30 marca 2020

Od Hekate

30 kwietnia 1886r.
W małym domku w jednej z nielicznych ulic leży na podłodze kobieta. Trzyma mocno męża za rękę i zagryza wargi do krwi żeby tylko nie wydać z siebie odgłosu.

Minęło parę godzin, kobieta właśnie utuliła dziecko do snu i poszła w kierunku kuchni, by przygotować sobie miksturę, która pozbawi ją bólu. Nagle drzwi otwierają się z hukiem i wbiega przez nie trójka mężczyzn. Ksiądz i dwóch uzbrojonych wiernych. Kobieta sparaliżowana strachem stoi i ich obserwuje. Mężczyźni przeszukują dom, po chwili znajdują różne substancje, książki i przyrządy alchemiczne. Jest to wyrokiem dla kobiety. Mężczyźni łapią ją pod ramiona i prowadzą ją do księdza, który skazuje ją na wyrok- śmierć. Kobieta krzyczy "uciekajcie!" po czym zostaje wyszarpana z domu.

1901 rok
Młoda Hekate właśnie szykuje się na trening. Ubrała wygodną bluzkę i spodnie, a na nogi naciągnęła szmaciane buty. Włosy związała w ścisły warkocz. Na plecy zarzuciła kołczan ze strzałami, a w rękę wzięła swój łuk. Ruszyła na ustalone miejsce, gdzie czekał na nią ojciec. Miała upolować zwierzę większe od dzika, lecz mniejsze od niedźwiedzia. Dziewczynka ruszyła. Mijały godziny, a ona wciąż nie widziała śladu żywej duszy. Gdy już miała się poddać i zacząć wracać usłyszała szmer. Odwróciła się gwałtownie i od razu puściła strzałę po czym pobiegła w tamtym kierunku. Jej oczom ukazał się czarny, wielki kot ze strzałą wbitą tuż koło serca. Wzięła w rękę sztylet, a drugą rękę położyła na szyi kota, i wtedy przeszył ją mocny dreszcz. Upadła obok kota, w jej oczach były tylko widoczne białka. Zobaczyła jak jej matkę wywleczono z domu, a potem zabito na stosie. Całe jej życie mignęło jej przed oczami. W tym momencie wiedziała, że musi związać się z tym kotem.

2000 rok
Hekate stoi na mokrej trawie cała ubrana na czarno, właśnie w głąb ziemi spuszczają kamienną urnę z jej ojcem. Kobieta nie wiedziała czemu dokładnie jej ojciec nie żyje, lecz musiało to być coś bardzo złego skoro aż żniwiarze musieli się nim zająć.
Śmierć ojca oznaczała jedno- trzeba zacząć pracować. Przejęła po nim nazwisko i jego zlecenia.
Wykonywanie ich szło dziewczynie jak po maśle- wiedziała, że na spokojnie się z nich utrzyma.

2050 rok
Cywilizacja ludzka idzie coraz bardziej do przodu. Ludzie zaczynają coraz bardziej akceptować rzeczy nadprzyrodzone, choć nadal niektóre tępią. Jeszcze trochę i Hekate będzie mogła być w pełni sobą.

2068 rok
Nareszcie, wolność.
Idę normalnie ulicą, nikt nie patrzy się ze zdziwieniem na mnie ani na Nishę. Dotarłam do sklepu, kazałam kocicy usiąść i na mnie zaczekać, a ja weszłam do środka. Mleko, płatki, musli, migdały, sok pomarańczowy, mięso, dużo mięsa. Mam wszystko poszłam do kasy gdzie zapłaciłam za wszystko i ruszyłam w stronę domu. Rozpakowałam wszystko i wzięłam do ręki udo kurczaka. Zaczęłam nim machać przed pyskiem kocicy, a ona grzecznie czekała aż jej pozwolę na ruch. W końcu rzuciłam jej mięso- złapała je w locie i zaczęła jeść. Zaraz miałam wychodzić z domu, by wykonać zlecenie. Założyłam na siebie czarną koszulkę, czarne spodnie i długi, czarny płaszcz z kapturem. Przez ramię przełożyłam torbę z niezbędnymi rzeczami i zawołałam Nishę.
Sprawa poszła nam zadziwiająco szybko. Podeszłam do pobliskiego strumyka gdzie obmyłam sobie ręce i twarz żeby nie rzucała się w oczy krew, której resztki miałam na sobie. Obmyłam również łapy i pazury mojej towarzyszki. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy, które też oczyściłam i ruszyłam w drogę powrotną do miasta. A właściwie to złapałam panterę za kark i teleportowałam się paręnaście metrów przed wejściem do miasta.

Ktoś?

Podliczone

29 marca 2020

Od Anchora cd. Lorcana

- Nie mogę po prostu wpaść do rodzeństwa? - Pat objął Bee ramieniem. - Byłem w domu i tata powiedział, że wyjechałaś do Annie. 
- Tak! - Dawno już nie widziałem jej aż tak podekscytowanej. - Zostaniesz, prawda?
- Tylko na kilka dni - powiedział.
Bee posłała mu swoje najsmutniejsze spojrzenie. To, którego używała by wymusić cokolwiek chciała. I mimo że wszyscy obecni w pokoju doskonale o tym wiedzieli, ono i tak praktycznie zawsze działało.
- Ale zaraz będą święta i w ogóle… - jęknęła z nadzieją.
- Wiesz, że nie powinienem - westchnął. A Beatrix tylko patrzyła. Tyle wystarczyło. - Okej. Zobaczymy…
Cały smutek wyparował z oblicza naszej siostry w momencie, kiedy tylko usłyszała zadowalającą ją odpowiedź.
- Super! - Przytuliła Pata mocniej.
***
Beatrix zbiegła po schodach, zostawiła coś na blacie w kuchni i natychmiast pobiegła z powrotem na górę. Głównie po to, by zaraz znowu zbiec na dół.
- Cholera. - Zaskakująco spokojnym głosem podsumowała całą tą sytuację, nie odrywając wzroku od tarczy zegarka na swoim nadgarstku.
Potem znów zniknęła w kuchni, a po chwili, już z przewieszoną przez ramię torbą, zajrzała do salonu.
- O której zaczynasz? - spytała z nadzieją. 
- O dziesiątej. Ale naprawdę nie dam rady teraz cię odwieźć - westchnąłem, patrząc na kartkę papieru, którą po chwili odłożyłem na stertę z kolokwiami idiotów. 
- Ja nie mam nic innego do zrobienia - odezwał się Pat. - Gdzie są kluczyki?
- W torbie.
Bee wyjęła kluczyki z mojej torby i podała je Patroclosowi. A kilka minut później oboje wyszli. 
***
Wieczór z rodzeństwem przerwał dzwonek do drzwi.
- Spodziewamy się kogoś? - Zdziwił się Pat.
- Ja nie - odpowiedziała Bee, biorąc do ręki pilot, żeby móc zatrzymać serial. 
- Ja chyba też nie. - Wstałem i poszedłem otworzyć. 
Za drzwiami stał Lorcan. Wpuściłem go do środka.
- Zmiana planów na popołudnie?
- Luc zabrał małego na jakieś badania. W żeńskiej formie. - To sporo wyjaśniało. - Więc chyba nie chcę być w pobliżu, kiedy wróci. Robicie coś? 
- Tylko serial. - Lori wszedł dalej, a ja podszedłem za nim. 

Lori? Zostajesz?

Od Renny cd. Beatrix

Jak z zadowoleniem zauważyłam, kolacja przebiegała we względnym spokoju. Całe szczęście Annie, jako ten ułożony i nie pozwalający sobie na kompletnie żaden błąd nawet jednym gestem nie zdradził, że gdy tylko skończy się kolacja znowu przyssie się do Lorcana. Bee wydawała się bardziej rozluźniona niż ostatnimi czasy. Podobało mi się to. Co prawda Pat ciągle zdawał się po prostu egzystować. Nie był przy tym niemiły, czy coś. Nie. Był jak pozostałe rodzeństwo Saint - opanowany, kulturalny i uprzejmy. Przy okazji zerkał na nią co jakiś czas, ale była pewna, że nie chodzi o związek z jego siostrą. Raczej o dziwne uczucie, które towarzyszyło przy interakcji z nią.
- Więc… czym jesteś Ren? - zapytał w pewnym momencie.
- Syreną. - Wgryzłam się w marchewkę do tej pory leżącą spokojnie na moim talerzu.
- Skąd? - Dodał zanim dobrał się do pomidora.
- Szwecja. - Uniosłam lekko kącik ust.
- Zimno. - Oddał uśmiech.
- Nie narzekam. - Wzruszyłam ramionami. - Raczej tutaj jest ciepło.
- To prawda. - Upił łyk wina. - Tu jest zdecydowanie cieplej.
Bee uścisnęła pod stołem moją dłoń. Odwróciłam do niej twarz i posłałam jej pokrzepiający uśmiech. Potem odchrząknęłam lekko.
- Tak właściwie to co u Crowa? Nie tęskni za tatą?
I tak właśnie zaczęłam monolog Lorcana o jego synu. To było w sumie nawet słodkie.
***
- Chyba nie było tak źle. - Owinęłam talię Bee rękami. - Lori i Annie nawet za bardzo się nie obmacywali, a Patroclos tylko troszkę próbował zaimponować demonkowi.
- Jak widać masz na nich dobry wpływ. - Cmoknęła mnie w policzek. - Albo kolacja.
- Nie ważne - westchnęła. - Ważne, że mam na chwilę spokój.
- Nie martw się, Luc na pewno niedługo znajdzie dobre argumenty, żeby Lorcan do niego wrócił - zaśmiałam się. - Jeszcze zmajstrują sobie kolejnego brzdąca, gdy Crow zacznie żądać rodzeństwa.
- Tego już by chyba było za wiele. - Zawtórowała mi. - Dwa diabelsko-upadło-anielskie brzdące? Nie…
- Oj, byłoby ciekawiej. - Szturchnęłam ją w żebra. - Pomyśl sobie: dziewczynka w ciele anioła z diabelskimi zapędami…
- Czy ty nie powinnaś być po tej dobrej stronie? - zaśmiała się.
- Bez zła nie będzie żadnego dobra. - Wzruszyłam ramieniem i odkręciłam ją do siebie. - To co teraz? Spacer? Przytulanie? Film? Coś innego?
- Hmmm… proponuję pójść na miasto na lody, a potem tu wrócić. - Splotła nasze palce. - Po lodach przyda się trochę przytulania, żeby się ogrzać.
- No dobrze. - Wyprostowałam się. - Prowadź do swojej ulubionej lodziarni. Ja stawiam.

Bee?

Od Beatrix cd. Renny

Idioci. Wszędzie idioci. Po cichu liczyłam, że przyjazd Patroclosa sprawi, że Annie i Lori choć trochę się ogarną. Przecież nie wymagam cudu, wystarczyłoby mi gdyby zaczęli używać mózgów. Ale zamiast tego Pat nie do końca świadomie (co sprawiało, że sytuacja w domu jeszcze bardziej działała mi na nerwy) przyłączył się do całej tej szopki. Powoli nawet przebywanie z Taylor robiło się irytujące, bo coraz trudniej było mi nie zgodzić się, kiedy twierdziła, że Annie to dzban. Znośnie robiło się dopiero, kiedy co najmniej dwóch z tej trójki idiotów nie było w domu. Albo kiedy nie było tam mnie. (O ile nie siedziałam akurat na lekcji u Lucifera - moje postępy w posługiwaniu się magią również dość mocno ucierpiały przez to wszystko). Po prostu szło zwariować. A ja wręcz biegłam w stronę wariatkowa.
***
- Robimy kolację - oznajmiłam, wchodząc do salonu. Trzy pary oczu posłały mi trzy zdziwione spojrzenia. Lori i Annie nawet na chwilę przestali się do siebie lepić. - Jutro. I mam zamiar zaprosić Ren, więc macie się zachowywać. - Pat uniósł brew, ale mój wzrok upewnił go, że jego też to dotyczyło. - A teraz idę pobiegać.
Zawołałam Arię. Jeszcze zanim wyszłam z domu usłyszałam jak wciąż nieco zdezorientowany Patroclos pyta czy Annie albo Lori wiedzą co mnie ugryzło. Doskonale wiedzieli. Wcisnęłam smycz Arii do kieszeni i wychodząc trzasnęłam drzwiami nieco głośniej niż zamierzałam. 
***
Dawno już nie było tu tak spokojnie. Pat wyszedł i jak zwykle nikt nie był pewien ani gdzie, ani po co, a Lorcan pojechał do domu, do Crowa. Wszystko na chwilę znów sprawiało pozory logiki i normalności.
- Co zrobiło ci to biedne tofu? - Słowa Annie, który właśnie złamał zakaz wchodzenia do kuchni, skłoniły mnie do zastanowienia się co właściwie robię.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Potem bez słowa wyciągnęłam z szafki pojemnik, zsunęłam do niego zmasakrowane tofu. Zamknęłam pojemnik i schowałam go do lodówki. Plan na kolacje szlag trafił. Albo będę musiała znów iść do sklepu. Może to i lepiej? Przynajmniej stąd wyjdę.
- Bee.
- Tak? - Annie nic nie powiedział. Po prostu stał oparty o blat, uważnie mnie obserwując i czekając aż sama coś powiem. - Po prostu się martwię, okej? A co jeśli ojciec Loriego dowie się jak chcecie go oszukać? Albo po prostu się zdenerwuje? - Wyrzuciłam z siebie. 
- Asmodeus nie zrobi Lorcanowi nic złego. Ani Luciferowi - odpowiedział spokojnie. 
- A co z tobą? - Założyłam ręce na piersi. 
- Nic mi nie będzie. 
- Tego nie wiesz! Ja też tego nie wiem.
- Nic się nie stanie. - Annie podszedł do mnie. - Chyba, że nie skończysz tej kolacji. Wtedy kompromitacja przed Ren. - Chciał zmienić temat.
- Anchor! - Nie ma tak łatwo. - Nie możecie chociaż powiedzieć Patowi? - Spytałam z nutą nadziei w głosie. - To męczące.
- Nie możemy - westchnął. - Wytrzymasz to jakoś.
A mam wybór? No właśnie.
- Więc co gotujesz?
- Nic, jeśli nie pojedziemy do sklepu.
***
- Wyglądasz olśniewająco. - Klasnęłam w ręce. - Gdzie kupiłaś tą sukienkę? Muszę ją mieć! Będziemy do siebie pasować!
- Dziękuję. - Ren zarumieniła się uroczo. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
- Nie wiem. Mam wrażenie, że moi bracia rywalizują o względy Lorcana. I nie za bardzo mi się to podoba…
- Pomyśl sobie, że ty masz mnie i możesz to olać - zaśmiała się. - Jak coś odwalą, to my się wymkniemy.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. - Wzięła moją rękę w swoją.
Odrobinę mnie ta obietnica uspokoiła. Nie jakoś bardzo, bo wciąż bałam się, że coś pójdzie nie tak. Bo co jeśli ci idioci naprawdę się nie ogarną? Albo jedzenie będzie niesmaczne? Albo Ren nie polubi Patroclosa? Albo w ogrodzie wylądują kosmici? Albo meteoryt? Albo cokolwiek?
Wzięłam głęboki wdech i przywołałam na twarz uśmiech.
- Gotowa?
W odpowiedzi Renna tylko się do mnie uśmiechnęła. A potem weszłyśmy do salonu. W zasadzie tylko jedna osoba nie była przyzwyczajona do tego, że Ren spędza tu czas, więc tylko mój najstarszy brat zwrócił na nas uwagę na dłużej niż wymagało tego powiedzenie “cześć”.
- Ren, to jest Patroclos, mój brat. Pat, poznaj moją dziewczynę.

Ren?

Od Tony'ego CD Petera

Cóż nim przyszedłem do domu chłopaka, musiałem wszystko trzy razy sobie przemyśleć. Po rozmowie telefonicznej z May wiedziałem, że jeśli nie porozmawiam z nią, twarzą w twarz zapewniając, że młodemu nic się nie stanie jeszcze przed wyjazdem zrezygnuje.
A więc jestem, przyjechałem, aby z nią porozmawiać, o tym całym wyjeździe niech sobie nie myśli bóg wie co, jedziemy tam w sprawach dotyczących jedynie firmy, ponadto dzieciak nauczy się czegoś nowego, a wszystkie koszta pokrywam ja pod warunkiem, że nic nie rozwali, za to nie biorę odpowiedzialności, płace tylko za to, za co muszę zapłacić jako szef nic ponad miarę.
Aż tak miły nie jestem, zawsze musi być coś za coś, za darmo w tych czasach nic nie dostaniesz, nawet żeby dostać w mordę musisz sobie jakoś zasłużyć.
- Tak więc, na pewno będzie bezpieczny i wróci w całości? - Gdy Peter przerwał nam rozmowę watek, który ciągnąłem się przerwał, a ja straciłem wątek. Na szczęście May była tak poważnie do tego nastawiona, że ciężko było odwrócić jej uwagę, chociażby na chwilę.
- Oczywiście, nikt go nie chce sprzedać ani wykorzystać nie musisz się o to martwić, sprawa wyjazdu to sprawa biznesowa prawie jak by jechał na wycieczkę klasową, ale bez klasy.
- Mam nadzieję, że się nim zaopiekujesz należycie - Stwierdziła, oddając mi wszystkie podpisane papiery, pełna odpowiedzialność na naszym wyjeździe spadnie na mnie, dlatego mam nadzieję, że chłopak nie wymyśli czegoś głupiego, bo naprawdę mogę się wtedy lekko zdenerwować, a jestem za stary na to wszystko w moim wieku stres to morderca, który codziennie puka mi do drzwi, gdy nadejdzie czas, odsunę się od tego wszystkiego, a na razie muszę iść jeszcze do Petera, aby zamienić z nim kilka słów.
- Dziękuję ci za podpisanie dokumentów, obiecuje, że wszystko będzie dobrze, a chłopak wróci w całości - Wyrecytowałem formułkę, którą powtarzam chyba każdemu za każdym razem, przecież nie jedziemy na wojnę, a nawet gdybyśmy jechali, to większe prawdopodobieństwo jest ataku na mnie niż na niewinnego chłopaka, który nic nie wie i dopiero co się uczy.
- Wierze ci na słowo - Uścisnąwszy sobie dłoń, podziękowałem za gościnę, informując May o przymusie zamiany kilku słów z chłopakiem, na co musiała czy chciała, czy też nie się zgodzić w końcu temat dotyczył wyjazdu, przynajmniej tak jej powiedziałem.
Zapukałem spokojnie w drzwi, czekając na odzew ze strony chłopaka, która nastąpiła wręcz błyskawicznie, dając mi znak, że mogę wejść do środka.
Wchodząc, od razu rozejrzałem się po pomieszczeniu, zamykając drzwi na klucz tak, aby jego ciotka w razie czego nie mogła wejść do środka, tym samym dając nam czas na rozmowę.
- Coś się stało Panie Stark? - Spytał, wstając z łóżka, niepewnie się mi przyglądając.
- Tak i nie, to od ciebie zależy, jaka będzie odpowiedź, musimy pogadać - Stwierdziłem, rozglądając się po wszystkich rzeczach znajdujących się po pokoju. - Ciocie to ty masz fajną, ale jedzenie to marne - Dodałem, siadając na łóżku, patrząc na chłopaka.
- Więc po to pan przyszedł? - Niepewny głos czyżby się czegoś obawiał, nie ma czego, ja nie gryzę, tak sobie myślę, że jeszcze mi się to nie zdarzyło.
- Nie do końca - Zacząłem, zauważając na biurku starocia, które widziałem dawno temu, wygląda jak styl retro, ale kto wie, co siedzi chłopakowi w głowie, to jeszcze dzieciak nie powinno więc mnie to zaskakiwać. - Mam pytanie i liczę, na szczerą odpowiedz - Wyciągnąłem z marynarki telefon, pokazując mu filmik, na którym był on jako Spider-Man o ile to w stu procentach on, za chwilę, jeśli będzie współpracować, pewnie się dowiem. - Więc to jesteś ty? - Zapytałem wprost, chcąc poznać odpowiedź, chociaż po jego minie już mogłem wywnioskować, że będzie kłamał, pan zamaskowany myślał, że jest nie do odkrycia, pomylił się.
- Słucham? Nie, czemu miałbym nim być? - Bronił się, w sumie czego ja oczekiwałem, że od razu wszystko mi powie to buło by raczej mało prawdopodobne.
- Tak, to ty - Podrapałem się po podbródku. - Wiesz, nieźle zasuwasz, masz chłopcze talent - Drążyłem temat, chcąc poznać prawdę, wtedy może kto wie, łatwiej będzie mi go ustrzec na wyjeździe, nie chciałbym, aby jego bohaterskie ego za bardzo podskoczyło, bo wtedy obaj możemy mieć kłopoty ratowane ludzi to jedno, ale głupie zabawy to już drugie.

<Mój siusiu majtku C:>

Podliczone

Hekate Cintra

Autor zdjęcia: Nie udało mi się znaleźć
Login: nabloga
Imię i nazwisko: Hekate Cintra
Przezwiska: Po prostu Hekate, lecz jeśli ci mocno zależy to możesz coś wymyślić.
Pochodzenie: Pochodzi z Celtii.
Gatunek: Czarownica
Płeć: Kobieta
Orientacja: Nie definiuje się z żadną
Praca: Wypełnia powierzone jej zlecenia i pracuje dorywczo w sklepie z butami.
Data urodzenia: 30 kwietnia 1886r.
Wiek: 182 lata
Cechy zewnętrzne: Hekate jest wysoką, dobrze zbudowaną, lecz smukłą kobietą. Jej włosy są koloru rudego, często wiąże je w warkocze lub nosi rozpuszczone. Twarz ma surowy, lecz przyjemny wyraz. Ma mocne, ciemne brwi, małe czoło, duże żółto-zielone lub brązowe oczy, mały nosek, mocne kości policzkowe i pełne usta, które często maluje na ciemne kolory. W uszach ma dość dużo kolczyków i dwa duże tunele. Na jej szczupłej szyi zazwyczaj wisi naszyjnik lub jakaś inna ozdoba. Jej piersi są średniej wielkości, nie za duże, nie za małe. Ręce są długie i smukłe, podobnie jak dłonie, które są zakończone długimi, zawsze zadbanymi paznokciami. Talia kobiety jest wąska, a biodra w miarę szerokie. Nogi Hekate są długie i chude. Całe ciało wiedźmy jest w różnorodnych tatuażach- każdy z nich ma jakieś znaczenie.
Moce: Hekate jest starą wiedźmą co sprawia, że włada szeroko pojętą magią.Jednak najmocniej wykształciły się u niej:
-Moc zabijania wzrokiem, gestem czy myślą
-Zmiana kształtów, rozmiarów, tworzenie przedmiotów
-Teleportacja
-Rozmowa ze zmarłymi i nieumarłymi
-Manipulacja czasem
-Może opętać wybraną istotę
Umiejętności: 
Inteligencja: 405
Siła: 305
Panowanie nad mocami: 905
Zwinność: 305
Szybkość: 105
Umiejętności fizyczne: Hekate od małego musiała uczyć się sztuki obrony i tego jak dobrze się ukryć. Dzięki temu potrafi dobrze władać broniami białymi i palnymi. W walce wręcz dzięki jej umiejętnościom i mocom trudno ją pokonać, jednak nie jest to niemożliwe. Przez wiele lat służyła jako służąca na dworze więc nie straszne jej gotowanie, prace domowe czy opieka nad zwierzętami. Kobieta bardzo lubi pływać, lecz nie jest w tym najlepsza- ciągle się uczy. Dobrze idzie jej malowanie, rysowanie i kaligrafia. Dodatkowo umie biegle mówić w paru językach.
Charakter: Hekate jest osobą skrytą, bez zaufania do obcych jednak bije od niej pewność siebie, którą każdy wyczuwa. Na co dzień stara się być miła i uprzejma, jednak nie zawsze jej się udaje. Często bywa sarkastyczna i ironiczna oraz po prostu wredna. Hekate wybiera sobie osoby i to jaka dla nich będzie. Przez długie lata życia kobieta nauczyła się odpowiedzialności i opanowania w stresujących sytuacjach. Zazwyczaj jak coś pójdzie nie tak czy coś popsuje to bierze to na swoje barki, a nie próbuje zwalić winę na kogoś innego. Jest skryta, trudno o jej zaufanie. To ona wybiera ile i co o niej wiesz, nie wyciągniesz od niej informacji, których nie chce ci udzielić. Hekate jest bezlitosna, tyle czasu spotykała ją krzywda, że już nie patrzy na to czy coś jest moralne czy nie. Jeśli ma zlecenie na zabicie dziecka- zrobi to, jeśli ktoś ją skrzywdzi- będzie go nękała w snach. Dla niej nie ma różnicy czy morduje kobietę, mężczyznę, dziecko czy zwierzę. Czarownica od obcowania z ludźmi o wiele bardziej lubi zaszyć się w swoim pokoju z książką i pupilem, jednak nie przeszkadza jej kontakt z ludźmi. Pomimo wszystkich cech wymienionych wyżej Hekate lubi pomagać. Jeśli wyczuwa dobrego człowieka z potrzebą to idzie mu pomóc.
Historia: Hekate urodziła się w 1886r. w Celtii. Jej matka po porodzie została spalona. Ojciec ją zabrał i uciekł z nią w miejsce z daleka od ludzi. Tam uczył ją wszystkiego co powinna umieć czarownica. Uczył ją czarnej i białej magii, nie chciał jej ograniczać, chciał żeby poznała wszystko i wybrała swoją drogę. Przez wiele lat musiała żyć w ukryciu. Gdy skończył się okres nagonki na czarownice to wróciła do życia wśród ludzi, jednak ukrywała swoje moce. Dopiero teraz, w 2068r. może swobodnie żyć i używać swoich mocy, które ukrywała przez lata.
Rodzina:
Harsha Cintra- matka, nie poznała jej
Baste Cintra- ojciec
Relacje: -
Zauroczenie: -
Partner/ka: -
Miejsce zamieszkania: Norwegia
Pojazd: Porusza się swoim czarnym BMW, lub klasycznie- na miotle.
Fundusze: Hekate nigdy nie musi się martwić o pieniądze. Ze zleceń zarabia na tyle, by prowadzić godne życie i pozwalać sobie na przyjemności.
Głos: -
Pupil: 
Nisha- czyli noc. Pantera podobnie jak jej właścicielka jest długowieczna. Hekate z pomocą paru innych wiedźm dała jej dar nieskończoności. Nisha jest wierna i oddana swojej właścicielce, nieufna i agresywna do obcych. Pomaga właścicielce w rozmowach ze zmarłymi i nieumarłymi.
Inne informacje: 
-kocha pomarańcze i sok pomarańczowy
-miała kiedyś kruka
-kocha ptaki
Zdjęcia dodatkowe: -

28 marca 2020

Od Lorcana cd. Inez

Dziewczynka przebywała pod moją opieką już całkiem długo. Nie mogłem powiedzieć, że się leni, ale naturalne bariery, które ciągle miała nie były łatwe do przeforsowania. Jakoś nie miałem ochoty wzywać dalszej, demonicznej rodziny, żeby “na już” ustalić kim, albo czym ona jest. Po pierwsze: nie przepadałem za rodzinką, po drugie: nie wiadomo jak zareagowaliby na Crowa, po trzecie: Inez nie powinna się z nimi jeszcze stykać.
- Może poszukasz czegoś poza swoim systemem, co? - Annie rzucił swobodnie znad kubka kawy, która miała pomóc mu się utrzymać na nogach przez noc. - Ciągle kopiesz tylko w kręgu biblijnym i mitologii grecko-rzymskiej. Dzieciak wygląda na korzenie hiszpańskie.
- Sugerujesz, że mam pobawić się w szukanie czegoś bardziej na południu? - Uniosłem lekko brew.
- Czemu nie? - Wzruszył ramionami. - Coś ustaliłeś?
- Traci moc po równonocy - westchnąłem. - Dzisiaj będziemy sprawdzać, ile może ją utrzymać i co z niej wycisnąć.
- To nijak nie łączy mi się z moim zaproszeniem. - Skrzywił się. - Nie jesteś na tyle szalony, żeby dać jej ukraść moc Żniwiarza!
- To prawda. - Kiwnąłem lekko głową. - Wolałbym, żeby pożyła. Ale spokojnie. Zaprosiłem Tay. A twoją rolą będzie ją po prostu wkurwiać na tyle, żeby nie zauważyła Inez.
- Ciebie chyba pojebało - powiedział to cudownie wypranym z emocji głosem. - Prędzej ją zabiję na jej oczach! Dzieci nie powinny patrzeć na śmierć…
- Nie dramatyzuj, dasz radę. - Wzruszyłem ramieniem. - No dalej, Tay będzie tu za pół godziny oczekując lekcji grania na pianine!
***
Kiedy Luc dał mi pięć dych tylko dlatego, że Tay szesnasty raz tego wieczoru nazwała Anchora dzbanem stwierdziłem, że najwyższy czas iść po Inez. Czarownica była w humorze, który za chwilę mógł skutkować decyzją o wyjściu, a była mi potrzebna. Dlatego wolnym krokiem udałem się do kuchni. Nawet nie zauważyła. Za to stojąca w kuchni z kubkiem dziewczynka już tak. Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej zapiekankę z kurczakiem i warzywami, a następnie pstryknięciem palców podgrzałem ją do odpowiedniej temperatury.
- Dzisiaj trochę inne śniadanie. - Postawiłem talerz na stole i wskazałem Inez miejsce przy stole, sam zajmując krzesło na przeciwko.
Dziewczynka ostrożnie odstawiła kubek, usiadła i zaczęła pałaszować te elementy, które jej najbardziej smakowały. Kiedy na talerzu zostało parę brokułów i kalafiorów, wyczarowałem jej pokrojone jabłko i zajrzałem do kubka. Trochę mnie zaskoczyło, że pije tą gorzkość.
- Jeśli chcesz mieć prawdziwe kakao, powiedz. - Odstawiłem talerz do zmywarki, uprzednio wrzucając warzywa do specjalnego pojemnika. - To, które przygotowywano kiedyś zawiera też mąkę i chili. - Odwróciłem się do niej. - A teraz chodź.
Ruszyłem w stronę salonu, a ciche kroki upewniły mnie, że dziewczynka posłuchała. Zatrzymałem się w progu salonu i chwilę obserwowałem kuriozalną scenę, gdzie Tay wymachiwała rękami jak opętana, a Annie stał dumnie wyprostowany z miną wyrażającą największe znudzenie świata. Inez również ich obserwowała, nieco nieufnie. W sumie nawet dobrze. Anniemu nigdy nie powinna ufać, a Tay… to Tay. Dziwiłem się, że jeszcze nie zabił jej brak instynktu samozachowawczego.
- Ta kobieta to czarownica, zabierz jej moc - powiedziałem. - Ale uważaj. Mężczyzna jest niebezpieczny i jeśli spróbujesz mu coś zabrać możesz nad tym nie zapanować i sama się zabić.
Mała kiwnęła głową i po chwili było po wszystkim. Tay dalej się wydzierała, a Annie - ciągle znudzony - przechylił głowę w naszą stronę. Kiwnąłem lekko głową, a on rozluźnił wszystkie mięśnie.
- Dzban, nie dzban, ja wychodzę - rzucił. - Jeśli chcesz kontynuować kłótnię i w dalszej perspektywie próbę samobójczą, proszę bardzo. Możesz iść ze mną.
Oczywiście, że z nim poszła.
***
- Bardzo dobrze. - Pokiwałem głową, kiedy Inez kolejny raz udało się poprawnie rzucić zaklęcie. - Jak się czujesz?
- Dobrze - odparła, nieco łamanie i z przymusem, ale po angielsku.
- Bardzo ładnie. - Uśmiechnąłem się. - Teraz trudniejsza część. Chciałbym, żebyś jak najdłużej została z tą mocą?
- Po co? - To już rzuciła po hiszpańsku.
- Wiesz co czyni mnie i Lucifera takimi silnymi. - Kucnąłem przed nią. Pokręciła głową. - Mamy dużo lat, które poświęciliśmy na naukę. To po pierwsze. A po drugie, uczyliśmy się stopniowo. - Uniosłem nieco kącik ust. - Im dłużej się czegoś uczysz, tym lepiej to umiesz. Skacząc po wielu mocach uczysz używać się ich powierzchownie. A żeby przeżyć musisz umieć je bardzo dobrze. Nie wiemy ile będziesz żyła, ani jak będzie wyglądać twoje życie, ale to jedno ci się przyda. Skup się na jednej rzeczy i dopóki nie staniesz się w niej mistrzynią, nie ucz się innej.
- A jak… będzie niebezpiecznie?
- Właśnie dlatego wybrałem czarownicę. - Podałem jej małą księgę czarów, której używałem dopóki nie skończyłem stu lat. - O ile masz księgę czarów, a w niej zaklęcia obronne na niemal wszystko, jesteś bezpieczna. Wielu ludzi nie docenia czarownic, a tak naprawdę, jeśli potrafią, mogą być niebezpieczni. Poza tym, przybrałaś na wadze i wyglądasz dobrze, więc zaczniemy cię uczyć samoobrony. To akurat przyda ci się niezależnie od tego, czyją będziesz miała moc. Okej?
- Okej. - Kiwnęła głową.
- Dobrze, na dziś koniec. - Wstałem i położyłem delikatnie rękę na jej plecach. - Chodź, zrobimy ci prawdziwą czekoladę. Bez mleka.
Miałem wrażenie, że Inez uśmiecha się delikatnie. Cóż, uznałem to za swoje małe zwycięstwo.

Inez? Odpowiada ci ta forma nauki?

26 marca 2020

Od Inez Cd. Lorcan


Od dnia kiedy nowi opiekunowie przejęli kuratelę nad małą meksykanką, minęły równo dwa tygodnie. W tym czasie udało jej się nieco przybrać na wadze, a wcześniej łamliwe włosy, nabrały blasku oraz sprężystości. Również skóra, wcześniej gdzieniegdzie popękana z braku witamin, teraz odżyła i jedynie dodała Inez uroku. Wszystko to było możliwe w tak krótkim czasie, dzięki zbilansowanym posiłkom, serwowanym jej przez Lorcana.
Dziewczynka jednak nadal chowała jedzenie po kątach, jakby w obawie, że w pewnym momencie czegoś jej zabraknie. Były to głównie nieobrane owoce czy orzechy, których garść dostawała przed każdą lekcją dla poprawienia koncentracji. One również nie szły najgorzej i choć nadal zdarzało się jej nieświadomie podkraść jakąś moc czy spalić salę treningową, tak większym stopniu nad tym panowała. Największy problem miała z językiem angielskim. Podchodziła do niego opornie. Ten język napawał ją irracjonalnym strachem którego mimo wszelkich starań nie mogła opanować. Chciała jednak aby wujek był zadowolony z jej postępów, dlatego też wkładała mnóstwo zaangażowania w zrozumienie owego języka.
Najtrudniejsze były jednak poranki. Nie umiała się przestawić na tryb dzienny, gdyż słońce za każdym razem wciągało ją w wir naprawdę nieprzyjemnych wspomnień. Było tam dużo krzyków, klnięcia, bicia, chłodu i głodu. Za każdym razem drżała przykryta grubą warstwą koców, wpatrując się niewidzącym wzrokiem przed siebie.
Jednak jedno z dziwniejszych zdarzeń nastąpiło pewnego wieczoru, kiedy to Inez wstała z posłania i udała się do kuchni. Zazwyczaj o tej porze był tam już wujek z talerzem kanapek. Jednak tym razem pomieszczenie było puste, a światło zgaszone. Ciemnowłosa weszła głębiej, jednak nadal nikogo nie dostrzegła.
W tym też momencie jej żołądek zaprotestowała, burcząc głośno. Dziewczynka przycisnęła piąstkę do brzucha, czekając aż ten się uspokoi. Była głodna. Doskonale znała to uczucie. Westchnęła cichutko i udała się do jednej ze swoich skrytek, skąd wyciągnęła garść orzechów. Jednak po ich skonsumowaniu, poczuła, że chce się czegoś napić. Noce były coraz chłodniejsze, więc już na starcie odrzuciła napicie się zwykłej wody z kranu. Postanowiła zaryzykować i sięgnąć do szafki z herbatami. Zmarszczyła nos, gdy silny ziołowy zapach wręcz buchnął w jej twarz. Była nieco za niska więc stała na palcach na chwiejącym się delikatnie na taborecie. W końcu jednak sięgnęła wcześniej wypatrzoną paczkę i z zadowolonym uśmiechem, zeszła z mebla. Kolejnym krokiem było sięgnięcie po kubek. Na szczęście parę z nich stało na suszarce obok zlewu, skąd ściągnęła swój ukochany, czerwony, stając na palcach. Gdy już obydwie rzeczy stały na stole, sięgnęła po czajnik, do którego z niemałym trudem nalała wodę. Wielokrotnie obserwowała ukradkiem jak robi to wujek więc bez kolejnych przeszkód nastawiła wrzątek. Odwróciła się z powrotem do blatu i sięgając jeszcze po łyżeczkę, wsypała do kubka trochę ciemnego proszku. Przyjemny, nieco duszący czasem zapach kakao uniósł się w powietrzu, kiedy dziewczynka zalała wrzątkiem sproszkowane ziarno. Cała ta “niebezpieczna” operacja zajęła dziecku około 20 minut, jednak ta nie przejmowała się tym i z uwielbieniem widocznym w oczach wpatrywała w ciemną ciecz. Kochała ten gorzki smak. Było jej trochę wstyd podbierać kakao. To był w końcu napój bogów, ale wujek już wcześniej przygotowywał jej podobny napój. Nie mogła jedynie zrozumieć czemu zawsze sypie tam cukier i dolewa mleka. Przecież sam w sobie napój jest dobry. Owszem. Ten tutejszy może nie zachwycał, ale nieco cierpki smak osadzający się na języku był o niebo lepszy od tego słodkiego. W tym też momencie ktoś zapalił światło. Dziewczynka właściwie nawet nie zauważyła, że jest tak ciemno. Poruszała się bez problemu. Zawsze miała niesamowicie dobry wzrok oraz orientację ciemności więc nawet nie kłopotała się myśleniem, gdzie zamontowano włącznik. W progu kuchni stanął Tio. Inez zamarła, ostrożnie przypatrując się mężczyźnie i przyciskając kubek z niebiańskim napojem do piersi. Niech nie każe jej tego oddawać. To jest dobre. A ona tak dawno nie piła chocolatl. Stęskniła się za tym gęstym smakiem.

< Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam za nieobecność! >

22 marca 2020

Od Petera CD Tony'ego

Na śmierć bym zapomniał o tym wyjeździe. Na szczęście na ten temat rozmawiałem z May zaraz po tym jak wróciłem kilka dni temu do domu. Na początku było bardzo sceptycznie do tego nastawiona, ale musiałem ją ładnie poprosić i przekonać ją, że to jest bardzo duża szansa dla nie bym mógł się czegoś więcej nauczyć. Cóż nawet ten argument nie za bardzo do niej przemawiał, ale w końcu się zgodziła. Naprawdę do teraz nie wiem, jakim cudem jednak zmieniła zdanie i zlitowała się nade mną. Chyba najprawdziwszy cud się stał! Nie żartuję.
- A! - doznałem nagłego olśnienia po wypowiedzi mężczyzny, dopiero teraz ogarniając, o co mogło mu chodzić. - Co do wyjazdu, to mam pozwolenie od mojej cioci, jest moim prawnym opiekunem, więc to w sumie jej słowo jest dla mnie najważniejsze - zaśmiałem się nerwowo, zaczynając nagle grzebać w swoim plecaku, którego całe szczęście nie odłożyłem wcześniej do szatni, bo bym musiał jeszcze po niego latać. Najważniejsze jest to, że udało mi odnaleźć w tym małym nieładzie pozwolenie napisane ręcznie przez May. Położyłem troszkę wygniecioną kartkę na biurku mężczyzny i uśmiechnąłem się szeroko, mając nadzieję że tak czy siak przyjmie ten "dokument".
- Dobrze, podaj mi jeszcze numer do twojej ciotki - mężczyzna tylko zerknął kątem oka na papier, nawet chyba zbyt dokładnie się w niego nie wczytując. - Będę musiał sobie z nią porozmawiać - dodał. 
Bez zbędnego gadania podałem mu na oddzielnej kartce numer telefonu do May, po czym stałem jak ten ciołek, czekając na jakieś dalsze polecenia czy coś w tym stylu. Pan Stark uniósł na mnie swój wzrok i w tym momencie wydawał mi się trochę rozbawiony. Ale czym?
- Możesz już wracać do tego co robiłeś zanim cię tu wezwałem - zwrócił się do mnie, a ja z delikatnym rumieńcem na policzkach pokiwałem głową, po czym ulotniłem się z jego biura. Cóż przynajmniej częściowo kwestię wyjazdu miałem z głowy. Byleby tylko May nie zmieniała zdania podczas rozmowy z panem Starkiem czy coś. Chociaż chyba nie muszę się o to martwić, jak porozmawia z mężczyzną to może nabierze przekonania do niego.

~~*~~

Minęło od tamtego momentu już kilka dni i ani trochę nie spodziewałem się zastać Tony'ego Starka po powrocie do domu, w naszym salonie. Stanąłem całkowicie zaskoczony, wyciągając przy tym z uszu słuchawki. Spodziewałem się zupełnie innej rozmowy, nie w cztery oczy! 
Dorośli posłali w moją stronę lekkie uśmiechy i nie wiedziałem czy mam się na coś szykować, czy nie. Było to lekko niepokojące, ale być może tylko sobie niepotrzebnie wyobrażam. 
- O pan Parker - odezwał się mężczyzna, mrugając w moją stronę, a ja trochę nie wiedziałem o co chodzi. Zdążyłem zauważyć, że May wyglądała dość komfortowo siedząc razem z mężczyzną na kanapie i częstując go ciastkami, więc wyobrażam sobie, że rozmowa jak na razie idzie wręcz świetnie.
- Em... C-co pan tu ro... C-cześć? - uśmiechnąłem się niepewnie, nie wiedząc jak mam się inaczej zachować, w końcu zastałem nagle swojego mentora, którego podziwiałem od małego w moim domu! Przebywanie z nim w jednym budynku to jedno, ale gościć go w swoim mieszkaniu?! O boże chyba muszę się czegoś napić...
- J-ja... Chyba pójdę do swojego pokoju! - oznajmiłem nagle i zmyłem się z salonu, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Nie na klucz, gdyż nie posiadałem zamka w drzwiach, ale upewniłem się, że są dobrze domknięte. 
Rzuciłem swój plecak przy łóżku i wziąłem głęboki wdech, czując że robi mi się troszkę gorąco. Miałem nadzieję, że mężczyzna po tej wizycie nie będzie na mnie jakoś dziwnie patrzył. Wiem, że warunki nie są jakieś super, ale na nic więcej nas nie stać a do życia nam to wystarcza całkowicie. 
Z cichym westchnięciem uchyliłem okno w pokoju i usiadłem na krawędzi łóżka, starając zająć czymś swój mózg,  byleby nie podsłuchiwać rozmowy prowadzonej przez starszych w drugim pokoju. Z moimi wyostrzonymi zmysłami było to trochę trudne, ale trzeba sobie jakoś radzić. Takie życie i nic nie poradzę...

<Tony?>

Od Katy CD Castiela

Patrzyłam przez chwilę w milczeniu na mojego nauczyciela, a więc to takie proste? Powinnam się pewnie na to zgodzić, ja jednak nie byłam co do tego taka pewna, to byłoby zbyt proste dla niego, pewnie proponuje mi to ze strachu, strach o siebie, bo o kogo innego, mną w żadnym wypadku się nie przejmuje, tylko udaje, a nawet jeśli nie to nie mam zamiaru iść mu na rękę.
Ja poradzę sobie z tym faktem, który poznałam, ale on niech wie, że nie jest jedyny, który zna jego sekret. Oczywiście w żadnym wypadku nie mam zamiaru go szantażować, to nie moja bajka niech wszystko będzie tak jak kiedyś oprócz tego jednego sekretu, który teraz będzie naszym wspólnym sekretem i nic na to nie poradzi.
- Nie - Wydobyłam z siebie stanowcze słowo mające dać do zrozumienia mężczyźnie, że na ten jego pomysł się nie zgodzę, mogę, ale nie chce, coś sobie właśnie uświadomiłam. Przez całe życie szukałam boga, zastanawiając się, czy on istnieje, co prawda nie mam wciąż potwierdzenia, że Bóg jest wśród nas, jednak jeśli anioły istnieją, to ten świat może skrywać w sobie dużo więcej niespodzianek, niż mogę sobie ja, jak i ludzkość wyobrażać.
- Jesteś pewna? Zauważyłem, że naprawdę cię to męczy - Bystry jak zawsze jednak nic mojego zdania nie zmieni, nie chce zapomnieć o tym. Co prawda jeszcze chwile wcześniej bałam się go nawet trochę, ale teraz gdy jestem przy nim, tak blisko wiem, że nic mi się nie może stać.
Nie jest potworem, nie chce mnie skrzywdzić, gdyby tak było, nie uratowałby mnie przecież, chociaż mógł to zrobić, z czystej grzeczności co również jest prawdopodobne.
Sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć czasem nie rozumiem samej siebie.
- Tak, jestem pewna i ... - Chciałam dokończyć, jednak pukanie do drzwi przeszkodziło mi w tym całkowicie, wybijając mnie z rytmu. Było już po dzwonku, uczniowie zaczęli wchodzić do klasy, no tak całkowicie za pomniałam o zajęciach, tak długo milczałam, zastanawiając się nad tą sprawą, tracąc całkowicie poczucie czasu. - Przepraszam, muszę już iść - Dodałam, w końcu zabierając swoją torbę, wychodząc z sali, nie chcąc prowadzić dalej tej rozmowy w końcu i jemu nie byłoby to na rękę, gdyby ktoś dowiedział się, o czym rozmawiamy, o ile w ogóle wziąłby nas na poważnie. W końcu, gdybym nie zobaczyła na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła.
Pogrążona w myślach wyszłam ze szkoły, całkowicie olewając ostatnią lekcję wf - u nie mając ochoty na nią iść, po co mi ćwiczenia? Muszę ćwiczyć mózg, aby się dobrze uczyć, to jest najważniejsze, ćwiczenia gimnastyczne i tak szczęścia mi nigdy nie dadzą.
- Wróciłam - Zawołałam, wchodząc do domu, wciąż myśląc o tej całej sytuacji, która wydarzyła się w szkole. Oczywiście w domu ja zwykle nie było mojej matki, odkąd umarł tato, czuje się niepotrzebna w tym domu, ona mnie nie potrzebuje, a ja jej nienawidzę.
Westchnęłam cicho, idąc do swojego pokoju, aby pogrążyć się w myślach starając się jednocześnie uczyć do szkoły, co nie było tak proste, jak zazwyczaj, mimo wszystko ten mężczyzna zaprzątał mi głowę i nie potrafiłam nic z tym zrobić.

***

Wieczorem, gdy wreszcie wszystko ułożyłam sobie w głowie, nauczyłam się wszystkiego, co nauczyć się miałam, czas nadszedł więc aby coś zjeść i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie moja matka i jej kolejny nowy koleś na jedną noc.
Gdy widzę, co wyprawia, rzygać mi się chce, nic nie mam do jej szczęścia, tata zmarł a ona m prawo być szczęśliwą, jednakże mogłaby być szczęśliwa z jednym facetem, po co szuka ciągle nowych przyrzut, ma 38 lat tak urodziła mnie w moim wieku, jaka niespodzianka ciekawe czemu tak szybko, byleby nie zapragnęła kolejnej „wpadki”, bo ja jej dzieciaka wychowywać nie będę, jest dorosła, niech wreszcie tak zacznie się do cholery zachowywać.
- Obrzydliwe - Mruknęłam, wchodząc do kuchni, widząc ich zachowanie, boże nie są tu sami, czasem chciałabym nie wiedzieć, co ta kobieta robi i z kim.
- Jeśli ci to przeszkadza, możesz wyjść, jesteś dorosła, nie musisz zemną mieszkać, przynajmniej byłoby mi lżej - Jak zawsze bezpośrednia suka myśląca tylko o sobie.
- Lżej? Utrzymuje się sama z renty taty, a dom należy do nas nie do ciebie - Syknęłam, wyprowadzając ją z błędu, niech nie wmawia sobie, że jest dobrą matką, nigdy jej nie ma, kiedy być powinna, suka to okropne nienawidzić własnej matki, ale u nas tak już po prostu jest.
- W takim razie zamknij się i zostaw dorosłych samych, nikt cię tu w tej chwili nie potrzebuje - Doigrała się niepotrzebnym tekstem, który tylko wywołał u mnie złość, takim to właśnie sposobem wywołałyśmy kłótnie, ten koleś próbował się nawet wtrącić w naszą kłótnię, ale to tylko dodatkowo mnie zdenerwowało, nie jego sprawa.
- Jak ja cię nienawidzę - Krzyknęłam, zakładając na siebie jedynie bluzę i buty wybiegając z domu, mając dość tej chorej sytuacji i jak ja mam się zachowywać w szkole, jeśli cała złość buzuje we mnie i kiedyś musi znaleźć gdzieś ujście.
Westchnęłam cicho, idąc przed siebie, aż na plac zabaw gdzie nie myśląc długo w blasku księżyca, usiadłam na jednej z huśtawek, wpatrując się w niebo.
Wiele myśli przechodziło mi przez głowę wiele dobrych, jak i wiele złych, które uderzały jak młot w moje serce i umysł, które nigdy w życiu się nie dogadają.
- Nie za duża jesteś na huśtawki? - Słysząc znajomy głos, odwróciłam głowę do tyłu, zauważając mojego nauczyciela "anioła” za mną. Ciekawe co tu robi o takiej porze.
- W duchu zawsze będę dzieckiem - Przyznałam, cicho wzdychając - Co pan tu robi? - Dodałam, po chwili odpychając się delikatnie nogami o podłoże.
- Ważniejsze est chyba co ty tu robisz - No tak jego zdaniem powinnam być w domu nic dziwnego jutro szkoła i nie powinnam się szlajać, ale cóż nic nie poradzę na to, że do domu wrócić nie mogę, a może nawet nie chce z powodów dobrze mi znanych.
- Cóż czasem jest tak, że rodzice nas nie na widzą i trzeba się z tym pogodzić, spędzając noce z dala od domu - Wyjaśniłam, nie miałam zamiaru się żalić, po prostu opowiedziałam mu na pytanie i tak nic z tym faktem nie może począć, jestem pełnoletnia, nie muszę wracać do domu, jeśli nie chce. A nie chce i to wiem na pewno.

<Cast? Przepraszam, że tak długo kryzys był xD>

Podliczone

16 marca 2020

Od Tony'ego CD Petera

Po wyjściu chłopaka z mojej firmy postanowiłem zabrać się za robotę, jak zawsze miałem mnóstwo spraw na głowie, a dzięki takiemu, a nie innemu trybowi życia mogłem sobie pozwolić, na wiele nawet więcej niż bym chciał. Bo kim byłem, gdy nie byłem „złotym chłopcem w złotej zbroi"? Byłem geniuszem, miliarderem, playboyem, a nawet filantropem.
Moje życie jest cudowne, lepszego mieć bym nie mógł, sypiam z kim chce i kiedy chce, jeżdżę do wszystkich krajów, wydając tam mnóstwo pieniędzy na własne przyjemności i tak nie ustatkowałem się jeszcze, to prawda jednakże w żadnym wypadku mi to nie przeszkadza, jestem wolny i mogę żyć, jak tylko zapragnę, a mimo to czasem może tak odrobinkę odczuwam samotność, którą gaszę w obcięciach kolejnej nic nieznaczącej dla mnie kobiety.
Czy mam w planach kiedyś to zmienić? Raczej nie, życie na smyczy nie jest niczym przyjemnym, a ja nie chciałbym niczego zmieniać mimo mojego wieku, który powoli daje mi do zrozumienia, że młodszy i tak nie będę a jedynie starszy.
Jak każdy człowiek tylko ja wykorzystuje swoje życie, jak mogę, korzystając z niego w każdy możliwy sposób, nawet jeśli później trochę tego żałuję.
Westchnąłem cicho, odkładając na bok wszystkie dokumenty, odwracając się na krześle w stronę wielkiego okna, które znajdowało się za mną.
Wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w jeden punkt, bawiąc się przy tym swoimi długopisem, którego jeszcze nie odłożyłem na bok, jakoś nie miałem okazji odłożyć go na bok, czasem w końcu musiałem odwrócić swoją uwagę od wszystkiego innego.
Zamyślony nawet nie zauważyłem, gdy do mojego gabinetu weszła Pepper.
- Tony umówiłam cię jutro na dwa spotkania - Zaczęła, nawet nie mając zamiaru zapytać mnie o to, czy w ogolę, chce się spotkać z tymi wszystkim ludźmi. Te wszystkie konferencje naprawdę mnie męczyły i nie koniecznie chciałem się na nich pojawiać. Tak, tak mam świadomość, że później mogę się upić i znów wylądować w łóżku z jakąś nieznaną mi laską no ale cóż chyba takie życie nieokrzesanego chłopca, który bawi się życiem.
- Z kim? - Zapytałem, chcąc wiedzieć na jakie „niebezpieczeństwo” mnie w tej chwili naraża mój prezes, czasem naprawdę zastanawiam się, dlaczego oddałem jej stery, jest moją prawą ręką i może właśnie dlatego czasem zapomina o tym, aby pytać mnie o zdanie.
- Z mediami i - Chciała dokończyć, ale mój palec uniesiony w górze przerwał jej wypowiedz, a mowę przerwało milczenie wraz z uniesioną brwią w geście pytania.
- Nie kończ, nawet nie wiem, czy przyjdę na to spotkanie - Przyznałem, odkładając długopis na biurko, wstając z krzesła. - Wracam do domu - Dodałem, po dłuższej chwili omijając kobietę w przejściu, robiąc to co powiedziałem, to znaczy wróciłem do domu.

***

Minęło kilka dni, w których to uważnie przyglądałem się chłopakowi, mając pewne doniesienia od ludzi, mojego pokroju kim mógłby być ów chłopak, to mnie naprawdę zastanawiało zwykły chłopak, który ukrywa to kim jest, ciekawe czy jego ciotka o tym wie.
Nie miałem zamiaru jeszcze mówić mu, że podejrzewam, kim jest, bo to do niczego nie było mi potrzebne, jeszcze nie w tej chwili.
Wezwałem chłopaka do siebie, cierpliwie czekając na niego w gabinecie, bawiąc się swoją piłeczką, którą z nudów podrzucałem.
- Wzywał mnie pan? - Zapytał, młody chłopak, wchodząc do mojego gabinetu, nie myśląc długo, rzuciłem w jego stronę piłeczką, którą zaskoczony zwinnie chwycił w swoje dłonie.
Z delikatnym uśmiechem kiwnąłem głową, gestem ręki zapraszając do biurka, a gdy już się przy nim znalazł, usiadł spokojnie na krześle, oddając mi piłeczkę.
- Chciał pan czegoś konkretnego? - Spytał, niepewnie odwracając swój wzrok.
- Tak, dziecko dziś jest ostatni dzień, musisz mi dać odpowiedź - Odparłem, widząc zeskocznia na twarzy chłopaka, pewnie nie wiedział, o czym mówię, ma prawo, w końcu ma dużo na głowie.- Mówię o wyjeździe - Dodałem, dając mu do zrozumienia, na co czekam.

<Peter?>

Od Renny cd. Beatrix

Muszę przyznać, że moja ulubiona czarownica miejscami mnie bawiła. Jednak Erick miał chyba zgoła odmienne zdanie. Jego cierpiętnicza mina sprawiała, że miałam ochotę go przytulić.
- Tay, czy to nie tak, że jesteś znaną vlogerką i w sumie to wystarczy, że dogadasz się z kinem, czy coś? - Uniosłam lekko brew.
- Nie myślałam o tym. - Zaczęła pukać się palcem w wargę. - No dobrze. Niech będzie. Masz jeszcze jedną szansę.
Uśmiechnęłam się lekko i pociągnęłam za sobą Bee, żeby oddać się miłemu leniuchowaniu na plaży.
- Nie powiem, sprytne. - Bee zamachała naszymi dłońmi. - Myślisz, że jej pozwolą, czy coś?
- Nie wiem, ale jeśli nie, to już nie będzie wina Ericka. - Wzruszyłam ramieniem. - A o to zasadniczo mi chodziło.
- Moja superbohaterka. - Przyciągnęła mnie i objęła. - Serio muszę ci uszyć pelerynę.
- Może jednak nie? - zaśmiałam się. - Podobno zbyt łatwo wkręca się w silniki samolotów i inne wiry. Poza tym, jest niepraktyczna pod wodą.
- Więc wymyślę coś innego. - Machnęła wolną ręką. - To co? Idziemy na lody? Opalać się? Popływać?
- Na co tylko masz ochotę - zaśmiałam się.

***

- Co się nagle stało, że obydwoje macie wolne od swoich ukochanych? - Rach nie mogła się nadziwić.
- Tay robi na swojego bloga origami. - Wzruszył ramionami Erick.
- A Bee i Annie jej pomagają - powiedziałam. - To znaczy Bee. Annie nie jest skory do pomocy.
- Dziwię się, że się z nim przyjaźnisz. - Erick dopił swoją kawę. - Z tego co opowiadała Tay…
- Z tego co opowiada Tay można napisać ciekawą książkę - przerwałam. - Nie bierz wszystkiego dosłownie. Szczególnie, że ona akurat nie przepada za Annie.
- Totalnie nic nie rozumiem, ale to chyba normalne. - Westchnęła Rach, w końcu siadając obok nas. - Wpakowaliście się w dziwaczne związki.
- Mogło być gorzej. - Upiłam trochę iced latte. - Bee nie jest psychopatką, czy coś. Tay ogólnie jest dziwna, ale niegroźna.
- Nie obrażaj mojej dziewczyny! - Erick pogroził mi palcem.
- Nie obrażam, stwierdzam fakty. - Wzruszyłam ramionami. - Ale musi taka być, skoro jest sławna.
W tym momencie naszą iście ważną rozmowę przerwał mój telefon. Dokładniej dźwięk SMS-a.
- Och w mordeczkę jeżyka. - Przygryzłam paznokieć. - Rach, musimy iść na zakupy.
- Co? Po co? Byłyśmy niedawno. - Zmarszczyła lekko brwi.
- Ale Bee zaprasza mnie na kolację, bo jej najstarszy brat przyjechał i robią kolację. - Pacnęłam ręką w stół. - Muszę dobrze się prezentować.
- Nie masz czegoś w szafie? - Machnęła ręką.
- Nie! - Zabrałam jej telefon. - Idziemy na zakupy! Wszyscy!

***

- Wyglądasz olśniewająco. - Bee aż klasnęła w ręce. - Gdzie kupiłaś tą sukienkę? Muszę ją mieć! Będziemy do siebie pasować!
- Dziękuję. - Oblałam się lekkim rumieńcem. - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.
- Nie wiem. - Przewróciła oczami. - Mam wrażenie, że moi bracia rywalizują o względy Lorcana. I nie za bardzo mi się to podoba…
- Pomyśl sobie, że ty masz mnie i możesz to olać - zaśmiałam się. - Jak coś odwalą, to my się wymkniemy.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.

Bee?

Od Beatrix cd. Reny

- Wygląda na kłopoty w raju. - Podążyłam za spojrzeniem Ren. Nie trzeba było być specjalnie spostrzegawczym, żeby zauważyć, że czarownica jest obrażona.
- Chodź, pomożemy Erickowi. - Renna wstała. - I w końcu mu cię przedstawię.
- Jak zawsze ratujesz dzień? - zaśmiałam się lekko wstając i ruszając za syrenką.
- W końcu jest się tą superbohaterką, nie? - Splotła ze sobą palce naszych dłoni. 
- W takim razie chyba będę musiała uszyć ci tą pelerynę. - Uśmiechnęłam się. I już byłyśmy przy wieżyczce ratowników.
- Cześć Rybko Lu! - Jak się domyślam, Erick, przytulił Rennę, gdy tylko ją zauważył.
Musiałam przyznać, że Taylor nie przesadziła za bardzo, opowiadając jak dobrze wygląda. Co prawda nie wyglądał nawet w połowie tak dobrze, jak Ren. Tyle, że gust Tay jest ściśle ograniczony do facetów. Nie rozumiem, ale też nie narzekam, bo przecież stoję właśnie obok najcudowniejszej dziewczyny pod słońcem (albo słońcami, jeśli ma rację i gdzieś we wszechświecie istnieją inne cywilizacje).
- Cześć dziewczyno z plaży. - Głos chłopaka przywołał mnie z powrotem do rzeczywistości. 
- Hej. - Przywołałam na twarz uśmiech. - Jestem Beatrix. 
- Erick - przedstawił się i wyciągnął w moją stronę rękę. 
Puściłam na chwilę dłoń Ren, by się z nim przywitać. Potem, przy okazji, przytuliłam czarownicę.
- Co słychać? - Syrenka odezwała się, kiedy nasze dłonie znów się odnalazły.
- Erick nie chce iść ze mną do kina. - Tay była zdecydowanie bardziej obrażona niż powinna, więc chyba chodziło o coś więcej.
- Bo jestem w pracy - westchnął w sposób, który sugerował, że mówił to co najmniej dwudziesty raz. - Mówiłem, że możemy pójść jak skończę, ale ty się nie zgadzasz…
- Bo to ostatni seans! I jest teraz. Nie później. - Tay założyła ręce na piersi.
- Czemu jesteś taka zła? - Zmrużyłam lekko oczy, wpatrując się w czarownicę.
- Bo on próbował mnie zabić! - Taylor wybuchła. - Dał mi czekoladę!
- A powiedziałaś, że masz uczulenie? - spytałam. W końcu Tay czasem zapomniała o takich oczywistościach. 
- Nie, ale… - zaczęła. 
- Daj spokój, Erick nie chciał cię zabić - westchnęłam cicho. - Przecież to nie Annie. 
- Czy ty właśnie przyznałaś, że ten dzban chce mnie zabić? - Taylor wyciągnęła z mojej wypowiedzi najmniej istotną część.
- Po pierwsze Annie nie jest dzbanem. - Tu otrzymałam spojrzenie świadczące o tym, jak bardzo czarownica się ze mną nie zgadza. - Po drugie wszyscy o tym wiedzą. Tak jak wszyscy wiedzą, że ty też chętnie byś go zamordowała. - Tym razem oczy Taylor potwierdziły moje słowa. - A wtedy ja albo Lori zabilibyśmy ciebie. - Renna karcąco uderzyła mnie w bok naszymi dłońmi. - Ale mniejsza o to. Jestem pewna, że Erick nie zrobił tego specjalnie. 

Ren?

Od Lorcana cd. Verna

Mogłem przewidzieć, że prędzej czy później ten temat powróci. W końcu nie było większej siły, niż chęć Verna do rozmowy z jego martwym ukochanym. (Serio, jeśli był zdolny zejść do piekła, to musiało być coś nie tak). Nie sądziłem jednak, że wypłynie to podczas posiłku w jednej z bardziej ekskluzywnych restauracji. I pod nosem jego siostry.
- Hmmm. - Popatrzyłem na datę w telefonie. W sumie, już niedługo. Przesilenie zimowe. Wtedy mogę tam zajrzeć.
- Właściwie czemu? - Uniósł brew.
- Ja mogę jeszcze zmienić zdanie. - Upiłem łyk wina, które zamówiliśmy wcześniej. - Nie upadłem z własnej woli. Moja matka była człowiekiem, a ojciec jest demonem.
- Cieszą się bardziej z jednego nawróconego grzesznika, niż dziesięciu sprawiedliwych? - Parsknął.
- Mniej więcej. I nie śmiej się. - Westchnąłem. - Możesz się nabijać, nie zmieni to prawdy.
- Nie podoba mi się to, ale on ma rację. - Skrzywił się Luc. - System kar i nagród.
- W piekle jest mało ludzi. - Zaśmiałem się. - Nie narzekaj. - Cmoknąłem go. - Dają radę.
- Taaa. - Potarł kciukiem mój kark i lekko uniósł kącik ust, gdy zobaczył siostrę Ve.
- W końcu. - Wampirek przewrócił oczami. - Możemy już dostać jedzenie?
- Coś ty taki nerwowy. - Obruszyła się. - To nie krew.
Popatrzyliśmy się na siebie z Lucem. W restauracji krwi raczej nie dostaną.

***

- Nie wychodź dzisiaj z pokoju, dobrze? - Kiedy Inez pokiwała głową, podałem jej książkę z bajką po hiszpańsku. - Poćwicz czytanie. - Znów kiwnęła głową, a ja wyszedłem.
Przesilenie zimowe było naładowane magią. Bardziej negatywną, niż pozytywną. Chociaż tu, w Los Angeles, się tego nie odczuwało, gdybyśmy pojechali chociażby do Kanady… można było poczuć różnicę. Nic więc dziwnego, że demony i inne “złe duchy”, mogły więcej. Nawet wejść do przedsionka raju. Westchnąłem cicho i ruszyłem ku laboratorium, gdzie już czekał Luc.
- Uważaj na siebie. - Przytulił mnie.
- Uważaj na Crowa i Inez. - Odsunąłem mu włosy z twarzy. - Wrócimy niedługo, ale wiesz jak jest.
- Wiem. - Pokiwał głową. - Nie zostawajcie za długo.
- Jasne. - Cmoknąłem go i podszedłem do Ve. - Gotowy?
- Nie będę bardziej. - Wyciągnął rękę.
Przywołałem Vesturiona i spokojnym głosem wyrecytowałem jedno, jedyne zaklęcie, które było w tej księdze i nie zabijało (przy okazji Tay nie mogła go użyć, bo było w staroanielskim). Po chwili poczułem delikatne szczypanie chłodu i wszechogarniające światło.
 - Tak, definitywnie jesteśmy w niebie. - Skrzywiłem się lekko. - Odwrotność piekła. Zawołaj go.
- To wystarczy? - Zapytał niepewnie.
- Powinno. - Popatrzyłem na dłonie. - Tylko szybko. Nie mam wieczności. Nasza moc będzie słabnąć.

Ve?

2 marca 2020

Od Lorcana cd. Anchora

- Jak masz coś dobrego do grania i picia, jasne. - Wszedłem do mieszkania Anniego. - Bez dziewczyn! I z Crowem.
Po chwili wciągnąłem do mieszkania Żniwiarza wózek z synem i wziąłem go na ręce.
- Przywitaj się z wujkiem Annie mały. - Chłopiec tylko wyjął dłoń z buzi i wyciągnął ją w stronę mężczyzny. Ten tylko przewrócił oczami i wytarł ją chusteczką.
- Mniej śliny młody demonie. Albo upadły aniele. Nie wiem, czym jest w większości. - Pozwolił, żeby Crowley ścisnął jego palec. - Niemniej, mniej śliny.
- Narzekasz wujaszku - zaśmiałem się, a syn mi zawtórował. - Widzisz? Przesadzasz!
- Dobra, chodźcie, nie ważne. - Przewrócił oczami. - Gra i soczek. Bo nie będziesz pił przy dziecku!

***

- No już mały, czas na twoją popołudniową drzemkę! - Ułożyłem chłopca w łóżeczku, które przetransportowałem do salonu Żniwiarza. - Nie kręć się, tylko śpij.
Mały jednak tylko zmiażdżył w uścisku misia i zagaworzył wesoło, wcale nie chcąc spać.
- Daj mu spokój, to zaśnie - rzucił Annie. - Jak tak nad nim wisisz, to widzi ojca i chce uwagi.
- Może masz rację? - Odsunąłem się od kołyski. Crow jeszcze chwilę pogaworzył, ale potem ucichł. Kiedy sprawdziłem kolejny raz, już spał. - Przypomnij mi, czy ty i Dorian mieliście dzieci?
- Ja i on akurat nie, ale ja miałem, on miał. - Przewrócił oczami. - Wyobraź sobie, że Bee kiedyś była mała. I nie oszukuj mnie, że to twoje pierwsze dziecko.
- Pierwsze ogólnie nie, ale pierwsze którym się opiekuję, tak. - Potarłem oczy. - Luca też.
- Propos, jak wam leci separacja? - Uniósł brwi.
- Asmodeus proponuje mi powrót do piekła z małym. - Uniosłem lekko kącik ust. - I brakuje mi pewnych konkretnych uniesień.
- Tego ci nie zapewnię. Wszystko ma jakieś granice, kochanie. - Zaśmiał się.
A potem zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Spodziewasz się kogoś? - Popatrzyłem na niego.
- Nie. - Wstał. - Beeeee? To ktoś do was?
- Nieeee! - Odkrzyknęła dziewczynę.
Wzruszył ramionami i poszedł otworzyć. Zawsze mógł zabić wzrokiem intruza. Jednak po chwili wrócił. Z gościem.
- Patroclos. - Zlustrowałem najstarszego Sainta wzrokiem. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Cześć Barton. - Usiadł na kanapie. - Będzie ponad sto lat.
- Moment, to wy się znacie? - Annie popatrzył na nas zdziwiony.
- Tak się złożyło. - Wzruszył ramionami.
- Pat! - Bee wbiegła do salonu i rzuciła się na szyję starszemu bratu. - Co tu robisz?

Annie?

Od Renny cd Beatrix

- W co ja mam się ubrać?! - Erick i Rach chyba stracili we mnie wiarę. - Sukienka? Spodnie? Może spódnica?
- A może dresy? - Rzuciła nieco kąśliwie dziewczyna. - Lu, nie stresuj się tak. O ile wiem, to jest twoja druga randka. Nie pierwsza.
- No i? - Założyłam ręce. - A co jeśli Bee się rozmyśli? Albo palnę gafę i już więcej nie będzie się chciała ze mną widzieć? Albo stwierdzi, że jednak nie jestem taka fajna?
- Nie przesadzaj, znasz się z jej bratem, więc ona nie powinna być problemem. - Posłałam Erickowi zabójcze spojrzenie. - Okej, rozumiem przekaz, już się nie odzywam.
- Myślałam, że masz dziś randkę z Tay. - Wyciągnęłam z szafki kolejną koszulkę. - Ta?
- Nie, będzie głupio wyglądać. - Pokręciła głową Rach.
- A randki nie ma, bo Tay na mnie nakrzyczała dzisiaj rano i odwołała spotkanie. - Lekko się wzdrygnął. - Wspominała coś o niewdzięcznych i pożal się przedwieczni facetach. Rzuciła też coś o jakimś dzbanie, który chyba należy do Anchora…
- Annie jest dzbanem - powiedziałam automatycznie. - Nie zastanawiaj się. I idź do niej z kwiatami i żarciem. Pewnie ma okres, czy coś.
W tym samym momencie dostałam SMS od wyżej wspomnianej, z którego wylewał się żal, że nikt jej nie rozumie, Lori zostawił Luca dla Annie, nikt jej nie chce i potrzebuje wsparcia przez SMS, bo wie, że mam dzisiaj randkę. Przewróciłam oczami. Słowa klucze: miałam randkę, a nie czas na problemy Tay.
- Lecisz do niej z kwiatami, lodami i czekoladą. - Popatrzyłam na Ericka. - I jeśli dostanę chociaż jednego SMS-a od naszej kochanej czarodziejki, to własnoręcznie popchnę w twoją stronę Anniego. Nie będzie protestował.
- Dobrze, dobrze! - Uniósł dłonie. - Już idę, idę. - I faktycznie zaraz zniknął.
- Dlatego jestem lesbijką. - Westchnęłam cierpiętniczo.

***

- Gdzie jedziemy? - Zapytałam Żniwiarki konspiracyjnym szeptem, kiedy już ruszyłyśmy.
- Niespodzianka. - Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. - Bądź cierpliwa.
- No nie wiem? - Oparłam się o jej ramię. - Może jakoś mi umilisz czas?
Bee zaśmiała się cicho i delikatnie nachyliła się by musnąć ustami mój policzek. Ułożyłam usta w podkówkę i popatrzyłam najlepszymi maślanymi oczami, których nauczyłam się od Theo. Dziewczyna pozostała jednak niewzruszona.
- Jestem Żniwiarzem, to na mnie nie działa. - Pacnęła mnie w nos.
- Hmpf, nie podoba mi się. - Przewróciłam z rozbawieniem oczami i usiadłam wygodnie. Nie wiedziałam, gdzie wiezie mnie Bee, ale nie mogło być tak źle.

***

- Było cudnie. - Zachwycałam się pomysłem Bee. - Tyyyyle spadających gwiazd. Ile życzeń pomyślałaś?
- Nie muszę wymyślać życzeń. Na razie. - Usłyszałam rozbawienie w głosie dziewczyny. - Teraz mam wszystko czego chcę.
Pomachała naszymi splecionymi dłońmi i ominęła małą kałużę. Stwierdziłyśmy, że mały spacer nam nie zaszkodzi.
- Jestem zdziwona, że Tay jednak się nie pojawiła. - Bee zaśmiała się cicho. - Bardzo spodobał jej się ten pomysł.
- Pokłóciła się z Erickiem, bo podobno Lori i Annie się zeszli… - Zmarszczyłam brew. - To prawda?
- Nie pytaj. - Pokręciła z dezaprobatą głową. - To dwaj debile. W sumie trzej, bo jeszcze Lucifer. Tylko Crow myśli.
- Też chciałabym mieć kiedyś małego berbecia - westchnęłam tęsknie. - Są małe, słodkie i kochane…
- Wszystko da się zrobić - zaśmiała się dziewczyna. - No i zawsze możesz do mnie przyjść, gdy będę opiekować się małym. Może Lori nie będzie zły, że sprowadzam go na mniej złą drogę.
- Może. - Zawtórowałam jej. - Mam to traktować jako następną randkę?
- Myślę, że wcześniej też można się spotkać. - Puściła mi oczko i znów ominęła przeszkodę. - Myślałam o tym, żeby pójść jutro na plażę…
- Mam jutro wolne. - Uśmiechnęłam się. - Ale chętnie ci potowarzyszę.
- Super! - Przyciągnęła mnie lekko za dłoń, dzięki czemu ominęłam kamień, o który mogłabym się potknąć. - Uważaj syrenko!

***

- Dawno nie byłam na plaży w celach rekreacyjnych. - Zmarszczyłam lekko brwi. - Co tu się robi tak poza ratowaniem ludzi i wkurzaniem na niewychowane bachory?
- Opala się, gra w siatkówkę, pływa… naciera plecy do opalania… - Popatrzyłam na Żniwiarkę z uśmiechem. - No co?
- Nic, nic. - Przycupnęłam na jej ręczniku. - To Erick jest proszony o smarowanie pleców częściej. Przynajmniej przez ładne dziewczyny. I przystojnych chłopców.
- Tay musi być zazdrosna - zaśmiała się Żniwiarka.
- Zobacz! - Wskazałam na znajomą białą głowę tuż obok stanowiska ratowników. - Chyba zaraz możemy się czegoś dowiedzieć.

Bee? Przedstawienie!

Od Beatrix cd. Renny

Wyjęłam ze wskazanej przez syrenę szafki herbatę i dwa kubki, a potem oparłam się o kuchenny blat, z szerokim uśmiechem obserwując jak Renna je, ignorując swojego zwierzaka, domagającego się jej śniadania. Nadal nie potrafiłam ogarnąć jak wielkie szczęście miałam, mogąc tu teraz być.
Wzdrygnęłam się lekko, kiedy czajnik zaczął gwizdać, wyrywając mnie z bezmyślnego wpatrywania się w syrenę. Ren zaśmiała się, widząc moją reakcję. Odwróciłam się, żeby zdjąć czajnik z kuchenki i zalać przygotowane kubki, a potem zabrałam je i zaniosłam do stołu, siadając obok szatynki. Renna dokończyła śniadanie i objęła czerwony Kubek Najlepszego Ratownika dłońmi, przysuwając go do twarzy. Nie wiem jak to możliwe, ale wyglądała teraz jeszcze bardziej uroczo. 
Kiedy syrena odstawiła pusty kubek na stół, wstałam i zabrałam się za sprzątanie po posiłku.
- Zostaw, ja posprzątam - próbowała mnie powstrzymać.
- Ty gotowałaś. Nie wspominając o tym, że pozwoliłaś mi tu przenocować. - Uśmiechnęłam się. - Pozwól mi chociaż posprzątać po tym pysznym śniadaniu. 

***

- To nie jest zwykła randka, Tay! To randka z Renną! I to druga! - Wyrzuciłam ręce w powietrze. Taylor zdawała się nie rozumieć moich emocji. - Ona jest cudowna! Idealna. Mądra. Zabawna. Piękna, seksowna, śliczna, najcudowniejsza! I jakby tego było mało, cudownie gotuje! A co jeśli uzna, że jestem dla niej zbyt nudna? Albo za głupia? Albo za brzydka, albo cokolwiek innego?
- Beatrix, uspokój się już. Histeryzujesz bardziej niż ja przed pierwszą randką z Erickiem. Znam ją, Ren nigdy w życiu nie zgodziłaby się na randkę, gdyby nie była zainteresowana.
- Jestem spokojna! - Udało mi się opanować. Dobrze, że Annie tego nie widział. - Po prostu się stresuję, okej?
Wzięłam do rąk kubek z kawą i upiłam łyk gorącego napoju. 
- Gdzie idziecie? - Taylor wstała, by jeszcze raz upewnić się, że kamera skierowana na blat stolika do kawy w jej salonie działa i jest gotowa do nagrywania.
- Za kilka dni ma być deszcz meteorytów, więc chciałam zamówić Ubera i wyjechać daleko od miasta, żeby móc to obejrzeć - wyjaśniłam. - To co będziemy nagrywać? 
- Jakie to romantyczne! - Teraz to Tay dała się ponieść emocjom. - Możemy jechać z wami? Będzie fajnie!
- Nie. - Pogrzebałam jej nadzieje. - To pojedyncza randka, więc musisz wymyślić coś sama, jeśli chcesz zaprosić wilkołaka na randkę. Poza tym muszę wrócić do domu przed siedemnastą, więc naprawdę powinnyśmy już nagrywać. 
- An wprowadził godzinę policyjną? - Tay uniosła brew. 
- Nie. Ale umówiłam się z Luciferem na lekcję magii - sprostowałam.
- Madeleine przygotowała dla nas pięć różnych projektów paznokci, a my mamy je odwzorować i na koniec widzowie zdecydują, której z nas poszło lepiej. - Tay wreszcie streściła czekające nas zadanie. - Gotowa? 
- Wygrać? Zawsze! - zaśmiałam się, a Taylor włączyła nagrywanie. 

***

- Obiecuję być grzeczna, panować nad emocjami, nikogo nie zabić i wrócić najpóźniej za trzy dni! - Annie posłał mi spojrzenie nie noszące oznak rozbawienia. - Okej, obiecuję zadzwonić, gdybym miała zamiar nie wracać przez trzy dni. - Przytuliłam brata na pożegnanie. - Pozdrów Loriego. 
- Twój Uber powinien tu zaraz być. Bawcie się dobrze. - Annie jeszcze przez chwilę mnie obejmował. 
Potem założyłam skórzaną kurtkę, przewiesiłam przez ramię torebkę i wyszłam, akurat w momencie, kiedy przed bramą zatrzymał się samochód, którym miałam wybrać się najpierw po Ren, a następnie gdzieś daleko od miejskich świateł, oglądać spadające gwiazdy. 

Ren? Jedziemy? 

Od Anchora cd. Renny

Renna wydała z siebie jakiś niezbyt zrozumiały, ale za to bardzo zirytowany dźwięk. 
- Czy ty nie musisz być jutro w pracy? - Przyglądałem się jak syrena drapie swojego kociaka. 
- Nieee chcęęę - jęknęła. - Ludzie są głupi.
- To akurat zdążyłem zauważyć - westchnąłem, a Ren lekko uśmiechnęła się pod nosem. - Ale kiedy topią się sami, nie jest nawet w połowie tak zabawnie jak wtedy, kiedy można im pomóc.
- Nie można im pomagać! - Oburzyła się, przerywając na chwilę niezadowolonego z takiego obrotu spraw Theo. - I tak potem muszę takich ratować!
- Cóż, to prawda, masz dość oryginalne hobby. - Przyznałem wstając. - No dalej, chodź. Położymy cię spać, żebyś rano była żywa.
- Nie chcę być żywa, chcę pić! - Zaprotestowała, zyskując nową energię. 
- Rano będziesz innego zdania - westchnąłem, zabierając z jej kolan kota.
- Annie! - krzyknęła na mnie, patrząc jak odstawiam nieco zdziwionego zwierzaka na podłogę, a ten niezadowolony wychodzi z pomieszczenia. - No i sobie poszedł! - Machnęła rękami w kierunku drzwi.
- Koty tak mają, teraz twoja kolej. - Spojrzałem na nią wyczekująco. 

***

- Annie? - Głos Bee brzmiał jeszcze radośniej niż zwykle, kiedy zajrzała do mojego pokoju. 
- Hm? - Podniosłem wzrok znad ekranu laptopa. 
- Masz czas dziś wieczorem? - Posłała mi szeroki uśmiech, siadając na łóżku. 
- Zdefiniuj czas. 
- Czas, żeby podrzucić mnie do Ren? - wyjaśniła. - Chciałyśmy przejść się na spacer i może przy okazji zatrzymać się w plenerowym kinie. Puszczają najlepsze produkcje Disneya! Proszę, proszę, proszę?
Znów zerknąłem na znajdującą się na ekranie komputera prezentację.
- Jeśli uda mi się to skończyć… 
- Dzięki! - Zaklaskała i zerwała się z miejsca. - Idę się szykować! - Niemalże wybiegła z pokoju. A ja wróciłem do pracy. 

***

- Bee? Idziesz? 
- Za chwilę! - odkrzyknęła ze swojego pokoju. - Jeszcze tylko… Okej, gotowe! - Drzwi pokoju Bee skrzypnęły cicho i po chwili zbiegła po schodach, trzymając w ręku parę (o dziwo płaskich) butów. - Jak wyglądam? - Odgarnęła z twarzy jasny kosmyk i obróciła się wokół własnej osi.
- Ślicznie. - Uśmiechnąłem się. - Ren też na pewno się spodoba.
- Mam nadzieję - zaśmiała się i założyła buty. - Idziemy?
Otworzyłem drzwi, a Bee zdjęła z wieszaka kurtkę i wyszła. A ja zamknąłem dom i poszedłem za nią.
- To urocze jak bardzo cieszysz się ze spotkania z Ren. - Otworzyłem samochód. 
- I nie przeszkadza ci, że się spotykamy? - spytała, wsiadając do środka. - Bo wiesz… znacie się i w ogóle… - dodała, kiedy usiadłem za kierownicą. 
- Czemu miałoby mi przeszkadzać? - Wzruszyłem ramionami. - Jesteś szczęśliwa, a to najważniejsze. Poza tym Renna jest… - urwałem, szukając odpowiedniego słowa - dobra. Poza tym nie jest Tay. Zapnij pasy. 
- Tay gustuje w facetach. - Bee zaśmiała się i wykonała moje polecenie. 
- I dzięki temu chociaż połowa populacji może spać spokojnie. - Uśmiechnąłem się do siostry. 

***

- Napiszę do Ren, że zaraz będziemy. - Beatrix wyjęła z torebki telefon, wystukała krótką wiadomość i po chwili wrzuciła komórkę z powrotem na miejsce. - Gotowe. - Uśmiechnęła się szeroko.
Kilka minut później zignorowałem zakaz zatrzymywania się, podjeżdżając do krawędzi jezdni. Renna stała już niedaleko wejścia do swojego bloku.
- Cześć, szwagierko! - przywitałem się. 
Ren pomachała mi, a Bee wyskoczyła z samochodu.
- Bee? - Zatrzymałem ją na chwilę. - Daj znać gdybyś miała nie wrócić na noc. I bawcie się dobrze. 
- Jasne! - odparła entuzjastycznie i odeszła, żeby przywitać się ze swoją dziewczyną.