30 czerwca 2020

Viktor Sokołow

Na zdjęciu: Byun Baekhyun
Login: Howrse: NezukoTheBeauty / Discord: SoNo333Time #1121 
You can call me "Monster"
Imię i nazwisko: Viktor Sokołow
Przezwiska: W branży nazywają go Smokiem. Często odnosi się do niego Monster.
Pochodzenie: Urodził się w Petersburgu w Rosji. Jego rodzice pochodzili z Korei.
Gatunek: Pół człowiek z mocami, pół android
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Biseksualna
Praca: Właściciel znanej firmy komputerowej SoWex
Wiek: 20 lat
Cechy zewnętrzne: Viktor jest wysokim mężczyzną, ze srebrnymi włosami. Jego oczy są naturalnie bardzo ciemne (prawie czarne), ale często nosi soczewki. Ubiera się na czarno i biało, najczęściej nosi garnitur. Wygląda jak człowiek, ale w rzeczywistości jest pół androidem.
Moce: 
Moce wrodzone:
- możliwość wejrzenia w umysły innych osób
- iluzja
- niewidzialność
- hipnoza
Moce zyskane dzięki technologii:
- procesowanie sytuacji i znajdowanie z niej wyjścia w zaledwie sekundę
-odporność na choroby, starzenie się i śmierć naturalną
Umiejętności: 
Inteligencja 1847
Siła 117
Panowanie nad mocami 517
Zwinność 267
Szybkość 267
Umiejętności fizyczne: Viktor nie jest osobą zbyt wytrzymałą/silną, co nadrabia umysłem. Pracuje jednak nad swoją zwinnością i szybkością. W przeszłości parał się z szermierką i różnymi sztukami walki.
Charakter: Viktor jest opanowany (dotychczas nic nie wyprowadziło go z równowagi). Zawsze myśli logicznie i dba o dobro swojego interesu. Ma skłonności do autorefleksji przez co jest powszechnie szanowany. Osądza innych po ich czynach i zamiarach. Jego negatywną cechą jest manipulacja ludźmi wokół niego (ułatwiają mu to jego moce). Zdaje sobie sprawę, że jest oszustem, ale on sam nie widzi tego jako wady. Wręcz przeciwnie - uważa to za korzyść. Nie zależy mu na ludziach. Nie ufa nikomu, lecz jest otwarty na współpracę z kimś o jego poziomie intelektualnym. Jest w stanie posunąć się do złamania prawa, a nawet morderstwa, zależnie od sytuacji. Brak mu sumienia, dzięki czemu zdobywa przewagę nad konkurencją. Nigdy nie darzył jeszcze żadnego człowieka uczuciem i sam nie wie czy to się zmieni. Mimo, że patrzy na zwykłych ludzi z góry, jest zafascynowany psychologią. Para się również ze sztuką i muzyką, ale to tylko hobby. Nie ma opinii na temat toczącej się walki dobra ze złem i nie ma zamiaru się do niej dołączać, chyba, że otrzyma z uczestnictwa zysk.
Historia: Viktor to człowiek z mocami, który jako dziecko został złapany przez tajną rosyjską organizację i wywieziony na Syberię, gdzie połowa jego ciała została zastąpiona przez robotyczne części. Gdy dorósł został wysłany do Ameryki, by (w celach badań) żyć wśród normalnych ludzi. Tam od zera zbudował firmę, która z czasem została największą firmą komputerową na świecie.
Rodzina: brak
Zauroczenie: brak
Partner/ka: brak
Miejsce zamieszkania: Apartament na najwyższym piętrze jednego z wieżowców w Los Angeles.
Pojazd: Auto sportowe
Fundusze: Jest milionerem, a wszystkie pieniądze które zarabia przerzuca w dalszy obieg.
Pupil:
 Deceit (od angielskiego słowa oszustwa), to jadowity wąż Viktora i jego kompan przez życie. Jego jad powoduje utratę przytomności, a w większej ilości nawet śmierć.
Inne informacje: Nie uważa się za dobrego ani złego człowieka. Robi co jest w danej chwili najkorzystniejsze.
Zdjęcia dodatkowe: 

Od Petera CD MJ

Coś czułem, że MJ mnie nie słuchała, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Najwyraźniej była zaciekawiona moim pokojem, który nic a nic się nie zmienił od ostatniego razu kiedy tutaj była. No może tylko dorobiłem sobie parę skrytek, ale tego nie musi chyba wiedzieć.
Tak, więc podszedłem do niewielkiej szafy i wyciągnąłem z niej czystą bluzkę i spodenki. Mary jest ode mnie ciutkę większa, ale raczej się zmieści, ba na pewno się zmieści.
- Proszę to dla ciebie, skorzystaj z łazienki i mokre ubrania po prostu rozłóż na grzejniku - zwróciłem się do dziewczyny od razu wpychając jej do rąk ubrania na przebranie.
Spojrzała na mnie lekko zaskoczona, ale po chwili skinęła głową i wyszła z mojego pokoju, kierując się prosto do łazienki. Ja w tym czasie miałem szansę także szybko się przebrać, co też zrobiłem. Jakby nie patrzeć byłem prawie całkowicie przemoczony. Co prawda przeziębienie mi niegroźne, ale wolę nie narażać się May.
- Peter, May cię woła - usłyszałem głos ciemnowłosej, która uchyliła drzwi prowadzące do mojego pokoju i nagle przystanęła nie kontynuując swojej wypowiedzi.
Super... Akurat byłem w takiej sytuacji, że moja klatka piersiowa i brzuch nie były całkowicie zasłonięte przez koszulkę, przez co dziewczyna mogła dostrzec moje mięśnie. Zawstydzony szybko naciągnąłem na siebie koszulkę i starałem się zwalczyć rumieniec, który rozkwitł na moich policzkach.
- J-już idę - wyjąkałem i pospiesznie wyminąłem MJ w drzwiach, kierując się do kuchni, gdzie urzędowała moja ciotka. - May, wołałaś?
Słyszałem kroki za sobą, co oznaczało, że Mary również przeniosła się razem ze mną do małej kuchni.
- Oh Peter! Tak się zastanawiam czy MJ zostanie na obiad? Przygotuję dla nas lasagne!
- Mm nie wiem czy... - moja przyjaciółka zaczęła pewnie się już wykręcać ze wspólnego posiłku, ale ja nie zamierzałem do tego dopuścić. 
- Oczywiście! - przerwałem dziewczynie w pół zdania, nie przejmując się nawet tym, że później mogę się zmierzyć z konsekwencjami tego. - Na pewno chętnie zostanie, prawda? - spojrzałem intensywnym wzrokiem na MJ, która nie miała wyboru i po prostu skinęła głową na potwierdzenie moich słów.
- Wspaniale! - May od razu się uśmiechnęła od ucha do ucha i zaczęła zaglądać do szafek w celu przygotowania odpowiednich składników.
- Możemy ci pomóc? - zaproponowałem, przyciągając przyjaciółkę do siebie, aby nigdzie mi nie uciekła.
- Byłoby miło - odpowiedziała ciocia z jak zwykle pogodnym uśmiechem, po czym zrobiła dla nas miejsce, abyśmy mogli dostać się do rzeczy i blatu kuchennego.
To był naprawdę miło i produktywnie spędzony czas. Nim się obejrzałem, cała nasza trójka usiadła przy stole i wzięła się za jedzenie ciepłego posiłku. Rozmawialiśmy sobie przy tym na spokojnie, jak za dawnych, ładnych lat. Poczułem się nawet trochę nostalgicznie, ale było to przyjemne uczucie.
- Bardzo dziękuję za gościnę, ale powinnam się już zbierać do domu - oznajmiła w pewnym momencie MJ, a ja z May nie mogłem jej tu przecież zamknąć na trzy spusty.
- Już nas opuszczasz? Szkoda... - westchnęła lekko zawiedziona kobieta, a ja uśmiechnąłem się delikatnie. - Powinnaś częściej do nas wpadać!
Zgodziłem się z ciotką, kiwając przy tym głową. 
- Tak w ogóle jeśli twoje ubrania jeszcze nie wyschły wystarczająco to możesz zatrzymać te moje - dodałem, wstając od stołu, pomagając May szybko zanieść brudne naczynia do kuchni. - A! I odprowadzę cię jeszcze do domu! - krzyknąłem przez ramię, nie przyjmując nawet sprzeciwu ze strony dziewczyny. Poruszałem się trochę chaotycznie, ale to ze względu na to, że po prostu zbyt szybko chciałem zrobić wszystkie rzeczy na raz. Tak więc pobiegłem szybko do korytarza, mało się nie zabijając o kanapę i założyłem swoje zużyte już tenisówki, które już dawno powinny wylądować na śmietniku, ale trudno. 
- Uważaj bo sobie jeszcze nogi połamiesz Parker - rzuciła lekko opryskliwie MJ, na co ja uśmiechnąłem się rozbawiony, szczerząc się przy tym jak głupi do sera.

<MJ? :3>
Podliczone 

26 czerwca 2020

Rayla Mistyc

Secret Wings | Sztuka fantasy, Anioły i Rysunki
Autor zdjęcia: Nie wiem...
Login: julitajasinska2@gmail.com
"It's gonna be OK"
Imię i nazwisko: Rayla Mistyc
Pseudonim: Wichura
Pochodzenie: Wichura została stworzona z chmur i śniegu, po czym ożywiona przez anioły i zesłana na Ziemię.
Gatunek: upadły anioł
Płeć: kobieta
Orientacja: hetero
Praca: Nie odczuwa głodu, pragnienia ani zmęczenia, a mieszka w własnoręcznie zrobionym (jednak bardzo komfortowym i dopracowanym) "domku" w lesie na skraju miasta, więc praca jej nie potrzebna.
Data urodzenia: -
Wiek: 320 lat, ale że anioły mają inny czas trwania roku, na ludzkie to 19 lat
Cechy zewnętrzne: Rayla wygląda bardzo młodo. Ma długie do łokci, brązowe, jedwabiste włosy z przedziałkiem na boku. Jest szczupła i nie wyrzeźbiona, chociaż jej siła jej nie przeszkadza. Jej skrzydła są lśniące i czarne. Mają potężne rozmiary i są bardzo mocne i twarde. Jednak Rayla nie potrzebuje dużo energii by na nich latać. Z twarzy przypomina Ellie z "The Last of Us". Ma gładką i nawilżoną cerę.
Kostium: Nie ma konkretnego stroju, jednak w jej szafie są głównie (ale nie wyłącznie) bluzki na krótki rękaw, topy i jeansy. Jeśli chodzi o buty, to kilka par trampek i desantów. Lubi nosić także skórzane rękawiczki bez palców.
Sława: Rayla nie wzbudza wśród cywili strachu, ponieważ rzadko zdarza jej się przemoc wobec nich. Jednak wiadomo, jak od każdego złoczyńcy, wolą się trzymać z daleka.
Osiągnięcia: Drobne kradzieże kieszonkowe, kradzieże odzieży i produktów czystości czy przedmiotów użytku codziennego, których sama nie jest w stanie stworzyć własnoręcznie. Ma na koncie też kilka napadów na jubilerów czy banki. Ale podobne "grubsze" zamachy rzadko się zdarzają. Nigdy nikogo nie zabiła. Lekko poturbowała tylko kilku cywili, którzy chcieli jej przeszkodzić w osiągnięciu zamierzonego celu. Stara się nie powodować większych szkód typu niszczenia miasta i zabijania. Nawet w stosunku do bohaterów jest stosunkowo delikatna.
Moce:
- Latanie;
- Kontrola nad powietrzem;
- Rozpływanie się w powietrzu i pojawianie kilka metrów dalej;
- Rozumienie mowy ptaków;
- "Chowanie" skrzydeł;
- Zmiana koloru włosów na biały.
Umiejętności: 
Inteligencja: 405
Siła: 165
Panowanie nad mocami: 445
Zwinność: 505
Szybkość: 505
Umiejętności fizyczne: Rayla jest bardzo wytrzymała, szybka i zwinna. Z siłą u niej gorzej. Nadrabia to jednak mocnymi, twardymi skrzydłami.
Charakter: Po tym wszystkim co przeszła i po wyjściu z choroby stała się silną, niezależną kobietą. Zawsze trzyma dystans i wszelkie epitety jej nie ruszają. Jest optymistką, stąd jej motto. Nigdy się nie poddaje i uparcie dąży do celu. życie nie raz rzucało jej kłody pod nogi, dlatego teraz nauczyła się radzić ze wszystkimi przeciwnościami losu. Jest typem bad girl, jednak lubi towarzystwo swojego jastrzębia i lubi się z nim czasami wygłupiać. Kocha go jak brata. Nie to że nie ma manier. Jakieś tam szczątki grzeczności i uprzejmości zachowała, jednak ze względu na krzywdę wyrządzoną kiedyś przez ludzi, trzeba sobie na nią mocno zasłużyć. Swoje maniery także ma. Chodzi głównie o podstawy savoir-vivre. W obronie słownej byw dość ostra, nawet uszczypliwa i hamska. Nie boi się mówić tego, co myśli. Swoimi uwagami potrafi się także podzielić bezpośrednio z osobą, której owe uwagi dotyczą. W relacjach bywa szczera do bólu i bezpośrednia. Nie owija w bawełnę.
Historia: Wichura została stworzona z chmur i śniegu, po czym ożywiona przez anioły i zesłana na Ziemię, by pomagać ludziom w ich drodze do lepszego "ja". Przekonała się jednak, że to zadanie jest o wiele trudniejsze, niż myślała. Ludzie na tej planecie okazali się być okrutni, samolubni i bestialscy. Ze względu na (wtedy jeszcze nie tak duże) skrzydła, była wytykana, poniżana i stała się źródłem pośmiewisk pośród ludzi z jej otoczenia. Wpadła w ciężką depresję. Nie miała ochoty ani siły dłużej żyć. Doszło do samobójstwa. Jej ciało wraz z duszą zostało zaniesione przed bramy niebios. Została zganiona za swoją chorobę i stan, w jakim była. Okrzyknięto ją upadłym aniołem (ponieważ przez 2 lata nie ukończyła powierzonej misji i wpadła w depresję, a aniołom choroby psychiczne "nie przystoją") i zesłana z powrotem na Ziemię, by żyć na niej za karę wiecznie. wtedy jej skrzydła i włosy zmieniły kolor z białego, na czarny i brązowy. Jednak umie przywrócić pierwotny, śnieżno biały kolor włosom. Jedzenie, picie i sen nie były jej już potrzebne. Nie odczuwała tych potrzeb. Co nie znaczy, że całkowicie ich zaprzestała. Lubi czasem coś zjeść/wypić choćby dla smaku. Natomiast sen to jej ulubione zajęcie w nudne, deszczowe dni. Była zła zarówno na siebie jak na anioły, które ją wygnały. Skoro już im nie podlegała, postanowiła odpłacić się pięknym za nadobne i wstąpiła na ścieżkę zła.
Rodzina: -
Relacje: Rayla zadaje się tylko ze swoim jastrzębiem. Jest z nim bardzo zżyta i kocha go jak brata.
Zauroczenie: -
Partner/ka: -
Miejsce zamieszkania: Mieszka we własnoręcznie zrobionym, jednak komfortowym, stosunkowo dużym i dopracowanym domu na drzewach w lesie na skraju miasta.
Pojazd: Wichura przemieszcza się po mieście pieszo lub na skrzydłach.
Fundusze: Rayla ma pieniądze w bezpiecznej skrytce w jej domu. Chowa tam łupy z napadów i kradzieży kieszonkowych. Są to monety, banknoty, złoto, kamienie szlachetne i biżuteria.
Pupil: 
Jastrząb | Werandacountry.pl
Jastrząb ma na imię Haku. Jest samcem. Rayla znajduje w nim wsparcie, miłość jak i pomoc. Haku jest jej szpiegiem i zwiadowcą.

Inne informacje: Wichura ma uczulenie na orzechy, ale ma bardzo wytrzymały żołądek. Żaden niebezpieczny "jedzeniowy mix" nie jest jej straszny.
Zdjęcia dodatkowe: -

21 czerwca 2020

Od Keiry cd Gabriel

Keira niczego nie świadoma grzecznie jadła posiłek przygotowany przez Gabriela. Biedna... niczego nie świadoma. Niczego nie podejrzewała, ponieważ naprawdę jej smakowało.
- No więc... wiesz już o czym chcesz rozmawiać? - mruknęła zerkając na niego niepewnie. Bała się go ale próbowała to ukryć. Niespecjalnie wierzyła mu po tym jak powiedział, że  "na razie jej nie zje".
- Co tutaj robisz? - upił łyk swojej kawy wbijając w dziewczynę przeszywające spojrzenie. Aż ciarki przeszły po jej plecach.
- Udzielałam korepetycji - odpowiedziała zgodnie z prawdą chociaż nie wiedziała dlaczego pytał. 
- Tak zarabiasz na życie? - wzięła do ust ostatni kawałek mięsa, który został w pojemniku. Gabriel z radością obserwował jak znika. Wydawał się bardzo zadowolony.
- Dziękuję - zamknęła pojemnik i przesunęła go w stronę potwora. - I tak. To mój główny sposób na zarobienie jakiś groszy żeby mieć z czego się utrzymać.
- Smakowało? - schował go do torby. Patrzył jak Keira kiwa głową. - To się cieszę - białowłosa rozejrzała się po pomieszczeniu. Szukała wymówki, która uratowałaby ją od spędzania czasu z mordercą. Jej wzrok zatrzymał się na zegarku. Uznała to za jedyne możliwe wyjście.
- Trochę już późno. Mam trochę rzeczy do zrobienia więc będę się już powoli zbierać - położyła dłoń na stole i zaczęła się podnosić jednak Gabi ją zatrzymał kładąc na niej rękę. Dziewczyna podniosła wzrok, a ich spojrzenia spotkały się. 
- Dokończę tylko kawę i cię odprowadzę - otworzyła już usta żeby coś powiedzieć ale niestety postanowił jej przerwać. - Spokojnie, to nie będzie problem - uśmiechnął się. Keira nigdy wcześniej nie widziała tak fałszywego wyrazu twarzy.
- J-ja... - wizja wrócenia z nim do akademika ją przerażała. Czuła, że może ją skrzywdzić. Nie wszystkie ulice są tłoczne.
- I już - odłożył pustą filiżankę na talerzyk. - Możemy iść czarodziejko - zabrał swoje rzeczy i zostawił napiwek kelnerce. Dziewczyna westchnęła głośno. Czuła się jakby szła na krzesło elektryczne. Posłusznie ruszyła za Gabrielem. 
- Dlaczego chcesz dowiedzieć się o mnie czegoś więcej - szła ze wzrokiem spuszczonym w dół obserwując czubki swoich butów jakby były najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
- Sama ty mało mnie obchodzisz. Interesuje mnie to co siedzi w twojej głowie i kto to kontroluje.
- Też chciałabym to wiedzieć - westchnęła głośno. - Jeśli się dowiesz, dasz mi spokój? - zerknęła na niego z dołu.
- Możliwe - dziewczyna postanowiła mu z tym pomóc. Uwierzyła w to, że kiedy ten tylko dostanie informacje możliwe, że pomoże jej się tego pozbyć i sam zniknie z jej życia. Ciekawe jak bardzo się myli...
- W takim razie... mogę ci opowiedzieć wszystko co wiem - wydawał się być zaskoczony. Ona sama nie wiedziała, że będzie chciała mu pomóc. Życie jest pełne zwrotów akcji. I tak opowiedziała mu historię o tym jak otrzymała księgę, zaczęła słyszeć głos w swojej głowie i posiadła nadprzyrodzone zdolności. 

<Gabriel?>
Podliczone

20 czerwca 2020

Od MJ Cd Petera

- Parker! Spróbuj tylko to przysięgam że poprawię po tej szmacie ten twój krzywy nos! - krzyknęłam kiedy tylko poczułam, że moje stopy oderwały się od ziemi. Słysząc to podszedł bliżej brzegu tak, że znajdowałam się centralnie nad wodą. - NOGI Z DUPY POWYRYWAM! - zaczęłam się wiercić co było tak cholernie głupi pomysłem. 
- Nie wierć się! - krzyknął kiedy jego noga zsunęła się po błocie. Obydwoje po chwili leżeliśmy w wodzie. Oczywiście Peter przyfarcił i tylko zamoczył lekko nogi, ponieważ uklęknął. Ja wylądowałam na brzuchu. Przysięgam, że zagotowało się we mnie. Opierając się o dno podniosłam głowę do góry. 
- Zabiję cię. Parker jesteś martwy! - krzyknęłam i podniosłam się w zawrotnym tempie żeby tylko nie dać mu uciec. Nie mam pojęcia jak to się stało ale kiedy już miałam go przewrócić i zacząć topić on odsunął się, a ja wylądowałam w wodzie. Znowu. Słyszałam tylko jego śmiech. Mało brakowało żeby woda wokół mnie zaczęła bulgotać od podgrzania temperaturą mojego ciała.
- No już już wstawaj - szatyn podniósł mnie znowu. Tym razem postawił do pionu. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie. W obronnym geście uniósł dłonie na wysokość ramion. - Tylko się broniłem - pokazałam mu środkowego palca. 
- Wracam do domu - wyszłam na brzeg. Było zimno, a my staliśmy przemoczeni. 
- Nie obrażaj się - mruknął łapiąc mnie za nadgarstek. - Przepraszam za to, że przeze mnie wylądowaliśmy w wodzie - westchnęłam głośno. Spojrzałam na niego przez ramię. 
- Nie obrażam się. Powiedzmy, że jesteśmy kwita - pociągnęłam go za rękę żeby również stanął na lądzie. Zrobiłam to zdecydowanie za mocno, ponieważ stanął bardzo blisko. Nawet za blisko. Poczułam się... dziwnie? Nie trwało to długo, ponieważ zrobiłam kroczek w tył. - Wiesz co jest najgorsze? Czeka mnie czterdzieści minut jazdy do domu w autobusie - jęknęłam patrząc jak woda kapie z moich ubrań. 
- Możesz przyjść do mnie się wysuszyć - zaproponował zdejmując buty. Wylał z nich naprawdę dużą ilość wody. - Ciocia się ucieszy... Cały czas wypytuje o ciebie - zamrugałam kilka razy.
- I... co jej odpowiadasz? - spuściłam wzrok siadając obok niego na ławce. May to najcudowniejsza kobieta jaką znam. Kiedy z Peterm jeszcze się przyjaźniliśmy uwielbiałam u niego przesiadywać. Nie wiem dlaczego ale May była mi bliższa niż matka.
- Że nie wiem - zerknął na mnie. Zacisnęłam delikatnie usta. - Powiedziałem jej, że się od siebie oddaliliśmy i już się nie przyjaźnimy - westchnął. Uderzyło to we mnie jak nigdy. Jeszcze do niedawna uważałam go za wroga numer jeden ale teraz zaczęłam mieć wątpliwości. Brakowało mi przyjaciela? Kogoś kto by mnie wspierał? Pomagał podejmować dobre decyzje? Nie to co George i jego paczka, która tylko patrzyła na to jak się pogrążam. Zignorowali mnie nawet kiedy skoczyłam z cholernego mostu z zamiarem zakończenia swojego cholernego życia.
- Wysuszę ubrania i spadam - mruknęłam nie chcąc dać po sobie znać, że coś jest nie tak.

- Mam gościa! - krzyknął Peter po otwarciu drzwi od mieszkania. 
- Ned jest już jakby mieszkańcem tego domu więc nie musisz za każdym razem mówić, że przyszedł - zaśmiała się wychodząc z kuchni na korytarz. Nie da się ukryć. Była bardzo zaskoczona widząc mnie a nie grubasa.
- Dzień... dobry? - nie byłam pewna jak powinnam się zachować. Było cholernie dziwnie. 
- MJ! Zmieniłaś się! - podeszła bardzo szybko i przytuliła mnie nie zważając na to, że jestem cała mokra. - Jak ja cię dawno nie widziałam. Co wam się stało? Pada? - Peter podrapał się po karku. 
- Wpadliśmy do wody - May rzuciła mu mordercze spojrzenie. - Pójdziemy się wysuszyć! - złapał mnie za rękę i pociągnął wzdłuż korytarza do swojego pokoju - po raz pierwszy od dawna czułam się naprawdę dobrze. Parker przestał matkować i od razu świat stał się lepszy. - Dam ci coś na przebranie dopóki nasze ubrania się nie wysuszą - trochę go olałam rozglądając się po jego pokoju. Nic się nie zmieniło od kiedy byłam tu po raz ostatni. Nie ukrywam z tym miejscem wiązało się dużo bardzo miłych wspomnień.

<Peter?>
Podliczone 

10 czerwca 2020

Od Lorcana cd. Anchora

Wyjście z Anniem zawsze było czystą przyjemnością. Nie ważne, czy towarzyszył nam Luc, Tay, czy ktokolwiek inny. Co prawda nie zawsze się to dobrze kończyło, ale kto mógłby to przewidzieć? Oczywiście jest to pytanie retoryczne. Przewidzieć może to niemal każdy kogo znam, jeśli da mu się dobre zaklęcie i przypilnuje Ale nie o to chodziło. Chodziło o to, że nawet najbardziej denerwująca czarownica na tym świecie nie mogła przeszkodzić nam w cieszeniu się z wyjścia do centrum handlowego. Szczególnie, że zanim zdążyliśmy się zorientować, Tay zniknęła.
- Powinniśmy jej poszukać? - Rzucił niezobowiązująco Żniwiarz.
- Po co? Sama się prędzej, czy później znajdzie. - Popatrzyłem na zegarek. - To co? Mrożona herbata, smoothie albo shake? Widziałem naprzeciwko jakąś kawiarnię.
- Skoro nie możemy alkoholu, dobre i to. - Przewrócił oczami Annie. - Może Tay nic nie spierdoli.
***
O dziwo, Tay nic nie spierdoliła. No prawie. Siedzieliśmy właśnie z Anniem na ławce? Kanapie? Pufie? Czymś, co było wygodne przez maks kilka minut i od kilkunastu obserwowaliśmy przez szyby poczynania czarownicy powoli sącząc swoje napoje (Annie, który stwierdził, że na razie kawy nie potrzebuje wziął smoothie o smaku truskawkowym, a ja mrożoną herbatę brzoskwiniową. Ja udawałem, że nie widziałem jak Żniwiarz magicznie dodał nieco whiskey, a on udawał, że moja herbata wcale nie jest wzmocniona rumem. W sumie dopóki nie rzucaliśmy czaru był to dla nas całkiem zwyczajny napój.
Kiedy jednak Tay odwróciła się z sukienką na wieszaku i zorientowała się, że nas nie ma, zaczęło się. Najpierw przeszukała cały sklep, potem usiadła i wyciągnęła księgę, ale ta odmówiła współpracy, by na koniec podejść do obsługi i zacząć się awanturować. Jakby obsługa miała z tym coś wspólnego.
- Idziemy tam? - zapytałem leniwie.
- Po co? - Annie ostentacyjnie siorbnął smoothie. - To tylko człowiek użerający się z Tay.
- Jesteśmy aż tak okrutni dla ludzi? - Uniosłem brew.
- Wkroczymy, jeśli zacznie używać magii innej niż wrzaski: “Jestem znaną influencerką! Ma być jak ja chcę! I nie obchodzi mnie to, że nie leży to w waszych możliwościach!” - sparodiował czarownicę. - Ludzie są irytujący, więc mogą się z nią poużerać.
- Niech ci będzie. - Pokręciłem się chwilę, żeby wygodniej usiąść. - Uh, czemu to coś jest takie niewygodne?
- Żebyś szybciej wstał i poszedł coś kupić. - Wzruszył ramionami Żniwiarz. - Marketing.
- Ja chyba wolę jednak piekielne metody tortur. - Wstałem i odwróciłem się tyłem od sklepu tak, by nie zasłaniać Anniemu widoku. - Uprzedź mnie, jeśli nasza ulubiona czarownica będzie się zbliżać, okej?
- Uwierz mi, usłyszysz ją zanim ją zobaczymy. - Westchnął ciężko i wziął większego łyka smoothie.
***
- Oni się mnie nie słuchaaaają! - Tay jęczała właśnie Bee. A ja musiałem sobie przypomnieć co tu jeszcze robię. Aha. Zbieram opierdol razem z Annie.
Bee popatrzyła na nas karcąco, ale nic nie powiedziała. Głównie dlatego, że nie mogła. Ciągle byliśmy z Tay, nawet jeśli ta nas nie widziała i byliśmy grzeczni. Oczywiście nie przez Tay. Po prostu było za wcześnie na jakąś dużą akcję. Trzeba było posiedzieć cicho.
- Wspaniale, skoro już skończyłyście mogę wrócić do stęsknionego męża i dzieci?
- Masz jedno dziecko! - Czarownica wskazała na mnie palcem.
- Tak, tak. - Lepiej było, żeby nie wiedziała o małej, czarnowłosej dziewczynce, którą znalazłem. - Ono też jest stęsknione. Mogę iść? Luc mnie zabije, jeśli nie będę na czas.
- Nie można cię zabić. - Zauważyła Bee.
- Powiedz to mojemu mężowi.
***
- Aaaaaannieeeee… piątek, Bee nas już nie pilnuje, co powiesz na picie?

Annie?
Podliczone 

Od Anchora cd. Lorcana

- Nie wiem, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do tego odpowiedzialnego Lorcana. - Obserwowałem radosnego Crowa, nalewając alkohol.
- Muszę dawać mu dobry przykład. 
- Jeśli chcesz, żeby miał dobry przykład, może powinieneś częściej zostawiać go z Renną. 
- Nie aż tak dobry! - zaśmiał się. - Poza tym czeka mnie jeszcze trening z małą.
- Z małą? - powtórzyłem powoli. - Czy wy sobie zrobiliście kolejne dziecko “na zgodę”?
- To byłoby bardzo wiarygodne. - Udał, że przez chwilę się nad tym zastanawia. - Ale nie. Znalazłem ją w Nowym Jorku.
- I przywiozłeś tu? - Lorcan przygarniający dziecko był chyba jeszcze bardziej abstrakcyjną wizją niż Lorcan świecący dobrym przykładem.
- Tak wyszło. Muszę tylko dowiedzieć się czym tak właściwie jest. - Demon podrzucił Crowa kilka razy na kolanach. - Czemu Bee uparła się, żeby ćwiczyć dziś teleportację? 
- Chyba na wypadek gdyby Ren miała więcej sióstr. 
***
- Gdzie idziesz? - Bee zatrzymała się na schodach.
- Gdziekolwiek. - Wzruszyłem ramionami. - Z Lorim.
- Weźcie Tay, ktoś musi was pilnować.
- Hahaha.
- Annie, mówię serio! - Założyła ręce na piersi. - Z nią może nie wpadniecie na kolejny debilny pomysł.
- Myślimy o tej samej Tay? - Uniosłem brew, ale wyjąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer czarownicy, włączając głośnik.
Nie odbierała na tyle długo, że zacząłem mieć nadzieję, że tym razem się uda. A potem… 
- Czego? - warknęła niezadowolona. 
- Ciebie też miło słyszeć. Co powiesz na zakupy? 
- Od kiedy chcesz chodzić ze mną na zakupy? - spytała nieco podejrzliwie. 
- Nie przyzwyczajaj się - rzuciłem, przewracając oczami.
- Jaki masz w tym biznes? - Dlaczego ten jeden raz nie mogła po prostu się zgodzić?
- Żaden. 
- An, nie pierdol. 
- To pomysł Bee - wyjaśniłem.
- Czyli idziemy kupować sukienki? - Chyba jednak jej się spodobało. 
- Ta. - Rozłączyłem się i spojrzałem na siostrę. - Zadowolona?
- Tak. - Bee uśmiechnęła się szeroko. - Bawcie się dobrze.
***
- Jeszcze raz, dlaczego jesteśmy w centrum handlowym z Taylor?
- Bee uznała, że ma nas pilnować.
Równocześnie spojrzeliśmy na Tay, która rozglądała się po sklepie nieco niezdecydowana.
- A czy ona o tym wie? - Lorcan wskazał podchodzącą do najbliższego stojaka Tay lekkim ruchem głowy.
- Nie jestem pewien. Ale nawet jeśli, to niedługo o tym zapomni.

Lorcan?
Podliczone 

8 czerwca 2020

Od Renny cd. Beatrix

- Nie. - Wróciłam do salonu.
- Ale Reeeeeeennnaaaaa. - Młoda ruszyła za mną.
- Nie - warknęłam.
Jeszcze tylko Essie mi brakowało. Jasne. Kiedy w końcu wszystko zaczynało się układać, coś musiało pierdolnąć. Nawet miesiąca spokoju… Jak widać jednak nawet spektakularne zerwanie Ericka i Tay nie zdobędzie złota. O nie. Rodzinka już się o to postara. A chciałam po prostu spokojnie żyć z Bee. Nieeee... Ale tak właściwie to…
- Skąd ty do jasnej Anielki wiesz gdzie ja mieszkam? - Popatrzyłam na siostrę.
- No bo… - Zaczęła się wiercić. - No bo moja kumpela oglądała Taylor Trace i stwierdziła, że ja też muszę i cię zobaczyłam… a potem łatwo poszło.
Zanotować w myślach: znaleźć winnych i nasłać na nich Annie.  Albo Lorcana. Ewentualnie ich obu. Zgodzą się, bo jedną z winnych jest Tay. Będą mi jeszcze wdzięczni. Jednak na razie tylko uśmiechnęłam się ironicznie.
- Czynsz i opłaty to tysiąc osiemset, na pół to dziewięć stów, płatne do dziesiątego. Ciesz się, że będę cię karmić. - Siadłam na kanapie.
- Skąd niby mam wziąć pieniądze?! - Wrzasnęła dziewczyna.
- Ciszej! - warknęłam. - Idź do pracy, czy coś. Ludzie tak robią. Syreny też. Nawet tay kręci te głupie filmiki, żeby zarobić.
- Ugh okej. - Założyła ręce. - To… gdzie będę spać?
- Na tej kanapie. W tym salonie. - Uśmiechnęłam się uroczo. - Coś jeszcze?
- Jestem głodna. - Usiadła z fochem.
Pociągnęłam Bee za rękę, żeby mogła siąść i żebym mogła się o nią oprzeć.
- Beatrix, poznaj Essie. Moją młodszą siostrę. - Wskazałam na nią. - Zamienię się na rodzeństwo.
- Miło mi cię poznać Essie. - Uśmiechnęła się lekko Żniwiarka. - I wybacz, ale nie oddam Anniego.
- A szkoda. - Westchnęłam. - Bo ta oto istota popsuła nam plany!
- Niby jakie? - Prychnęła.
- Dziki seks całą noc. - Rzuciłam w nią popcornem. - A teraz zamknij japę, chcę obejrzeć film.
***
- Annieeeeeeee… jesteś pewien, że nie możesz jej zabić, czy coś?
- Renna Ibrahimović nasz promyczek nadziei, jedyny bohater i odpowiedzialne, krystaliczne sumienie chce, żebym kogoś zabił?
- To moja młodsza siostra! - Nadęłam policzki. - Wyobraź sobie nastoletnią Tay, pomnóż razy dwa i masz Essie!
- To je spotkaj i miej spokój. - Podał mi mrożoną herbatę. - Niech sobie żyją w swoim świecie, czy coś…
- To wyjdzie źle. Bardzo źle. - Wzięłam łyka. - Gorzej niż twój związek z Lorcanem.
- Doprowadzi do apokalipsy?
- Z możliwościami Tay? Tak, to możliwe. - Skrzwiłam się. - Myślisz, że mogę poprosić Lorcana, żeby ją przestraszył?
- Straszenie? Pewnie się zgodzi.
- Świetnie. - Wyprostowałam się i popatrzyłam na wchodzącą Bee. - Cześć śliczna!
- Już jesteś! - Podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek. - To co? Idziemy do teatru?
- Idziecie do teatru? - Uniósł brwi Annie.
- Romeo i Julia na nowo. Ja się dziwię, że oni jeszcze mają pomysł po tylu latach. - Pokręciłam głową. - Może złapię inspirację jak zabić siostrę, czy coś. - Dopiłam herbatę. - Dzięki Annie.
- Do usług w granicach zadowolenia Bee. - Pomachał nam, a potem wyszłyśmy.
- Ani słowa o mojej siostrze. - Położyłam jej palec na wargach. - Chcę mieć dziś dobry humor, ok?
- Okeeej. - Uśmiechnęła się. - Dziś Szekspir.
- Dokładnie!

Bee? Nic o rodzeństwie xd
Podliczone

Od Beatrix cd. Renny

- Nie mogę się doczekać aż ją poznam! - Uśmiechnęłam się. 
- Nie, nie, nie! Nie ma mowy. Teleportujemy się stąd jak najdalej - oznajmiła głosem nie znoszącym sprzeciwu. 
- Ale nie umiem się jeszcze teleportować. - Wzrok Ren zdradzał, że dobrze wie, że to nie do końca prawda. - Okej, uczyłam się, ale tylko na małe odległości! I tylko sama!
- Dasz sobie radę, wystarczy na chodnik. - Złapała mnie za przedramię. - Wierzę w ciebie.
- Nie mogę. A co jeśli coś się stanie? Jak którejś z nas urwie po drodze rękę? 
- Wolę stracić rękę niż wpuścić tu Essie - oznajmiła z powagą. 
- Więc ja to zrobię. - Cmoknęłam Ren w usta. - Wolę mieć cię w całości. 
Syrena przytrzymała mnie w miejscu. 
- Może jej się znudzi. W końcu nie wie, że jesteśmy w domu. - Pociągnęła mnie z powrotem w stronę kanapy. 
- Renna! Słyszę twój głos! - Najwyraźniej jednak wiedziała. - Otwórz te drzwi!
Ren spojrzała na mnie z niemym pytaniem czy musi to robić, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że nie ma innych opcji. Westchnęła głośno, po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do drzwi. Tym razem otworzyła je jednak. Poszłam za nią w akurat by zobaczyć, że na progu stała młodsza wersja mojej syrenki. Co prawda jej ubrania i makijaż pasowały raczej do stylu Taylor, ale nie ulegało wątpliwości, że jest spokrewniona z Ren. Dziewczyna chwyciła rączkę dużej, różowej walizki i zrobiła krok do przodu dokładnie w momencie kiedy Renna puściła drzwi, a te zaczęły się zamykać i zatrzymały się dopiero na twarzy młodszej Ibrahimović. Auć. Siostra Ren popchnęła drzwi nogą, weszła do środka i pozwoliła im się zatrzasnąć, posyłając Rennie nienawistne spojrzenie. Syrenka tylko wzruszyła ramionami, dając Essie do zrozumienia, że jeśli coś jej się nie podoba to może wracać skąd przyszła.
- Po co przyjechałaś? - Ren nawet nie starała się brzmieć przyjacielsko.
- Pokłóciłam się z mamą - wyjaśniła. - Ale mogę zamieszkać z tobą, prawda? 

Ren? Bee nie ogarnia jak można nie lubić rodzeństwa xd
Podliczone

Od Anchora cd. Taylor

- Mam złe przeczucia - westchnąłem, spoglądając w stronę kuchni, gdzie kilka minut wcześniej zniknęły Taylor i Bee. 
- Boisz się, że wysadzą ci kuchnię? - zaśmiał się Lorcan. 
- W przypadku Tay to nie jest aż tak nieprawdopodobne - zauważyłem.
- Racja, kochanie. - Demon przerwał grę. - Napiłbym się czegoś bez alkoholu.
- Zechcesz sam wybrać?
- Jasne. 
- Jeśli przekonasz An, żeby przestał się lizać z Lorim, to może nam pomoże. - Tay opuściła z impetem głowę na stół. - Dlaczego akurat on… 
- Gdyby jeszcze mnie słuchał… - W głosie Bee słychać było nutkę rezygnacji i ogromne ilości niezadowolenia. Obrzuciła mnie (prawie) morderczym spojrzeniem, kiedy tylko zauważyła, że weszliśmy do kuchni. 
- Lizanie się z Lorim okazuje się całkiem przyjemne. - Uśmiechnąłem się do demona. - Zdecydowanie trafia na listę moich hobby. 
Taylor podniosła głowę tylko po to, żeby posłać nam niezadowolone spojrzenie i ponownie z głuchym odgłosem uderzyć czołem w blat. 
- Idioci - skomentowała w stronę podłogi.
Lori zaśmiał się i oparł o kuchenny blat, obserwując jak Bee po raz kolejny próbuje złożyć coś według instrukcji z telefonu czarownicy.
- Co ma z tego wyjść? - spytał.
- Teraz będę zadowolona jeśli wyjdzie cokolwiek poza płaskim kwadratem z papieru - westchnęła, odkładając kartkę na stół. - Ale chyba to miał być jednorożec. 
- Kawa czy herbata? - odezwałem się, stawiając czajnik na kuchence. 
- Herbata - zadecydował Lori. - Jeśli masz jakąś dobrą.
- Wiesz gdzie są. - Lorcan otworzył odpowiednią szafkę i zaczął analizować jej zawartość, a ja spojrzałem w stronę siedzących przy stole dziewczyn. - Chcecie coś? 
- Mam jeszcze. - Bee wykonała delikatny ruch głową w stronę swojego kubka, jednocześnie wciąż obracając w dłoniach zieloną kartkę. 
- Żebyś wyhodował sobie mózg. - Czarownica znów podniosła głowę. 
A Bee posłała jej chłodne spojrzenie.
- Jeśli dzięki temu będę się zachowywać jak ty, to wolę żyć bez.
Teraz to mnie Beatrix obrzuciła karcącym spojrzeniem.
- Moglibyście się nie kłócić? Albo chociaż nie cały czas? - westchnęła. - Proszę? 
- To niech An przestanie być idiotą! - Tay musiała odchrząknąć, zanim mogła kontynuować. - Albo niech sobie stąd idzie.
- Nie wolno mi już przebywać we własnym domu? - Uniosłem brew. - Jeśli coś ci nie pasuje wierzę, że nauczyłaś się już jak trafić do wyjścia. 
- Annie! - W głosie Bee słychać było nutkę irytacji.
Wzruszyłem ramionami i podszedłem do Loriego, nadal przeglądającego zawartość szafki. Objąłem go, opierając głowę na jego ramieniu i obserwując jak decyduje co wypić. 
- Nudy, nudy, nudy… - Przekładał kolejne kartoniki. - To brzmi dobrze.
Lorcan pstryknął palcami i na blacie przed nim pojawił się kubek. Potem, już w tradycyjny sposób, wyjął z szuflady łyżeczkę i nasypał do naczynia liście czerwonej herbaty.
- Jakieś plany na teraz? - Odwrócił się do mnie.
- Mam kilka propozycji. - Pocałowałem demona, a potem nachyliłem się do jego ucha. - Możemy na przykład zabić tą cholerną czarownicę, ty wybierasz jak… uduszenie, oskórowanie, poćwiartowanie… byleby na koniec była martwa. A potem rozrzucimy jej szczątki wzdłuż ogrodzenia, żeby wszystkie wiedźmy w okolicy wiedziały, gdzie nie przychodzić… - wyszeptałem. - Trzeba tylko zająć czymś Bee. 
- Bardzo obrazowy opis. - Lori uniósł kącik ust. - I bardzo ciekawy.
Dalsze rozważania przerwał gwizdek czajnika. Wyłączyłem palnik i zalałem przygotowaną wcześniej herbatę. Lorcan wziął kubek do rąk.
- Uważaj, gorące - zaśmiałem się. W końcu poparzenie mu nie groziło. 
- Obiecałeś mi origami. - Tay znów się odezwała. A było tak przyjemnie. - Filmik się sam nie nagra.
- To Bee obiecała ci origami. 
- Beatrix obiecała mi, że ty zrobisz origami. - Spojrzała na mnie wkurzona. - Przed kamerą. 
Chciałem coś odpowiedzieć, ale wzrok siostry przekonał mnie, że lepiej będzie dla mnie jeśli się zgodzę od razu. Westchnąłem i spojrzałem na demona pijącego gorący napój. 
- Moja propozycja nadal jest aktualna, po prostu przesuwa się w czasie - powiedziałem.
- Na niektóre przyjemności warto poczekać - zapewnił, posyłając mi szeroki uśmiech. 
- Jesteście obrzydliwi. - Taylor skrzywiła się i wstała, zabierając swoją torbę. - Idziemy do salonu, tam będzie lepsze światło.
Czarownica wyszła z kuchni, a za nią podążyła zadowolona z siebie Bee.

Tay? Co z tym filmikiem?
Podliczone

Od Taylor cd. Anchora

- Em… Co? Pomocy? Co? Ale… Ale jak? - Nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości. Jak to możliwe, że po tylu latach szczęśliwego związku Luc mógł od tak rozstać się z Lorim? Przecież to takie nieprawdopodobne! Mają przecież dziecko, wspólną pracę, dom… To nie powinno się tak skończyć! - Nie mów mi, że An będzie teraz z demonkiem. - Spojrzałam błagalnie na Bee. Ta niestety potwierdziła moje podejrzenia, co jeszcze bardziej mnie dobiło.
- Nie pasuje ci coś? - Annie odsunął się od Bartona. 
- Wszystko - burknęłam. - Jesteście nieodpowiedzialni!
- I kto to mówi? - Uniósł jedną brew. - Twoja odpowiedzialność też nie jest zbyt powalająca. - Objął Lorcana w pasie. 
- Czyli powinniście dawać mi jakiś przykład! - Zirytowałam się. - Pomyśleliście może o Crowie? Wątpię, że będzie chciał się wychowywać tylko z jednym rodzicem. 
- A ty, pomyślałaś kiedyś o Ar… - Nie zdążył dokończyć, bo niezbyt uprzejmie mu przerwałam. 
- Miałam powody. - Zacisnęłam zęby. - A poza tym to dwie, różne sytuacje! - Tupnęłam nogą. Nie ukrywam, zabolało.
- Luc sobie poradzi. - Lorcan wzruszył ramionami. - Dostanie ode mnie alimenty, czy coś. - Wrócił do wygrywania przyjemnej dla ucha melodii. On jest jakiś niepoważny! Gdzie ten wspaniały demon, w którym durzyłam się przez tyle czasu? Boże, a co jeśli An zrobił mu jakieś pranie mózgu?! Zapłaci mi za to!
- Idioci. - Pociągnęłam nosem. - Bee, masz ochotę na origami? - Spojrzałam na siedzącą w fotelu Żniwiarkę.
- Jasne! - Zerwała się z miejsca. - Będą zwierzątka? A może roślinki? - Zajrzała do mojej torby. Dało się w niej odnaleźć pozwijane rulony papieru, gotowe do niezbyt skomplikowanego składania.
- Zobaczymy. - Puściłam jej oczko. - To gdzie… 
- W kuchni! - Prędko zaciągnęła mnie do wspomnianego pomieszczenia. - Rozkładaj. - Usiadła na jednym z krzeseł.
- Wybierz sobie jakiś kolor. - Wysypałam zawartość bagażu na stół. - Możesz kilka. Nie chcę wracać z tym do domu. - Urwałam z rolki listek papierowego ręcznika. Tay, nie możesz płakać. Musisz być silną i niezależną kobietą - przetarłam ostrożnie okolice oczu, aby uchronić się przed zalaniem łzami, które (w obecnej chwili) nie były nikomu potrzebne. 
- Wszystko okej? - Starsza dotknęła mojego ramienia. 
- Yhym. - Wyrzuciłam papier do kosza. - Zaczynamy? - Lekko się uśmiechnęłam.
- Tak. - Wzięła do ręki zieloną kartkę. - Zrobimy stado jednorożców? - Pokazała mi pierwszą instrukcję, zapisaną na Pintereście w postaci gifa.
- Czemu nie. - Wygładziłam dłonią czerwony arkusz. - Tylko nie pal. - Zauważyłam, że wyciąga coś z kieszeni.
- To ty nie jedz mięsa. - Uchyliła okno. - Tylko jednego. - Spojrzała na mnie szczenięcymi oczkami.
- Będzie śmierdziało. - Zatkałam nos. - Gdybyś była człowiekiem skończyłabyś z rakiem płuc albo i gorzej. 
- Ale nie jestem człowiekiem. - Wypuściła dym z ust. - To tylko arbuz. - Stwierdziła nie przejmując się moim ostrzeżeniem. 
- Sztuczny arbuz. - Zaczęłam składać pierwszego jednorożca. - Ale przynajmniej to nie zapach kawy… A za normalnego szluga to bym cię chyba rozszarpała. - Rudzielec głośno się zaśmiał.
- Już to widzę. - Odgarnęła z czoła niesforny kosmyk włosów. - Chyba coś ci nie wychodzi. - Obserwowała moją pracę.
- Cholerne zgięcie. - Rozłożyłam wymiętolony kwadrat. - Dziwię się, że An to potrafi. 
- Jest mądry. - Saint skończyła truć swoje narządy. - Musimy uzbroić się w cierpliwość. - Zabrała się za swoją pracę. Niestety skończyła z takim samym skutkiem, jak ja. 
- Jeśli przekonasz An, żeby przestał się lizać z Lorim to może nam pomoże. - Westchnęłam i uderzyłam czołem w stół. - Dlaczego akurat on…

An? 
Nie liż się już tam xd 
Podliczone

5 czerwca 2020

Od Gabriela CD Keiry

Minęło kilkanaście godzin i nadszedł kolejny dzień od ostatniego spotkania Gabriela i Keiry. Mężczyzna po nakarmieniu szczeniaków wrócił do swojego mieszkania jak gdyby nigdy nic, po czym zrobił sobie pyszny posiłek, a także przygotował sobie w plastikowym pojemniczku pożywienie na zajęcia na uniwersytecie. W końcu nie będzie kupował jakiś gównianych kanapek. Jeśli chodzi o Gabriela to ostrożnie podchodzi do swojej diety i głównie spożywa tylko to co sam sobie upichci.
No ale wracając. Aktualnie ciemnowłosy zwarty i gotowy wyszedł ze swojego mieszkania, uprzednio upewniając się, że jego pupilowi nic nie będzie brakować pod jego nieobecność. Jeśli jego zajęcia się przedłużą czy coś to najwyżej napisze do brata by wpadł do niego i zajął się psem, ale jak na razie nie ma co się martwić. Tak więc pojechał sobie spokojnie na zajęcia z poczuciem, że ma wszystko pod kontrolą.
Mimo to nie skupiajmy się zbytnio na jego zajęciach, które w sumie przebiegały tak jak zwykle. Bardziej interesujące wydaje się być to, co zdarzyło się po wyjściu Gabriela z uczelni. Albowiem mężczyzna postanowił podjechać do jednej z kawiarni, gdzie mógłby na spokojnie usiąść, wypić kawę i zjeść swój posiłek. Zwykle miał czas między wykładami, jednak dzisiejszego dnia wyjątkowo trudno było mu znaleźć czas na jedzenie, ale trudno.
Było już po 14, kiedy przekroczył próg kawiarni. Już miał wybrać sobie jakieś miejsce w kącie, kiedy to nagle jego oczom ukazała się znajoma postać. Uśmiechnął się pod nosem i postanowił się przysiąść do swojej uroczej znajomej, która widać było, była sama a nos miała utkwiony w notatkach.
- Cześć - oznajmił Gabriel, kiedy usiadł naprzeciwko dziewczyny. Keira gdy tylko go zauważyła, była gotowa do natychmiastowej ucieczki nawet jeśli musiałaby zostawić wszystkie swoje rzeczy przy stoliku.
- Spokojnie - chwycił stanowczo jej dłoń, ściszając przy tym swój głos. Nie chciał przyciągać ciekawskich oczu do siebie i jasnowłosej, w końcu ktoś mógłby odgadnąć, że coś jest nie tak i zainterweniować, a przecież Gabriel chce tylko miło spędzić czas ze swoją koleżaneczką.
- Zachowuj się normalnie, chciałem tylko porozmawiać - zwrócił się do niej, mrużąc przy tym lekko powieki, przez co wokół jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki.
- O czym...? - wyjąkała, rozglądając się przy tym nerwowo dookoła.
- W sumie to... nie wiem - wzruszył nonszalancko ramionami, po czym wyciągnął ze swojej torby pojemnik z jedzeniem. Gdy tylko jedzenie zostało postawione na stole, mężczyzna usłyszał dziwne burczenie, które na pewno nie dochodziło od niego. Zaskoczony zerknął w stronę Keiry, która zarumieniła się delikatnie, widząc spojrzenie mężczyzny skierowane w jej stronę.
- Ja... -  zaczęła, ale Gabby nie dał jej skończyć i po prostu podsunął jej pojemnik z jedzeniem i widelcem pod sam nos. - Nie... Dziękuję...
- Myślisz, że chcę cię otruć? - uśmiechnął się rozbawiony, widząc wyraźne wahania swojej towarzyszki. - Wiesz, nie mam w zwyczaju zatruwać swojego własnego posiłku. Jedz sobie, a ja zamówię sobie kawę. Też chcesz?
Pokręciła przecząco głową, dlatego gdy tylko jakaś kelnerka podeszła do ich stolika, Gabriel zamówił filiżankę kawy tylko dla siebie. Co prawda mógł sobie też zamówić jakąś przekąskę, ale chyba wolał poczekać aż wróci do domu i wtedy zje sobie coś normalnego.
Ku zadowoleniu ciemnowłosego dziewczyna w końcu zaczęła jeść jedzenie, choć robiła to dość niepewnie, wciąż zerkając co chwila w stronę mężczyzny, który tylko uśmiechał się promiennie.
Ah, gdyby tylko wiedziała co je...


<Keira? :3>

Podliczone

Od Petera CD MJ

W zdumieniu otworzyłem szerzej oczy, wpatrując się w dziewczynę z niedowierzaniem.
- Zęby?! - wykrzyknąłem zaskoczony, ale jednocześnie podekscytowany. Nigdy nie widziałem z bliska gęsi, więc też nie miałem okazji by zobaczyć co w tym dziobie skrywają. Co innego kaczuszki. Ich jest pełno, przynajmniej w Central Parku, takie słodkie i niewinne stworzonka, jedzące chlebek z prędkością światła. Gołębie też są ciekawe, szczególnie te, które wręcz żebrzą od ludzi jedzenie lub wlatują w okna mieszkań itp.
MJ pokiwała delikatnie głową, potwierdzając w ten sposób swoje słowa.
- O! Mam jeszcze kanapki z dzisiaj, więc będziemy mogli nakarmić kaczki - uśmiechnąłem się radośnie, od razu zaczynając grzebać w plecaku w poszukiwaniu niezjedzonych przeze mnie kanapek.
- Jak małe dziecko - Mary wymruczała pod nosem, a ja rozbawiony szturchnąłem ją lekko łokciem w bok.
- Przecież dobrze wiem, że chcesz nakarmić te słodkie kaczuszki - uśmiechnąłem się do niej sugestywnie, na co popadła w konsternację, zaczynając nerwowo rzuć swoją dolną wargę. 
- Oby nikt tego nie widział - odburknęła, patrząc na mnie spode łba. Wzruszyłem delikatnie ramionami, gdyż jak dla mnie nie było czego się wstydzić, w końcu karmienie ptaszków wcale nie jest jakieś bardzo złe. Nie to co napad na sklep... Stój Peter! Zawracaj chłopie, zawracaj! Miałeś nie matkować!
Tak, więc szliśmy sobie dalej, rozmawiając sobie o wszystkim i jednocześnie o niczym. Po prostu zwyczajna rozmowa, która umila nam spacerek do parku, do którego z resztą doszliśmy po kilkunastu minutach spokojnego chodu. 
- Tam będzie idealnie - oznajmiłem i nagle chwyciłem dziewczynę za rękę i zaprowadziłem ją prosto do upatrzonej przeze mnie ławki, która jednocześnie znajdowała się bardzo blisko sadzawki, gdzie pływały sobie kaczuszki. 
- Parker, jak to jest, że ze złamanym nosem masz tyle w sobie energii? - zapytała nagle, patrząc na mnie nieco sceptycznym wzrokiem, kiedy to już usiedliśmy sobie na ławce. Troszkę zaskoczony jej pytaniem, musiałem znaleźć jakąś dobrą wymówkę, aby nie zaczęła czegoś przypadkiem podejrzewać, bo raczej nie byłoby to zbyt dobre.
- Em no więc... - podrapałem się po policzku, główkują nad wyjściem z danej sytuacji. - Wiesz... Pielęgniarka pojawiła się popołudniu w gabinecie i powiedzmy, że trochę mnie opatrzyła, a także dała mi tabletki przeciwbólowe. Mówię ci one działają cuda! - zaśmiałem się cicho, mając w głębi duszy nadzieję, że MJ nie skapnie się, że kłamię. Chociaż... Kłamca ze mnie raczej marny...
- Yhm - mruknęła, mrużąc przy tym podejrzliwe oczy, a ja instynktownie zacząłem bawić się nerwowo, rękawem mojej bluzy, na którym wciąż były lekkie ślady krwi z wcześniej.
- O! Patrz małe kaczuszki! - krzyknąłem nagle podekscytowany, chcąc przy tym odwrócić uwagę (byłej) przyjaciółki od swojej osoby.
- Gdzie?! - Mary nagle wyciągnęła telefon z kieszeni, od razu włączając tryb aparatu. Wskazałem jej dokładnie miejsce, gdzie małe kaczuszki, wraz ze swoją mamą, pływały sobie spokojnie w wodzie, popiskując przy tym sobie cichutko. Zauważyłem, że MJ chciała zrobić im zdjęcie, ale pomyślałem, że lepszy efekt osiągnie, jeśli podpłyną do nas bliżej. Dlatego od razu przygotowałem swoją kanapkę z dzisiaj i urywając drobny kawałek chleba, rzuciłem go do wody. Ptaszki od razu zauważyły potencjalne jedzenie i postanowiły się do nas zbliżyć. Widziałem uśmiech na ustach mojej towarzyszki, przez co ja sam od razu miałem o wiele lepszy humor, pomimo tego, że mój nos jeszcze troszkę mi dawał o sobie znać.
- Jakie słodziaki - wymruczałem, patrząc jak te maleństwa połykają drobne kawałki chleba w całości. W tym czasie MJ strzelała im foty z każdej możliwe strony. Już współczuję pamięci jej telefonu, ale skoro sprawia jej to radość, to nawet nie mam zamiaru się odzywać w tej sprawie. 
- Weź mi prześlij parę zdjęć - zwróciłem się do dziewczyny, też chcąc mieć kilka zdjęć słodkich kaczuszek.
- A twój gruchot ma w ogóle możliwość odczytywania zdjęć? - uśmiechnęła się do mnie złośliwie, na co zmarszczyłem gniewnie brwi.
- Zaraz będziesz pływać z kaczuszkami - wyszczerzyłem się nagle i chwyciłem ją pod pachami, jakbym zaraz miał ją wrzucić do sadzawki, choć oczywiście chciałem się z nią tylko podrażnić.

<MJ? :3>

Podliczone

Od Keiry CD Gabriel

Niczym torpeda wybiegła z piwnicy. Kiedy wróciła jej pamięć las przestał być jej obcy. Przed oczami dziewczyny pojawiło się wyjście, a sekundę później naprawdę przy nim była. Oczywiście podczas teleportacji, zawsze ale to zawsze, pojawiając się w miejscu docelowym Keira przewraca się. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się pojawić stojąc na równych nogach. 
– Gdybyś tylko chciała i przestała się bać mogłabyś pozbyć się go ze swojego życia raz na zawsze - białowłosa słysząc w głowie z jak niezadowolonym tonem wypowiada się przewodniczka zatrzymała się na chwilę.
– Gdybyś tylko była w kimś innym miałabym spokój - warknęła naśladując jej wypowiedź. - Gdyby nie ty nigdy bym go nie spotkała. Nigdy nie groziłoby mi niebezpieczeństwo! - złapała się za włosy tak jakby chciała je wyrwać. - Mam cię dość. 
– Keira o czym ty mówisz. 
– Zamknij się. Siedź cicho. Chcę żyć tak jakby cię nie było - cały czas szła powoli przed siebie. Kiedy jednak poczuła, że odległość do jej pokoju nie jest duża teleportowała się. Wyjątkowo wyładowała na łóżku i uniknęła nieprzyjemnego spotkania z ziemią. Przewodniczka najwyraźniej posłuchała jej i przez resztę wieczoru nie dawała znaków życia. Przez wszystko co się stało białowłosa powinna się umyć ale cóż, miała lenia i była zbyt zmęczona tym długim dniem. Odpłynęła leżąc na łóżku zwinięta w kłębuszek. Tym razem jej mózg ją oszczędził. W końcu mogła spokojnie się wyspać. Tym razem nawiedziły ją szczeniaczki... a nawet Gabriel? Obserwowała go z oddali jak bawi się z maluchami. Czy wspominałam już, że Keira KOCHA pieski? Teoretycznie wymazała mężczyznę z tego snu, a jej uwaga skupiła się tylko na puchatych kulkach szczęścia.
W końcu obudziła się wypoczęta. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie licząc tego omdlenia, spała jak dziecko. Kiedy się obudziła ciężko jej było w to uwierzyć. Zerknęła na zegarek. Było po jedenastej. Całe szczęście zaczął się weekend więc niczym nie musiała się przejmować. Przeciągając się poczuła, że coś bardzo nieprzyjemnie pachnie. Dopiero po chwili domyśliła się, że to ona sama tak cuchnie.
– Dobry Boże - skrzywiła się. Nie czekając dłużej znalazła szlafrok oraz kosmetyki i wyszła się umyć do wspólnej łazienki. Była pusta, ponieważ większość studentów mieszkających w akademikach wraca na weekendy do domu. Wzięła szybki ale bardzo porządny prysznic. 
Kiedy tylko przekroczyła próg swojego pokoju usłyszała dźwięk wydobywający się z telefonu. Na ekranie wyświetliło się powiadomienie „Korki, Connor, 13”. Spojrzała na zegarek.
– Jasna dupa! - miała piętnaście minut na ogarnięcie się. Do trzynastej miała jeszcze tak na prawdę dużo czasu jednak Connor mieszkał na drugim końcu miasta i dojazd tam zajmuje Keirze ponad godzinę. Ogarnęła się w zawrotnie szybkim tempie. Zgarnęła wszystkie potrzebne książki do torby i wybiegła na przystanek żeby tylko zdążyć na najbliższy autobus. Ktoś nad nią czuwa, ponieważ w ostatniej chwili udało jej się wskoczyć do środka. Zajęła wolne miejsce w praktycznie pustym busie, ubrała słuchawki i przejrzała materiał, który ma do omówienia ze swoim podopiecznym. Była głodna jak wilk ale niestety widziała, że zje dopiero za kilka godzin. Postanowiła, że po korepetycjach pójdzie na sushi. W końcu zasłużyła po tym wszystkim co miało miejsce ostatnimi czasy.

<Gabi?>
496 słów

Podliczone

Od MJ cd Peter

Co. To. Do. Cholery. Było. Patrzyłam na Parkera, który nie wiedzieć czemu odwalił taki szajs. Dlaczego to zrobił? Po co? Teraz czuję się winna. Będzie mnie to pewnie zżerać od środka. Poważnie jest mi w tej chwili źle samej ze sobą. W końcu niczym nie zawinił, a jego nos właśnie zmienił swój kształt... oby nie na stałe. Boże będę czuła się z tym w chuj źle. Teraz nie ma powodzenia a co dopiero z krzywym nochalem. 
Widząc jak Peter znika za rogiem korytarza powoli ruszyłam za nim. Pomimo tego co się ostatnio wydarzyło w moim mieszkaniu i faktu, że nasza przyjaźń to totalna prehistoria postanowiłam się jakoś odwdzięczyć. Kiedy podeszłam do gabinetu pielęgniarki i zapukałam odpowiedziała mi głucha cisza. Spojrzałam na karteczkę „Dzisiaj mnie nie ma : )”. W sumie i tak pewnie nic by nie zrobiła. Co najwyżej zapytała czy zjadł śniadanie i dała mu krople żołądkowe. Klasyk. Zastanawiając się gdzie mógł pójść mój „wybawca” szlam przez korytarz. Wpadłam na coś czego totalnie nie powinno być na drodze. Uderzyłam w drzwi od męskiej toalety, a dźwięk stuknięcia rozległ się po całym korytarzu.
– Kurwa... - jęknęłam odsuwając się. - Moje czoło - to będzie cud jeśli nic mi na nim nie zostanie.
– Boże przepraszam! - Peter widząc co się stało od razu do mnie podszedł żeby sprawdzić czy żyję.
– Spoko. Nic się nie stało. Nawet dobrze, że na siebie wpadliśmy. Chcesz iść się przejść na... nie wiem... lody po zajęciach? Ja stawiam - mówiąc cały czas delikatnie masowałam czoło. Parker był bardzo zdziwiony tym co się właśnie wydarzyło jednak nie protestował.
– Spotkajmy się przy głównym wejściu - był nawet zadowolony z tego co właśnie usłyszał. Nawet bardzo. Przejrzałam się jego twarzy.
– Może powinniśmy najpierw zadzwonić po karetkę? - mruknęłam widząc jak cieniutkim strumyczkiem resztki krwi wypływają z jego nosa.
– Wiem, że nie wyglada za dobrze ale uwierz, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– Ale wiesz, że jeżeli nic z tym nie zrobisz to ci tak zostanie? Wiesz, że nie znajdziesz sobie nikogo i będziesz żył w samotności do końca swoich dni? - zmarszczył brwi i rzucił mi bardzo groźne spojrzenie, które w jego wykonaniu wyglądało bardziej jak zirytowany szczeniak. Udając przestraszoną gestykulując zamknęłam usta na klucz i wyrzuciłam go za siebie. - Nic już nie mówię.

Kiedy zobaczyliśmy się po szkole pierwsze co zwróciło moją uwagę to jego nos, który wyglądał dużo lepiej. Chyba pielęgniarka wróciła na swoje stanowisko. W końcu za coś jej płacą. Ale kurde niesamowite, że udało jej się zrobić coś innego niż podanie kropli na ból brzucha. Zaskoczyłam z murka przy schodach i zarzuciłam plecak. 
– No więc... zacznijmy od tego, że powinnam cię przeprosić. Ale nie chcę też żebyś liczył na to, że będzie tak jak kiedyś. I błagam nie matkuj mi. Jedna chujowa matka mi wystarczy - Parker spojrzał na mnie. Westchnął głośno, ponieważ nie do końca odpowiadała mu ta opcja ale mimo wszystko zgodził się na ten układ. Wiedziałam że i tak prędzej czy później o nim zapomni i będę musiała wysłuchiwać kazań. 
– Idziemy do Central Parku? 
– Si senior. Mam ochotę popatrzeć na kaczki nad jeziorem. Ostatnio widziałam słodkie zdjęcia kaczek. Albo film jak facet chodzi z gęsią na zakupy bez smyczy. Gęsi są kurewsko straszne. Widziałeś, że mają zęby?

<Peter?>
524 słowa

Podliczone

4 czerwca 2020

Od MJ cd Marcus

- Nie mam na to ochoty. Swoje już powiedziałam - mówiłam sięgając po pilota. - W sumie ten twój cały wyjazd dobrze na mnie wpłynął. Dzięki tobie i tym skurwielom ze sklepu nauczyłam się, że nikomu nie warto ufać - rozsiadłam się wygodnie na sofie i przykryłam kocem. Nogi położyłam na stoliku do kawy, co nie spotkało się z żadnymi protestami. I nawet nie skomentował tego co powiedziałam. Bardzo dobrze. Udało się. Niech wie, że już mu nie ufam! Włączyłam odcinek, a w pomieszczeniu zapadła bardzo nieprzyjemna cisza. Nie licząc dźwięków z telewizora rzecz jasna. Dopiero po kilku naprawdę długich minutach Marcus przerwał milczenie.
- Mieszkasz dalej z ojcem?
- Teoretycznie tak, praktycznie nie - wzruszyłam ramionami. - I wiesz co ci powiem? - zamilkłam na chwilkę i kątem oka patrzyłam na ekran. Marcus zmarszczył brwi i rzucił mi pytaące spojrzenie. Kiedy chciał coś powiedzieć uniosłam dłoń na wysokość ramienia żeby go uciszyć. - Jest w pyte - powiedziałam jednogłośnie razem z Reyem.
- Poważnie?
- Tak, a co? Znam najważniejsze cytaty na pamięć i wiem z których są odcinków - gdybym jeszcze wkładała tyle zaangażowania do szkoły jestem pewna, że dostałabym jakieś stypendium.
- Nie nie. O ojca pytałem. Tej akcji akurat można było się po tobie spodziewać - nie ukrywam, że mnie tym zaskoczył. Jestem aż tak przewidywalna? Przecież tak na prawdę długo się nie znamy. Skąd może widzieć takie rzeczy. Wyjazd na kilka miesięcy? Ni chuja. Na bank mnie stalkował i teraz udaje, że interesuje go co u mnie słychać. Stara pierdoła. Mierząc go wzrokiem w końcu odpowiedziałam na pytanie.
- Wyjechał z miesiąc temu i jeszcze nie wrócił. Powinniście się spiknąć. Jesteście bardzo podobni. W kaźdym razie nie ma go. O dziwo zostawił mi mieszkanie ale jestem bez środków do życia więc kilka razy w tygodniu chodzę do pracy. Do czasu incydentu z trupem dorabiałam też trochę na boku.
- Miałaś przecież skończyć z tym wszystkim - westchnął głośno. Był wyarźnie zawiedziony. Patrzyłam na niego z wyrazem twarzy mówiącym „jaja sobie robisz?” - No co? Nie było tak? Nie płakałaś u mnie w domu? Nie prosiłaś o pomoc?
- I tu jest właśnie pies pogrzebany. „Pomoc” - nakreśliłam cudzysłowie w powietrzu. - Z dnia na dzień kazałeś mi spierdalać to wróciłam do jedynych i prawdziwych przyjaciół. I dla twojej wiadomości od tygodnia jestem czysta. Przez cztery dni siedizałam zamknięta w mieszkaniu. Zostawiona sama sobie żeby tylko pozbyć się tego syfu z krwiobiegu. I ty mi będziesz pierdolił coś o pomocy? Pocałuj mnie w dupę - dosłownie przyłożyłam mu dłoń do twarzy pokazując środkowego paca. Wstałam na równe nogi. - Wracam do domu.
<Marcus?>
411 słów

Podliczone

3 czerwca 2020

Od Gabriela CD Keiry

Mężczyzna wydawał się bardzo rozbawiony zachowaniem dziewczyny i jednocześnie w jego głowie zapaliła się czerwona lampka, gdyż stanowiło ryzyko, że Keira wszystko sobie przypomniała, co wcale nie było Gabrielowi na rękę. No i co teraz miał zrobić z tą dziewczyną? Od razu uciszyć i najlepiej zakopać w jakimś dole lub zjeść na kolację? Cóż... To na pewno było by rozsądne działanie i oszczędziłoby mężczyźnie kłopotów jakie mogą go spotkać w przyszłości. Jednak coś mu mówiło, żeby oszczędzić tą biedną owieczkę, mimo że nie było to w jego stylu. Być może był ciekawy jak dalej może się to wszystko potoczyć. Ponadto wyczuwał w pomieszczeniu dziwny zapach, tak jakby ktoś jeszcze tutaj był, ale jeśli oczy go nie myliły, to nikogo poza nim a Keirą tutaj nie było. Wydawało się mu to na tyle podejrzane, że aż w pewnym stopniu interesujące.
Co jeśli za tą dziewczyną stoi jakaś większa organizacja lub coś innego?
Uśmiechnął się pod nosem na tą myśl i uznał, że bardzo chętnie dowie się kim jest ta dziewczyna i jakie tajemnice w sobie skrywa. Dzięki temu dojdzie do osób trzecich, które najwyraźniej jeszcze chwilę temu maczały palce w tym wszystkim. Poniekąd nawet był zły, że ktoś ośmielił się zerwać jego piękne złudzenie i teraz wszystkie jego brudy wyszły na światło dzienne przed Keirą.
Dwóch na jednego? Niesprawiedliwe...
- Czy wyglądam ci na faceta, który miałby ci zrobić krzywdę? - zapytał nagle, uważnie obserwując reakcję dziewczyny. Jasnowłosa wyraźnie chciała odpowiedzieć "tak", ale postanowiła trzymać język za zębami i jedynie wpatrywać się w Gabriela przestraszonym wzrokiem, który wręcz prowokował mężczyznę. 
- Dobra, słuchaj teraz uważnie - ton jego głosu zmienił się diametralnie. - Nie wiem jak sobie wszystko przypomniałaś, ale najwyraźniej w twojej głowie tkwi coś niezwykle ciekawego - zbliżył się do dziewczyny i palcem dotknął w sam środek jej czoła. - I ja chcę wiedzieć co lub może kto...?
- W-więc nie zabijesz mnie...? - wyjąkała, a jej nogi zaczęły delikatnie drżeć.
- Nie, na razie nie - odpowiedział. 
- W-więc...?
- Puszczę cię póki co wolno, ale nie próbuj kombinować, jasne? - wymruczał, przenosząc swoją szorstką dłoń na szyję Keiry. - Wtedy inaczej porozmawiamy. A teraz zmykaj stąd i lepiej nie zapuszczaj się następnym razem tak głęboko w las, bo jeszcze coś ci się może stać, a nie będzie tu nikogo by cię uratować - ostrzegł ją, po czym poklepał ją po policzku, jakby chciał ją ocucić. 
Do Keiry słowa mężczyzny dotarły chyba z lekkim opóźnieniem, bo zamiast stąd uciekać, to stała w miejscu przez dłuższą chwilę. Na szczęście w porę oprzytomniała i ruszyła biegiem w stronę schodów, tak jakby Gabriel miał nagle zmienić zdanie i zamknąć ją w tej stęchłej piwnicy.
Ciemnowłosy zaśmiał się ponuro pod nosem, po czym przeniósł wzrok na szczeniaczki, które wpatrywały się w niego wielkimi oczami.
- No i zostaliśmy sami - mruknął pod nosem, po czym kucnął przy prowizorycznym kojcu, zaczynając głaskać psiaki, mrucząc przy tym jakieś pieszczotliwe słowa pod nosem.

<Keira? :3>

Podliczone