7 listopada 2020

Od Viktora cd. Aleksandra

The more you know, the more likely you are to succeed.

16 sierpnia 

Viktor dokończył czytać list Aleksandra i odłożył go na biurko. Program wyłapał jego trzy główne cele:

1.   Wydobyć jak najwięcej informacji z byłego pracownika wroga, świadka zjawisk nadnaturalnych.

2. Odtworzyć jak najdokładniejszy plan biura Relow.

3. Znaleźć dodatkowe słabe punkty wroga (jeśli ów takie posiada).

Łatwizna. Był w stanie wyrobić się w jeden dzień. Ale bez pośpiechu. Mógł to zrobić następnego dnia. Nie ważne jak poważna była sytuacja, nadal musiał dbać o swoją korporację. Od dłuższego czasu nie robił tego bezpośrednio. Nigdy nie przepadał za spotkaniami, ale teraz część niego tęskniła za onieśmielaniem samą swoją obecnością pracowników.

Dotarł na piętro budynku, na którym zwykle odbywały się spotkania. Gdy jego podwładni zdali sobie sprawę z jego wejścia od razu poczuli strach. Tylko jedna sylwetka nadal stała prosto. Młody chłopak odwrócił się i pomachał do szefa ręką.

- Panie Sokołow! – zawołał i podszedł.

- Witaj Thomas, w jakim stanie trzyma się firma? – ten zapytał.

- Postępowałem zgodnie z pana instrukcjami, a więc wszystko jest tak wspaniale jak zwykle – asystent odpowiedział. – A poza tym: skąd ta nagła nieobecność? Wiem, że nigdy nie chodzi szef na urlopy, nawet kilkudniowe.

- Jeśli znasz mnie tak dobrze, to wiesz też, że wszystko co robię ma jakiś powód. Więc nie podważaj moich decyzji – Viktor chłodno odparł.

- Zrozumiano – Thomas wiedział kiedy nie naciskać.

Spotkanie przebiegło jak zawsze. Wszyscy wyszli, a Thomas i Viktor zostali sami. Viktor spojrzał na twarz Thomasa, która wyrażała zmartwienie.

- O co chodzi? – zapytał wprost.

- Jakiś czas temu odpowiadałem na emaile do pana, gdy jeden przyciągnął moją uwagę... – zaczął asystent. – Mówił o zemście i planu zamordowania pańskiej osoby. Stwierdziłem, że powinien szef o tym wiedzieć.

Viktor nie przejął się. Wiele osób chciało go martwego. A fakt, że nadawca nie miał odwagi zagrozić mu wprost i zrobił to elektronicznie, wskazywał na to, że nie zrobi tego w przyszłości. A nawet jeśli to po prostu się go pozbędzie.

- Nie jest to powód do objaw – uspokoił go Sokołow. – To tylko anonimowe pogróżki.


17 sierpnia

Szukanie Edwarda Soren nie zajęło długo. Mimo, że wiele ludzi uznaje, że widziało zjawiska nadprzyrodzone, tylko kilku z nich pracowało wcześniej w branży informatycznej. Programiści są uznawani za ludzi twardo stąpających po ziemi.

Blue Space Mental Hospital znajdowało się stosunkowo daleko od centrum miasta, co było to zrozumiałe, jako że właściciele Relow nie chcieliby kogoś kto zna ich sekrety w pobliżu. Viktor zaparkował przed pomalowanym na biało budynkiem. Nie wyróżniał się on niczym od innych szpitali psychiatrycznych. Wokoło wejścia było posadzonych kilka niskich drzew i krzaków, a jednak nie zmniejszało to ani trochę ponurości tego miejsca. Wszedł do środka i podszedł do recepcjonistki.

- Gdzie znajduje się Edward Soren – zażądał bez ogródek informacji.

- Trzecie piętro, czwarte drzwi od lewej – odpowiedziała recepcjonistka, zahipnotyzowana przez dwudziestolatka.

Wnętrze psychiatryka wyglądało tak samo zniechęcająco jak jego zewnętrzy wygląd. Długie korytarze o zielonych ścianach i równo rozłożonymi drzwiami. Przy niektórych stały krzesła, na których czekali bliscy umysłowo chorych. Długie lampy przy suficie dawały słabe żółtawe światło. Wszedł do starej windy, która zaprowadziła go na trzecie piętro. Opiekuni pacjentów na początku byli zdziwieni jego obecnością, ale po chwili jeden z nich wyjął z kieszeni klucze do pokoju numer 132 i podał je przybyszowi. Ten skierował się do danej sali i otworzył ją.

Środek pokoju znacznie różnił się od reszty szpitala. Pomalowane na biało ściany odwracały uwagę od oślepiającego światła z wbudowanych w sufit żarówek. Pokój nie miał okien ani mebli, tylko łóżko, na którym siedział pacjent. Zauważył obecność Viktora, ale nie zareagował. Wyglądał jakby właśnie został pokonany. Sokołow stanął przed mężczyzną. Podczas tej rozmowy nie zamierzał używać hipnozy, ponieważ osoby wykończone mentalnie dawały więcej informacji, gdy nie manipulowało się ich myślami.

- Witam – zaczął spokojnie.

- Czego chcesz? – Edward nawet nie podniósł wzroku. – Czy jesteś tu by wmówić mi, że to co widziałem nie było prawdziwe?

- Nie – zaprzeczył. – Ja panu wierzę. I chcę posłuchać więcej o tym co pana spotkało.

 Soren wreszcie spojrzał na dwudziestolatka. Był zdziwiony, bo po raz pierwszy ktoś mówił mu, że nie jest szalony. Postanowił podzielić się swoją historią.

- Dwudziesty trzeci czerwca. Dopiero co zacząłem pracować w Relow. Miałem więc kilka pytań, ale nie wiedziałem u kogo szukać odpowiedzi. Błądziłem po biurowcu przez wiele godzin, a nie wiedziałem nawet ile ma pięter. Najwyżej gdzie jechała winda, czyli na sześćdziesiątym trzecim piętrze, znalazłem drzwi. By je otworzyć trzeba było zeskanować tęczówkę oka, ale były niedomknięte, więc wszedłem. Znalazłem się na klatce schodowej, której schody prowadziły na piętro, o którego istnieniu nie miałem nawet pojęcia. Niczym nie przypominało reszty budynku. Wystrój przypominał mi wystroje z filmów, których bałem się kiedy byłem dzieckiem. Nie mogłem się oprzeć by podejść bliżej. Wtedy usłyszałem kroki i zobaczyłem zbliżający się cień. Zostałem zauważony. Nigdy nie zapomnę tego, co stało się potem. Dwie postacie. Jedna panowała nad ziemią. Części podłogi, sufitu i ścian leciały w moją stronę. Nie wiem jak. Druga z nich była źródłem światła, które całkowicie mnie oszołomiło. Pobiegłem w stronę drzwi, ale kawałek betonu zranił mnie w nogę – mówiąc to pokazał trzynastocentymetrową bliznę na łydce. – Najgorsze było jednak to, że gdy wreszcie uciekłem nikt mi nie uwierzył. Powiedzieli, że postradałem zmysły i wysłali mnie tutaj.

Android zapisywał informacje. Sześćdziesiąte trzecie piętro, klatka schodowa, drzwi otwierane skanem tęczówki.

- Czy mógłby pan dokładniej opisać to sześćdziesiąte czwarte piętro? – zapytał.

- Postaram się – odpowiedział mężczyzna. – Drzwi z których wyszedłem znajdowały się w rogu pomieszczenia, więc zdecydowanie nie było to główne wejście. Na ścianach wisiały dziwne portrety, a na środku stała wielka rzeźba jakiejś postaci. Można było iść dalej w głąb piętra dwoma korytarzami po obu stronach sali. Były też schody prowadzące na górę. Nie pamiętam nic więcej.

- Dostarczył mi pan wystarczająco informacji – zapewnił go Viktor. – Kiedy wszystko się wyjaśni, moi podwładni powinni pana stąd odebrać.

Oczy Edwarda napełniły się nadzieją. Sokołow odwrócił się i wyszedł z pokoju, pozostawiając mężczyznę z mieszanymi uczuciami.

Następnym krokiem było uzyskanie planu biura Relow. By to zrobić potrzebował dostać się do samego budynku. Oczywiście nie na sześćdziesiąte czwarte piętro. Nie był na to w ogóle przygotowany. Wystarczyło dostać się do jednego z komputerów firmy. I nawet wiedział czyj.


Morley Perel nadal nie była pewna co stało się kilka dni temu. Pamiętała, że spędziła miło czas, ale nie była w stanie przypomnieć sobie żadnej konkretnej rozmowy z mężczyzną z którym się spotkała. Długo nad tym myślała, ale w końcu się poddała. Tego dnia Jake odezwał się znowu. Napisał, żeby spotkała go w pobliskim parku. Postanowiła pójść.

Plan Viktora polegał na podszywaniu się za pracowniczkę Relow. Potrzebował zatem upewnić się, że będzie ona siedziała w domu bez nikogo, kto by o tym wiedział. Wszyscy musieli myśleć, że to ją widzą w biurze. Ona sama naiwnie przyszła na spotkanie i padła ofiarą jego hipnozy.

Dzięki iluzji nikt nie podejrzewał niczego, gdy Viktor wchodził do budynku. Wiedział, gdzie znajduje się gabinet Morley, dzięki urządzeniu które wstrzyknął jej na ich „randce”. Po drodze był witany przez innych pracowników. W pewnym momencie podeszła do niego kobieta (która zdawała się być asystentką Morley) i zaczęła go zasypywać nowościami w życiu firmy.

- Pani Perel, wykupiłam 10 razy więcej bilbordów jak pani kazała i podniosło to zakup naszych programów o 17%. Tracimy jednak klientów z bogatszej klasy, ponieważ nie chcą być widziani z takimi samymi systemami operacyjnymi, co przeciętni ludzie. Proponuję wprowadzenie podziału pomiędzy pakiety dla wyższych stref a zwykłych...

- Przepraszam, ale jestem bardzo zajęta. To będzie musiało poczekać – przerwał jej. Dzięki manipulacji swoimi strunami głosowymi, brzmiał dokładnie jak kobieta, za którą się podawał.

Wyminął zdziwioną asystentkę i pokierował się do pokoju przeznaczonego dla kierowniczki marketingu. Zamknął za sobą drzwi i usiadł przy komputerze. Oczywiście nie było tam żadnych informacji o sprzedażach danych. Gdyby to było takie łatwe, nie byłoby potrzeba pomocy Aleksandra. Ale znajdował się tam plan budynku. Viktor przegrał go na swój dysk. Dowiedział się też, że główne zasilanie znajduje się pod budynkiem. Mogłoby to posłużyć jako odwrócenie uwagi. Już miał wstać, gdy w oko wpadł mu jeden z folderów pod nazwą „Straceni”. „Straceni?” To brzmiało podejrzanie. Po otwarciu pokazała mu się cała lista nazwisk. Wszyscy mieli dwie wspólne cechy: mieli kontakt z Relow oraz zniknęli w nieznany sposób. Wiele nazwisk znał. Znajdowały się tam imiona wielu biznesmenów z Worldwide Expo. Od dawna nic o nich nie słyszano. Wszedł w jeden z plików. „Orson Carte”. Jego firma transportowa miała kontrakt z Relow. „14 sierpnia. Firma Cartego miała przewozić sprzęt naszej korporacji, ale po pierwszym zleceniu kontrakt został zerwany. Orson znikł, tak jak kilkunastu jego pracowników, którzy byli przy przewozie towaru.” W tym miejscu zapisane były linki do plików o wspomnianych pracownikach. „Sama firma ogłosiła nagłe bankructwo (mimo, że przez ostatnie dwa lata nie miała żadnych problemów finansowych) i zniknęła z rynku.”

Ze wzglądu na ilość informacji, które Perel zebrała, Sokołow przebył w budynku dwa razy więcej czasu niż planował. Wychodząc zadał sobie pytanie: czemu Morley stworzyła ten folder? Nie wiedziała co się z tymi ludźmi stało. Musiała działać ze swojej własnej inicjatywy. Ale to nie było istotne. Teraz najważniejsze było przesłanie Aleksandrowi wiadomości z wszystkim czego się dowiedział.


<Aleksander?>

[1488 słów - wszystkie punkty do inteligencji]

6 września 2020

Od Jacksona CD Gabriela

Ostatnie miesiące nie były dla mnie wcale takie łatwe. Owszem pozbyłem się z umysłu głosu Gabriela, jednak, to nie dawało mi całkowitego ukojenia. Nie czułem z tego satysfakcji, kiedy nic nie mówiąc po prostu wyjechałem. Podróżowałem z Derekiem, który był skarbnicą wiedzy, dzięki, której wiem mniej więcej na czym w końcu stoję, wiem, że lód po którym stąpam jest bardzo cienki, a ja jednak chciałbym przeżyć jeszcze kilka lat w spokoju. Ostatni raz Gabriela widziałem, kiedy ten wybiegł mi przed maskę samochodu. Wyjechałem głównie po to aby odpocząć od wrzasków, błagań, czy nachodzenia mnie w pracy, bądź w domu. Potrzebowałem przerwy, potrzebowałem tego co normalni ludzi. Po prostu chwili wytchnienia. Nie potrzebowałem gonić za pracą, czy pieniędzmi, na ten moment liczył się dla mnie tylko spokój, którego mi tak cholernie brakowało. Jak to mówią niektórzy? Coś się kończy, coś się zaczyna. Ja w tej chwili zaczynam żyć na nowo, zaczynam prowadzić takie życie, które zadowoli nie tylko mnie, ale i tych na których mi najbardziej zależy. i mam nadzieję, że w końcu wszystko się ułoży..
- Jackson, tylko nie wjeb się w jakiś popierdolony układ - rzekł mój towarzysz, opierając się o dach zaparkowanego, przed nim pojazdu.
- Ja tego nie zrobię, ale to cholerstwo, wybrało i raczej nie mam odwrotu - westchnąłem ciężko, spoglądając na niego - jak się w coś wpakuje, to nie narażaj skóry za mnie, po prostu mnie zignoruj..
- Chcesz dzisiaj wyjechać? - zignorował moje słowa. Cóż, wiedziałem, że tak będzie, jednak wolę mieć pewność, że je wypowiedziałem, aby następnie rzec "A nie mówiłem".
- Tak, Derek, wiem, że jutro jest zaćmienie, ale dam sobie radę, okey? Nie mam pięciu lat, przeżyłem pełnie będąc tutaj, to zaćmienie zdzierżę, nie jedno już przeżyłem, to dlaczego miałbym nie przeżyć tego? - lekko się uśmiechnąłem, klepiąc go po ramieniu. - Trzymaj się stary pryku, do zobaczenia - rzekłem wsiadając do pojazdu, gdzie następnie włożyłem okulary przeciwsłoneczne na nos.
Nie zwlekając, po prostu nadusiłem gaz i ruszyłem w stronę domu, z nadzieją, że nic mnie tam nie zaskoczy.
Dojechałem na miejsce około godziny dziesiątej w nocy, więc wchodząc do mieszkania, sprawdziłem tyko co u Tuptusia, którym opiekowała się moja znajoma z zoologicznego, a następnie poszedłem pod prysznic, gdyż tego mi potrzeba, to tylu godzinach, spędzonych w samochodzie.
Wchodząc pod natrysk, miałem w głowie myśli, które chciały mnie pognać, do Gabriela, chociażby go powiadomić, że jestem, jednak odrzucałem je od razu, potrzebowałem się od tego urwać, a nie od razu po przyjeździe biec do niego, niczym wierny pies. Z resztą, kanima jest wiernym psem, ale nie ja.
***
Następnego dnia, otwierając swoje zmęczone oczy, dostałem wiadomość od trenera, czy chciałbym dzisiaj zagrać, gdyż wykruszyła mu się jedna z lepszych osób na boisku, więc chce się dowiedzieć, czy mógłbym go zastąpić. Cóż, dawno nie trenowałem, jednak, może to nie będzie wcale taki głupi pomysł? W końcu trzeba się wyluzować, odepchnąć myśli i zacząć ponownie uczestniczyć, w tym co się dzieje dookoła. Po krótkiej chwili, odpisałem. Odpowiedź była twierdząca, jednak dopisałem tam, że niech nie spodziewa się spektakularnych wyników, gdyż opuszczałem treningi.
Otrzymując zwrotnego smsa, zauważyłem dopiero, o której godzinie ma odbyć się owy mecz. Nie była to pora, która byłaby mi na rękę, jednak jeśli powiedziało się już A, trzeba powiedzieć B.
Nie zwlekając dłużej, postanowiłem zjeść śniadanie, a następnie ubrać się w odpowiednie rzeczy, gdyż czeka mnie bieganie po pracy. Wzdychając, przetarłem dłonią twarz.
- Mam nadzieję, że ten mecz szybko minie..
Ruszyłem do szafy, skąd wyjąłem torbę z rzeczami potrzebnymi do lacrossa, a następnie wyniosłem ją do bagażnika pojazdu.
***
Godziny mijały nie ubłagalnie, a z każdą kolejną minutą, na dworze zaczynało coraz mocniej padać, więc jadąc samochodem, nie widziałem praktycznie świata. Jeśli zobaczę piłkę w tym deszczu to będzie cud. Dojechałem na parking, po czym wyjmując potrzebne mi rzeczy pognałem do szatni, gdzie czekała już reszta drużyny. Świetnie, Jackson. Jesteś spóźniony.
- Hayes! Co to za spóźnienie?! - zza pleców usłyszałem głos trenera.
- Musiałem się przedostać przez ten deszcz.. - warknąłem w odpowiedzi.
- W sumie racja... ale to nie zmienia faktu, że jesteś spóźniony.
- Raczej się nic nie stało, bo nawet mecz się nie zaczął.. - powiedziałem wyciągając ochraniacze.
- No tak.. czekamy, aż pogoda się trochę uspokoi.
Kurwa, czekanie.. Nienawidzę czekać, szczególnie w taki dzień. Na niebie widoczne są tylko chmury, a co za tym idzie? Nie mam bladego pojęcia kiedy zenitu sięgnie zaćmienie..
Minęło dobre czterdzieści minut, a na zegarze, pojawiła się godzina dwudziesta pierwsza.
Chodziłem po szatni, zdenerwowany, nie wiedziałem, gdzie mam włożyć ręce, więc oparłem sobie kij o kark i trzymałem go po obu stronach.
- Zaczniemy w końcu? - rzekłem wkurzony.
- Możemy zaczynać, nie pada tak mocno, a najwyżej będzie więcej kontuzji.
Nasz trener jest po prostu nie do przebicia. Dla niego liczy się mecz, a nie to, że ktoś może wyjść ze złamaną piszczelą, ale co ja tam wiem. Jestem tylko zawodnikiem.
Wyszliśmy na boisko i zaczęliśmy w końcu mecz, który był strasznie wyrównany, nikt się nie wybijał, ludzie się ślizgali na trawie, faulowali. Normalny mecz, jakby grały dzieciaki na dzieciaki. Bramka za bramkę, faul za faul, oklepanie mordy, za oklepanie mordy. Proste.
Nasze umiejętności w tym meczu, były gorsze niż inwalidów wojennych. Nikt nie dawał z siebie stu procent, jednak w ostatnich minutach, udało nam się trafić w bramkę i zakończyć tę katorgę, która trwała półtora godziny. Tak w tej chwili, mamy wpół do jedenastej.
Wszyscy zaczęli się cieszyć, jednak ja wolałem się już ulotnić, więc zdejmując kask, udałem się do szatni, gdzie następnie pozbyłem się ochraniaczy i koszulki. Jednak, kiedy uniosłem wzrok zobaczyłem zamaskowaną postać, która po chwili wyjęła kuszę, po czym bez zastanowienia strzeliła mi w brzuch, następnie uciekając.
Kurwa..
Upadłem na kolana, próbując jak najszybciej pozbyć się ciała obcego, jednak to na nic się nie zdało. Organizm zaczął się tak szybko regenerować, że pochłonął grot, a ja starając się wyrwać bełt, zostałem z kawałkiem drewna w ręku. Usłyszałem za sobą, głos zawodników, więc nie myśląc długo, wyskoczyłem przez okno i zacząłem uciekać. Chciałem dotrzeć chociaż do samochodu, jednak zobaczyłem tam jedynie światła latarek. Kurwa, kurwa kurwa..
W pewnej chwili, miałem dość biegu. Ból, jaki zaczął się rozchodzić po ciele był tak mocny, że nie umiem tego opisać. Mieszanka pożaru w organizmie, wraz z przejechaniem przez czołg.. może to naprowadzi kogoś na trop. Spojrzałem na miejsce, gdzie powinien być grot, jednak kiedy zobaczyłem odchodzące od tego miejsca czarne żyły, wiedziałem, że nie mam dużo czasu..
Podniosłem się, przy pomocy drzewa, aby następnie ruszyć przed siebie, jednak kiedy przekładałem powoli nogi oberwałem pociskiem w ramię. Stało się z nim to samo co z grotem, a ja wiedziałem, że jeśli oberwę, jeszcze jedną taką strzałą, pociskiem czy czymkolwiek, po prostu zginę. Teraz nic mnie już nie obchodziło, musiałem pozbyć się tego z ciała, a jedyna myśl, która chodziła mi po głowie to Gabriel.
Tak też zrobiłem, zbierając resztki sił, starałem się biec do jego mieszkania. Oczywiście po drodze parę razy prawie się przewracając.. Pomocą były jedynie drzewa, o które się opierałem ręką, ale to nie było zbyt pomocne..
Docierając na miejsce, zacząłem walić w drzwi, jednak odpowiedziała mi tylko cisza. Ja za to się nie poddawałem. Zjechałem plecami po drewnianej powłoce na posadzkę i oczekiwałem na śmierć.
Po paru chwilach, kiedy spoglądałem na czarne ślady, usłyszałem kroki, więc leniwie podniosłem głowę do góry. Moim oczom ukazał się Gabriel ze swoim psem.
- Pomóż.. proszę.. - rzekłem cicho, licząc na pomoc, gdyż jeśli mordownik dojdzie do serca, po prostu zginę..
Mam nadzieję, że ten się zlituje, nad przemoczonym, ledwo żywym człowiekiem..
- Z.. zać.. zaćmienie.. jeśli nie pozbędę się tego z organizmu przed całkowitym.. zginę.. - rzekłem cicho, a następnie, poczułem jak moje ciało opada z sił i osuwa się w bok...

Gaaabriel? 
Ta łajza zasługuje na pomoc? 
1255 (all pkt w panowanie) 



5 września 2020

Od Cassandry cd. Gabriela - Grupa 2

Cassandra szła przez środek miasta. Nie zdarzało się to często, jako że prawie nigdy nie wychodziła z terenu jej szkoły. Jednak w internacie zalało całe piętro i trzeba było wymienić rurę, a więc nie mogła tam przebywać, aż do wieczora. Chodziła bez celu po centrum, bo nie miała miejsca by zniknąć. Wtopiła się w tłum i szła gdzie ją poniesie. Czuła się bezpieczniej będąc częścią gromady. W pewnym momencie usłyszała syreny. Nie przejmowała się nimi. Przecież w tak dużym mieście co chwilę słychać karetki, alarmy banków i tym podobne. A jednak jej instynkt mówił jej, że coś jest nie tak. Postanowiła zignorować ten głosik w głowie, sądząc, że to tylko jej paranoia. Dźwięki jednak nie ustawały.

Nagle wszyscy ludzie zaczęli biec i krzyczeć. Kierowcy wychodzili z samochodów i dołączali do nich. To przed czymkolwiek uciekali znajdowało się za nią. Nie chciała się odwracać. Na prawdę nie chciała. Ale musiała. Zobaczyła co było źródłem paniki tłumu. Zamarła. Dwunastrometrowe monstrum z nieproporcjonalnie długimi kończynami. Zamiast głowy miało słup z głośnikami wydającymi ten sam alarm, który słyszała wcześniej. Potwór powolnie zbliżał się do niej, a z każdym jego krokiem trzęsła się ziemia. Susan wiedziała, że powinna uciekać, ale coś ją zatrzymało. Syreny wydały inne dźwięki, przypominające ludzkie. Krzyki. Mimo woli, dziewczyna nie ruszała się i wsłuchiwała w głosy. Czy były to wrzaski przerażenia ludzi, których wcześniej zabił? Jeśli był na wolności tak długo, jak jego sygnały brzmiały nad miastem, to musiał mieć wiele ofiar. Znaczyłoby to też, że policja nie była w stanie go zatrzymać. Siren Head zamachnął się na nią, a jego łapsko miało zaraz ją dosięgnąć.

- UCIEKAJ! – usłyszała krzyk niepochodzący od olbrzyma.

To przebudziło ją. Mocą wstrzymywania zatrzymała znajdującą się tuż przed nią rękę bestii. Miała jednak ograniczone pole widzenia, więc druga kończyna poleciała prosto w jej stronę. Przywołała tarczę. Z jednej strony ulicy zobaczyła dwie sylwetki biegnące w jej stronę. Pewnie jedna z nich była źródłem wcześniejszego ostrzeżenia. Ale dziewczyna nie miała czasu się na nich skupiać.

Musiała podjąć wybór. Uciekać czy walczyć? Siren Head był gigantycznym niebezpieczeństwem, więc najlepiej by było go wyeliminować. Ale jak? Nie mogła liczyć na Impuls ponieważ (co było dość ironiczne) nie czuła się wystarczająco zagrożona. To dlatego, że mogła uciec. Na razie. Przecież skoro do tej pory nikt nie powstrzymał potwora, mogło to oznaczać, że nie zostanie powstrzymany. Chodziłby po mieście siejąc terror, aż do czasu gdy jakiś bohater by go zgładzi. Tylko czemu jeszcze tego nie zrobił? Nie mogła kontynuować swojego codziennego życia, wiedząc, że to coś jest na wolności. Mocą przewidywania, przeglądnęła wszystkie możliwe scenariusze. Czegokolwiek nie zrobi, póki chroni ją jej tarcza, nie umrze. Postanowiła walczyć z monstrum, a przynajmniej spróbować.

Podczas gdy No prowadziła wewnętrzną debatę, dwie postacie, które widziała wcześniej, znalazły się przy humanoidzie. Wydawało jej się, że widziała ogień pochodzący od pierwszej z nich, a druga była dwa razy większa od normalnego mężczyzny. Zdecydowała się przeznaczyć całą swoją uwagę na Siren Headzie. Skupiła wzrok na jego kablach. Kreatura nachyliła się w bok by ją uderzyć, ale kable (zamrożone w czasie) zostały w tyle, rwąc się. To uszkodziło jedną z jego syren. Zaczęła powtarzać proces z innymi częściami ciała olbrzyma.

Cassandra tak skoncentrowała się na kaleczeniu potwora, że nie zauważyła, że dwie postacie z wcześniej robiły to samo (oczywiście na swoje sposoby). Nie wiedziała kim są, ale miała się wkrótce dowiedzieć.

 

<Gabriel?>

2 września 2020

Od Viktora cd. Petera - Grupa 1

You can take advantage of everything.

15 sierpnia
Viktor siedział na środku jeszcze nie do końca powstałego budynku. Przyszedł trochę wcześniej by zapoznać się z otoczeniem. Osoba na którą czekał miała przyjść już za chwilę. Aleksander Morozova. Właściciel korporacji Life Foundation. Kierownik w Centrum Nadzoru Rakiet i Przestrzeni Kosmicznej w CIA. Ale był kimś więcej. Miał moce, jak Viktor, ale zupełnie inne. Jego służyły do przechytrzania wroga drogą umysłową, a griszy do bezpośredniego starcia. Jednak obydwoje myśleli w ten sam sposób. Przynajmniej w większości tematów.
Aleksander zjawił się punktualnie.
- Dowiedziałeś się czegoś nowego? – zapytał wprost.
Viktor miał przygotowany w głowie raport z przesłuchania Morley. Miał otworzyć usta, gdy zabrzmiał alarm. Dochodził z miasta. To nie był zwyczajny alarm. Wtedy by nie zwrócił na niego uwagi. Poczuł, że ten alarm był formą komunikacji niezrozumiałej dla ludzi. Mimo niezliczonej ciekawości, postanowił najpierw zrobić to po co przyszedł. Jednak na wszelki wypadek pobrał dane z satelity i zlokalizował źródło odgłosu. Wysokość dwunastu metrów? Jego zainteresowanie wzrosło jeszcze bardziej. A głośność syren zmalała. To coś się przemieszczało.
- Zgadza się – odpowiedział Aleksandrowi, lekko rozkojarzony.
Ten zauważył to i skinął. Wysłał coś na zwiady. Viktor musiał przyznać, że poczuł ich obecność, gdy Morozova wszedł do budynku, ale założył, że to przez jego magię. Teraz miał pewność, że obserwowały go. Co? Nie było to ważne. Ważne, że były posłuszne Aleksandrowi. Po chwili poznali źródło syreny. Ponadprzeciętnie wysoka, smukła istota o humanoidalnej posturze. Jej wątłe ciało uwydatniał wewnętrzny szkielet, który posiadał jedynie szczątkowe fragmenty „mięsa”. Najbardziej charakterystyczną cechą wizualną kreatury było dwie zardzewiałe syreny, przypięte do metalowego słupa, które posiadał on w miejscu głowy. Sam jej wygląd budził grozę w duszach ludzi. Viktor był zafascynowany. Chciał wiedzić jak to powstało, jakim cudem żyje, jaki jest jego cel.
- Powinniśmy zająć się źródłem tej irytującej syreny – powiedział czarnoksiężnik.
„Zająć się?” To dość agresywne określenie. Jego celem było jego przestudiowanie. Gdy uzyska wystarczająco informacji postanowi co zrobi dalej. Idąc wolnym krokiem w kierunek miasta przeszukiwał tysiące baz danych pod obraz przesłany przez zwiadowców Morozova. W międzyczasie ze wszytkich stron zaczęła zjawiać się świta Aleksandra. Rozmawiali, ale Sokołow był zbyt zajęty by ich słuchać. Jego system napotykał liczne przeszkody w formie programistów organizacji z których pobierał dane. Nie znalazł żadnych wyników.
W tym czasie zdążyli zbliżyć się do potwora. Syreny stały się głośniejsze i wyraźniejsze. Wtedy Viktor poczuł, że oddziałują one na jego program. Fale radiowe wysyłane przez Siren Heada wywoływały małe błędy w systemie pół androida. Uniemożliwiło mu to kontynuowanie szukania informacji o nim. Mógł temu zapobiec, ale zaprogramowanie blokady sygnałowej zajęłoby mu dłuższą chwilę. Na szczęście częstotliwość była słaba dzięki czemu tylko część jego zdolności była przyćmiona. Dotarli do ulicy na której stał ów humanoid.
Z krótkofalówki członka drużyny Aleksandra wydobył się głos:
-Jestem na miejscu, bez odbioru.
Po chwili syreny giganta przed nimi wydały dźwięk:
Jes...tem...na...miejscu...bez...odbioru
To stworzenie potrafiło wyłapywać dźwięki i je powtarzać. Dwudziestolatek był zachwycony. Mężczyzna stojący u boku Aleksandra (jeśli dobrze pamiętał to miał na imię Vladimir) przyłożył krótkofalówkę do twarzy i powiedział:
- Wraith, powiedz dokładnie to, co ci teraz przekażę: "Jestem debilem i nie wiem co tutaj robię".
Monstrum powtórzyło i tą wiadomość. To znaczyło, że nie miało świadomości. Gdyby miało poczucie celu mógłby nim pokierować. Obecnie było bezużyteczne, a nawet szkodliwe. Jednak mógł wykorzystać jego niedoskonałą formę, by stworzyć jego lepszą, możliwą do kontroli wersję. Ale miał za mało informacji. To nasuwało pytanie: Czy ten potwór miał pamięć? Jeśli tak Viktor mógłby dowiedzieć się skąd pochodzi, a wtedy miałby wszystkie informacje których potrzebował. Przeanalizował wszystkie za i przeciw a potem wysłowił swój plan:
- Mam zamiar nad tym zapanować.
- Zdolności parapsychiczne z kategorii kontroli? - zapytał Vlad.
- Powiedzmy – odpowiedział spokojnie Sokołow. Odwrócił się do griszy ciemności – Aleksandrze?
- Oczywiście – wiedział co miał zamiar zrobić Viktor. W połączeniu swojej telekinezy i jego kontroli umysłu byliby w stanie unieszkodliwić Siren Heada.
Podeszli do wysokiego stwora. Udawał powolnego i słabego. Ale nie był taki. Udawał spokojnego, by zwabić ofiary, w czym nie był zbyt orginalny. Morozova otoczył ich troje ścianą ciemności. Po chwili zbliżył się do humanoida, który w sekundę ożył i zaatakował. Grisza odparł atak, a monstrum upadło. W tym momencie Viktor wszedł do jego „umysłu”, a raczej tego, co kierowało jego ruchami. Część skupienia przekazał na trzymanie go przy ziemi, a resztę do wyłapywania jego pamięci. Oczywiście nie były to wspomnienia dotyczące otoczenia, żadnych obrazów. Polegały na zapamiętywaniu ruchów, obrotów i kroków, dzięki czemu Sokołow był w stanie wyznaczyć trasę, którą szło. Rozpoczynała się w laboratorium otoczonym lasem.
W tym momencie Siren Head zmienił częstotliwość wysyłanych sygnałów. Na pół sekundy Viktor stracił przytomność. Fale radiowe wysyłane przez syreny uszkodziły jego pierwszy generator, ale na szczęście miał ich więcej. Jednak ta chwila braku koncentracji wystarczyła by przeciwnik wstał. Viktor nie był pewien co stało się potem, jako że był jeszcze w procesie ponownego uruchamiania. Został otoczony przez istoty ciemności. Zaczęło padać. Usłyszał krzyk z góry. Kątem oka zauważył jak Siren Heada atakuje stado Aleksandra. Po chwili humanoid upadł martwy. Jeszcze nie całkowicie świadomy podszedł do Morozova, który mruknął:
- Wygraliśmy bitwę, ale nie wojnę.
W oddali usłyszeli więcej syren, przez co Viktor się przebudził. Było ich więcej. Ale najważniejsze było laboratorium. Wiedział gdzie jest.
- W umyśle tego czegoś znalazłem wspomnienia dotyczące laboratorium, w jakim go stworzono – poinformował wszystkich. - Mógłbym się tam udać, korzystając z tego, że policja raczej jeszcze nie wpadła na ten trop.
- Dobra, należy też wspomnieć, że jeden z bohaterów ma całkiem spory problem - Lightning pokazał im filmik na telefonie, na którym Spider Man próbuje samodzielnie powstrzymać dwóch Siren Head na raz.
- Na południu macie jeszcze takie trzy dziwne, wyjące słupy. Północ jest dziwna, bo cały czas się rusza, podejrzewam, że to tam rozgrywa się jakaś inna bitwa. Wschód i zachód na razie po jednym, z tym, iż są bardziej na przedmieściach. Ten wasz i północne zaszły najdalej - zrelacjonowała Wraith, korzystając z zapadłej ciszy na linii. 
- Wschód czy zachód jest bliżej? - zapytał szybko ciemnowłosy.
- Wschód - stwierdziła Wraith.
- Nikołaj, poprowadzisz wszystkie moje siły na południe. Lightning, Wraith i Bukavac zajmiecie się najpierw wschodem, potem zachodem. Jerry ma wam potem zrobić dostawę tego, czego będzie potrzebować. Macie mi meldować postępy co trzy minuty, Nikołaj tak samo. Czy to jest dla was jasne? – rozkazał Morozova.
Wszyscy rozeszli się w swoje strony, a Viktor został sam na sam z Aleksandrem. Popatrzył na niego znacząco, kwestionując jego wybory.
- Najpierw północ, potem laboratorium – odpowiedział na niewypowiedziane pytanie grisza.
To była jedna z tym chwil kiedy Viktor nie popierał sposobu postępowania Aleksandra. Gdyby skierowali się prosto do laboratorium, znaleźliby łatwiejszy sposób na pokonanie Siren Headów. Ale był w stanie zrozumieć jego tok myślenia. Dlatego nie sprzeciwił się mu. I tak dotrą do laboratorium przed policją, która nawet nie wiedziała o jego istnieniu.

W drodze do toczącej się bitwy myślał o tym co znajdzie się w laboratorium. Istniała możliwość, że znajdują się tam też innego rodzaju humanoidy. Jednak najbardziej zastanawiało go: czemu te stworzenia wyszły? Czy ich stwórcy celowo napuścili je na miasto? A może stało się to wbrew ich woli? Szczerze wolał by była to druga opcja, bo to oznaczałoby, że są martwi, dzięki czemu wejście do budynku byłoby bezproblemowe. Wtedy zyskałby dostęp do ich bazy danych, a razem z nią sposób w jaki humanoid pierwotnie powstał. Jego celem było znalezienie sposobu by powtórnie stworzyć Siren Heada, jego udoskonaloną wersję. Nie wiedział po co. Ale to była najlepsza rzecz, którą mógł zrobić w tej sytuacji. Po osiągnięciu jej postanowi co dalej. Oprócz wewnętrznej refleksji, Sokołow był w procesie instalacji blokady sygnałowej. Zarejestrował tą częstotliwość, za pomocą której Siren Head go oszołomił i wyłączył jej odbiór. Dzięki temu uodpornił się. To nasunęło mu pomysł. Te stwory potrafiły odbierać dźwięki i fale radiowe. Mógł wykorzystać ich własną broń przeciwko nim i znaleźć częstotliwość, która zniszczyłaby je. Kolejny powód dla którego powinni iść wcześniej do laboratorium.
- Jesteśmy – odezwał się Morozova.
Kilkanaście metrów przed nimi stały dwa Siren Heady. Cała ulica była pokryta w sieciach. Było widać sylwetkę chłopaka w czerwono-niebieskim kostiumie toczącego walkę z potworami. Spider-Man.
Aleksander powtórzył manewr z pierwszej „bitwy”. Ciemna ściana mroku otoczyła ich wszystkich, a w pobliżu zmaterializowały się stwory ciemności. Spider-Man naskakiwał na pierwszego stwora ze wszystkich stron. Drugi natomiast zamachnął się na Viktora. A przynajmniej tak myślał. Ten w rzeczywistości stał kilka metrów dalej. Bestia padłą ofiarą iluzji, a Aleksander stojący za nią wykorzystał jej dezorientację, by przeciąć jej przewody swoją mocą. Te kable pozwalały jej używać syren, a więc bez nich ucichła i straciła częściowo orientacje. Nie wiedziała skąd dochodził atak. Spider-Man, który do tej chwili był zajęty uszkadzaniem pierwszego olbrzyma, zauważył szansę. Przy użyciu sieci przeciągnął go by wpadł na drugiego przedstawiciela swojego gatunku. Ten zareagował i uznał go za swojego wroga. To co stało się potem było przewidywalne. Dwa giganty zwróciły się przeciwko sobie. Trójka ludzi przyglądała im się z bezpiecznej odległości. To była tylko kwestia czasu. Po dobrych pięciu minutach jeden z nich zachwiał się i upadł. Pozostał tylko jeden, a jego ciało było tak wyniszczone, że wystarczyło kilka ciosów, by i on padł martwy.
Aleksander podszedł do Viktora. Po chwili dołączył do nich Spider-Man.
- Kim jesteście? – zapytał.
- Viktor Sokołow – przedstawił się prosto.
- Alaksander Morozova, właściciel Life Foundation – jego prezentacja była tylko trochę dłuższa.
- Dobrze, dobrze, ale jak to zrobiliście? – chłopaka nie satysfakcjonowały te odpowiedzi. – Macie moce?
- Jestem griszą ciemności – wyjaśnił Aleksander.
- Pół android, reszta mocy uzyskana w dzieciństwie – zwykle nie dzielił się tymi informacjami, ale Aleksander już dawno się domyślił, a nie sądził by Spider-Man zrobiłby z nimi coś szkodliwego. – Ale przechodząc do rzeczy...
Wyjaśnił bohaterowi, że mają lokalizację miejsca „narodzin” Siren Heada i zamiar pójścia tam, by dowiedzieć się o humanoidzie więcej (nie wspomniał planu stworzenia jego udoskonalonej wersji). Zaproponował by poszedł z nimi. Dobrze byłoby mieć pozytywną figurę społeczną po swojej stronie.
- A co z innymi monstrami? – Spider-Man miał wątpliwości. Jego celem nie było studiowanie wroga, a wyeliminowanie zagrożenia dla ludzi.  – Przecież to nie były jedyne dwa.
- Moi ludzie się nimi zajmują – zapewnił go Morozova.
- W takim razie zgoda – odpowiedział nastolatek, ale było widać, że im nie ufał. I słusznie. Przecież mieli zamiar zapanować nad bestią.
Viktor wiedział, że niezależnie czy Spider-Man z nimi pójdzie czy nie, musi jak najszybciej dostać się do laboratorium i zgrać ich bazę danych. I tak zrobi.

<Peter?>
[1700 słów -> wszystkie punkty w inteligencję]
Podliczone

26 sierpnia 2020

Od Cassandry cd. Zaca

Cassandra szła szybkim krokiem do internatu. Jedyne czego w tym momencie chciała to zamknąć się w swoim pokoju i zniknąć. Nadal ogarniała co się przed chwilą stało. Trochę jej źle było, że odeszła bez słowa nie dziękując nawet chłopakowi, który chciał jej pomóc. Ale trudno. Szczerze miała nadzieje, że go więcej nie spotka.
Po dotarciu do swojego dormu dziewczyna usiadła na swoim łóżku i całkowicie się uspokoiła, podczas gdy świat wokół niej zaczął się rozmazywać. Po chwili była tylko ciemność. Żadnych ludzi i dźwięków. Tylko dusza unosząca się w całkowitej pustce. Susan zastanawiała się czasem czy to się dzieje po śmierci. Jeśli tak, to umieranie nie było takie złe. A jednak bała się go. Gdyby się go nie bała, to nie bałaby się niczego. Wypadków, pożarów, ludzi i wszystkiego innego co stanowiło zagrożenie. Przecież wszystko prowadziłoby do spokoju absolutnego. To czemu się bała? Bo gdyby umarła, to z przeczuciem, że jej życie było bezwartościowe. Chciała zrobić coś, dzięki czemu udowodniłaby sobie, że może zmienić coś w świecie, chociaż trochę. Ale nie wiedziała jak, przez co czasami zadawała sobie pytanie: czy jej życie faktycznie nic nie znaczy? Nikogo nie obchodziło, czy żyje, czy jest martwa. Zawsze czuła, że jest sama. Ojciec opuścił ją gdy była niemowlem, matka była jej wrogiem, krewni nie chcieli z nią mieć nic wspólnego, a dla nauczycieli była tylko statystyką. Pociechą było dla niej to, że przynajmniej nikt jej nie kontrolował. Tylko, że przez to musiała podejmować wszystkie życiowe decyzje całkowicie sama. Nie miała nikogo kto by ją pokierował, tak by została dobrym członkiem społeczeństwa. Miała przecież tylko 16 lat. W tym wieku powinna być lekkomyślna. Ale nie mogła sobie na to pozwolić.
Następnego poranka miała szkołę. Budzik zadzwonił, co oznaczało, że musi zacząć dzień, czy tego chce, czy nie. Cassandra otworzyła oczy. Było wyjątkowo wcześnie, ale miała dodatkowe zajęcia z filozofii. Wstała więc i ubrała się. Po zjedzeniu śniadania, wzięła szybko torbę do ręki i wyszła z internatu. Po chwili wtopiła w tłum uczniów, którzy również mieli poranne lekcje. Dotarła do klasy i usiadła cicho na końcu sali. Następne dwie godziny spędziła na słuchaniu debaty „Czy należy karać śmiercią za najcięższe zbrodnie?”. Był to ciekawy temat. Z jednej strony hipokryzją byłoby karanie odebraniem życia za odebranie życia. Ale z drugiej strony, świat mógłby stać się lepszym miejscem gdyby źli ludzie by nie istnieli. Ale to nasuwa pytanie: Czy jest coś takiego jak zły człowiek? Przecież wszyscy popełniają pozytywne i negatywne czyny. Kto osądza czy człowiek jest zły czy dobry? A jednak No wierzyła, że są ludzie, którzy nie zasługują na życie. Jej matka to najlepszy przykład. Lekcja zakończyła się na jakimś neutralnym stwierdzeniu, które nie przyznawało racji żadnej ze stron. Susan wyszła na korytarz. Następną lekcją była mowa publiczna. Oczywiście nie miała zamiar na nią iść. Napisze potem maila do nauczycielki, że bolał ją brzuch. Na dzisiaj wystarczy, ale będzie musiała znaleźć jakąś lepszą wymówkę. Szła właśnie do wyjścia, gdy chłopak, na którego wczoraj wpadła podszedł do niej.
- Siema – przywitał się. – Trzymasz się po wczoraj?
Wspaniale. Tego jej jeszcze było trzeba. Musiała coś odpowiedzieć, by zostawił ją w spokoju. Chciała tylko ominąć mowę publiczną (T-T). Zebrała w sobie całą swoją odwagę (która zawsze była prawie zerowa), by wydobyć z siebie głos.
- Tak – zdała sobie sprawę jak cicho mówi, ale nie dała rady głośniej.
- To dobrze – odpowiedział. Po chwili zdał sobie sprawę, że się nie przedstawił – Jestem Zac.
- Wszyscy mówią mi No – mówiąc to zdanie powiedziała więcej słów, niż w ostatnie sześć miesięcy łącznie.
Dotarli do drabiny prowadzącej na dach. Dzwonek zadzwonił, a korytarz zaczął się opróżniać.
- Wychodzisz? – zapytał Zac. Dla niego lekcje się dopiero miały zacząć.
Cassandra przytaknęła. Nie wyglądała na osobę, która by wagarowała, ale mowa publiczna to wyjątek.
- Też mi się nie chce siedzieć w klasie – powiedział. – Mogę iść z tobą?
Susan wskazała na drabinę co oznaczało zgodę. Nie dlatego, że chciała żeby tam był, ale bała się powiedzieć nie.  

<Zac?>
Podliczone

20 sierpnia 2020

Od Aleksandra cd. Viktora

Final proof that Morozova has a heart

I stand amid the roar
Of a surf-tormented shore,
And I hold within my hand
Grains of the golden sand-
How few!


18 sierpnia, 16:10

- Teraz masz na imię Asaim. Pochodzisz z wioski za morzem. Twój ojciec trudnił się rybołówstwem, a ja byłam tamtejszą szwaczką. Zapamiętałeś?
- Tak, mamo. Dlaczego nie możemy się zatrzymać tam na dłużej? Chociaż na miesiąc!
- Dobrze to rozumiesz, już ci to tłumaczyłam.
- ...ale oni są griszami, tak jak my. Jedyna różnica polega na tym, że...
- Synu - mordercze spojrzenie wysokiej postaci, która przystanęła, żeby się do niego odwrócić, miało zakończyć wszelką dyskusję.
   I skończyło. Problem polegał na tym, że trzynastoletni chłopiec tak czy siak zamierzał złamać wiele obietnic...
  Pamiętał, jak wtedy wydawało mu się, iż przechytrzy Baghrę. Tamtejsze dzieci były tym, czego potrzebował. Przecież tak szybko się dogadali. Tak łatwo szło im żartowanie. Uwielbiał spędzać z nimi czas. Nawet ich zdrada nie złamała tego dziecięcego serca. Przez wiele kolejnych lat żył w przekonaniu, iż po prostu byli nieodpowiedni. Na pewno znajdzie się ktoś, kto go w końcu zrozumie, nie będąc jednym z nich. To nie było przecież aż tak trudne, tym bardziej, że z łatwością mogli się bronić przed zabójcami griszów, a takich oni wszyscy potrzebowali.

Od Aleksandra cd. Viktora - Grupa 1


From childhood’s hour I have not been
As others were—I have not seen
As others saw—I could not bring
My passions from a common spring—


15 sierpnia

  Otrzepał z kurzu połacie płaszcza, jakby faktycznie znajdowało się go tam dużo. Mógłby użyć do tego swoich zdolności magicznych, co z pewnością by uczynił w samotności lub obecności tych, jakim wyjątkowo "ufał". Ciężko było to jednak nazwać pełnoprawnym zaufaniem, skoro ich sprawdzał, podpuszczał oraz testował, na co o dziwo się godzili. Do tej pory go zastanawiało, dlaczego? Kiedy dokładnie do Nikołaja dotrze ta mroczna prawda o jego prawdziwej, nie do końca chcianej przez wszystkich naturze? Niekiedy miewał wrażenie, że powinien im przypominać, z kim mieli do czynienia. Być może tak wspaniale odgrywa rolę zwykłego biznesmena, iż rozmywa to obraz socjopatycznego griszy? 
  Nigdy jednak nie odczuł czegoś takiego od Viktora. Ten osobnik zawsze spoglądał na niego tak samo - w oczekiwaniu. W jego obecności nie czuł się tak dziwny, odmienny oraz niepasujący do społeczeństwa, jak tego doświadczał przez setki lat. Byli podobni. Podejmowali decyzje, nawet te niewygodne w oparciu o to, co było najlepsze, a nie jedynie trochę bardziej lub mniej dla nich dobre. Tak samo ich to nie satysfakcjonowało ani nie służyło interesom. Zawarty sojusz w związku z działalnością firmy Relow trwał w najlepsze, a potrzeba omówienia osobiście niektórych informacji, najlepiej przekazywanych właśnie ustnie - nadal się sprawdzała lepiej, niż elektronicznie. Te słowa mógł ukraść jedynie wiatr dmuchający w szczeliny nowo powstającej budowli, otaczający rusztowania i nikt więcej. Obiekt górował nieznacznie ponad Santa Monicą. Odległy szum fal działał kojąco na zmysły, nieco je uspokajając.
- Dowiedziałeś się czegoś nowego? - Aleksander nigdy nie zaczynał od formalnych powitań na osobności, nie chcąc tracić na ceremoniały czasu.

18 sierpnia 2020

Od Zaca CD Denver

Wyśmiałem go słysząc to co powiedział. Popatrzył na mnie, a ja czując jego mordercze spojrzenie postanowiłem go skontrować.
- Schody? Ile ty masz lat? Dwanaście? - oj czułem, że stąpam po cienkim lodzie. -  Pierwsze primo, gdybym spadł ze schodów najprawdopodobniej zadzwoniłbym po karetkę - czułem jak pode mną pęka. - Drugie primo, to najbanalniejsza wymówka jaką słyszałem - posłałem mu wredny uśmieszek powoli wysiadając z samochodu. Kiedy zamknąłem drzwi pochyliłem się jeszcze przy otwartej szybie. - Nie jestem konfidentem ale pokusa zrobienia ci na złość po tym co usłyszałem jest tak obrzydliwie silna, że będę musiał zapierać się rękami i nogami żeby nie pójść na komisariat - pomachałem mu na pożegnanie i ledwo idąc ruszyłem w stronę wejścia do szpitala. Siedząc w poczekalni uświadomiłem sobie, że moja deska leży gdzieś tam na ulicy. Zestresowany, że ktoś może ją zabrać zacząłem szukać po kieszeniach telefonu. I co? Gówno. Nie ma. Albo został na miejscu wypadku albo w samochodzie pana "nIe IdŹ nA pOlIcJe".

Wypisali mnie jeszcze tego samego dnia. Oczywiście ręka w gipsie. Do domu wróciłem z kochaną mamusią, która oczywiście zirytowana była faktem, że znowu zrobiłem sobie kuku na desce. Oj jak ona jej nienawidzi.
- Mogę pożyczyć telefon? - zapytałem i nie czekając na odpowiedź wybrałem swój numer. Chwilę czekałem ale w końcu ktoś odebrał.
- W końcu - oj tak usłyszałem zirytowany głos mojego nowego przyjaciela.
- Chciałbym tylko poinformować cię, że sprawa została skierowana do sądu.
- Mówiłem żebyś nie szedł - warknął na co zaśmiałem się do słuchawki.
- Nie no weź wyluzuj. Nigdzie nie byłem ale chcę odzyskać telefon. Możemy na zgodę zapalić jakieś 420.
- Zac wiem czym jest 420 - mama zaczęła coś tam gadać w tle ale zbyłem ją gestem ręki żeby dała mi spokój i nie wtrącała się w rozmowę dorosłych.
- Chyba, że pójdziesz z tym na psy. To nie - uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Gdzie mam ci go przynieść? - zastanowiłem się chwilę. Nie miałem pomysłu ale uświadomiłem sobie, że mamusia wyjeżdża dzisiaj w delegację.
- Wyślę ci adres - rozłączyłem się i wysłałem mu wiadomość z dokładnym miejscem zamieszkania.

Następnego dnia rano byłem już w domu sam. Moja kochana rodzicielka wyjechała w trasę, a ja mogłem robić co tylko chcę. Pierwsze co zrobiłem, to z części pieniędzy, które mi zostawiła kupiłem nową deskę. Niestety byłem świadomy, że o odzyskaniu starej mogłem zapomnieć. Ze znalazcą telefonu umówiłem się na wieczór. Upewniłem się, że w mojej tajnej skrytce dalej jest towar. Widząc i czując cudowny zapach zielska nie ukrywam, skusiłem się na jednego, malutkiego blancika. Resztę dnia spędziłem na sofie w salonie oglądając seriale i jedząc czipsy. Żyć nie umierać. Musiałem odpocząć przed imprezą, kameralną rzecz jasna, którą planowałem urządzić z moimi braćmi z innej matki.
Wieczór nastał dość szybko i nawet nie zdążyłem się ogarnąć przed przyjściem nieznajomego. Otworzyłem mu drzwi w szortach i czarnej, zdecydowanie za dużej bluzie.
- No co tam - uśmiechnąłem się w palcach trzymając skręta. Podsunął mi telefon. - Najs. Brakowało mi go.
- Jak ręka?
- Gituwa. Wejdziesz na to pokojowe 420? - uśmiechnąłem się podsuwając mu blanta. - Wiem, że się skusisz. Każdy by się skusił na darmowe jaranie - zaśmiałem się i oczekiwałem na odpowiedź. Gdzieś w tle usłyszeliśmy dzwoneczek z obroży Rickiego, który powoli zbliżał się do drzwi. - Nie nie nie. Nawet nie próbuj. Nie będę cię szukał - zablokowałem mu dalszą drogę nogą. - Szybka decyzja - mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem mężczyzny.

<Denv?>
Podliczone

Od Zaca Cd Cassandra

- Kurwa mój nos - jęknąłem czując krew spływającą po ustach. Szybko jednak przestałem interesować się sobą. Widząc skuloną dziewczynę, która totalnie straciła kontakt z rzeczywistością szybko się ogarnąłem. Widziałem co jej jest. Swego czasu, po śmierci ojca też miałem problemy z atakami paniki. Okropna przypadłość ale wyszedłem z tego i mam się dobrze. Wracając do biednej szatynki, wyciągnąłem z plecaka worek, z którego wysypałem zakupy. Wrzuciłem je luzem do torby i podsunąłem plastikową torebkę dziewczynie. - Oddychaj. Spokojnie. Wszystko jest dobrze. Bez stresu. Czill i utopia - dłuższą chwilę zajęło jej uporanie się ze stresem ale finalnie jej oddech się uspokoił. Popatrzyła na mnie, w zabójczo szybkim tempie zebrała swoje rzeczy i odeszła totalnie mnie ignorując. - Spoko, nie ma sprawy. Polecam się na przyszłość! - miło, że chociaż podziękowała. I jak to się stało, że mój nos jest w stanie krytycznym, a jej nic kompletnie nic się nie stało. Bez sensu.

Siedziałem w swoim pokoju z laptopem na kolanach usiłując stworzyć jakąś muzykę. W ustach trzymałem skręta, którego co chwila wciągałem z nadzieją, że przyniesie mi natchnienie. 
- Ja jebie - mruknąłem po raz kolejny usuwając kilkanaście sekund bitu, który nie spełnił moich oczekiwań. Kot leżący obok mnie mruczał tak głośno, że brzmiało to jak chrapanie. Pogłaskałem go po głowie licząc na to, że trochę go uciszę. Podziałało ale niestety nie na długo.
- ZAC! - głos matki i jej stanowcze kroki stawiane po schodach sprawiły, że momentalnie podniosłem się na równe nogi o mały włos nie zrzucając laptopa na podłogę. Szybko otworzyłem okno, żeby trochę wywietrzyć i wyrzuciłem przez nie moje źródło natchnienia. Usiadłem przy biurku i próbowałem udawać skupionego na zadaniach z fizyki. Kobieta, wulkan energii, prawdziwa lwica wkroczyła do mojego pokoju z impetem. - W skali od jeden do dziesięć jak bardzo przesrane ma mój syn? - wiedziałem, że to pytanie retoryczne ale mimo to na nie odpowiedziałem.
- Jest wzorowym dzieckiem więc nie ma? - w jej oczach widziałem furię, którą spowodował jakiś papierek ze szkoły. Jasna dupa. 
- Masz szlaban. Zapominasz o znajomych na najbliższe dwa tygodnie. Laptopa i telefon też oddajesz - wyciągnęła dłoń w moją stronę. Podniosłem się z krzesła. 
- O nie nie. Nie ma takiej opcji. Jestem dorosły i nie dam się tak traktować - mruknąłem stanowczo. 
- Synu ale ty nie masz prawa głosu. Mieszkasz pod moim dachem i będziesz robił co mówię. Dawaj - pokręciłem głową. 
- Oddam laptopa ale o telefonie zapomnij. Pójdź ze mną na kompromis - zastanawiała się nad tym dłuższą chwilę aż finalnie zmiękła.
- Dobra. Daję ci dwa tygodnie. Zakaz spotykania się ze znajomymi po szkole. Masz poprawić oceny bo w przeciwnym razie możesz zapomnieć o kieszonkowym. Wiesz co za tym idzie?
- Nowa deska - burknąłem obrażony na co ta się zaśmiała.
- Nowa deska! - krzyknęła triumfalnie i wyszła z pokoju zadowolona z siebie. Kocham ją ale czasami przesadza. Przecież szkoła nie jest aż tak ważna, zwłaszcza, że planuję karierę muzyka i będę zarabiał grube miliony. Ewentualnie tysiące jeśli to nie wypali i zostanę tatuażystą. 

Następnego dnia w szkole spotkałem się z moją cudowną ekipą. Stali przy mojej szafce czekając najprawdopodobniej na moją osobę.
- Dziesięć minut przed czasem? Nowy rekord - Finnic zaśmiał się poprawiając blond czuprynkę opadającą na jego czoło. 
- W chuj śmieszne. Wczoraj matka dała mi szlaban także zapomnijcie, że wychodzę gdzieś po szkole. Muszę zabajerować Polly żeby dała mi poprawić kilka sprawdzianów. Boże marzę o tym żeby się już wyprowadzić. Skończy się gadanie: DOPÓKI MIESZKASZ POD MOIM DACHEM MAM NAD TOBĄ KONTROLĘ - oczwyiście moi kochani przyjaciele postanowili mnie wyśmiać. Niestety mi do śmiechu nie było, ponieważ wiedziałem, że kto jak kto ale kiedy coś zdenerwuje moją cudowną rodzicielkę potrafi być naprawdę okrutna. 
- Przejebane jest to życie byku - zignorowałem go. W oczy rzuciła mi się postać dziewczyny, na którą wpadłem. 
- Dobra widzimy się później - olałem ich i podszedłem do niej .Byłem ciekawy czy wszystko już dobrze i jakoś się trzyma. - Siema - podbiegłem i wyrównałem z nią krok. - Trzymasz się po wczoraj? 

<Cass?>
Podliczone

Od Denvera CD Zaca

Nie widziałem czemu zgodziłem się na zakupy. Nienawidzę ich. Może przekonał mnie fakt, że po tym pojedziemy zjeść coś na mieście. Kocham fast food i różnorakie restauracje, nawet nie chciało mi się gotować, z resztą mojej siostrze pewnie też nie. 
- Boże, skąd mam wiedzieć co w tej porze roku jest ikoną mody a co nie?- jęknąłem, zamęczany ciągłymi pytaniami siostry i jej przyjaciółki, którą niestety zabrała ze sobą. Nie to że za nią nie przepadam...nie no. Nie przepadam. A nawet, szczerze mówiąc, nie lubię jej. Nie wiem o co chodzi, może o jej charakter, może o sposób bycia, a może i o to że nie ma dobrego wpływu na moją Haven. A jak wiadomo, starszy brat powinien dbać o siostrę. A ta jej koleżaneczka mi nie ułatwia tego zadania...- Mógłbym już iść zjeść? Dojdziecie do mnie.
- Dev, nie tak. To proste pytanie było. Różowa czy czarna?- Hav Przyłożyła do siebie dwie, dosyć skąpe topy.
- Ty nawet takich rzeczy nie nosisz.- Złapałem się za głowę, spotykając się z jej zasmuconym spojrzeniem. No tak, stara się na siłę dopasować. W czasie gdy jej towarzyszka wyszła ze swojej przebieralni z tym samym topem w kolorze różowym, uśmiechnąłem się i stanowczym tonem powiedziałem:
- Wyglądasz ślicznie w każdym kolorze. Ale różowy zdecydowanie podkreśla twoje oczy i figurę- Haven, bardzo zadowolona z moich słów, od razu pognała do kasy. Natomiast druga dziewczyna, od razu zamiast różowego ubioru, zdecydowała się na czerń. Przewracając oczami, pognałem za nimi, trzymając już chyba z pięć siatek z różnych sklepów. Chyba tylko dla tego chciały bym z nim poszedł...Nie ma to jak być darmową siłą roboczą. Wtedy, wpadłem na pewien pomysł. - Hav, pójdę zanieść wasze rzeczy i wpadnę do zoologicznego po jedzenie dla Ivri, a wy zdecydujcie gdzie jemy.- Już zacząłem powoli iść w kierunku wyjścia, z nadzieją że nie spotkam się z odmową.
- No dobra, ale wróć potem do nas.- Na moje szczęście, zgodziła się od razu. Wziąłem jeszcze kolejne siatki z wybranymi przez dziewczyny rzeczami i kierowałem się na podziemny parking. Kiedy już zobaczyłem moją jedyną miłość, humor od razu mi się poprawił. Schowałem wszystko do bagażnika i zasiadłem na miejscu kierowcy. Za każdym razem czuję radość kiedy mogę choć chwilę pokierować tym cackiem, w zasadzie od momentu w którym ją kupiłem. Wyjechałem spokojnie z parkingu, wpisując w GPS ulicę na której znajduje się najlepiej wyposażony w mieście sklep zoologiczny. Zawsze to w nim zamawiam specjalną karmę dla mojej kotki, o którą dbam jak o własne dziecko. Moja droga mijała w przyjemnej atmosferze, zwłaszcza że towarzyszyło mi radio grające moje ulubione utwory. No tak...tylko na dosłownie sekundę spojrzałem na telefon wskazujący mi drogę, kiedy nagle przed oczami pojawiła mi się postać wpadająca tuż pod koła mojego Camaro. Nie zdążyłem nawet zareagować, dobrze że akurat jechałem dosyć wolno. 
- Kurwa- walnąłem pięścią w kierownicę, po czym szybko zgasiłem silnik, zaciągnąłem ręczny, otworzyłem drzwi i podbiegłem do poszkodowanego.- Co ty odpierdalasz? - syknąłem do niego, zniżając się.- Nic ci nie jest?- Spytałem, oglądając czy przypadkiem nie zranił się za bardzo. Chłopak, jak zdążyłem spostrzec, trzymał się za bolącą rękę. Przechodnie zaczęli się gromadzić obok...Chyba czas się zabrać. Jednak nie mogłem go tak zostawić. Nie zważając na to czyja to była wina, zaproponowałem żeby zabrać go do pobliskiego szpitala. Jeśli to coś poważnego, lepiej będzie się tym zająć. Z początku odmawiał, ale ból był na tyle silny że bez przeszkód dał mi się zaciągnąć do samochodu. Miał trochę poturbowaną twarz, a z jednej z ran sączyła się krew. Ten zapach od razu sprawił, że zasłoniłem nos bluzą. Dałem mu jakąś koszulkę z tylnego siedzenia by ją przyłożył, po czym skupiłem się na drodze. Na szczęście ludzie się rozeszli. 
W trakcie jazdy, nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Starałem się być na miejscu jak najszybciej, nie musząc prowadzić żadnych zbędnych konwersacji. Jedynie przy wysiadaniu stanowczo powiedziałem:
-jakby co, wywróciłeś się na schodach. - spojrzałem na niego kątem oka. Nie wyglądał na przekonanego. - Słuchaj, ani mi ani tobie nie przydadzą się problemy i policja na karku.- Zatrzymałem się na parkingu, chwilę jeszcze czekając na jego odpowiedź.

Zac? 
Podliczone

17 sierpnia 2020

Od Viktora cd. Aleksandra


Forget everything you saw. Pretend that nothing actually happened.


12 sierpnia

Viktor wyszedł z opuszczonej fabryki, gdzie chwilę wcześniej rozmawiał z założycielem Life Foundation. Nadal myślał o tej konwersacji. Zwykle pracował sam. Albo z ludźmi którymi manipulował. Można by powiedzieć, że wtedy nadal pracował sam, bo oni robili co każe. Działo się tak dlatego, bo wiedział, że jeśli nimi nie pokieruje, oni wszystko zrujnują. Z Aleksandrem było inaczej. Widział, że ma plan. Taki, który osiągnie sukces. W pewnym momencie podczas ich rozmowy, Sokołow zaczął czytać jego myśli. Często to robił, bo w taki sposób był w stanie wyciągnąć z ludzi to czego nie mówili. Oczywiście wiedział, że Morozova nie jest zwykłym człowiekiem, ale niczego mu to nie zmieniało. Jednak zaintrygowała go jego opinia o nim. Każda osoba z którą kiedykolwiek rozmawiał bała się go. Czasami było to bardzo widoczne, a czasami ukryte w głębi duszy. Ale Aleksander się nie bał. To była dla dwudziestolatka nowość. Mężczyzna chciał skorzystać z jego mocy, a jednocześnie zniszczyć Relow za niego. Można by to nazwać wzajemnym odwalaniem brudnej roboty, jako że każdy nazywa „brudną robotą” coś innego. Viktor zrozumiał to w latach spędzonych w Los Ageles. To co było dla innych ludzi trudne, było dla niego łatwe. I na odwrót. W tym przypadku było tak samo. On miał za zadanie oszukiwać, by zdobywać informacje, a to robił najlepiej. Wiedział też, że Aleksander nie będzie miał problemu z zakończeniem Relow. Jednak by to osiągnąć potrzebował wiedzieć. Czego? Wszystkiego. I to miał zamiar mu dać.
Po powrocie do swojego apartamentu postanowił dokładnie obmyślić plan. Wiedział, że musi poznać firmę od środka. A do tego doprowadzi go jeden z założycieli. Miał w bazie danych plan dnia Morley Perel i miejsca w których będzie ona przebywać w danych godzinach. Posiadał też dostęp do jej prywatnego numeru i social mediów. Zaczął to skanować. Słowem klucz było „chcę”/ „pragnę”. Była to podstawa manipulacji. Przekonanie osoby, że można dać jej to czego chce z całego serca. Wtedy ludzie ulegają. Wyników było mnóstwo. Jednak część z nich odnosiła się do czasowych pragnień (jedzenia, snu). Nie o to mu chodziło. Szukał dalej. Wtedy zauważył patern wielu wysyłanych przez Perel wiadomości. „Miłość”. Viktor roześmiał się. To było oczywiste. Ludzie szukają tego całe życie. Żałosne. Ale jeśli to dowiedzie go do Relow, to warto. Następną chwilę zajęło programowanie sztucznej inteligencji, która prowadziłaby rozmowę tekstową z Morley. Założył dla niej profil na jednej z aplikacji randkowych, do których należała Perel. Czekał chwilę, gdy pojawił mu się z nią czat. Dalej musiał tylko zdecydować się gdzie ją spotka, a jego program AI załatwi spotkanie. Oczywiście popisze z nią na początku, ale biorąc pod uwagę, że odpowie na wszystkie jej pytania, w sposób w jaki chciałaby by jej odpowiedziano, na pewno dojdzie do spotkania. Był stworzony na podstawie jej ideałów. A przynajmniej tych, które wymieniała w wiadomościach do swoich przyjaciółek. Już po kilkunastu minutach to Morley zaproponowała spotkanie następnego dnia, o czwartej po południu, w kawiarni niedaleko biura Relow. 
      


13 sierpnia
Paloma Cafe była małą kawiarnią, niezbyt znaną, ale bardzo starą. Przy jednym ze stolików koło okna siedział blondyn z okularami przeciwsłonecznymi i zarostem. Miał przed sobą komputer i kubek cappuccino. Nie miał zamiaru go pić, ale zamówił go by nie wyglądać podejrzanie. Było trzy minuty po czwartej. Nagle do pomieszczenia weszła specyficzna brunetka. Podeszła do lady, gdzie pracowniczka kawiarni wskazała jej na stolik mężczyzny. Morley usiadła naprzeciwko nieznajomego, który odłożył laptopa.
- Witam, jestem Jake Laped – przedstawił się fałszywym nazwiskiem Viktor.
- Cześć! – odpowiedziała entuzjastycznie dziewczyna. – Cieszę się, że się spotykamy.
- Ja też – odpowiedział. I mówił prawdę. Tylko, że jego „radość” wynikała z innych powodów.
- Tylko mówię: zwykle nie spotykam się z ludźmi tak wcześnie. – Morley nerwowo się wyjaśniała. – Żebym nie wyszła na...
- Może mi pani ufać ­– przerwał jej. – Nie mam zamiaru pani skrzywdzić – nawiązał kontakt wzrokowy tylko na chwilę, ale tyle wystarczyło by ją zahipnotyzować. – Teraz: proszę zaprowadzić mnie do swojego mieszkania.
Morley zgodziła się. Szczerze mówiąc to nie mogła odmówić. Viktor kontrolował jej myśli. Dzięki temu Morley zachowywała się naturalnie, robiąc co on chce.
Mieszkanie Morley było przeciętnej wielkości, a jednak o wiele mniejsze od apartamentu Viktora. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie. „Jake” zaczął zadawać pytania odnośnie Relow.
- Kto był właścicielem całego pomysłu? – zapytał. – Mówię o nielegalnej sprzedaży danych.
- Sprzedaży danych? Nic o tym nie wiem – nie kłamała. Perel była tylko odpowiedzialna za marketing firmy. Nie miała informacji których on chce, ale mogła go do nich doprowadzić.
- Nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem – odparł Sokołow. – Wyobraź sobie więc taką sytuację: chcę dostać się do biura Relow. Co mnie powstrzymuje?
- Bezpieczeństwo to dla nas priorytet. By otworzyć jakiekolwiek drzwi potrzebny jest skan tęczówki, palca, dowodu osobistego i wprowadzenie kodu. Ale to nie jest największą przeszkodą. Wystarczyłoby odłączyć budynek od prądu i uszkodzić zapasowy generator. Naszych głównych serwerów strzeże coś znacznie gorszego. A raczej ktoś.
Viktorowi nie spodobały się te słowa. Jeśli człowiek jest uznawany za największą obronę obiektu z setkami elektrycznych zabezpieczeń, nie było możliwości, że był to zwykły ochroniarz.
- Było kilka osób, które sądziły, że go widziały – kontynuowała Morley. – Mówili coś o oślepiającym świetle i manipulowaniem nim. Inni sądzą, że było ich więcej. Spotkałam kiedyś mężczyznę, który krzyczał o czarodzieju ziemi, czy czymś podobnym. Wylądował w szpitalu psychiatrycznym. Wiele moich pracowników wierzy, że to magia. Ale nie ja.
„Niesłusznie” pomyślał Sokołow. Przecież znał Aleksandra. Wiedział też, że nie był on jedyny. Czy było możliwe, że Relow ma po swojej stronie takich jak on? Nie mógł tego wykluczyć. Wiedział już, że Relow nie jest jedną z tych firm, które niszczy w trzydzieści minut. Dlatego potrzebny był mu Morozova. Viktor nie lubił magii, a on był griszą. Wiedział jak walczyć z kimkolwiek był ten kto bronił wrogiej korporacji. Miał też swoją drużynę.
- Dziękuję za informację – wyjął z kieszeni coś, co przypominało strzykawkę. – Umieszczę teraz na pani ciele urządzenia, dzięki którym będę mógł widzieć i słyszeć wszystko co się wokół pani dzieje.
Były one nie większe od ziarenka piasku i zrastały się ze skórą, przez co były niewykrywalne. Viktor wstrzyknął kilka Perel. Na koniec upewnił się, by kobieta pamiętała to spotkanie jako miłą randkę z mężczyzną poznanym w internecie, a nie przesłuchanie.
14 sierpnia

Viktor wrócił z biura, po całym dniu pracy. Nie miał ochoty na tworzenie projektów lub czytanie książek. Było już ciemno. Postanowił usiąść do pianina. Było to jego hobby i sposób na wyrzucenie z siebie resztek uczuć. Zaczął grać melodię zarejestrowaną w jego mózgu. Palce same zaczęły się poruszać. Viktor odpłynął myślami. Gdzie? Do przeszłości. Jego „dzieciństwa”. Przypomniał sobie Syberię. Twarze ludzi, którzy wyrywali mu części ciała, by zastąpić je czymś lepszym, silniejszym. Swój nieskończony ból. Normalni ludzie by go nie przeżyli. Muzyka z każdą sekundą przyśpieszała. A Viktor odtwarzał w głowie wszystkie lekcje walki, które często kończyły się nim leżącym na ziemi, pokonanym. Opór swojego mózgu, gdy instalowali mu tysiące języków i encyklopedii. Płakanie do snu. Wykończenie umysłowe. Problemem dla Viktora nie było ciało lecz psychika. Pamiętał gdy próbował popełnić samobójstwo, ale mu się to nie udało. Wtedy zrozumiał, jak trudno go zabić. Błagał o śmierć. Nie dostał jej. Jego wychowawcy trenowali jego lojalność, poprzez kazanie popełniania czynów, które obciążały jego sumienie. Po miesiącach tego wszystkiego jego człowieczeństwo zniknęło. Stracił duszę ludzką. Uderzył mocniej w klawisze na myśl o tej chwili. Uczucia opuściły ciało chłopca jak i moralność. Od tamtej pory nie przegrał żadnej walki, podporządkował się systemowi, nie wahał się zabijać. Zamiast czuć strach, siał go. Stał się obojętny na ludzkie życie, morderczy. Psycholodzy mówili, że ma osobowość dyssocialną. Z wiekiem nauczył się to kontrolować.
Zakończył utwór i wstał. Przez jego głowę przemknęła myśl: czy naprawdę jest opanowany? Co jeśli pewnego dnia nie wytrzyma? Ludzie byliby przerażeni. Viktor zezłościł się na tę część siebie, która o tym pomyślała. Żądzy krwi pozbył się już wiele lat temu. Wiedział, że nie należał do społeczeństwa. Ale było potrzebne, nawet jeśli nie zgadzał się z jego normami.
Skupił się na teraźniejszości. Aleksander wyznaczył miejsce ich następnego spotkania: budynek w okolicach Santa Monica.
<Aleksander?>
Podliczone