20 lutego 2020

Od MJ CD Marcus

– Iść z tobą czy poradzisz sobie sama kosmitko? - rzuciłam mu złowrogie spojrzenie.
– Chodź ze mną łamaczu kobiecych nosów- wysiadałam z samochodu. - Wiesz z czym mi się to kojarzy? Był kiedyś taki mem „mój syn będzie łamał waszym synom serca, a córkom szczęki” - widząc jego bardzo niezadowoloną minę wybuchnęłam śmiechem. - Przepraszam. Proszę nie bij - zasłoniłam twarz rękami w żartach.
– Przysięgam, prosisz się o to od kiedy się poznaliśmy -  na samą myśl o tym, że mój nos mógłby skończyć w takim stanie jak ręka przeszły mnie ciarki. Przecież z niego nic by nie zostało. Totalna miazga.
– A właśnie. Nic nie wspomniałeś o - pokazałam mu gips i zaprezentowała go jak hostessa w teleturnieju. - Mam talent, nieprawdaż? Chyba zrobie sobie taki tatuaż na nodze. Albo może na szyi - patrzył na mnie jak zawiedziona matka na swoje dziecko, które właśnie zrobiło coś bardzo głupiego. - No co? 
– Nic nic. Będą do ciebie pasować. I tak wyglądasz jak kryminalistka - wzruszył ramionami wchodząc przodem na klatkę. 
– O boże mówisz jak stare baby - przewróciłam oczami. - Dziarki są super. Możesz wyrazić siebie i być inny niż wszyscy - spojrzałam na niego. - No w sumie ty już jesteś - rozmowę przerwała nam sąsiadka, która stała pod drzwiami z zakupami. 
– Ohoho! W końcu sobie kawalera znalazłaś? - z tego co zauważyłam nie miała okularów, wiec zapewne rozpoznała mnie po głosie i zarysie sylwetki.
– Tak jest! 
– To wpadnijcie na herbatkę! - kochana staruszka szukała kluczy żeby otworzyć drzwi. Podeszłam do niej i trochę z tym pomogłam. Otworzyłam jej drzwi.
– Innym razem. Trochę się dzisiaj spieszymy - pomogłam jej na szybko wnieść zakupy do mieszkania. - I proszę nie zapominać o okularach bo bez nich jest pani ślepa jak kret. Miłego dnia! - pożegnałam ją i zamknęłam za sobą drzwi. - Boże jak ja ją uwielbiam. Jest dla mnie jak babcia. Nie patrz tak na mnie - zaśmiałam się kiedy zobaczyłam, że patrzy na mnie ze zdziwieniem.
– Nigdy w życiu nie powiedziałbym, że jesteś typem osoby pomagającym staruszkom - weszliśmy do mojego mieszkania, które dzięki Bogu było puste. Na podłodze dalej były ślady krwi, których ojciec nawet nie przetarł. 
– Nie oceniaj książki po okładce - pogroziłam mu palcem. Zaprowadziłam go do sypialni, w której jak zawsze panował „artystyczny nieład”. - I uważaj na podłogę - jeden zły ruch mógłby skończyć się rozbiciem kilku butelek leżących na ziemi. -
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni - mruknął. Chyba chciał to zachować dla siebie ale niestety mu nie wyszło. Nie chciało mi się z nim sprzeczać i zaczynać najprawdopodobniej bardzo nieprzyjemnej wymiany zdań więc po prostu udawałam, że tego nie usłyszałam. 
– Usiądź na łóżku i niczego nie ruszaj - wyjęłam z szafy dużą torbę i zaczęłam wrzucać do niej pierwsze lepsze ubrania z wierzchu nawet nie patrząc co to. 
– Kto to? - usłyszałam po chwili. Nie wiedząc o co mu. Chodzi odwróciłam się. Trzymał w ręce zdjęcie, na którym byłam z dawnym przyjacielem, Peterem. Jakaż ja wtedy byłam uśmiechnięta... i szczęśliwa. 
– Nikt ważny - wzruszyłam ramionami. - Przyjaźniliśmy się kiedyś.
– Dlaczego przestaliście? 
– Bo był irytujący. Bardziej niż ty. Ja wiem, że to wydaje się być niemożliwe ale to prawda - zapięłam torbę i przerzuciłam ją przez ramię. - Możemy iść - wstał i zabrał mi mój pakunek. - Poradziłabym sobie - mruknęłam.
– Nie marudź. Będę czekał w samochodzie jeśli chcesz jeszcze coś zabrać - kiedy zostałam sama mój wzrok skierował się na biurko. Zostały na nim resztki amfy. Próbowałam się powstrzymać. Bezskutecznie. Zebrałam resztki na palec i przetarłam nim zęby i dziąsła. 
– Od teraz koniec - mruknęłam do siebie. Nawet nie wiedziałam jak bardzo oszukuję samą siebie. Schowałam do plecaka kilka zeszytów, słuchawki, ładowarkę i kilka innych pierdół. Zbiegłam na dół nawet nie zamykając drzwi na klucz. Rzuciłam resztę rzeczy do bagażnika i usiadłam na miejscu pasażera. 
– Wszystko masz? - upewnił się gdyż najprawdopodobniej nie będzie chciało mu się przyjeżdżać jeszcze raz.
– Tak. W ogóle nie chwaliłeś się, że masz stalkerkę. Nie wyglądasz na playboya. To twoja była? - wszyscy wiedzą, że nienawidzę kobiet. Chyba że mówimy o mojej cudownej nibybabci. Nie ukrywam, że widok rozjebanego nosa tej pindy bardzo mnie rozbawił. Oczywiście zachowałam powagę sytuacji.
– Boże ale ty dużo gadasz - uderzył głową w kierownice kiedy staliśmy na światłach. To chyba zasługa małego pobudzacza. 
– No przepraszam bardzo ale po pierwszym dniu znajomosci chyba wiedziałeś w co się pakujesz. Mogę telefon? - wyciągnęłam do niego rękę. - Mój leży w ryżu. 
– Po co?
– No spotify mi daj - włączył aplikację i podał mi go bardzo niechętnie. 
– Tylko błagam włącz coś normalnego.
– Dobra dobra zamknij się - włączyłam „Hear me tonight”. Lubię takie klasyki. Oczywiście nie obeszło się bez disko ruchów i śpiewania. Marcus ma szczęście, że bozia obdarzyła mnie wręcz anielskim głosem. Ale ruszałam się jak kłoda... 

<Marcus?>

Od Marcusa CD MJ

Wyjeżdżając z domu do miejsca mojej pracy, byłem pewien, że spotkam się z obelgą w mą stronę z ust mojego wspólnika, który widząc moją mordę pod skórą, wręcz się cofa i nie chce ze mną gadać, bo przypominają mu się stare czasy, przez co po prostu mnie omija szerokim łukiem, pytając o coś czasami. Westchnąłem ciężko i sprawdzając przy okazji co dzieje się w świecie, w mediach społecznościowych prowadziłem forda, patrząc czasami na drogę. Na moje szczęście nie jest to bardzo ruchliwa droga, więc nie musiałem się przejmować, że zaraz zaliczę dzwona, którego chciałbym uniknąć, bo kiedy ubezpieczalnia zaśpiewa mi kwotę ubezpieczenia, jaką bym musiał zapłacić, to się w kapcie nie zmieszczę przynajmniej przez cztery miesiące, jeśli byłyby one produktywne i codziennie zgarniałbym klientów, ale to raczej mało realne w tych czasach, szczególnie, że nie jestem sam w tym biznesie, a niektórzy po prostu mają o wiele mniejsze stawki od moich, ale ja wykonuje zadanie raz i porządnie, nie to co inni, którzy próbują być perfekcjonistami wykonując polecenie enty raz z rzędu, bo coś im plan się nie ułożył. Jak dla mnie to totalna głupota, ale mniejsza z tym.
Po dobrych dwudziestu pięciu minutach, wjechałem na parking, który był jeszcze prawie pusty, a co było najlepsze? Nie było nawet Johna, który zazwyczaj jest wcześniej ode mnie. Cóż, to się chłopak zdziwi. Wzruszając mimowolnie ramionami zamknąłem pojazd, ruszając w stronę warsztatu. Przy drzwiach wyjąłem pęk kluczy i chwilę musiałem pomyśleć, który jest od czego. Jeden od garażu, kolejny od domu, milion pięćset innych kluczy od zleceniodawców, ale te chociaż były podpisane, bo gdybym ich nie podpisał stałbym przykładowo pod domem jakiegoś idioty i szukał przez dobre pół godziny klucza, aż do momentu, kiedy ten wchodziłby na klatkę schodową z zakupami.
Uśmiechnąłem się na mą myśl, w końcu odnajdując pasujący klucz. Wchodząc do środka, uderzył mnie zapach starych opon, benzyny i potu... uroczo, czyż nie?
Nie czekając, poszedłem się przebrać, po czym bez wsparcia mojego kumpla wziąłem się za robotę, gdyż nie chciałem siedzieć tutaj do nocy nad jednym gratem, więc nim ten pojawił swoje cztery litery, skończyłem remont pojazdu, jakiegoś czarnoskórego, bogatego rapera, w którym trzeba było wymienić jakąś jedną czwartą bebechów, zajeździł tego McLarena do końca, więc jedynym wyborem był mechanik albo szrot, ale kto oddaje takie fury na złom? Chociaż cofam to.. sam oddałem jeszcze pięć lat temu piękne, czarne z pomarańczowymi detalami lamborghini, ale to miało już swoje lata. Cokolwiek wymieniłem, to się pierdoliło.
***
Opierdalając się w biurze, czekałem na jakieś wieści od Johna, który co jakiś czas pytał tylko czy mamy jakieś terminy, albo czy mogę mu coś podać. Tak wyglądają z nim rozmowy, kiedy nie mam pół ryja, ale co poradzić?
Jedyne zajęcie jakie mi zostało to szperanie w internecie i przeglądanie przykładem jakiś obrazków ze słodkimi pieskami czy szopami. Właśnie.. a może by sobie tak sprawić jakiegoś zwierzaka. Zacząłem się nad tym grubiej zastanawiać, więc odepchnąłem się nogą od biurka, balansując na krawędzi krzesła, obgryzając przy okazji ołówek.
- Marcus do kurwy! - te słowa były dla mnie niczym strzał z pistoletu, przez co zamiast się przechylić do przodu, odchyliłem się jeszcze bardziej, wyrąbując się na betonową podłogę.
- Co chcesz? - powiedziałem, podnosząc się.
- Zapisuj co do ciebie mówię, a nie latasz gdzieś myślami..
- Sorry.. - westchnąłem i powróciłem do swojej pracy, która się dzisiaj niemiłosiernie ciągnęła. Męka nad męką. Na dzień dzisiejszy miałem jej kompletnie dość, a jeszcze do mojej irytacji zaczął dzwonić mi telefon, który nie ubłagalnie prosił się o chwilę uwagi.
Zerknąłem tylko na numer, który był zapisany pięknymi słowami "Ta upierdliwa 23 latka".
Nacisnąłem czerwoną słuchawkę, dając jej do zrozumienia, że nie mam ochoty z nią na żadną pogawędkę. Oczywiście na jedynym telefonie się nie zakończyło, co mnie zaczęło trochę irytować, lecz za entym razem zostawiła nagranie głosowe, które stwierdziłem, że odsłucham trochę później. Nie mam teraz na to czasu, w szczególności, że muszę podlecieć w kilka miejsc, co też nie jest moją ulubioną zabawą, bo głównie chodzi o jakieś sklepy, do których wypadałoby podjechać, szczególnie, że lodówka zaczyna świecić pustkami.
- Ja spadam, jak coś to dzwoń, a i nie kończę wcześniej bo mam taki kaprys, tylko przyszedłem godzinę wcześniej od ciebie.. nara - mruknąłem pod nosem zabierając moje rzeczy, typu telefon, kurtka czy okulary przeciwsłoneczne, gdyż na dworze, przez chmury przebija się słońce, które utrudnia kierowanie pojazdem.
***
Kiedy załatwiłem już swoje sprawy na mieście, wsiadając do samochodu, odsłuchałem tą parszywą wiadomość od tej laski, której od roku nie mogę się pozbyć. Tak się oto proszę państwa kończy kiedy masz pannę na jedną noc, a ta wyobraża sobie o wiele za dużo.
Odpalając silnik, włączyłem pocztę głosową, którą odsłuchałem.
- "Cześć Marcusik, ja chcę się z tobą spotkać, dzisiaj o siedemnastej, przyjdę do ciebie, co ty na to? Jeśli ciebie nie będzie to poczekam" - po tych słowach wyplułem prawię kawę na deskę rozdzielczą pojazdu. Boshe świnty, nie..
Wyjechałem z marketowego parkingu, przeglądając co chwilę kontakty, w poszukiwaniu numeru Mary, lecz gdy tylko wybrałem numer mogłem czekać do usranej śmierci na odebranie.
Z lekka zdenerwowany ruszyłem do domu, dzwoniąc do dziewczyny jeszcze dwa razy, ale nadal odzywała się tylko cisza, która mnie irytowała jeszcze bardziej.
Po osiemnastu minutach, stanąłem na podjeździe i z trzaskiem drzwi, wysiadłem z mustanga, aby udać się do drzwi, które okazały się być otwarte.
Wystarczyło, że wszedłem do domu, aby zobaczyć dwie dziewczyny, siedzące na kanapie.
- Wy wypierdalaj w podskokach - wskazałem na blondynę - a z tobą później pogadam.. - wskazałem na MJ.
- Marcusik, rany boskie! Kto ci to zrobił? - podeszła niebieskooka dziewoja, mająca w głowie tylko seks i randki, po czym zaczęła marać moją twarz, swoimi dłońmi z niebiańsko długimi tipsami.
- Nie powinno cię to interesować i przestań mnie dotykać - warknąłem strzelając jej palcami w nos - won stąd Trix, mówiłem ci wiele razy, że nic z tego nie będzie.. idź sobie w końcu..
- Ale... ale ja chciałam tylko spędzić z tobą czas, skarbie - zbliżyła się jeszcze bardziej, przez co wykonałem jeden krok wstecz, uderzając się w szafkę, która wisiała na ścianie.
- A ja mam to w dupie durnoto jedna. Powtarzam ci to co chwile, że masz się ode mnie odwalić i w tej chwili wychodzisz sama, albo ja cię wyprowadzę - syknąłem przez zęby.
- Jesteś okropny! - sprzedała mi liścia, przez co odwróciłem głowę w bok, starając się nie wjebać jej na oczach MJ, która oglądała ten cyrk z kanapy.
Biorąc głęboki wdech, popatrzyłem na blondynę wkurwionym wzrokiem i chwyciłem za koszulkę, którą miała na sobie, zaczynając ją wręcz targać za sobą ku wyjściu.
- Jesteś okropny, to na pewno przez tą młodą zdzirę! - krzyknęła nim, zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem, więc po prostu uruchomiła we mnie potwora, którego udało mi się kontrolować do takiego stopnia, że złamałem tylko dziewczynie nos, trafiając z pięści, a następnie niczym się nie przejmując, zajebałem jej jeszcze prawdopodobnie drzwiami, gdyż usłyszałem tylko jęknięcie.
- A teraz mogę pogadać z tobą.. - spojrzałem się na siedemnastolatkę poważnym wzrokiem. - odbiera się do cholery telefon.. dzwoniłem trzy razy..
- Wybacz, nie słyszałam, miałam włączoną muzykę.. sprzątałam tutaj trochę, a ona zjawiła się tak nagle.. - tłumaczyła.
Na jej słowa przetarłem dłońmi twarz. - Nie musiałaś, ale następnym razem po prostu miej łaskawie telefon przy sobie.. ja uniknę niepowołanych gości, a ty będziesz wiedziała przynajmniej czy możesz taką osobę wpuścić, ewentualnie zawsze możesz napisać wiadomość..
- Dobra, zrozumiałam, sorry..
Po jej słowach, upewniając się, że upierdliwa Trixi zniknęła z zasięgu moich pięści, poszedłem po zakupy, które wypakowałem w kuchni i powkładałem w odpowiednie szafki.
- Weźmiesz rzeczy od siebie, czy chcesz jechać na jakieś zakupy?
- Chyba wezmę je z domu - w jej oczach zauważyłem lekkie iskierki, gdyż tym pytaniem potwierdziłem jej ostatnie pytanie z nocy, kiedy pytała, czy może tutaj zostać.
- To chodź, podjedziemy..

***

Jadąc w ciszy, w kierunku jej mieszkania, w końcu coś mnie strzeliło, aby się odezwać, ale nie spodziewałem się, że z moich ust wyjdzie aż taka głupota.
- Nie rozumiem..
- Czego?
- Nie rozumiem, jak możesz jeść płatki z zimnym mlekiem - spojrzałem się na nią ze szczerym uśmiechem na ustach.
- Da się inaczej? To już będzie profanacja płatków!
- Najpierw płatki później CIEPŁE mleko - podkreśliłem odpowiedni wyraz.
- Chyba cię pogibało - spojrzała na mnie jakbym był niezłym ufoludkiem - pierw ZIMNE mleko, a później płatki.
- Gówno prawda, ciepłe.
- Zimnie.
- Ciepłe, nie niszcz mi dzieciństwa - zaśmiałem się, robiąc minę zbitego szczeniaka, przez co MJ, wybuchnęła śmiechem, więc w takiej atmosferze dojechaliśmy na miejsce...

MJ?
1368

19 lutego 2020

Od MJ Cd Marcus

- Potrafię zająć się sobą. Spokojnie. Powiedz mi tylko gdzie masz mleko i płatki - popatrzył na mnie trochę zdezorientowany. Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Powinnaś coś znaleźć w szafce przy lodówce - wyminęłam go i wzięłam miseczkę z umywalki. Znalazłam czekoladowe chrupki w miejscu, które mi wskazał i zalałam je mlekiem.
- Boski pokarm. Ambrozja - usiadłam przy blacie. Jedzenie lewą ręką to droga przez męki. Robienie czegokolwiek zajmuje mi dwa razy więcej czasu. - Jaki masz plan na dzisiaj? - spojrzałam na niego próbując włożyć do ust łyżkę, na której utrzymała się chociaż jedna kuleczka.
- Muszę jechać do pracy i załatwić kilka spraw na mieście - nalał sobie kawy z ekspresu do kubka. Zostawił ją do ostygnięcia, a sam skierował się w stronę łazienki. - Poradzisz sobie sama?
- Si senior. Może nie wyglądam ale wiesz, jestem już dużą dziewczynką. Zawsze myślałam, że tatuaże mnie postarzają.
- Znaczą coś, czy zrobiłaś je tak po prostu - zatrzymał się na chwilę. Odwrócony w moją stronę wbił najpierw wzrok w moją dłoń.
- No wąż jest symbolem chaosu, grzechu i szatana. Wyczytałam też gdzieś że seksu. Totalnie o mnie. Ale idąc po kolei za uchem mam dolarka - odsłoniłam włosy żeby mu pokazać. - No i zrobiłam go w sumie dlatego, że dolarki nigdy się mnie nie trzymają - złapałam dolną wargę żeby pokazać tatuaż w środku. - To znaczy... w sumie nic konkretnego. I tak niedługo się rozpłynie - zeskoczyłam z krzesła i podciągnęłam koszulkę dzięki czemu mógł zobaczyć ostatnią z moich brzydkich dziarek. - To szczęśliwa liczba. Miałam nadzieję, że jeśli będę miała ją na sobie to bozia zlituje się nade mną. Najwidoczniej powinnam wytatuować trzy szóstki - Marcus tylko kręcąc głową wszedł do łazienki. - No co? - odprowadziłam go wzrokiem mrużąc delikatnie powieki. Kiedy zniknął wróciłam do męczenia się z płatkami.

Kiedy wyszedł z domu i zostałam sama totalnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Na początku kręciłam się po nim bez celu aż w końcu położyłam się na sofie i włączyłam telewizję. Przez kilka godzin oglądałam paradokumenty wyjadając płatki z pudełka. Kiedy w końcu się znudziłam rozejrzałam się trochę. Udało mi się znaleźć markery. Czerwony, czarny i żółty. To oznaczało tylko i wyłącznie jedno... Po kilku minutach ciężkiej pracy biały, brudny gips zmienił się w wystrzałowy, superszybki megagips z płomieniami.
- Jestem pierdolonym Xzibit'em* - pochwaliłam samą siebie zadowolona z dzieła. Po skończonej robocie znowu zrobiło mi się okropnie nudno. Włączyłam sobie muzykę. Stwierdziłam, że skoro siedzę u niego na krzywy ryj to chociaż trochę ogarnę żeby na coś się przydać. W porównaniu do poprzedniego dnia miałam masę energii. Posprzątałam w kuchni, salonie i łazience cały czas śpiewając i podrygując do muzyki. - Mogłam jednak iść na ten konkurs karaoke... - westchnęłam na myśl o wygranej, która przeleciała mi obok nosa. Z transu sprzątania wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie tego. Nie zwracając uwagi, że mam na sobie jedynie koszulkę i majtki, tak nie przebrałam się jeszcze od rana, otworzyłam drzwi. Stała w nich młoda kobieta. Tak na oko po dwudziestce. Blondyna, niebieskie oczy, bardzo ładna figura. Zmierzyłam ją wzrokiem, a grymas na mojej twarzy zdecydowanie odstraszyłby każdego. - Marcusa nie ma.

<Marcus?>

*Prowadzący program Pimp My Ride.

Od Marcusa CD MJ

Kładąc się do łóżka, nie czułem się zbyt swobodnie, choć wiem, że jej nie skrzywdzę, jakoś dziwnie będzie się z nią spało. Ledwo co ją znam, przez co wolałbym już zejść na dół i rozłożyć sobie sofę. Ona by miała dla siebie więcej miejsca, nie musiałaby patrzeć na mój szpetny ryj i pewnie też lepiej by się czuła. 
Spojrzałem na nią, kiedy kończyła swoją wypowiedź, lecz gdy chciałem coś dodać przerwała mi kontynuując.
- Mogę u ciebie trochę pomieszkać? Mogę płacić jak tylko wrócę do pracy... o ile jeszcze mnie nie zwolnili - popatrzyła na mnie swoimi ładnymi ślepiami w odcieniu ciemnego brązu, wręcz błagająco.
- Eh.. mogę zastanowić się nad tym rano? - mruknąłem, kiedy moja twarz, zaczęła zapadać się w miękki puch poduszki.
- Jasne - powiedziała, uśmiechając się delikatnie.
- Dziękuję, a teraz idź spać.. albo cokolwiek innego - powiedziałem odwracając się do niej gołymi plecami, na których były widoczne lekkie siniaki, czy też otarcia.
Nie byłem jeszcze aż tak zmęczony, aby zasnąć od razu, więc myślałem nad tą całą sytuacją.
Jeśli mam pomóc jej rzucić to całe badziewie, to czeka mnie milion wyrzeczeń. Skończy się jeżdżenie po knajpach do później pory, gdzie wpuszczają osoby powyżej dwudziestego pierwszego roku życia, skończy się moje piękne życie wolnego strzelca, gdyż MJ zajmie pewnie większość mojego wolnego czasu, ale tak czy inaczej chcę jej pomóc, aby wyszła na prostą i nie błądziła. Boje się trochę tego co będzie się działo kiedy nie zobaczy narkotyków przez dłuższy czas, bo wiele razy widziałem osoby, które po rzuceniu były tak nieznośne, że po prostu z chęcią wycelowałbym bronią miedzy oczy, lecz mam nadzieję, że ta mnie nie doprowadzi do takiego zabójczego stanu.
Westchnąłem ciężko, kradnąc dziewczynie trochę więcej kołdry, aby zakryć plecy, po czym starałem się zasnąć.
Me powieki, zostały skradzione przez sen, o dość później godzinie, ponieważ moją głowę zakrzątały myśli związane z Mary, więc budząc się o godzinie szóstej, czułem się jakbym nie zmrużył nawet oka. Usiadłem na łóżku, spoglądając na dziewczynę, która spała jak zabita, więc przetarłem tylko twarz dłońmi, aby następnie wstać i iść jakoś doprowadzić się do stanu przyzwoitości, gdyż raczej dziewczyna nie była by zachwycona widokiem moich bokserek z samego rana, choć dla mnie to norma. Zazwyczaj po śniadaniu, dopiero ogarniam się na tyle, aby wychodzić z domu, więc zabrałem swoje ubrania, po czym poszedłem zniknąć w łazience.
- W coś ty się Marcus wpakował.. - popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze i widziałem tylko człowieka, który po tym skoku do wody powinien zginąć, ale na mnie jest po prostu trochę więcej rys, które będą się pewnie zarastać jakieś cztery dni. Przemyłem twarz, po czym bardziej z przyzwyczajenia, niż z musu wyszczotkowałem zęby. Nie czekając dłużej, naciągnąłem na siebie ciemną koszulkę, oraz jasne spodnie, które przyozdobiłem skórzanym paskiem. Wychodząc z pomieszczenia, przeczesałem tylko włosy dłonią i prawie wpadłem na Mary, która stała nieopodal.
- Nie musiałaś tak wcześnie wstawać, obudziłbym cię, kiedy śniadanie byłoby gotowe - lekko się uśmiechnąłem do niej.
- Po prostu już wypoczęłam - odwzajemniła uśmiech.
- To co chcesz na śniadanie? - ruszyłem w stronę kuchni, czekając na jej odpowiedź, gdyż mi to teraz totalnie obojętne, ponieważ w tej chwili nie jem, więc przygotuję posiłek tylko dla niej...

MJ?
519

Od Namkyuna CD Shakäste

Nie miał pojęcia, kim był tajemniczy osobnik, który z nieznanych wampirowi przyczyn postanowił mu pomóc. Nie wiedział, czy może mu zaufać. Musiał stale zachowywać ostrożność, uważać, żeby czasem nie dostać nożem prosto w plecy. To wszystko sprawiało, że popełniał błędy, skupiając się nie na tym, co trzeba.
Ręka nieznajomego, której dotyk poczuł na swojej dłoni ściskającej rękojeść, wyrwała go z chwilowego, acz kolejnego zamyślenia. Nim się zorientował, pociągnęła go w ten sposób, że wspólnie dopchnęli miecz do ciała ognistego mężczyzny. Spuścił wzrok na miecz, ręki już nie było, za to kilka sekund później poczuł ją na swojej głowie. Odruchowo zastygł w bezruchu, na tyle zaskoczył go ten ruch, że nawet nie zareagował, nie uciekł ani nic. Po prostu stał niczym posłuszne zwierzę, a dziwne uczucie, którego wolał nie opisywać, spowodowało minimalne skrzywienie na jego twarzy.
Uważnie słuchał rozmowę tajemniczego jegomościa z ognistym, w jego umyśle zaczęły się pojawiać nowe przemyślenia i pytania. Uniósł brwi na słowa stare bóstwa takie jak ty. Bóstwa? To naprawdę były jakieś bóstwa? Woah, czyli naprawdę istnieją siły wyższe, które kontrolują... Nagle otworzył szeroko oczy, spojrzał na swój miecz, zatopiony w ciele ognistego mężczyzny. Chwila, czy ja właśnie stoczyłem walkę z bóstwem? I czy właśnie miałem je za chwilę zabić?! Wow, wow, nie no, WOW.
Byłby i dłużej nad tym rozmyślał, lecz wtem poczuł nagły wzrost temperatury otoczenia. Zamrugał parę razy, spojrzał na mężczyznę, na którego rękach pojawiły się podejrzane iskry. Uniósł wysoko brwi, przygryzł dolną wargę na tyle mocno, że kły się w nią biły. Odruchowo otworzył usta.
To nie skończy się dobrze.
Oj, nie.
Zrezygnował z miecza, puścił rękojeść, czym prędzej odskakując od mężczyzny. Niestety, tym razem nie miał szczęścia. Oddalił się tylko kawałek, a eksplozja w sekundę go dosięgła. Pchnęła brutalnie, parząc całe ciało, Namkyun leciał, dopóki nie zatrzymała go ściana. Uderzył głucho plecami o zimną i twardą powierzchnię, a następnie osunął się bezwładnie na podłogę. Nie zdążył nic zrobić, w żaden sposób zareagować. Nim jego umysł zarejestrował, co dokładnie się wydarzyło, powieki opadły, przysłaniając mu widok. Ostatnie, co widział, to czerwień pochłaniającego wszystko wokół ognia.
Ja...
Ja...
Ja nie umieram...
Prawda?
Otworzył oczy, zerwał się jak poparzony, lecz nagły, przeraźliwy ból pociągnął go z powrotem do pozycji leżącej. Miał wrażenie, że jego ciało płonie, jest rozrywane na strzępy – uczucie to było na tyle okropne, że miał ochotę w tej chwili nie żyć. Naprawdę, dawno czegoś takiego nie czuł. Nie dość, że tak bolało to jeszcze...
Właśnie.
Gdzie on był?
Wziął głęboki wdech, próbując jakoś się uspokoić. Gdy rozluźnił nieco mięśnie twarzy, zebrał w sobie siły, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, w jakim się właśnie znajdował. Na chwilę obecną za bardzo nie chciał się ruszać, więc na razie po prostu obrócił głowę i zaczął spoglądać w jednym kierunku. To mu jednak wystarczyło, by dojść do wniosku, że nie kojarzył pomieszczenia, nie pamiętał, żeby widział je kiedykolwiek. Wiedział tylko tyle, że to było inne miejsce niż sala, w której walczył wtedy z ognistym mężczyzną.
Co się więc stało? Musiał stracić przytomność i nim ją odzyskał, ktoś go przeniósł. Nasunęło mu się pytanie, kto to był i dlaczego to zrobił, jednak w jednej chwili zaczął się martwić o coś innego. Ktoś go gdzieś zaniósł, co znaczyło, że ktokolwiek to był, zajął się nieprzytomnym antybohaterem. Co, jeśli go dokładnie zbadał? Co, jeśli poznał jego prawdziwą tożsamość? Czy to oznaczało koniec jego kariery jako KV? Czy teraz pójdzie do więzienia? Albo zostanie stracony? Dziennikarze zaczynali pisać coraz bardziej na jego niekorzyść, jak wszyscy uwierzą, że on teraz nie tylko zabija, ale też chamsko wypija krew z innych, to nigdy nie powróci jego normalne życie! Jak zareaguje na to rodzina? Co zrobi w tej sprawie ojciec? Jak się dowie, co jego syn wyczynia, to w najlepszym wypadku się go wyrzeknie! O matko, co ze mną będzie?! Mogłem umrzeć wtedy od eksplozji...!
– O, obudziłeś się.
Słysząc te słowa, wzdrygnął się, co tylko nasiliło ból. W jednej chwili się skrzywił, wstrzymał na chwilę oddech. Wtem otworzył szerzej oczy. Skądś kojarzył ten głos. Czy to był...? Obrócił powoli głowę, spojrzał na sylwetkę stojącą przy (jak teraz zauważył) stole, na którym leżał. Zmrużył nieco oczy, przyjrzał się osobie. Od razu ją rozpoznał. Był to ten mężczyzna z zakładu pogrzebowego, wróżbita. Shakäste Metellus. Czyli, wnioskując po tym, znajdował się w zakładzie pogrzebowym. Tyle dobrego, że nie na policji, w więzieniu, czy personalnej sali tortur. Tylko teraz zaczęło go zastanawiać, jak tu trafił. Ktoś go przyniósł? Przyjechał po niego karawan? Och, chwila, uznano mnie za martwego? Jęknął cicho. Za dużo się działo, zdecydowanie za dużo.
Tymczasem Shakäste stał nad wampirem ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Mierzył wzrokiem całą jego postać, w pewnym momencie cicho westchnął.
– Już myślałem, że nie ma dla ciebie nadziei – rzekł z nutą tajemniczości, przez którą nie dało się odkryć, czy się cieszy z tego powodu, czy wręcz przeciwnie.
Namkyun przyglądał mu się chwilę, po czym zaczął się podnosić. Nieustannie myślał o tym, że nie powinien tu być, nie w takim stanie. Jak na złość, z każdym ruchem ból wyraźnie dawał o sobie znać, przez co tak proste zadanie jak wstanie stanowiło dla niego nie lada wyzwanie. Chociaż trzeba przyznać, że wyglądał lepiej niż się spodziewał.
Próbując znieść ból, podniósł się do pozycji siedzącej. Nie zwlekając dłużej przyłożył dłoń do swojej twarzy. W duchu odetchnął z ulgą. Wciąż miał maskę na sobie. Mimo to spuścił głowę tak, by Shakäste nie widział twarzy, choć pewnie mężczyzna zdążył się porządnie na niego napatrzyć.
Opuścił rękę, którą natrafił na mazistą substancję, rozsmarowaną na jego ciele, zignorował to jednak, głowę zaprzątając sobie czymś innym. Czy już po wszystkim? Czy Shakäste zna moją prawdziwą tożsamość? Czy mam się poddać? Nie znał odpowiedzi na żadne pytanie.
Gdyby mógł, to by uciekł, lecz dobrze wiedział, że w tym stanie daleko nie pójdzie. Powracając do pełni zmysłów czuł narastające w bardzo szybkim tempie pragnienie. Otworzył usta, wziął głęboki wdech. Musiał wypić krew. Dużo krwi, żeby się całkiem zregenerować. Z głębi jego gardła wydobył się jęk. I co ja mam teraz zrobić? Namkyun, no żeś się wpakował! Westchnął. A chciałem tylko pomścić Olivię!

Shakäste?
Takie sobie, wybacz :T

Od MJ cd Marcus

– Dziękuję - mruknęłam cicho. - Nawet nie wiesz ile to wszystko dla mnie znaczy... – cały czas trzymałam jego dłoń. Nie chciałam zostawać sama. - Porobimy coś razem? Możemy jakiś film obejrzeć. Nie chce mi się leżeć bez celu patrząc sufit a na robienie czegoś produktywnego naprawdę nie mam siły - uśmiechnęłam się delikatnie na co w odpowiedzi otrzymałam to samo i teatralne przewrócenie oczami. - No co...
– Nic nic. Co chcesz obejrzeć? - wziął ze stolika jedzenie, które wcześniej mi przyniósł i wszedł z nim na dół. Zrobiłam to samo tylko trochę wolniej. 
– „Kill Bill”. Dawno nie widziałam a uwielbiam ten film - usiadłam w kącie sofy i położyłam nogi na kolanach Marcusa. Zjadłam powoli to co mi przygotował. - Gdybym miała być jakąś bohaterką albo złolem zdecydowanie chodziłaby w takim dresie z kataną. Jest zajebisty. Kiedyś go sobie kupię i będę w nim chodzić - chwilę się zastanowiłam. - W sumie wszędzie - Marcus widząc, że już mi lepiej trochę się uspokoił. To wszystko jego zasługa. W końcu zaczęłam czuć się potrzebna.
Wieczór spędziliśmy na seansie z Tarantino, ponieważ po pierwszej części filmu stwierdziliśmy, że od razu włączymy drugą.
– Wystarczy. Idziemy spać - popatrzyłam na niego jak obrażone dziecko, któremu rodzic wyłączył dobranockę. 
– Ale ja nie jestem śpiąca - mruknęłam niezadowolona.
– Ale ja jestem i muszę wstać rano do pracy. Idź na górę. Dam ci laptopa to nie będziesz się nudzić - zabrał brudne talerze i zaniósł je do kuchni. 
– Czekaj. A ty gdzie będziesz spał? 
– Na sofie - wzruszył ramionami.
– Nie nie. Albo ja śpię na sofie albo razem śpimy w łóżku. Jesteś dla mnie jak brat i chyba nic mi nie zrobisz co? - zażartowałem sobie na co ten lekko spoważniał. 
– Gdybym chciał ci coś zrobić już dawno dobrałbym się do ciebie - uśmiechnął się złowieszczo na co przeszły mnie ciarki zwłaszcza, że polowe jego twarzy gdzieś wcięło. 
– Wiedziałam, że byłbyś do tego zdolny... 
– No naprawdę miło mi to słyszeć - przewrócił oczami na co pokazałam mu język. - Idź umyj się pierwsza. Nie chciałem robić czegoś wbrew ciebie wiec dalej jesteś trochę brudna z tej wody i całego syfu, który w niej pływał.
– Dzięki... Dasz mi jakiś ręcznik i coś na przebranie? 
– Ręcznik jest w szafce w łazience, a ubrać możesz jedną z koszulek wiszących na suszarce - wyciągnął czyste poszewki żeby pozbyć się tych, które ubrudziłam. 
Wzięłam szybki prysznic. W lustrze dokładnie obejrzałam plecy. Był na nich jeden wielki siniak. 
– To naprawdę musiał być cud - mruknęłam do siebie. Kiedy wyszłam ubrałam jedną z czarnych koszulek Marcusa i zawinęłam włosy w turban z ręcznika. Cały czas czułam się lekko osłabiona. – Możesz iść - wyszłam z łazienki. Wolnym krokiem ruszyłam na górę do łóżka. Położyłam się na nim i przykryłam kołderką po sam nos. Chwilę później dołączył do mnie właściciel łóżka. - Chcę rzucić ale nie chcę iść na odwyk. Mam bardzo słabą siłę woli. Pomożesz mi? - byłam pewna swojej decyzji. Chciałam w końcu przestać niszczyć sobie życie po tym co mi powiedział.
– Jesteś na to gotowa? Wiesz, że będzie ciężko - skinęłam nieznacznie głową. 
– Chce być czysta. Zacząć od początku - odwróciłam się na bok żeby na niego spojrzeć. - Mogę u ciebie trochę pomieszkać? Mogę płacić jak tylko wrócę do pracy... o ile jeszcze mnie nie zwolnili.

<Marcus?>

Od Marcusa CD MJ

Słuchając tego wszystkiego, czułem się jeszcze gorzej. Rozumiem, że dziewczynue jest ciężko, patrząc na sytuację w domu, ale jeśli się podda, to nie osiągnie szczęścia, które może w tym świecie jest jej jeszcze pisane. Co do ojca Mary, to wolę się nie wypowiadać. Najchętniej pozbyłbym się śmiecia, szczególnie, że dostałem na niego jakieś dwa dni temu zlecenie, ale odmówiłem. To była jedyna z łatwiejszych akcji, ale po prostu nie umiałem tego zrobisz, szczególnie, że obiecałem dziewczynie, że go nie ruszę. Psia krew... 
Wzdychając ciężko, oderwałem się od blatu kuchennego i podszedłem do jej pleców, gdzie następnie ją po prostu przytuliłem, gdyż nie wiedziałem co mogę jeszcze powiedzieć. Wolałem, aby ta się uspokoiła i nie myślała pochopnie. 
Nie czekałem dlugo, a ta odwróciła się niechętnie w moją stronę. 
- Nie płacz.. mogę darować sobie tą kasę, o której mówiłem. Jeśli chcesz nadal mogę jakoś pomóc. Pomyślimy na spokojnie.. okey? - mówiłem delikatnym głosem, gdyż stwierdziłem, że unoszenie się w takiej sytuacji nie ma najmniejszego sensu..Popatrzyłem na nią, po czym wytarłem dłonią jej łzy, które spływały samotnie po zaczerwienionych policzkach, przy okazji dotknąłem jej czoła. Nadal ciepłe, ale pytanie czy nadal z powodu gorączki czy też z nerwów. 
- Połóż się jeszcze.. - było widać u mnie zmartwienie, z którym walczyłem, aby ono nue wyszło na światło dzienne, lecz w pewnym momencie po prostu poddałem i można było czytać ze mnie jak z otwartej księgi - proszę... - dokończyłem, następnie ze lekkim zdzieiweniem w oczach zaobserwowałem, że dziewczyna wykonała moje polecenie, więc zrobiłem jej śniadanie, oraz kakao, które następnie zaniosłem na górę, stawiając wszystko na szafce nocnej. 
- Jeśli cię to trochę pocieszy, wiem w jakimś stopniu co przechodzisz, sam nie miałem kolorowo, ale to już było dawno. Ojca nigdy nie było w domu, zawsze delegacje, narkotyki i inne cholerstwa. Pewnego dnia po prostu nie zjawił się w domu, bo stwierdził, że nie miał podwózki...
Ja wracałem z miasta i jedyne co zastałem po wejściu do domu, to ciało mojej rodzicielki. Facet, który ją zamordował, po prostu stał nad nią i się cieszył... - westchnąłem, pomijając to co zrobiłem z tym facetem. - dlatego nie chcę abyś się stoczyła. Nie chcę aby inni mieli przez to do ciebie pretensje. Każdy dług można spłacić. Kiedyś sam byłem wyśmiewany w szkole, zmieniałem ją z dwanaście razy, więc to nie koniec świata, zawsze można ją zmienić.., a teraz po prostu zjedz to i przemyśl wszystko jeszcze raz, bo ucieczka, podszywanie się i inne rzeczy tego typu, to nie jest dobra decyzja, a ja ci powiedziałem, że mogę pomóc.. mogę nawet ci za bodygarda robić.. ale po prostu jakoś mnie to ruszyło kiedy poznałem twoją historię pierwszego dnia. Nie jestem tylko maszyną.. jestem człowiekiem, bo mam serce... - westchnąłem, wstając z łóżka, lecz zatrzymała mnie dłoń dziewczyny.. 

MJ? 
453 

18 lutego 2020

Od MJ Cd Marcus

Jego twarz nie zrobiła na mnie wrażenia. Po tym jak złamał mi rękę domyśliłam się z kim mam do czynienia ale naprawdę mi to nie przeszkadzało.
- Powinnam już iść - mruknęłam podnosząc się. Wszystko mnie bolało. To był cud, że mój kręgosłup ocalał.
- Ile? - powtórzył pytanie, które ponownie zignorowałam. Szukałam moich ubrań. - Możesz ze mną porozmawiać? - spojrzałam na niego. To nie była MJ, którą zna. Zrzuciłam tą tarczę, którą cały czas się zakrywałam. Nie miałam siły dalej się za nią ukrywać.
- Nie wiem. I nie chcę twoich pieniędzy. Z długów w długi. Wyjadę jeszcze dzisiaj. Zmienię wygląd, ogarnę lewe dokumenty. Marry Jane Watson nie żyje. Gdzie są ubrania?
- Suszą się. Myślisz, że bez szkoły znajdziesz jakąś pracę? Zwłaszcza z tymi ocenami?
- Nie miałam czasu na szkołę i naukę - usiadłam na łóżku i wlepiłam w niego wzrok.
- Bo co? Bo imprezowałaś? Staczałaś się? - poczułam jak łzy znowu napływają mi do oczu. Było jak poprzedniego dnia.
- Nic o mnie nie wiesz, a zachowujesz się jakbyś był moim ojcem. Żałuję, że wczoraj do ciebie zadzwoniłam. Mogłam odpuścić po tym jak wszyscy mnie olali. Też mogłeś to zrobić.
- Słyszysz siebie? - jedyne czego w tej chwili potrzebowałam to odrobina współczucia. Jakieś ciepłe słowa. Jedyne co dostałam to wyrzuty.
- Nie wiem dlaczego uważałam, że w końcu spotkałam kogoś kto wyciągnie mnie z tego bagna, w którym tonę od dłuższego czasu - zaczęłam schodzić po schodach.
- Przecież chcę ci pomóc! Cały kurwa czas - pokręciłam głową. Zagryzłam mocno wargę żeby się znowu nie rozpłakać.
- Co mi z tych pieniędzy? Myślisz, że jak oddam to ojciec nie weźmie więcej? Ja dalej będę sobie żyła swoim zjebanym życiem dopóki koledzy w garniturach nie przyjdą z zamiarem zrobienia ze mnie taniej dziwki. Błędne koło - wzruszyłam ramionami. - Tak  tak. Wiem, że inni mają gorzej. Matka mogłaby im na przykład umrzeć. Tak samo ojciec. Ale wiesz co ci powiem. Chyba wolałabym żeby zostawiła mnie w ten sposób. Wiesz co czuje dziecko, które zostaje odrzucone przez własną matkę? Która zostawia jej bo znalazła sobie lepsze życie? Ma teraz dużo lepsze dzieci, którym ja najprawdopodobniej nigdy nie dorównam. Mają życie, o którym ja zawsze marzyłam. A ojciec? Jeszcze gorszy. Mam wrażenie, że to ja jestem powodem jego alkoholizmu i agresji. Przecież gdyby mnie nie było najprawdopodobniej dalej byliby razem z mamą żyjąc sobie szczęśliwie. Obydwoje skończyliby studia, znaleźli super prace, mieszkaliby w jakimś zajebistym domu. Ale niestety. Pojawiłam się ja i zjebałam im życia - nie wiem dlaczego zaczęłam ten monolog. Chyba czułam potrzebę wyrzucenia tego z siebie przed kimś po raz pierwszy. - Wiesz co było punktem zapalnym tego wszystkiego? Szkoła. Każdy jeden mnie tam nienawidzi. Byłam, jestem i będę śmieciem. Wszyscy ci to powiedzą kiedy zapytasz o mnie. Obstawiam, że ludzie, których nazywam przyjaciółmi też mnie nienawidzą bo jestem chodzącym problemem - cały czas stałam odwrócona do niego plecami opierając się o poręcz schodów, ponieważ ciężko było mi utrzymać się na nogach. Nie chciałam żeby widział te wodospady wypływające z moich oczu. - Myślisz, że nie chciałam się zmienić? Wiem, że mogłam iść do psychologa, opowiedzieć o sytuacji w domu ale co z tego? Trafiłabym do jakiejś obcej rodziny zastępczej albo do matki, która całe życie obwiniałaby mnie o zniszczenie tego co budowała przez lata. Miałam nadzieję, że przetrwam jeszcze trochę i jak skończę te osiemnaście lat to wyjadę gdzieś daleko i już nigdy nie wrócę do tego zjebanego miasta. Ale jak widać chyba już się poddałam. Nie mam siły.

<Marcus?>

Od Marcusa CD MJ

Wchodząc do domu, trzymając na rękach, przerąbane idealnie pnie drzew, usłyszałem rytujący dźwięk mojego telefonu, który musiał dzwonić od krótkiej chwili, gdyż dźwięk, jaki się z niego wydobywał, nie był jeszcze w szczycie swojej głośności. Podchodząc do stolika, zauważyłem nieznany numer, którego mogłem po prostu z pośpiechu nie zapisać, więc nacisnąłem zieloną słuchawkę, po czym przyłożyłem urządzenie do mojego lewego ucha.
- Wr... - nie zdążyłem dokończyć, kiedy moje ucho zostało zaatakowane potokiem słów, które wydobywały się z ust osoby, którą kilkanaście minut temu odwiozłem do domu. Słuchałem i nie dowierzałem w to co wypływa od niej. Szczerze miałem nadzieję, że ona tylko żartuje, albo nie będzie na tyle głupia, aby zrobić sobie krzywdę, lecz kiedy usłyszałem łkanie, rzuciłem drewno na podłogę. Miałem w dupie to, gdzie uciekły niektóre kawałki. W tej chwili dla mnie stało się to mało ważne.
- Gdzie ty cholera jesteś? - powiedziałem już do głuchego telefonu, gdyż ta w tym momencie się rozłączyła. - Ja pierdole MJ! - krzyknąłem, wybierając ponownie numer, wychodząc z domu, z kluczykami w dłoni.
Wsiadłem do pojazdu zirytowany, bądź nawet prędzej bym powiedział, że wściekły. Nienawidzę takich akcji, szczególnie kiedy pytasz o coś a osoba się rozłącza. Próbowałem dodzwonić się kilka razy, jednocześnie, nie zwracając uwagi na przepisy drogowe. Miałem w tej chwili to w dupie.. Ruch był bardzo skromny, więc nie szczędziłem pedałowi gazu.
Przy okazji, jedną ręką prowadziłem tego potwora jedną ręką. Predator, bo takie miano zyskał wśród ludzi, wyciąga setkę w trzy sekundy, a jego magicznym punktem końcowym, jest dwieście dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Nie byłbym sobą, jeśli nie zdjął bym elektronicznej blokady, więc z prędkością trzystu osiemnastu kilometrów na liczniku, pędziłem przed siebie, obserwując co jakiś czas drogę. Drugą ręką za to, namierzałem telefon dziewczyny.
Gdy tylko zdobyłem sygnał, po zadzwonieniu do niej po raz enty, nie szczędziłem tej maszynie, przez co stanąłem z piskiem opon w miejscu, gdzie ta się znajdowała.
Osoba, stała tyłem, trzymała się kurczowo filaru, którego miałem nadzieję, że nie puści się.
- MJ, uspokój się. Porozmawiajmy na spokojnie - podszedłem powoli, aby w ostateczności ją ściągnąć z mostu, lecz ta tylko pokręciła głową i puściła się.
W jednej chwili sparaliżowało mnie.
Nogi zaczęły mi się same cofać, lecz potrząsnąłem lekko głową i ruszyłem do przodu. Zobaczyłem jak jej ciało uderza o taflę wody.
- Kurwa.. - warknąłem pod nosem, po czym zdjąłem z siebie kurtkę i koszulkę.
Skoczyłem za nią, choć wiedziałem, że dla mnie nie skończy się to dobrze, gdyż moje ciało nie lubi przyjmować ciosów, ponieważ odwdzięcza mi się sporą ilością siniaków.
Raz kozie śmierć..
Obiłem się o jakieś większe kamienie, tak, że mnie na chwilę zamroczyło, ale kiedy potrząsnąłem głową doszedłem do siebie i zacząłem nerwowo szukać dziewczyny. Woda w okół mnie robiła się czerwona, więc na sto procent jeszcze na coś się nabiłem, ale nie miałem pewności, czy to tylko i wyłącznie moja krew, więc wynurzyłem się szybko, aby rozejrzeć się na powierzchni, przez co dostrzegłem Mary.
Podpłynąłem w jej stronę, po czym wyciągnąłem ją na brzeg, sprawdzając puls.
Jego brak, nie był dobrym znakiem, więc zacząłem głupie RKO, które nie trwało na szczęście tak długo. W pewnym momencie dziewczyna odkaszlnęła wodę, przez co odetchnąłem z ulgą.
Odchyliłem jej lekko powiekę, dostrzegając powiększone źrenice.
- Musiałaś ćpać.. - warknąłem pod nosem, sprawdzając czy nie ma poważniejszych złamań czy czegokolwiek innego. Jedynym widocznym uszkodzonym miejscem, był łuk brwiowy. Rozwaliła go dość porządnie, lecz i tak miała bardzo skromne uszkodzenia ciała.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu, gdzie tam, pozbyłem się z niej przemoczonych ubrań, wrzucając je do bagażnika. Oczywiście zostawiłem jej bieliznę. Nie będę jej całej rozbierał, bo jeszcze pozwie mnie o jakiś gwałt...
***
Poranek następnego dnia, zapowiadał się dla mnie dość nerwowo, gdyż dziewczyna, przez większość czasu się nie budziła, a na domiar złego miała gorączkę..., przez co chodziłem tylko z zimnymi okładami z nadzieją, że się w końcu obudzi..
Prócz tego co wczoraj dostrzegłem gołym okiem, dziewczyna miała wiele zadrapań, gdyż wody tej rzeki nie były wcale takie bezpieczne, więc znalazły się otarcia do krwi.
***
Popołudniu, kiedy wracałem z krótkiego spaceru, wchodząc do domu, dostrzegłem siedzącą na łóżku dziewczynę w za dużej koszulce. Lekko się uśmiechnąłem na ten widok, lecz sam kroczyłem tylko w stronę kuchni, gdzie oparłem się o blat. Wziąłem głębszy wdech, aby spojrzeć w górę, na łóżko na którym siedziała.
- Powiedz po prostu ile... - powiedziałem ukazując moje obrażenia. Nie były małe. Zdarłem lewą stronę twarzy. Na szczęście nie widziała barków, które też ukazują teraz tylko metal. - Po prostu ile jesteście winni tej mafii.. - stałem niewzruszony, czekając na odpowiedź, bądź jakąś reakcję..

MJ?
748
( Jak coś twarz - zdjęcie numer 1 i 4 )

Od MJ cd Marcus

- Nie no spokojnie. Mam w sobie więcej człowieczeństwa niż ty. Dosłownie i w przenośni - wzięłam z blatu chusteczki, które poszłam zwilżyć do łazienki żeby przemyć ranę na jego wardze. - Pokaż - złapałam go za podbródek. Dokładnie go przemyłam żeby nie zostały na nim ślady krwi. - Będziesz żyć. 
- Trafne spostrzeżenie pani doktor - jego wypowiedź przesiąknięta była ironią.
- Mógłbyś chociaż podziękować. Staram się być dobrym człowiekiem i co dostaję w zamian? Kopa w dupę. Jak chcesz możemy odpuścić sobie to wszystko. To z nocowaniem też. Nie będę cię dzisiaj męczyć - zdecydowanie wyglądał na poddenerwowanego, a ja nie miałam ochoty rozjuszać go jeszcze bardziej. 
- Skoro chcesz - wzruszył ramionami i dopił to co miał w szklance. Fakt, że odpuściłam zdecydowanie był mu na rękę. Zrobiło mi się głupio z tego powodu. Poczułam się jakbym go zmuszała do przebywania w moim towarzystwie. KURWA
- Mogę też wrócić na nogach. Daleko nie mam - uśmiechnęłam się chociaż szczerze nie miałam na to ochoty. 
- No już nie przesadzaj. Podrzucę cię - otworzył samochód, do którego wsiadł pierwszy. Chwilę nad tym myślałam ale finalnie wsiadłam. - Czemu tak nagle ci się odwidziało? Mówiłaś, że nie masz ochoty spać dzisiaj w domu. 
- Kobieta zmienną jest - wzruszyłam ramionami. Nasza umowa przestała być ważna. Miałam w planach iść do Georga nawalić się jak meserszmit. Włączyłam w samochodzie muzykę z telefonu. Niezręczną ciszę między nami przerwało moje ciche podśpiewywanie. Nim się obejrzałam byliśmy pod moim blokiem. - Widzimy się... kiedyś - przybiłam mu żółwika lewą ręką. 
- Daj znać jeśli będziesz miała z czymś problem.
- Spoko spoko. Idź odpocznij bo ładnie po dupie dzisiaj dostałeś! - krzyknęłam wbiegając na klatkę. - Ja pierdole - mruknęłam wchodząc powoli po schodach. - Jestem najbardziej irytującym człowiekiem na świecie - uderzyłam się delikatnie gipsem w czoło. Kiedy byłam pod drzwiami mieszkania usłyszałam kilka głosów. Zdziwiona otworzyłam drzwi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ojciec przywiązany do krzesła z zakrwawioną twarzą. Zaraz później dwóch mężczyzn ubranych elegancko, którzy stali przy nim. Kiedy usłyszeli, że weszłam od razu odwrócili się w moją stronę. - Ja może przyjdę później - mruknęłam. Kiedy chciałam się wycofać jeden z nich wyciągnął broń i wycelował w moją stronę. Przełknęłam głośno ślinę. Grzecznie wróciłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
- Własnie o tobie rozmawialiśmy Mary - skinął głową w bok dając mi do zrozumienia, że mam usiąść na krześle obok ojca. - Daliśmy mu ultimatum. Ma tydzień na spłatę długu. W przeciwnym razie zrobisz to za niego.
- J-ja - byłam tak zestresowana, że zaczęłam się jąkać. 
- Ty - wyglądał na zdecydowanie zirytowanego całą tą sytuacją.
- Mam jeszcze m-mniej kasy n-niż on - przełknęłam głośno ślinę. Trzęsłam się ze strachu. 
- O to nie musisz się martwić. My już znajdziemy sposób na to żeby udało ci się uzbierać odpowiednią sumkę - przejechał lufą po mojej twarzy od policzka i skończył na ustach. Patrzyłam na niego od dołu przerażona. - Jeśli wszystko już jasne wychodzimy. Za tydzień wrócimy po pieniądze - wzięli swoje marynarki i po prostu wyszli. Jakby nic się nie stało. Kiedy tylko zostałam sama z nieprzytomnym ojcem wybuchnęłam płaczem.
- Dlaczego muszę odpowiadać za twoje zjebane decyzje?! - krzyknęłam. Pobiegłam do swojego pokoju. Z górnej półki w szafce wyciągnęłam mały kuferek, który trzymam na czarną godzinę. Wzięłam małą saszetkę z białym proszkiem. Wysypałam jego zawartość na biurko i wciągnęłam wszystko na raz. - Ja pierdole - położyłam się na łóżko. Uświadomiłam sobie jak bardzo zjebane jest moje życie. Inni mają gorzej? Pewnie mają. Leżałam i płakałam. Myślałam, że anielski proszek mi pomoże ale poczułam się jeszcze gorzej. Bez zastanowienia wyszłam z domu cały czas płacząc. Co chwila dostawałam nagłych ataków płaczu. Gdyby nie fakt, że ulice były puste ludzie zapewne zainteresowaliby się mną. Jak na złość zaczęło jeszcze padać. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Georgea.
- MJ nie mogę teraz. Oddzwonię później - zabolało mnie to. Dobiło. Spróbowałam jeszcze do Liama. Ten w ogóle nie odebrał. Nie wiedziałam dlaczego wybrałam numer do Marcusa. Chyba po prostu chciałam żeby ktoś się mną zainteresował.
- N-nie daję już r-rady - mruknęłam cicho zanosząc się płaczem. - Nie wiem dlaczego dzwonię do ciebie. Może dlatego, że przyjaciele mnie zlali? - chcąc nie chcąc zaśmiałam się. - Mówiłeś, że n-nie chcesz p-patrzeć na to jak niszczę sobie życie w-więc chyba cię pocieszę. Już nie będziesz musiał. P-przepraszam, chciałam się komuś w-wygadać. Może przez chwilę poczuć się ważna. Nie wiem... Fajnie było jak mnie porwałeś - rozłączyłam się. Nie dałam mu dojść do słowa. Po chwili poczułam wibracje w kieszeni, które zignorowałam. 
Kiedy dotarłam do celu mojego spaceru byłam cała przemoczona. Bez zastanowienia stanęłam na barierce jednego z większych mostów w mieście. Trzymając się jednego z filarów patrzyłam w dół. Byłam pewna tego co chcę zrobić ale mimo wszystko bałam się. Odwróciłam się żeby spróbować jakoś przezwyciężyć strach. Trzęsłam się ze strachu i zimna. Stojąc tam mijały długie minuty, a ja czułam się jakby mijały sekundy. Na moście zatrzymał się znajomy samochód. Wysiadł z niego Marcus. Zaskoczył mnie.
- MJ uspokój się. Porozmawiajmy na spokojnie - podszedł do mnie powoli. Pokręciłam tylko głową i puściłam metalowy filar. Poczułam, że lecę. Zamknęłam oczy, rozłożyłam ręce i czekałam na nieunikniony koniec.

<Marcus?>

Od Marcusa CD MJ

Coś czuję, że ta dziewczyna mnie wykończy w pewnym momencie. Jestem trochę jak darmowa taksówka, która jednocześnie jest ochroniarzem i chuj wie czym jeszcze. Moja twarz była wręcz pokerowa, kiedy mówiłem jej o warunku, jakiego ma dotrzymać, ale ja naprawdę nie chcę patrzeć na staczającą się jeszcze niżej nastolatkę z ręką w gipsie. Wzdychając ciężko podałem jej dłoń, na zgodę, ale coś czuję, że mogę tego srogo żałować. Jeśli dziewczyna mnie oszuka, co do alkoholu czy też narkotyków, po prostu ją wezmę i odstawię na pierwszy lepszy przystanek autobusowy..
- Zgoda, niech ci będzie.. - rzekłem gryząc się w język, aby jeszcze czegoś nie powiedzieć. Z resztą na ciul się zgodziłem...Czeka mnie przez to sen na kanapie, ale przeżyje to jakoś, choć na drugi dzień, będę pewnie umierał.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę w tej małej restauracji, kończąc swoje posiłki, po czym wróciliśmy do samochodu.
- Gdzie cię odstawić? - popatrzyłem na nią, a ta uniosła lekko brew. - Mam jeszcze trochę pracy, szczególnie, że się spóźniłem i powinienem robić do nocy, więc chce skończyć, co mam do skończenia, aby iść z tobą do tego pubu na karaoke.
- Wystarczy jak wysadzisz mnie na parkingu przy warsztacie, muszę skoczyć jeszcze w kilka miejsc - lekko się uśmiechnęła.
- Okey.. - ruszyłem w odpowiednią stronę w akompaniamencie popu oraz hip hopu, bo co chciałem przełączyć, to zostałem karcony, słowami "Nie baw się guzikami, tylko patrz na drogę".
Co z tego, że przyciski mam na kierownicy, tych od radia, nie mogłem tknąć.
Po niedługiej przejażdżce, zaparkowałem  mustanga na odpowiednim miejscu.
- Podjechałbym po ciebie, ale nie wiem gdzie będziesz, więc możesz wpaść do warsztatu, patrząc na to, że za dwie godziny będę sam i muszę wszystko ogarnąć, więc do zobaczenia... - powiedziałem wysiadając z samochodu. Kiedy MJ, zatrzasnęła drzwi, zablokowałem je i ruszyłem w swoją stronę. Zaraz dostanę zjebę życia, gdyż miałem zrobić sobie tylko kawę i ruszyć te cztery litery, żeby pomóc Johnowi, ale plany się lubią zmieniać...
***
Udało mi się skończyć pracę trochę wcześniej, więc zachodząc do swojej szafki, zabrałem z niej ubrania i poszedłem pod prysznic, bo byłem cały w smarze, oleju i milionie innych płynów, które wyciekały z samochodu.
Strumień chłodnej wody, ukoił moje nerwy, które wręcz strzelały podczas naprawy pojazdu, bo po co robić przegląd regularnie, jak można zapłacić raz mechanikowi i oczekiwać cudów..
Nie minęło dużo czasu, a usłyszałem trzask drzwi wejściowych, przeklinając się w myślach, że ich nie zamknąłem, bo jeśli to jakiś klient, to jebnę jak długi pod tym prysznicem.
- Halo? - usłyszałem głos, który rozniósł się głucho po budynku, więc odetchnąłem z ulgą.
- Daj mi chwilę! - krzyknąłem z łazienki, po czym dokończyłem szybko prysznic.
- Mamy, jeszcze chwile, czy już się zbieramy? - zapytałem, kiedy wyszedłem z łazienki, tylko w dolnej części garderoby, więc, praktycznie, stojąc przed Mary, zaciągnąłem jasno szarą koszulkę.
- Halo ziemia... - rzekłem machając jej ręką przed oczami.
- Możemy już jechać - odpowiedziała po chwili, więc zgarnąłem jasną, jeansową kurtkę i wyszedłem z nią z warsztatu, aby następnie udać się do pojazdu.
***
Siedząc w pubie, przy samym barze, wziąłem sobie szklaneczkę whisky, przez co dziewczyna zabijała mnie wręcz wzrokiem, bo ona ma być grzeczna, a ja sobie piję bez żadnego słowa, ale za to na mojej twarzy pojawił się tylko chytry uśmiech.
- To nie fer - odezwała się.
- Był układ, masz po prostu pecha. Postawiłbym ci nawet szklaneczkę, ale układ to układ - powiedziałem, sącząc droższą whisky z lodem.
- Wright? - usłyszałem głos za sobą, przez co odwróciłem się przodem do barmana, który rozglądał się po pomieszczeniu, dość nerwowo.
Zacząłem z nim rozmawiać i tylko kątem oka, dostrzegłem, że dziewczyna wywraca oczami.
Gość po prostu chciał coś załatwić, ale po prostu nie miał czasu, a zgromadził wystarczającą kwotę pieniędzy na najem.  Powiedziałem, że załatwię to w przeciągu kilku dni, po czym schowałem do kurtki plik banknotów.
Odwróciwszy się wyrwałem cios na nos. Przez co zacisnąłem mocniej zęby i oddałem gościowi. Znałem go. Jeden z bandy idiotów, którzy chcą wielce odzyskać swoje pieniądze, bo debil nie podał dokładnych instrukcji i ma problem, że coś poszło nie tak..
- Wypierdalaj stąd, nie mam czasu się lać, z resztą nie przyjechałem tutaj po to.
- To po chuj tutaj przychodzisz, jak doskonale wiesz, że jestem tutaj codziennie?!
Szczerze wypadło mi to z głowy, nie zwróciłem uwagi na nazwę...
- Tak o, przejeżdżałem i pomyślałem, że będzie fajnie wpaść się napić w spokoju.. - warknąłem i walnąłem go jeszcze raz, ale napadła mnie od razu reszta jego bandy, przez co trochę się z nimi poszarpałem, czekając na ochronę, która ich wyprowadzi. Oczywiście oberwałem jeszcze w wargę, przez co pociekła z niej stróżka krwi, która skapnęła barmanowi na blat, więc poprosiłem o jakąś serwetkę aby to zetrzeć...
MJ, wolała się po prostu odsunąć, w szczególności, że zaczęło się właśnie karaoke, w którym chciała wziąć udział.
- Ja zostaje, nie umiem nawet śpiewać.. - rzekłem patrząc na nią, wycierając krew.
- Jak sobie chcesz, ale warto wiedzieć, że możesz krwawić - zaśmiała się.
- Bardzo śmieszne.. uważaj, bo jeszcze sobie jedną rękę złamiesz..

MJ? Proszę, końcówkę zwaliłam :c

809

Od MJ cd Marcus

- Boże nie. Nie wtrącaj się - przewróciłam oczami. - Uspokój się i chodź ze mną to ogarnąć - wyciągnęłam zwolnienie z kieszeni żeby mu pokazać. - Fakt, że nie będę musiała patrzeć na te parszywe mordy przez co najmniej dwa tygodnie bardzo mnie pociesza.
- Mogłabyś łaskawie nie zmieniać tematu?
- Mógłbyś łaskawie odpuścić? Gdybym chciała coś z tym zrobić już dawno siedziałabym w jakimś pogotowiu opiekuńczym czy coś. Jest mi dobrze tak jak jest więc błagam daj już spokój.
- Wiesz, że mogę to zrobić bez twojego pozwolenia?
- Jeśli tak się stanie możesz się już do mnie nigdy nie odzywać - uśmiechnęłam się słodko. - A teraz chodź - złapałam go za rękę chcąc pociągnąć za sobą do samochodu ale niestety ani drgnął.
- Możemy pojechać samochodem - wskazał na wóz stojący na parkingu.
- Trafne spostrzeżenie.

- Będę za dziesięć minut - wysiadłam z samochodu. Z tego co zdążyłam zauważyć trwała lekcja więc załatwię to bez problemów. Skierowałam się do sekretariatu, w którym wręczyłam cudowny papierek sekretarce. Popatrzyła na mnie wzrokiem mówiącym "żałosna jesteś w chuj dwulicowa nara". - Wygrałam - uśmiechnęłam się pokazując na gips. Musiałam jakoś usprawiedliwić złamaną rękę i siniaka na policzku tak.
- Dobrze. To wszystko. Nie zapomnij o nadrobieniu materiału.
- Oczywiście - odwróciłam się na pięcie. Kiedy już dotknęłam klamki i miałam otwierać drzwi zadzwonił dzwonek. Wypowiedziałam bezdźwięczne "kurwa" i ciężko wzdychając wyszłam na korytarz. Bardzo szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia modląc się żeby nie spotkać nikogo znajomego.
- Patrzcie tylko kto wrócił - no i chuj. Tyle było z przemknięcia się niezauważoną.
- Molly, wypierdalaj - pokazałam blondynce stojącej przy szafkach środkowy palec z fałszywym uśmiechem.
- Staczasz się MJ, staczasz. Masz hajs na dragi czy załatwić ci kogoś kto zapłaci za twoje "usługi" - palcami zakreśliła cudzysłów w powietrzu. Nie miałam nastroju na jej pierdolenie. Wkurwiła mnie więc dostała gipsem w twarz. Nie sądziłam, że będę do tego kiedyś zdolna. Blondyna osunęła się na ziemię tamując krwawienie z nosa, a ja biegiem ruszyłam na parking zanim jakiś nauczyciel albo chłopak tej ździry mnie zobaczą. Wskoczyłam do auta zdyszana.
- Co się stało? - spojrzał na mnie, po czym jego wzrok zatrzymał się na delikatnie zakrwawionym gipsie.
- Mała sprzeczka. Ładnie proszę, jedź już - próbowałam zetrzeć ślady uderzenia z ręki ale niestety nie chciały zejść.
- Mała?
- Złamałam lasce nos - patrzył na mnie czekając na jakieś wyjaśnienia. - Zdenerwowała mnie. Jest głupią pizdą i sobie na to zasłużyła. Poza tym jestem przed okresem i wkurwia mnie nawet to, że oddychasz. Ładnie proszę zmieńmy temat i chodźmy coś zjeść - więcej już o nic nie pytał. Odpuścił wiedząc, że może się to skończyć krwawą masakrą.

Pojechaliśmy do jakiejś małej restauracji serwującej burgery. Zamówiliśmy jedzenie. W oczekiwaniu na posiłek zauważyłam ulotkę leżącą na stoliku.
Wieczorek duetów karaoke
Z NAGRODAMI

Pokazałam ją Marcusowi. 
- Idziesz ze mną. Śpiewasz czy nie, ja to wygram - każdy sposób na łatwą kasę jest dobry. - A później pójdziemy na domówkę do mojego znajomego. Muszę odreagować dzisiejszy dzień. Był mega, mega chujowy. Poza tym nie chce mi się dzisiaj wracać do domu - przeciągnęłam się.
- Chodźmy na układ. Zgodzę się na karaoke tylko i wyłącznie pod warunkiem, że będziesz dzisiaj czysta. Zero alko i używek - popatrzyłam na niego z bardzo poważną miną po czym dalej ją utrzymując złapałam dolną wargę i pociągnęłam ją w dół pokazując tatuaż.
- Dlaczego tak ci zależy?
- Nie chcę patrzeć jak niszczysz samą siebie - był poważny. Aż za bardzo.
- Dobra. Niech będzie. Jeden dzień wytrzymam. Ale też mam warunek.
- Słucham.
- Przenocuj mnie dzisiaj - wyciągnęłam lewą rękę w jego stronę żeby przypieczętować umowę. Popatrzył na nią nie do końca wiedząc o co chodzi. - No prawa nie działa przecież - pomachałam złamaną ręką żeby mu przypomnieć o tym co mi zrobił. Tak, uważam, że to jego wina. - Więc? Może być?

<Marcus?>

Od Marcusa CD MJ

Śpiew ptaków, połączony z grzejącymi promieniami słonecznymi, które wpadały właśnie do mojego mieszkania, przez okno dachowe było tak przyjemne, że nie chciało się nawet otwierać oczu, a gdzie tutaj mówić o wstawaniu. Tak ciepło, wygodnie i sennie, ale to wszystko szlag trafił kiedy zorientowałem się, że jeśli ptactwo zaczyna ładnie śpiewać, to jestem spóźniony, na dodatek w chuj spóźniony! 
- Kurwa mać! - wykrzyknąłem, podrywając się na równe nogi, a następnie zbiegając schodami w dół. No dobra, może zbiegając to za dużo powiedziane. Spadając lepiej tutaj pasuje, szczególnie, że gdyby nie moja reakcja, skończyłbym z obitym pyskiem przez panele podłogowe. Cudowny dzień! 
***
Stanąłem na parkingu, jednej z najlepszych kafejek w tym miejscu, lecz ta nadal jest zamknięta. Ciemno, fotele zasunięte, brak żywej duszy. 
Odliczałem wręcz sekundy do otwarcia, jednak po upływie tego, jakże krótkiego czasu, drzwi ani drgnęły, a w kafejce było dalej ciemno jak w dupie u murzyna. 
Dlaczego ja mam zawsze pod górkę? 
Dzisiaj zaspałem, nie wypiłem swojej ulubionej kawy, a na domiar złego, cofałem się połowe drogi do domu, gdyż z tego calego zamieszania, zapomniałem kluczy od warsztatu, przy okazji wjebałem się w jakiś wypadek więc ciągle uciekały mi minuty i z tego powodu, zamiast spóźnienia się dwie godziny właśnie man na zegarku trzy godziny, jedenaście minut i pięćdziesiąt cztery sekundy. 
- Jebcie się, nie chcecie mi dać kawy, to nie.. - warknąłem cicho pod nosem, następnie wzdychając, przez co przymknąłem powieki, a po ich otwarciu, nagle ukazała mi się tabliczka informująca klientele, że lokal w dniu dzisiejszym pozostanie zamknięty.
- Ja pierdole, do kurwy..  - mruczę, odchodząc od szklanych drzwi, w kierunku mojego samochodu. Cóż... czas wytłumaczyć się z absurdalnych przyczyn mojego spóźnienia się do pracy. Ciekawe, czy w ogóle John zaakceptuje moją wersję..
***
Obijanie się w biurze od dzisiaj musi stać się sportem narodowym, jak i moją pasją. 
Siedzenie w wygodnym, biurowym krześle jest niczym mód na wszelkie zszargane nerwy tegi ranka. Odchylając się na krześle, położyłem nogi na biurko i niczym rasowy prezez związku lenienia się, oraz mistrz świata w penspiningu, obracałem długopisem w palcach, pożerając kolejne minuty nudy i spokoju. 
Żyć nie umierać, ale jak to się robi w pewnym Europejskim państwie? Jeden robi reszta patrzy, dzisiaj robie, tyczy się Connora, za to ja jestem tym, co podpiera się o łopatę i wpierdala swoje drugie śniadanie. 
Po siedzeniu tak i opierdalaniu się od dwudziestu minut, stwierdziłem, że czas wyprostować nogi i przejść się po kawę, więc zniszczyłem moją wygodną pozycję, na rzecz kawy z automatu, który jest na początku warsztatu. 
***
Kiedy wyszedłem z pomieszcznia, spotkałem się z wzrokiem, mówiącym tylko, że mnie zajebie, ale nie przejąłem się tym specjalnie. Wiele razy już próbował, ale to prędzej, ja bym go wykończył. 
Mniejsza z nim.
Dochodząc do automatu, wybrałem odpowiedni napój. Zerknąłem przez okno, czekając aż kubek napełni się do połowy, aby po chwili kopnąć głupią maszynę i czekając na drugą połowę, tego napoju bogów. Niestety, kiedy usłyszałem dźwięk, zakińczenia nalewania, moją uwagę przyciągnęła osoba idąca sobie chodnikiem, zerkająca przy okazji w kierunku parkingu. 
- Gdzie ty kurwa znowu idziesz? - usłyszałem głos, dochodzący z kanału. 
- Przewietrzyć się, bo skończyłem - powiedziałem, po czym wyszedłem na zewnątrz. 
- Jak ręka? - zapytałem opierając się o ścianę. Dziewczyna raczej, nie spodziewała się mojej osoby, gdyż słysząc mój głos niepewnie się odwrciła. 
- Zagipsowali mnie - delikatnie się uśmiechnęła. 
- A teraz pewnie idzisz zanieść zwolnienie? - uśmiechnąłem się pod nosem. 
- Prześladowca - warknęła. 
- Po prostu strzelałem.. - lekko się poszerzyłem swój uśmiech, ale gdy ta odwróciła się jeszcze trochę w moją stronę, znikł od razu. Podszedłem do dziewczyny i chwyciłem za brodę. 
Raczej się tego nie spodziewała, więc zaczęła mnie przeklinać. 
- Kto? - zadałem krótkie pytanie, zabierając rękę. 
- Odjeb się, nikt. 
- Kto? - warknąłem, zadając to samo pytanie. 
- Sama sobie to zrobiłam, wywaliłam w łóżko - uśmiechęła się lekko próbując wymyślić coś na poczekaniu. 
- On? 
- Jaki on? Mówię, że sama to sobie zrobiłam.. 
- To też? - chwyciłem ją za zdrowy nadgarstek ukazując nie dość, że siniaki, to czerwone miejsce. Do tego spojrzałem na jej oczy. Czerwone. Płakała. 
- Nie dość, że chla, to cię leje... - powiedziałem wkurwiony. Nienawidzę takiej przemocy. Nie znoszę, kiedy osoba, która ma poprzestawiane w głowie znęca się nad członkiem rodziny. 
Spojrzałem w kierunku jej miejsca zamieszkania. Wiedziałem gdzie to jest.. a jedyne co mnie powstrzymywało od tego aby tam po prostu ruszyć i mu wpierdolić, to MJ, która zastanawiała się o co chodzi. 
- Daj mi tam iść, a oddam mu w chuj mocniej.. - rzekłem przez zaciśnięte zęby.. 

723 
MJ? Wybacz, że nic się nie dzieje takiego, ale 5:27 ._.

16 lutego 2020

Od Lorcana cd. Inez

- Cóż, przynajmniej wiem jak działa jej moc. - Poprawiłem mankiety i poparzyłem w stronę oddalających się kroków. - Inez, wróć proszę.
Kroki wróciły, ale dziewczyna się nie pojawiła. Kucnąłem przed nią.
- A teraz wyobraź sobie, że jesteś z powrotem widzialna.
Po kilku chwilach przed moimi oczami pojawiła się nieśmiało skulona dziewczynka. Uniosłem lekko kącik ust i położyłem jej dłoń na głowie w geście aprobaty.
- Podziękuj Rennie i poproś ją, żeby pokazała ci, jak nie zalać całego mieszkania następnym razem.
Ren zaśmiała się cicho, kucnęła i zachęcająco machnęła rękami. Mała podeszła nieśmiało i położyła dłonie na dłoniach syreny. Ta powoli je zanurzyła i powiedziała:
- Wyobraź sobie, że bierzesz kulę wody.
Mała skupiła się i po chwili wyjęła ręce, nad którymi falował bąbelek. Za chwilę syrena zrobiła to samo i powolnym ruchem rozprowadziła wodę na szyi. Inez powtórzyła ruch i nawet utrzymała wodę.
- Lepiej będzie, jeśli następnym razem po prostu nie użyjesz tego na lądzie. - Ren wstała. - Mam nadzieję, że pomogłam.
- Poczekaj, osuszymy cię najpierw. - Popatrzyłem na Inez jednocześnie nakładając na mnie i Ren osłony. Luc i Crow też mieli swoje i byli daleko. - Zauważ, że wszystko musi zostać w równowadze. Woda nie bierze się znikąd i sama z siebie nie zniknie. Mogę pstryknąć palcami, ale musimy najpierw sprawdzić jedną rzecz. Skup się i sprawdź, czy możesz odesłać wodę. Wyobraź sobie, że zbierasz wodę w wielki bąbel i przesyłasz do jeziora. Obojętnie jakiego.
Dziewczynka starała się i starała, ale nie wychodziło jej to. Machnąłem ręką, żeby na chwilę przestała. Potem zdjąłem swoje osłony i poprosiłem, żeby znowu powtórzyła trik. Tym razem się udało. Uniosłem się i pstryknąłem palcami, żeby Renna była sucha.
- Dzięki za pomoc syrenko. - Puściłem jej oczko. - Możesz iść.
- Zawsze do usług. - Pomachała nam i wyszła.
Ruszyłem do kuchni i przygotowałem ciasteczka dla Inez. Po chwili, kiedy dziewczyna wcinała kolejne ciastko, pojawił się obok nas Luc z Crowleyem.
- Już wiesz wszystko? - Przekazał mi syna.
- Tak. - Cmoknąłem syna w czubek głowy. - Inez, ile wiesz o innych gatunkach nadnaturalnych?
- Niewiele - szepnęła. - Ja… myślę o wujku, co umie i… puf!
- Wiem. - Pokiwałem głową. - Masz potencjał Inez. Możesz być bardzo potężna, o ile wcześniej podebrana moc cię nie zabije.
- To znaczy? - Popatrzyła na mnie nie rozumiejąc.
Miałem już zacząć jej wyjaśniać, gdy Crow stwierdził, że się popisze i stanie w ogniu. Pokręciłem z rozbawieniem głową i pacnąłem go w nos. Zaśmiał się i przestał się bawić w Ludzką Pochodnię. Posadziłem go na kolanach i popatrzyłem na Inez.
- Jeśli podkradasz komuś jakąś cechę, po pierwsze nie może mieć silnych barier. - Uniosłem brew. - Ja, Lucifer i nasi przyjaciele z reguły je mamy, żeby nic ci się nie stało, ale jak już wyjdziesz to może być problem. Po drugie, na razie nauczymy cię podkradać tylko jedną cechę, konkretną. Celowo, a nie przypadkiem. Jak to opanujesz, pójdziemy dalej. Po trzecie, nie wiemy czy ktoś musi być obok, czy wystarczy ci wiedza, więc wolałbym, żebyś nauczyła się czytać. Również po angielsku. Na razie magicznie będę ci tłumaczyć księgi, ale gdybyś musiała obronić się natychmiast, przy pomocy książki właśnie, musisz umieć coś przeczytać sama.
- Angielski zły. - Znów miała przerażoną minę.
- Ale tu właśnie tak piszą książki. - Położyłem jej dłoń na ramieniu, a potem lekko odkryłem bliznę. Znów się skrzywiła i przeraziła, ale nie odsunęła głowy. - To zrobili ci ludzie, nie język. - Przesunąłem kciukiem po jej policzku, a jej blizna znikła. - Spokojnie zaraz wróci. Ale pamiętaj. To tylko ciało, a tamto byli tylko ludzie. Jesteś magiczna, możesz ich pokonać, nawet zabić. Ale musisz przestać się bać. - Ująłem ją pod brodę. - Chcesz być silna?
- Tak. - Popatrzyła mi pewnie w oczy.
- Więc znajdź w sobie siłę i pokonaj strach. - Uśmiechnąłem się. - To ty stawiasz sobie granice. Pamiętaj, broń często jest obosieczna. Może ranić ciebie, albo ich. Rozumiesz?
Pokiwała głową pewnie.
- Więc, chcesz się uczyć angielskiego, żeby móc zrobić z niego swoją broń?

Inez?
Jaka decyzja?

Od Lorcana cd. Beatrix

Mała Żniwiarka zawsze była mile widziana w progach naszego domu. W odróżnieniu od Tay umiała dobrze korzystać ze swojej mocy i przy okazji miała duży potencjał. Nie dziwiło mnie więc, że Noel przysłał ją na naukę do Anniego (i po części nas). Kiedy więc padło pytanie, popatrzyłem z uśmiechem na męża.
- Czego zapragniesz. Ale pamiętaj, że nauka to stopniowe docieranie do celu. - Wyciągnąłem swój palec z ust Crowa i lekko pacnąłem jego nos. Zagaworzył wesoło i spróbował znowu złapać mój palec.
- Jest słodki. - Westchnęła Bee. - A ja chcę umieć cokolwiek!
- Z tego co słyszałem, to spotykasz się z tą syreną, prawda? - Luc znowu zmienił formę i przejął małego. - Może też chcesz się nauczyć w nią zmieniać?
- Mogę? - Wytrzeszczyła oczy.
- Jasne. - Zaśmiałem się i wstałem. - Chodźmy. Lucy i Crow dołączą jak już mały będzie najedzony.
- Super! - Klasnęła w dłonie.
***
Bee grzecznie przeglądała sobie jeden z bestiariuszy, kiedy ja na spokojnie szukałem odpowiedniej księgi czarów. Czasemi nie mogłem znaleźć czegoś w Vesie, bo niektóre rzeczy po prostu nie uchodziły. Poza tym, miałem wrażenie, że syreny to nie jego zakres. Całe szczęście, nie był zazdrosny, tylko na spokojnie leżał sobie na pulpicie, a na nim siedziała Lucy i chyba spała. Ten kot za często tu przebywał. Z drugiej strony nie miałem jak jej wygonić.
- Nie wiedziałam, że syreny mają ograniczenie. - Bee rzuciła w eter.
- Właściwie wszystkie gatunki mają ograniczenia. - Zauważyłem. - Ludzie nie mają mocy, wampiry nie mogą wychodzić na słońce, wilkołaki zmieniają się w pełnię, Żniwiarze muszą panować nad emocjami, dzieci Lokiego często popadają w szaleństwo, a jak nie, to mają inne przypadłości, syreny mogą oddychać pod wodą tylko określony czas…
- A demony? - Popatrzyła na mnie.
- A demony potrzebują chaosu, zła… za to jedyne czym można nas zranić to niebiańska stal. - Westchnąłem.
- Ona istnieje? - Zdziwiła się dziewczyna. - Myślałam, że to legedy.
- Luc ma z niej miecz. Tylko, że upadłe anioły zrównały się z demonami. - Potarłem skronie. - Więc obaj nie możemy jej dotknąć.
- Pokażecie mi? - Popatrzyła na mnie błyszczącymi oczami.
- Nie dziś. - Wyciągnąłem odpowiednią księgę. - Czytaj o syrenach. Musisz wiedzieć, czego chcesz.
- Myślałam, że będzie czarowanie! - Nadęła policzki.
- Chciałbym, ale jeśli coś ci się stanie, Annie mnie uszkodzi. - Pokazałem tekst. - Musisz to wiedzieć, okej?
- Okej. - Westchnęła i wróciła do czytania.

Reszta szkolenia w innych wątkach Bee ^^.

Od Renny cd. Beatrix

Byłam na haju szczęścia i w myślach modliłam się, aby w mieszkaniu był porządek. I wino. Bo tego ostatniego nie byłam pewna. Teoretycznie robiłam ostatnio zakupy z Liamem, ale byłam zbyt skupiona na unikaniu tematu związku wilkołaka z czarownicą,więc nie miałam pojęcia co kupiłam, a o czym zapomniałam. Jednak kiedy otworzyłam szafkę i znalazłam butelkę, odetchnęłam. Potem podałam dziewczynie kieliszek i odsunęłam Theo od trunku.
- To nie dla ciebie mały. - Podrapałam go pod pyszczkiem. - Ty powinieneś spać.
Serwal tylko się przeciągnął i otarł o moją rękę. Zaśmiałam się cicho i postanowiłam nasypać mu nieco smaczków do miski. Skoro ja imprezowałam, to on też mógł.
- Proponuję iść do salonu, tam nikt nam nie będzie przeszkadzał. - Uśmiechnęłam się.
- Salon? Myślałam, że zaproponujesz sypialnię. - Żniwiarka puściła mi oczko.
- Wolę budować napięcie stopniowo. - Ruszyłam do drugiego pomieszczenia. - Ale będę miała na uwadze twoją propozycję.
***
- Dzień dobry. - Przywitałam wchodzącą do kuchni Bee. - Uważaj na Theo, z rana lubi ocierać się o nogi.
- Dzień dobry. - Żniwiarka przeciągnęła się kocio i objęła mnie w pasie. - Czy ty robisz nam śniadanko?
- Tak. - Zwinęłam właśnie japoński omlet. - Mam nadzieję, że lubisz jajka.
- Lubię. - Pacnęła nosem moją szyję i usiadła przy kuchennym stole. - O, to nie tylko jajka.
- Jajka i warzywa. - Uniosłam kącik ust. - I frytki. Ale to też warzywa.
- Kiedy ty wstałaś? - Rudowłosa oparła brodę na dłoni.
- NIe tak dawno. - Położyłam omlet na jej talerzu. - Nie martw się.
- Chyba muszę cię szybko złapać, skoro robisz mi śniadanie, pozwalasz spać w swoim łóżku i jeszcze to nie problem. - Uśmiechnęła się uroczo.
- Jesteś na dobrej drodze. - Skończyłam robić omleta sobie i dołączyłam do niej, po drodze zgarniając jeszcze tosty. - Smacznego.
Żniwiarka wzięła widelec i zadowolona zjadła pierwszy kęs. Potem zamknęła oczy i zaczęła pałaszować danie.
- To jest pyszne! - Klasnęła w dłonie. - Musisz mi częściej gotować to danie.
- Zapraszam. - Powoli jadłam swoją porcję. - Mam kilka innych opcji, jakby to się przejadło.
- Hmmm, kuszące, ale przyjmę wszystko spod twojego noża. - Zjadła kolejną frytkę. - Naucz mnie to robić!
- Mogłabym, ale jeśli masz talent kulinarny po Annie, to będziesz lepsza i już cię nie zachwycę - zaśmiałam się. - Więc możemy ustalić, że niektóre rzeczy będę gotować ja.
- No dobrze. - Wstała i wlała wodę do czajnika. - Chcesz kawę, czy herbatę?
- Herbatę. - Wskazałam odpowiednią półkę i wróciłam do jedzenia.

Bee? Wyspana?

Od Beatrix cd. Renny

- Więc… Czy jakimś cudem zasłużyłam może na oprowadzenie? - Zatrzepotałam rzęsami.
Renna roześmiała się uroczo i przekrzywiła lekko głowę na bok, zastanawiając się nad odpowiedzią. 
- W zasadzie, chyba tak. - Na jej ustach nadal utrzymywał się uśmiech. - Zapraszam. - Z gracją wstała i wyciągnęła w moją stronę rękę. 
Chwyciłam jej dłoń i wstałam. Udało mi się nawet nie stracić równowagi i nie wpaść razem z syreną do oceanu. Chociaż to mogłoby być całkiem ciekawe doświadczenie. Może kiedyś uda mi się namówić Ren na pływanie w środku nocy, przy świetle księżyca? Na razie jednak czekała mnie wycieczka do mieszkania brązowowłosej piękności. Nie powiem, że nie byłam ciekawa gdzie i jak mieszka - okej, chciałam się o niej dowiedzieć ile tylko było możliwe, nieczęsto zdarzało mi się poznać kogoś chociaż w części tak interesującego jak Renna.
Zanim się obejrzałam, znalazłyśmy się w Downtown, w mieszkaniu na szóstym piętrze jednego z wieżowców. Ogromnym, przepięknym mieszkaniu. Na dodatek powitał nas w nim, zdecydowanie większy od domowego, kot o charakterystycznie zaokrąglonych uszach.
- Cześć kociaku! - Syrena przywitała się z pupilem i pogłaskała go po głowie. - To jest Theo.
- Cześć Theo. - Wyciągnęłam do serwala rękę, a kiedy już obwąchał moją dłoń również spróbowałam go pogłaskać. Co ku mojemu zdziwieniu się udało. - Jejku, jaki on jest słodki!
Ren zaśmiała się co najmniej równie słodko. 
- Co powiesz na wino? - Renna zdjęła kurtkę i buty, a potem weszła dalej. 
- Chętnie. - Uśmiechnęłam się i zrobiłam to samo, trafiając za syreną do kuchni.
Ren wyjęła z jednej z szafek dwa kieliszki, a kiedy postawiła je na blacie, obok natychmiast znalazł się zainteresowany serwal. Potem otworzyła i nalała wino, podając mi jeden z kieliszków. 

Ren?