłopak zrzucił plecak na podłogę przy regale.
- Jutro o ósmej? - skinęła głową i zaczęła wypakowywać książki. - Powiem reszcie. Jakbyś jeszcze potrzebowała pomocy to pisz - poczochrał jej włosy. Nic się jednak nie zmieniło, ponieważ i tak były w totalnym nieładzie.

~~*~~

Przez całe popołudnie czytała i robiła notatki z elementów, które uważała za znaczące. Dowiedziała się wiele ciekawych rzeczy. Niektóre lektury były stare, w dodatku w całości po chińsku i żeby tego było mało to tekst napisany był ręcznie. W końcu wieczorem poczuła burczenie w brzuchu. Już dawno było po kolacji a ona nie miała zamiaru głodować.
Szła powoli oświetloną ulicą. Miasto jeszcze nie spało, ba ono dopiero się budziło. Słuchając muzyki mijała kolejne to grupki ludzi idących, bądź wracających już z imprez. Niektórzy już pijani, inni dopiero zaczynający maraton chlania. Nigdy nie rozumiała co takiego jest w alkoholu co sprawia, że ludzie tak do niego lgną.
W końcu doszła do małej budki z kebabem czynnej całą dobę. Kiedy czekała w niewielkiej kolejce zauważyła w bocznej uliczce kota, który kulał na jedną łapę.
- O nie - mruknęła i od razu do niego podeszła. Ten jednak spłoszony wbiegł w głąb alejki. Nie miała zamiaru go zostawić. Pobiegła za nim. Udało jej się tylko zarejestrować jak zwierze wbiega przez okno do czyjejś piwnicy. Westchnęła głośno. Kiedy wróciła do rzeczywistości zauważyła coś czego nie powinna. Mężczyzna z zakrwawionymi dłońmi stał nad martwym ciałem. Zamarła ze strachu. Sekundę później poczuła jego wzrok na sobie. Chciała uciec jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Keira weź się w garść! - przewodniczka krzyknęła jednak to nic nie dało. Dziewczyna stała i modliła się o to żeby ją oszczędził.

<Gabriel?>

Wydalenie

Witam, przybywam do was z krótką informacją na temat list zagrożeń.
Niniejszym informuje, iż postacie, które nie nadrobiły zaległości na czas, zostaną wydalone z blogu oczywiście z możliwością powrotu do niego, gdy tylko będą miały na to chęć.
Postacie wydalone z bloga to:

Hardin
Rachel
Rossalin
Sagsolda

Dziękujemy za uwagę, życzymy miłego wieczoru.

18 listopada 2019

Zagrożenia

Witam z dniem dzisiejszym umieszczam tutaj listę osób zagrożonych z powodu zbyt długiej nieaktywności na blogu. Oto następujące postacie:

Hardin
Rachel
Rossalin
Sagsolda

Aby nadrobić zaległości autorzy postaci mają czas do 18.11.2019. Po tym czasie, jeśli nie będzie opowiadania, dana postać zostanie wyrzucona.

Pozdrawiam,
Administracja 

#wattpad #random GIF HUNT

15 listopada 2019

Od Gabriela CD Rossalin

Spojrzałem na kobietę, która dość szybko doszła do siebie i podniosła się z ziemi. Poruszyła ustami, wypowiadając przy tym słowa, przesiąknięte niby rozdrażnieniem, gniewem. Nie wiem jaki był powód tej złości, w końcu to ona sama weszła we mnie na środku chodnika, jakby nie kontaktowała z rzeczywistością. Przyjrzałem się jej uważniej, dopiero teraz czując, że zacisnąłem za mocno swoją szczękę, przez co mogłem wyglądać zbyt groźnie...? Nie wiem, ale na pewno nie wyglądałem w tej chwili przyjaźnie, a to na pewno nie jest dla mnie korzystne.
- Ależ nic się nie stało - uśmiechnąłem się leniwie, udając, że wcale nie jestem poirytowany aktualną sytuacją. Szybkim ruchem dłoni strzepnąłem ze swojej kurtki resztki popiołu, który zostawił po sobie papieros rudowłosej dziewczyny, kiedy to weszła we mnie niechcący. Nie obchodziło mnie to czy to zauważyła, czy nie. Najważniejsze było to, że pozbyłem się tego brudu z mojej odzieży.
Wewnętrznie czułem złość, jednak dobrze wiedziałem, że okazanie jej byłoby zbyt dziwne i wręcz niepokojące. Mimo wszystko muszę zachowywać się normalnie i udawać, że to naprawdę nic takiego. Może przyjąłbym to do siebie lepiej gdyby nie to, że kobieta wypowiedziała te przeprosiny takim bezczelnym tonem głosu. Jak niegrzecznie... 
Spojrzałem ponownie na moją "towarzyszkę", oceniając ją krytycznym wzrokiem. Chciałem zapamiętać jak najwięcej szczegółów, jakie tylko mogłem wyczytać z jej ubioru, postawy ciała i takie tam. Co dziwne wydawało mi się, że już kiedyś miałem przyjemność spotkać tą młodą damę. Zmrużyłem nieznacznie oczy, przestając na krótki moment się uśmiechać. Coś nie dawało mi spokoju, a ja musiałem dowiedzieć się co to takiego...

~~*~~

Mężczyzna stał ukryty w mroku, opierając się nonszalancko o starą kamienicę mieszczącą się na obrzeżach miasta, gdzie już prawie zaczynały się rozległe lasy. Uśmiechał się złośliwie, a wręcz paskudnie. W jego pustych czach błyszczały kolorowe światła bijące od radiowozów policyjnych. Duża grupa ludzi krzątała się przy znalezisku, zwisającym z grubej gałęzi jednego z drzew. Truchło znalazła jakaś staruszka, która na sam widok dostała ataku paniki i zamiast zadzwonić pod odpowiednie służby, zaczęła wydzierać się na całe gardło. Kto by pomyślał, że taki ryk może pochodzić od takiej niewinnie wyglądającej staruszki? Aktualnie kobieta była otoczona opieką ratowników, którzy zostali wezwani wraz z policją przez zaniepokojonych mieszkańców kamienicy. 
Mimo, że cała sytuacja wydarzyła się stosunkowo niedawno, to już można było zauważyć w tłumie ciekawskich gapiów błysk aparatów pochodzących od samozwańczych fotografów, czy też reporterów liczących na wysokie wynagrodzenie. 
Mężczyzna przyglądał się temu wszystkiemu z nieukrywanym rozbawieniem. Jednak nagle jego wzrok przyciągnęły ogniste włosy, które gdzieś mignęły między sylwetkami stojących ludzi. Podążył wzrokiem za ruchem i nagle jego oczy jakby na chwilę spotkały się z tymi należącymi do właścicielki rudych włosów. Zauważyła go, czy może to było tylko złudzenie? Uśmiechnął się, jak głodny drapieżnik i wycofał się bardziej w mrok, czując potrzebę zmiany swojego położenie.

~~*~~

Wróciłem do rzeczywistości, wiedząc już wreszcie co tak męczyło mój umysł. Uśmiechnąłem się tajemniczo, wpatrując się w dziewczynę z zaciekawieniem. Kim była? Co ona tam robiła? Czy widziała mnie tamtego wieczoru? 
- To chyba pora na mnie - wymruczałem cicho i wsadziłem dłonie do kieszeni mojej kurtki, odchodząc od nieznajomej, której wzrok czułem jeszcze przez chwilę na sobie. Na pewno nie było to nasze pierwsze ani ostatnie spotkanie. 

Rossalin?

12 listopada 2019

Od Tony'ego CD Petera

Peter poszedł do domu, gdy wykonał wszytko co miał, to było bardzo fascynujące, gdy to młody chłopak mający zaledwie 15 może 16 lat potrafi inteligencją przerosnąć nawet dużo starszych od siebie pracowników i to się właśnie cenie w końcu ja w bardzo młodym wieku przejąłem firmę Zdałem bardzo wcześnie szkołę i byłem w bardzo młodym wieku już z moim chłopakiem i pomyśleć, że jestem tak wysoko tylko dzięki swojej inteligencji i po części firmy ojca.
Westchnąłem cicho, wracając do swojego biura, gdzie zabrałem się do roboty, w końcu pracy było dużo, a czasu coraz mniej, a to oznaczało, że jeśli teraz czegoś nie zrobię i nie wykonam większości zajęć, będę musiał zrobić to wieczorem, a jednak wieczorem chciałbym, wolałbym iść na jakąś imprezę poznać jakieś nowe panienki trochę się zabawić, bo czemu nie? W końcu jestem facetem to po pierwsze, a po drugie potrzebuję czasem trochę przyjemności, cielesnych bez zobowiązań a taki sex z przypadkową kobietą jest najlepszy.
Uwielbiam następnego dnia wstać z łóżka, w którym śpi jeszcze panienka, z którą się przespałem, po cichu wychodząc z pokoju, tak by mnie nie usłyszała.
Tak, właśnie takie jest moje życie i dziś jak zawsze będziemy się dobrze bawić, bo czemu nie. Ja chyba nigdy nie chce mieć tej drugiej połówki, po co mi to? Sex bez zobowiązań, codzienne imprezy, zabawy, ból głowy po kolejnym dniu zachlania się czego mi więcej trzeba? Niczego mam naprawdę wszystko. Piękny dom z wielkim pięknym wnętrzem daleko od ludzi, wspaniałą Pepper, która potrafi wszystko, dzięki czemu ja nie muszę niczym się przejmować, mam dobrą pracę, a raczej dobrą firmę, która jest tylko i wyłącznie moja i co najważniejsze mam dużo, dużo pieniędzy, które mogę wydawać, na co chce, dlatego właśnie inwestuje w Avengers, nasza kryjówka nie tylko jest wspaniała, bogata i w każdym calu bogata aż do porzygu, ale jednocześnie też doskonale chroniona nikt ani nic nieproszonego nam się tam nie włamie, właśnie taki jestem, dbam o wszystko w najmniejszym calu, jeśli chodzi oczywiście o dobro związane z moimi zachciankami.
Westchnąłem cicho, zerkając na zegarek, poprawiając przy tym swoimi włosami, znudzony już pracą miałem dość pracy wolałem raczej już wrócić do domu oczywiście nie sam a żeby do tego doszło, musiałem iść na te typowe imprezy, które różnorako się kończyły.

***

Tym razem inaczej nie było, pamiętam, że wyszedłem z pracy, jadąc do najlepszego klubu w mieście, później jakoś straciłem i rachubę czasu i całkowicie kontrole nad sobą nic nie pamiętam dosłownie nic, w mojej głowie panuje pustka, zaczynam dopiero teraz powoli układać sobie wszystko w głowie jak zawsze z rana, gdy gotowy wyszedłem z hotelu, jadąc do domu, tym razem taksówką innym razem odbiorę swój samochód spod klubu.
Wróciłem do domu, ogarnąłem się, wypiłem dwie mocne kawy i pojechałem do pracy, gdzie chciałem dziś unikać ludzi, ze względu na swój nie najlepszy stan nie czułem się mega źle, ale super też nie było tak średnio najważniejsze, że jestem w pracy i wszystko kontroluje, nic więcej mnie teraz nie obchodzi.

<Chłopcze?>

10 listopada 2019

Od Katy CD Castiela

Bardzo zaskoczona patrzyłam na mężczyznę, wmawiając sobie, że to tylko strasznie głupi sen, ale czy gdyby nim był, wiedziała i czułabym tak wiele. Na pewno nie czyli to oznacza, że on... Ten mężczyzna, mój nauczyciel jest aniołem? To wszytko zdaje się strasznie dziwne, przecież anioły nie istnieją demony też prawda? Jednak czy jeśli by nie istniały, widziałabym jego skrzydła i słyszała słowa kierowane do mnie? Nie wiem już sama co o tym myśleć to naprawdę trudna i denerwująca sprawa. Nie wiem co mam teraz zrobić.
~ I co teraz? - Pomyślałam, nawet moja bystrość i złośliwość nagle całkowicie zniknęła, nie wiem co powiedzieć. Nie wiem jak się zachować. Nie wiem do cholery co robić. Mam udawać, że tego nie widziałam? Czy może raczej mam ten temat poruszyć z... No właśnie nie wiem, nawet z kim nikt by mi nie uwierzył, z resztą ja sama w to wszytko nie wierzę, myśląc o tym, czy to nie śmieszny z leksza nawet nieudany żart, który ma czegoś mnie nauczyć.
- Co to ma być - Wydusiłam, nie mogąc powstrzymać zaskoczenia. I w tej chwili cały mój trening związany z nakładaniem na twarz maski nagle w łeb wzięło.
Mężczyzna bez słowa stał w miejscu, przyglądając mi się uważnie, udając poważnego, choć pewnie dla niego, jak i dla mnie ta sytuacja zdawała się nieco dziwna i niekomfortowa.
- Katy - Mężczyzna otworzył usta, aby coś do mnie powiedzieć, jednakże mój szok był zbyt duży, abym mogła, chociażby go wysłuchać w głowie tylko mi szumiało.
- Wracam do domu dowodzenia - Odparłam, szybko zbierając się do odejścia, wręcz ucieczki tak daleko, jak to było tylko możliwe, wciąż wmawiając sobie, że to tylko straszny koszmar lub kiepski żart, którego chyba nigdy nie zrozumiem.
Nie mogąc się otrząsnąć z myślami związanymi z tym wydarzeniem, bez słowa wchodząc do domu, rzuciłam wszystko na blat, za co moja matka chyba mnie opieprzyła, jednakże nie do końca zwróciłam na to uwagę, idąc do swojego pokoju, by otrząsnąć się z tego wszystkiego.

***

Następnego dnia wcale nie było lepiej, myśl o zajęciach wcale mi humoru nie poprawiała a do tego te zajęcia z historii jak mam spojrzeć temu człowiekowi w oczy? Chociaż w tej chwili nawet nie wiem, czy mogę człowiekiem go nazywać, choć gdyby tak głębiej się nad tym zastanowić anioł to też człowiek tylko bardziej nie wiem, jak to nawet nazwać duchowny? Nie to brzmi, jak bym o księdzu mówiła. Kurcze a może anioł to inaczej taka bardziej boska postać księdza? Ja już sama nie wiem, tracę się naprawdę w tym wszystkim.
Westchnęłam cicho, wchodząc do szkoły, dziś wyjątkowo byłam nieobecna i bardziej spokojna niż zazwyczaj z powodu nieprzespanej nocy co nie oznaczało, że nie potrafiłam powiedzieć tego czy tamtego. W końcu zawsze miałam ostry język, nad którym nie panowałam.
- Katy - Moja przyjaciółka szturchnęła mnie w ramię, na co uniosłam na nią mimowolnie swój wzrok. - Nauczyciel wywołuje cię już piąty raz - Zwróciła mi uwagę, na co skrzywiłam się delikatnie. Tak właśnie odbywała się lekcja historii, pan Castiel patrzył na mnie, a ja cóż wciąż czułam się nie komfortowo w jego towarzystwie.
- O proszę, komuś języka w gębie zabrakło - Zadrwiła Claris, od razu mnie uruchamiając.
- Hej Claris pamiętasz, jak pytałam cię o zdanie? - Zapytałam, na co spojrzała na mnie zaskoczona. - No wiesz ja też nie - Cała klasa wybuchła śmiechem a Claris ze złości zrobiła się czerwona jak burak, w jej oczach pojawiła się nienawiść, ale jakoś mnie to nie interesowało.
- Cisza - Nauczyciel uspokoił nas, wzdychając przy tym głośno, chyba się lekko zdenerwował. No cóż, nieważne zaczął lekcje bez karcenia nas słownie i to było jego najlepszym pomysłem, nie chciałabym teraz z nim rozmawiać, trochę mnie to wszystko przerosło.
Po zajęciach chciałam nawet jak najszybciej wyjść, aby nie zostać sam na sam z nauczycielem, co mi się nie udało, gdyż on sam nieco mi to utrudnił.
- Katy chyba musimy o tym porozmawiać - Odparł, wstając ze swojego krzesła.
- Nie musimy, nic się nie wydarzyło, nic nie pamiętam, nic nie widziałam, nic nie wiem i nie chce wiedzieć, uznajmy, że to był kiepski żart i zapomnijmy o wszystkim - Poprosiłam, naprawdę źle czując się z tym wszystkim, choć tak naprawdę nie wiem, z jakiego powodu przecież nic nie zrobiłam, to nie ja tu jestem jakimś mniej ludzkim stworzeniem.

<Castiela co ty na to? xD>

8 listopada 2019

Od Namkyuna CD Shakäste

Otworzył szafkę, chwilę w niej grzebał, aż znalazł dużą butelkę z etykietą jakiegoś detergentu, aczkolwiek również była na niej napisana markerem tajemnicza litera N. Wziął ją do ręki, położył na granitowym blacie kuchennym. Wyciągnął inną, o wiele mniejszą butelkę oraz gumowe rękawiczki, które od razu założył. Obie butelki odkręcił i nadstawił nad zlewem, do małej włożył lejek, a następnie zaczął przelewać zawartość. Poczuł znikomy, acz charakterystyczny zapach. Roztwór wodorotlenku sodu. Już tyle razy miał do czynienia z tą substancją, że po samym zapachu mógł ją rozpoznać.
Po co mu ten roztwór? A przydatny był w niektórych momentach. Choć zdawał sobie sprawę, że nadmierny ruch z taką butelką pod pasem nie było czymś dobrym (zwłaszcza, że jeśli zrobi się dziura, to będzie naprawdę nieciekawie), postanowił to zabrać. Coś czuł, że dzisiaj mu się szczególnie przyda.
Po napełnieniu małej butelki schował tą dużą z powrotem do szafki pod zlewem. Wyrzucił rękawiczki do kosza, odłożył lejek i zakręcił dobrze butelkę, a następnie udał się do garderoby. Odgarnął na bok część ubrań na wieszakach, dobierając się do ukrytych drzwi. Rozsunął je, wyciągnął jeden ze strojów. Czym prędzej się przebrał. Poprawił pas, naciągnął na dłonie rękawice, dobrze zawiązał wokół głowy materiał tworzący maskę. Gotowy stanął przed lustrem.
Choć minęło już sporo czasu i kolory kostiumu uległy zmianie, ilekroć spoglądał na swoje odbicie w tym lustrze, przypominał sobie dawne czasy, kiedy to z Alexem byli pomniejszymi superbohaterami. Ganiali razem po dzielnicy, pomagając każdemu, łapiąc drobnych przestępców, a czasem też te grubsze ryby. Wtedy było zupełnie inaczej, ludzie kojarzyli KV'ego jako kogoś innego. Niewielu było, co jeszcze pamiętali tamte czasy, teraz znaczna większość znała go jako antybohatera, nieustannie się kłócąc między sobą, czy on robi dobrze, czy jednak źle. A niech myślą co chcą. Nie obchodzi mnie aż tak ich zdanie.
Przyglądał się swojemu odbiciu, raz wspominając swojego przyjaciela, raz sprawdzając, czy dobrze wygląda. Momentami również przypominał sobie ostatnie spotkanie z Shakäste. Jakiś czas później wziął głęboki wdech i wreszcie opuścił garderobę. Poszedł do aneksu kuchennego, wziął do ręki butelkę z roztworem. Zmierzył ją wzrokiem
Czas ruszać.



Huk.
A raczej dźwięk ciała uderzającego o drewnianą podłogę.
Musiał zabić pianistę. Rozpoznał w nim przestępcę, którego planował kiedyś tam dopaść. Dotychczas ukrywał się za kurtyną, czekając na odpowiedni moment, ale gdy zobaczył tamtego pianistę... No musiał to już mieć za sobą. Nie chciał go potem znowu szukać.
Zwrócił na siebie uwagę niemal wszystkich, Koreańczyk natomiast skupił się na jednej osobie, dokładniej na mężczyźnie objętego płomieniami. Jeszcze chwilę temu rozmawiał on z kimś, ale rozmówca zniknął, zostawiając go samego. Po jego posturze i szóstym zmyśle KV doszedł do wniosku, że powinien się zająć właśnie nim.
Sekunda i Namkyun znalazł się tuż koło mężczyzny. Machnął mieczem, jednak tamten w ostatniej chwili sparował atak swoją maczetą. Wampir poczuł, jak ostrze wrogiej broni napiera na jego i, szczerze mówiąc, był to silny ruch. Nie chcąc się z nim siłować, przechylił miecz tak, że maczeta ześlizgnęła się po nim i czym prędzej odskoczył w bok. Nie marnując ani chwili dłużej ponownie rzucił się prosto na wroga. Dźwięk uderzenia o siebie ostrzy rozległ się głucho po całej sali. Korzystając z okazji, że był dość blisko, przyjrzał się uważnie masywnemu mężczyźnie.
Wysoki, umięśniony. Całe ciało płonęło wraz z bronią przerażająco krwistoczerwonym ogniem. W jego oczach było to coś, na podstawie czego można było określić, że nie należał on do tych dobrych typów. Biła z nich złość, gniew potęgujący się z każdą chwilą. Był przerażający, nawet Namkyun na moment się zawahał. I choć to był tylko moment, mężczyzna jednym ruchem odepchnął od siebie wampira.
- Krwiopijca - mruknął do siebie.
Wiedział, kim on był. W sumie, nie było to czymś zaskakującym, przy tak bliskim starciu większość zauważyłaby po jego oczach i kłach, że to wampir. Akurat tutaj Namkyunowi to było na rękę. Sprawdził to miejsce i nie natknął się na nic, co mogłoby go skutecznie osłabić.
Przestąpił z nogi na nogę, by zachować równowagę, gdy nagle usłyszał charakterystyczne kliknięcie, które od razu rozpoznał. Odwrócił głowę, wykonał unik. Rozległ się strzał, poczuł bardzo delikatny powiew wiatru, kiedy tuż koło jego głowy przeleciał nabój. Mało brakowało. Odskoczył kawałek, wbił mordercze spojrzenie w stojącego trochę dalej mężczyznę, trzymającego w ręku rewolwer. Dystans między nimi był niewielki, dlatego wybił się z palców i rzucił się prosto na niego. Tamten przeładował broń, nim jednak zdążył ponownie wycelować, klinga przeszyło na wylot jego brzuch. Zawył z bólu, osunął się na ziemię, wypuszczając z rąk rewolwer. Namkyun wyciągnął miecz, strzepnął krew. Podniósł rewolwer, wyjął z niego wszystkie naboje, które razem z bronią rozrzucił po całej sali.
Ciepło.
Poczuł jak temperatura w pobliżu gwałtownie wzrasta.
To znaczyło jedno.
Odwrócił się, ujrzał płonącego mężczyznę, biorącego zamach swoją maczetą, na szczęście był na tyle szybki, że zdążył jakoś sparować atak. Rozpoczęła się między nimi walka, w której ostrza nieustannie się ze sobą ścierały. Namkyun na chwilę odskoczył, by pozbyć się kolejnej osoby, która próbowała zaatakować go od tyłu. Powrócił do walki z tamtym, co chwilę się jednak rozglądał na boki. Miał wrażenie, że ktoś go obserwował, że ktoś tu jeszcze był, mimo że go nie widział. Nie wiedział, kto to był, ale ta osoba ewidentnie przyglądała mu się z ukrycia. Nie podobało mu się to, czuł energię, która jeśli okaże się być mu złowroga, przysporzy mu kolejnych problemów. Jakby obecna sytuacja mu nie starczyła.
Wyraźnie nie szło mu najlepiej. Dobra, dotychczas nabawił się tylko kilku drobnych zadrapań, które i tak szybko zniknęły, a także parę razy zranił nieco przeciwnika (ponadto w przerwach zabił kilka osób, które próbowały się wmieszać w pojedynek) ale dla niego starcie strasznie się dłużyło. Chyba nadszedł czas użyć specjalnej zdolności.
Po nietrafnym zaatakowaniu oddalił się od płonącego mężczyzny. Skoczył, w momencie, w którym wylądował, zastygł bez ruchu. Wróg stanął w miejscu, nie ukrywając zdziwienia. Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu widział wampira. A teraz go tu nie było. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Mężczyzna musiał go w ogóle nie wyczuć, ponieważ zaczął się rozglądać dokoła.
- No i gdzie się ukrywasz? - zawołał, głos przesiąkał złością. - Stchórzyłeś?!
W pewnym momencie zaczął spacerować po sali. Patrzył na całe pobojowisko, jakie obydwaj zrobili, szukając antybohatera. Namkyun stał nieruchomo niczym posąg, nawet wstrzymywał oddech. Wzrokiem uważnie śledził wroga, czekał na odpowiedni moment. Kątem oka dostrzegł ruch w oddali, spojrzał na róg koło zabrudzonego okna. Chwilę tam patrzył, niczego jednak nie dostrzegłszy, przeniósł wzrok z powrotem na przeciwnika.
Płomienny mężczyzna chodził, chodził, aż wreszcie zbliżył się do Koreańczyka, jednak nie na tyle, by ten mógł zaatakować. Jeszcze kawałek. Jeszcze kilka kroków!
Mężczyzna ponownie się zbliżył.
Namkyun poruszył się gwałtownie, skoczył w stronę wroga i w jednej chwili pchnął go w brzuch. Zauważył, że ostrze jego miecza robi się czerwone niczym rozżarzona stal, zdając sobie sprawę, że jeśli teraz wykona zły ruch, głownia wygnie się, o ile w jakiś sposób się nie złamie. Ale pchnął. Co prawda, wolałby odciąć głowę albo trafić prosto w serce, ale przynajmniej osłabił go...
Poczuł nagły i przeogromny ból. Wstrzymał oddech, zmrużył oczy, które przemieniły się w dwie wąskie kreski. Spuścił wzrok, ujrzał maczetę przeszywającą sam środek jego brzucha. Momentalnie ból połączył się z okrutnym pieczeniem wywołanym rozgrzanym do sporej temperatury ostrzem. Krzywiąc się niemiłosiernie, podniósł głowę i posłał mężczyźnie mordercze spojrzenie. Tamten uśmiechnął się szyderczo, choć na jego twarzy dało się też dostrzec swego rodzaju cierpienie.
- Oko za oko, ząb za ząb - zaśmiał się podle, dwa razy przy tym kaszląc.
On jako pierwszy wyciągnął broń z ciała, głównie po to, by ponownie zaatakować, ale Namkyun był wystarczająco szybki, by również wyjąć miecz i uciec. Ugasił płomienie, którymi zajął się kawałek stroju, zachwiał się, czując nagłe osłabienie. Stanął w miejscu szeroko na nogach, popatrzył w dół na krew, która ubrudziła nie tylko ubranie, ale również panele tuż pod nim. Przygryzł dolną wargę.
Wykonał kolejny unik, odskakując od maczety nieustannie próbującej go dopaść. Uciekał przez pewien czas, w ogóle nie atakując, skupiony na czymś innym.
Korzystając z chwili, przełożył wciąż czerwony od gorąca miecz do jednej ręki, zaś drugą wyciągnął spod durumagi (górnej, tej szarej części stroju) butelkę. Odkręcił ją, korek rzucił prosto na wroga, by go choć trochę zdezorientować. Jakimś cudem mu się udało, co od razu wykorzystał. Powrócił na miejsce, gdzie wcześniej stał i wylał część zawartości butelki na plamy krwi na podłodze. Oddychał głęboko, skupiając się w tym momencie na gojeniu rany. Przewidywał, że zniknie ona po około trzydziestu sekundach, do tego czasu musiał dopilnować, by nie zostać ponownie zraniony. Spojrzał na pozostały w butelce roztwór, gdy zauważył zbliżającego się bardzo szybko płomiennego, postanowił wylać resztę na niego.
Rozejrzał się ukradkiem, nadal mając wrażenie, że ktoś jeszcze tu jest poza nimi, leżącymi gdzieś już pewnie martwymi osobami oraz kobietą, która się chowała i oglądała wszystko z ukrycia. Ktoś na pewno tu był.
Pokręcił głową, tuż po chwili wykonał unik przed atakiem wroga. Nie mógł się teraz nad tym zastanawiać. Musiał coś zrobić z płomiennym. Zwilżył językiem usta. Obawiam się, że jeśli w najbliższym czasie go nie pokonam, będę musiał stąd wiać.

Shakäste?
takie trochę meh tbh

4 listopada 2019

Od Verna cd. Anchora

- Zawsze jestem miły. - Mruknąłem, spoglądając na otaczających mnie studentów. - Zapewne wiecie już sporo o tych wojownikach, dlatego nie będziemy powtarzać banalnych podstaw. Formowali się w plemiona kupiecko-rabunkowe, a ich pierwsze napady datuje się na VIII wiek. Poruszali się dwoma rodzajami łodzi: drakkarami oraz snekkarami. Pierwsze spełniały funkcje reprezentacyjne, drugie zaś były używane do walk na płytkich i głębokich wodach. - Spojrzałem na siedzącego w kącie Annie. Głupek. Idiota. Ciołek. Czy ktoś mi może przypomnieć, dlaczego go tak bardzo lubię? Nie puścił mi nawet żadnej prezentacji! Jak mam przekazać tym bezmózgom wiedzę, skoro nie będą potrafili sobie tego zobrazować? Nie chcąc stracić wątku, cały czas opowiadałem ciemnogrodowi o pierwszym spotkaniu rdzennych mieszkańców Ameryki z wikingami, które jak łatwo się domyślić, nie skończyło się pokojową relacją. Powiedz, że masz coś na tym cholernym dysku - zbliżyłem się do podstarzałego komputera zawierającego spis materiałów dydaktycznych jakich An używał podczas wykładów. Przekopując się przez stos notatek o rewolucji, dotarłem w końcu do upragnionych, skandynawskich wojowników. Chociaż obrazki użyte do stworzenia poszczególnych slajdów były tragiczne, to dało się odczytać z nich wiele przydatnych informacji. Na sam koniec zajęć puściłem im jeszcze odcinek History Uncensored, licząc wewnętrznie na to, że zapamiętają chociaż część z wypowiedzianych dzisiaj słów.

***

- To gdzie idziemy? - Zapytałem, bujając się na tapicerowanym krześle.
- Nie bujaj się. Nie chcę płacić za wyrządzone przez ciebie szkody. - An schował poprawione kolokwia do granatowej teczki. - Możemy iść do Yang Chow, mają tam dobre żarcie. 
- Chińskie? - Zmrużyłem oczy. - Chętnie, o ile będą pałeczki! 
- I o ile ty za to zapłacisz. - Poklepał czarną listonoszkę, mrocznie się przy tym uśmiechając.
- Z jakiej racji? - Skrzywiłem się na myśl o wydaniu sporej liczby dolarów. 
- Stare, chińskie przysłowie mówi: jeśli idiota znika na 15 lat, stawia ci dobry obiad. - Ruszył w kierunku drzwi wcale nie przejmując się tym, że zostawił mnie gdzieś w tyle. 
- Zaczekaj! - Dogoniłem go. - Musisz mieć ciągle focha? Przecież wróciłem i nigdzie się już nie wybieram. - Westchnąłem, nie wiedząc dlaczego się tak piekli. 
- Mogłeś w ogóle nie znikać. - Wzruszył ramionami. - Jesteś bezmyślną pijawką. 
- A ty naburmuszonym Żniwiarzem. - Pacnąłem go w ramię. - Jeśli dożyjesz do Halloween, to przebierzemy cię za śmierć. Będziesz miał czarną pelerynkę i plastikową kosę! O Odynie! To będzie wspaniałe! - An raczej nie podzielał mojego entuzjazmu. Spojrzał na mnie z obojętnością, a następnie zamarł w chwilowym bezruchu. 
- A ciebie za Draculę. - Wyprowadził nas z budynku. - Nie zapomnij o sztucznych zębach. Każdy wampir ma podwójne kły. 
- Jesteś okropny. - Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. - Ale dodaje ci to uroku. Zapuściłbyś jeszcze włosy i byłbyś demonicznym stworkiem, pozbawiającym innych życia. - Zatarłem ręce i wyobraziłem sobie szczęśliwego Anchora, patatającego na swoim jednorożcu po tęczowych zboczach piekła. Pięknie. 
- Chyba dostałeś wampirzej gorączki. - Przewrócił oczami. - Chodźmy już na te kluski. Mam ochotę wyczyścić ci portfel do zera. 
- Szczerość. - Przyznałem, unikając zderzenia z nadciągającą grupą ludzi. - Fuj. - Otrząsnąłem się z przeszywającego skórę zimna. - Jak możesz tu pracować?
- Praktyka czyni mistrza. - Nie wyglądał na zbyt zadowolonego z powodu wypowiedzianych przeze mnie słów. - Jesteś nad wyraz rozmowny. Na pewno cię nie podmieniono? Może jesteś człowiekiem? - Zaczął drążyć i atakować mnie złowrogimi minami.
- Ugh, chodźmy już. Masz chyba braki w glutenie, bo zaczyna ci odbijać. - Wyprzedziłem go, udając wiecznego focha.

An? Kluski!

Od Anchora cd. Verna

Nudy, nudy i mnóstwo ludzkiej głupoty. A jakby perspektywa niezbyt porywającego popołudnia spędzonego w domu nie była wystarczająca, to dzieliło mnie od niej jeszcze stado ludzi i sterta równie (jeśli nie bardziej) irytującego papieru - kolokwia do sprawdzenia. Najlepiej na przedwczoraj, żeby szybciej zrobić drugi termin i mieć to z głowy. Pod tym jednym względem wszyscy byli zgodni. Zaliczenia są chujowe. A każda kolejna poprawa jest gorsza niż poprzedni termin. Wcisnąłem kartki do torby z nadzieją, że uda mi się sprawdzić chociaż ich część w przerwie pomiędzy zajęciami i ruszyłem w stronę sali numer 27, w której miałem spędzić kilka najbliższych godzin.
Dwa wykłady minęły zaskakująco znośnie. Nawet faktycznie udało mi się w międzyczasie zabrać za te nieszczęsne kolokwia. To samo zresztą miałem zamiar robić teraz. Wyjąłem kilkanaście kartek i zacząłem przeglądać ich treść.
- Wykład się skończył, tak jak czas na pytania. - Odezwałem się, zauważając kątem oka ruch przy biurku. 
- Wiem, ludzie śmierdzą. Musisz pracować akurat na uniwersytecie? Użeranie się z żywymi jest męczące. - Podniosłem wzrok, słysząc znajomy głos. - Dawno się nie widzieliśmy, An.
Verno Salvatore. We własnej osobie. Nie bardziej martwy, niż gdy widziałem go ostatnio. Cóż, był chyba ostatnią osobą, którą spodziewałem się zobaczyć.
- Co tu robisz? - Spytałem chłodno, odkładając długopis na kartkę.
- Wpadłem przywitać się ze starym przyjacielem. - Verno chyba liczył na cieplejsze powitanie.
Cóż, mógł nie znikać na jebane piętnaście lat. Albo przynajmniej się odezwać. Jeden pieprzony SMS na jakiś czas to chyba mniejszy wysiłek niż znalezienie kogoś i przyjście na uczelnię… Chociaż co ja tam wiem.
- Masz zamiar mi chociaż powiedzieć gdzie byłeś?
- U ojca - westchnął. - Wbrew pozorom sporo się zmieniło odkąd byłem w Norwegii poprzednio.
- Cholerna pijawka - mruknąłem pod nosem.
- Też go nie lubiłem. - Ve roześmiał się, zaglądając mi przez ramię. - Co tam masz?
- Kolokwia, kolokwia, kolokwia. - Spojrzałem na stertę kserówek. - Chcesz trochę?
Wampir wziął do ręki pierwszą z brzegu kartkę, wczytując się nieco dokładniej w jej treść.
- Nie mam pojęcia skąd wytrzasnąłeś tak genialnych ludzi. - Skomentował, odkładając kolokwium. - Odkrycie Ameryki w 1638?
- Zdarzają się ciekawe informacje - przyznałem, obserwując jak sala powoli zapełnia się kolejną grupą studentów. - Chcesz zostać? Może ci się spodobać. - Zaproponowałem. - Poza tym, to moje ostatnie zajęcia dzisiaj.
- Okej. - Zgodził się. - Ale potem gdzieś idziemy. - Odszedł, by usiąść na jednym z krzeseł w pierwszym rzędzie. 
Odczekałem jeszcze chwilę, aż sala się nieco uspokoiła.
- Dzień dobry - odezwałem się wreszcie. - Dziś mamy małą zmianę planu, wrócimy do wikingów. Profesor Salvatore zgodził się poprowadzić wykład.
Ve posłał mi wściekłe spojrzenie, ale nie mając zbyt dużego wyboru wstał i po raz kolejny podszedł do biurka.
- Masz półtorej godziny. - Rzuciłem, mijając się z nim. - Bądź miły. - Dodałem jeszcze, gdy na salę weszło trzech nieco spóźnionych studentów.

Pijawko? Bądź xd

Od Renny cd. Taylor

Cierpiętnicze spojrzenie Annie wywołało we mnie pewne wyrzuty sumienia. Nie spodziewałam się, że Tay będzie go tak katować, ale co mogłam zrobić. Utknęłam w kuchni, bo picie na pusty żołądek to nigdy nie był dobry pomysł, więc poszłam robić kanapki (coby nie zdawać się tylko na paluszki i chipsy). Niestety w tym czasie Tay odkryła moją konsolę i gry. Przez co Annie był teraz w kropce. Więc kiedy Tay poszła po telefon, podeszłam do niego i poklepałam go po ramieniu.
- Mogę wyłączyć prąd i wifi, ale nie wiem, czy to coś da - powiedziałam. - To w końcu czarownica.
- Czasami zastanawiam się, czemu my się na to zgadzamy. - Westchnął i potarł twarz.
- Podejrzewam, że chcemy mieć święty spokój. - Uniosłam lekko kącik ust. - Napisać do Loriego, żeby uratował sytuację?
- Nie, mają rocznicę z Lucem. - Skrzywił się. - Gdyby jeden z nich zmienił formę na żeńską, już dawno mieliby stado małych demonicznych bachorów.
Zaśmiałam się. Co jak co, ale żadnego z nich nie wyobrażałam sobie jako kobiety. Tym bardziej w ciąży. Albo jako rodziców. Odpowiedzialnych lub też nie. Z naciskiem na nieodpowiedzialnych. Niemniej jednak byłam w stanie wyobrazić sobie ich otoczonych bandą demonicznych dzieci. W końcu Luc, z tego co wiedziałam, był nauczycielem. I dlatego poznał Loriego.
- Wspieram cię mentalnie. - Podałam mu kanapkę ekstra z keczupowym uśmiechem.
Popatrzył na nią, jak zawsze, bez emocji, ale miałam nadzieję, że jednak trochę się ucieszył. Potem wróciłam do kuchni dokończyć kanapki i nie być świadkiem jego kompromitacji. Moje przeświadczenie się wzmocniło, kiedy okazało się, że Tay puściła mu najbardziej memiczną piosenkę ever. Jedyne na co miałam ochotę, to zatkać uszy. Ale nie mogłam. Znienawidziłam Tay.

***

- No proszę, zrób to jeszcze raz! - Tay była już na kolanach. - Prooooszę!
- Nie. - Annie unosił z dumą kącik ust.
Pech Tay, albo szczęście Annie sprawiło, że telefon tej pierwszej padł po sześciu sekundach nagrywania. To oznaczało, że nie ma żadnych dowodów na taniec Żniwiarza. Siedziałam sobie z miską chipsów i patrzyłam jak czarownica robi wszystko, żeby ten powtórzył występ.
- A ja proponuję wyjść. - Zatarłam rączki. - Noc młoda, miasto żywe, a ja mam dwóch superzłoczyńców na wyciągnięcie ręki. Chodźmy w noc!
- Czy ty się dobrze czujesz!? - Taylor wyrzuciła ręce w górę. - MAMY WAŻNY PROBLEM!
- Taaaaaak, Annie ma robotę. - Wstałam. - Nie wiem jaką, ale ma.
- Właśnie. - Żniwiarz podjął temat. - Wychodzimy!
- UUUUUUUUGHHHHHHH! - Warknęła.

Tay? Szczęśliwa?