28 kwietnia 2020

Od Keiry cd Gabriel

Przed wyjściem ze szpitala wysłuchała kazania pielęgniarki o tym, że należy się wysypiać, prowadzić zdrowy tryb życia i tym podobne. Kiedy w końcu pozwoliła jej opuścić to okropne miejsce białowłosa udała się do apteki żeby kupić plastey do zmiany opatrunku. Przy okazji zaopatrzyła się w najsilniejsze proszki nasenne jakie sprzedawali. 
Resztę dnia spędziła na nauce. Chciała się oderwać trochę od tego co ją ostatnimi czasy bardzo przytłacza, a nauka słówek bardzo ją odprężała i pozwoliła zapomnieć o problemach. Szybko jednak zmieniła zdanie. Z racji, iż pogoda była naprawdę ładna spakowała zestaw ołówków do torby razem ze swoim szkicownikiem i słuchawkami. Nogi poniosły ją za kampus, który znajdował się na obrzeżach miasta. Szła polną dróżką wsłuchując się w śpiew ptaków. Cieszyła się chwilami spokoju, które w każdej chwili mogły zostać przerwane przez kolejny atak... czegoś. Nim się obejrzała znalazła się w lesie. Nie przypominała sobie żeby kiedykolwiek w nim była. Oglądała dokładnie drzewa nasłuchując szumu ich liści. To co ją jednak zaintrygowało to skała z nienaturalnym wgłębieniem. Kiedy przyjrzała się mu bliżej zauważyła, że idealnie pasuje do jej pięści. Kiedy ją odsunęła była cała poraniona i zakrwawioną.
– Co jest... - mruknęła. 
– Keira... Przypomnij sobie - znowu usłyszała ten głos. Tym razem przyszły z nim obrazy. Widziała siebie uderzającą w ten kamień. Kompletnie nie rozmiała po co i dlaczego. Chwilę później obraz zaczął się zamazywać aż w końcu została tylko czerń i niewielki biały punkcik, który delikatnie połyskiwał w oddali. - Musisz zaakceptować mnie z powrotem Keiro. Sama nie jesteś w stanie opanować swoich mocy - dziewczyna powili ruszyła w stronę dochodzącego głosu. Coś jej jednak przerwało. Drogę zagrodził jej wilk. Warczał pokazując białe kły. Zaczęła uciekać w drugą stronę. W oddali zauważyła ludzką postać. 
– Pomocy! Błagam! - krzyczała. Kiedy mężczyzna odwrócił się zauważyła znajomą twarz. Niestety bardzo szybko zmieniła się w przerażającego potwora. Złapał czarodziejkę za szyję i cisnął nią o najbliższe drzewo. To było tylko złudzenie, które i tak sprawiło, że białowłosa leżała na ziemi pod drzewem. Plaster z czuła zsunął się, a rozcięcie na skórze ponownie zaczęło krwawić. I tak biedna została pozostawiona sama sobie. Zdecydowanie zbyt często traciła przytomność, a co za tym szło robiła sobie krzywdę. 

<Gabriel?>

27 kwietnia 2020

Od Renny cd. Beatrix

Święta zbliżały się wielkimi krokami. Nie lubiłam świąt. Jakichkolwiek. Moi przyjaciele i znajomi zazwyczaj jechali do rodziny, albo w ogóle ich nie świętowali (nie, popijawy Anniego z jego ulubionym demonem i upadłym aniołem się nie liczyły jako świętowanie). Ewentualnie ja nie miałam ochoty świętować z nimi. Dlatego też nie byłam taka szczęśliwa kiedy Erick nawijał o tym jakie to ma plany z rodziną. Albo stadem, zgubiłam się już. Coraz bardziej miałam ochotę uciec sobie na cudowne wczasy gdzieś w południowej Europie. Może Hiszpania? Grecja? Portugalia nie była złym pomysłem. W ostateczności Chorwacja. Byle dalej od domu. Niemniej cały ten czas umilały mi spotkania z Bee. Bardziej oficjalnie już nie mogłyśmy być razem. Pojawiłam się nawet na kilku jej filmikach w roli modelki. Zabawa była przednia, ale chyba nie mogłabym tak funkcjonować cały czas. Spojrzałam na zegar w telefonie i po raz kolejny zignorowałam nieodebrane wiadomości od matki i siostry. Nasilały się przed Wielkanocą, Bożym Narodzeniem i paroma innymi ważnymi świętami, a ja je zawsze ignorowałam. Wyzbyłam się nawet wyrzutów sumienia. Raz jeszcze spojrzałam na telefon. Jeśli nie chciałam się spóźnić, musiałam wychodzić.
***
- W końcu jesteś! - Uśmiech Bee rozpogodził nawet najgorszy dzień. - Nie mogłam się doczekać!
- Hej. - Cmoknęłam ją w kącik ust. - Jestem padnięta! Erick wziął mnie na rajd zakupowy, a Rach nie chciała słyszeć o tym, że zostawię ją samą zanim nie udekoruje kawiarni.
- Erick i zakupy? Jest chory? - Żniwiarka ruszyła wgłąb domu.
- Nie, musiał kupić czekoladę dla swojego kuzynostwa, siostrzeńców, bratanków i innych dzieciaków, które będą u niego na święta. Znaczy u jego rodziców. Ma ogromną rodzinę.
- Jak każdy wilkołak - zaśmiała się. - A ty? Robisz coś w święta?
- Zastanawiam się, gdzie polecieć. - Wzruszyłam ramionami.
- Jak to? Nie masz planów z rodziną?
- Ja i moja rodzina… cóż. Nasze życia jakoś tak się rozeszły. - Pokręciłam głową. - Dom mojej matki to ostatnie miejsce, w którym chciałabym być w Wielkanoc.
- Więc będziesz tu. - Klasnęła w ręce dziewczyna i usiadła na kanapie w salonie. - Annie przesuń się, nie ma miejsca dla Renny!
- Jeśli te święta będą takie jak poprzednie w wykonaniu Annie, to nie wiem… - Przygryzłam wargę.
- A jakie były? - Zainteresowała się dziewczyna.
- Cóż… - Żniwiarz posłał mi swoje stoickie, wolne od emocji spojrzenie, które mówiło mi, co się stanie, jeśli zdradzę jego tajemnicę. - Nieco odbiegające od standardów kogoś po dobrej stronie barykady. - Wykręciłam się.
- Spokojnie, teraz będzie śniadanie i obiad, a na nim Annie, Pat, Lori, Luc, Crow, mój tata, ja ty… i może Tay i Ve…
Annie posłał jej spojrzenie mówiące: “Gdybyś nie była moją siostrą chyba bym cię zabił”. Pytanie tylko czy odnosiło się do zmiany jego planów, czy ostatniej dwójki.
- Nie zostawimy ich samych! - Bee pogroziła mu palcem. - A jeśli nie mają innych planów…
- Ve i Cole będą się pocić w pościeli, a Tay może zginąć, jeśli będzie nasz ojciec - prychnął. - Albo jedno, albo drugie. Dobrze wiesz, jaki on jest.
Bee westchnęła smutno, ale pokiwała głową. Potem wzięła do ręki pilota i pstryknęła palcami. Na papierach (jak mniemam należących do Anchora) pojawiły się miski z przekąskami. Mężczyzna tylko westchnął i kolejnym pstryknięciem przeniósł papiery w zgrabną kupkę na podłodze, a potem wrócił do laptopa.
- Więc zrelaksuj się teraz i przyswój myśl, że te święta spędzisz z nami. - Bee objęła mnie ramieniem, a ja położyłam wygodnie swoją głowę. - Będzie cudownie!
- Bez Tay? Może nawet się uda - mruknął pod nosem Annie, ale wątpiłam, czy Beatrix go usłyszała.

Bee? Chytry plan?

Od Beatrix cd. Renny

Kalendarze adwentowe robiły furorę i naprawdę nie rozumiałam, czemu nikt jeszcze nie stworzył ich wielkanocnego odpowiednika. Ja chętnie odliczałabym dni pozostałe do świąt w towarzystwie małych, czekoladowych zajączków. Ale niestety musiałam zadowolić się niewielkimi cyframi dopisanymi obok dat w moim kalendarzu, odliczającymi ostatnie dwa tygodnie przed Wielkanocą. Od kilku dni pomiędzy pracą, spotkaniami z Renną i nagrywaniem z Tay starałam się stopniowo przeprowadzać wiosenne porządki. W końcu idą święta.
Odznaczyłam ostatni punkt na mojej liście rzeczy do zrobienia na dziś. To znaczy nie była to ostatnia rzecz jaką miałam dziś w planach. Tyle, że wizyty Ren nie musiałam nigdzie zapisywać. Przecież nie potrafiłabym o tym zapomnieć. Zerknęłam na zegarek, by zorientować się, że Ren będzie tu najwcześniej za pół godziny. Za dużo, żeby nie robić nic, za mało by zrobić coś konkretnego.
Wróciłam wzrokiem do swojego kalendarza. Kupiłam go mniej więcej miesiąc temu na jakiejś ogromnej promocji. Głównie pod wpływem chwili i spontanicznej decyzji, by zorganizować swoje życie w jakiś wydajniejszy sposób. No i dlatego, że jest taki estetyczny, minimalistyczny z czarnymi i złotymi detalami, a co kilka kartek znajdowały się ciekawostki na temat gwiazd, konstelacji, znaków zodiaku. Tak, głównie dlatego. Był po prostu piękny. A teraz stopniowo zapełniał się krótkimi notatkami, terminami nagrywania kolejnych filmów, deadline'ami oddania projektów czy treningami z Annie albo z Lucem i Lorim. No i robionymi w pośpiechu szkicami ubrań. I kurczaczków, bo jak właśnie zauważyłam, na dole dzisiejszej kartki powstał mały, odrobinę nieproporcjonalny kurczaczek wielkanocny, wyglądający nieco niewłaściwie przez użycie dlugopisu z niebieskim tuszem. Może wykluł się z pisanki? Dorysowałam wzorki na resztce skorupki znajdującej się wciąż na głowie pisklęcia. A potem dopisałam do swojej listy zadań na ten dzień nową pozycję. Serial z Renną. I małe, równe serduszko. Kiedy znajdę ten kalendarz za dziesięć czy dwadzieścia lat, będziemy miały pretekst by pośmiać się i powspominać. Potem zamknęłam kalendarz i schowałam go do torebki.
Zeszłam na dół, do salonu, w nadziei że tam znajdę jakieś zajęcie. Ale nie znalazłam. Znalazłam tylko Annie, jak zwykle siedzącego z laptopem i stertą jakichś papierów, więc wolałam mu nie przeszkadzać. Dlatego zniknęłam w kuchni, wstawiłam wodę na herbatę i zaczęłam zastanawiać się co można byłoby przygotować na święta. Co ugotować? Jak namówić An, by na kilka dni odłożył pracę (i najlepiej sprzątnął swoje papiery chociaż z salonu)? I czy uda nam się pojechać na święta do taty. Albo namówić go, żeby przyjechał do Los Angeles. Będę musiała wybłagać Annie, żeby pomógł mi go przekonać. Nie miałam tylko pomysłu jak, jednak wątpiłam, by "proszę, proszę, proszę!" i ładne oczy wystarczyły. Ale to problem na później, bo teraz zadzwonił dzwonek, a za drzwiami mogła być tylko jedna syrenka. 

Ren? WIELKANOC! 

Od Anchora cd. Lorcana

Piekło pierwszy raz od niemal pół wieku miało być interesujące. Nieco dziwna perspektywa, biorąc pod uwagę to, że zazwyczaj jest tu jeszcze nudniej niż na ziemi. 
- Od zawsze. - Nie do końca świadomie uniosłem kącik ust. 
Lorcan prowadził nas identycznymi korytarzami, dopóki nie dotarliśmy do drzwi gabinetu szefa tego przybytku. Zapukał, a kiedy nikt nie odpowiedział nacisnął klamkę. Zawiasy skrzypnęły cicho, gdy uchylał drzwi na tyle, żeby wejść do środka, a potem jeszcze raz, kiedy je za nami zamykałem. Demon od razu podszedł do biurka, siadając na obrotowym krześle i zaczął przeszukiwać szuflady po obu jego stronach, co jakiś czas przyglądając się czemuś, co akurat przykuło jego uwagę. Przeczytał kilka zdań zapisanych na jakimś dokumencie, a chwilę później wyciągnął skądś butelkę niezidentyfikowanego alkoholu i dwa kieliszki. Napełnił je i wrócił do swoich poszukiwań.
- Tadam! - Lorcan zrobił coś, co sprawiło że blat czegoś, co jeszcze chwilę temu było zwykłą mahoniową szafką na dokumenty rozsunął się, ukazując przycisk, który według demona mógł zmieść z powierzchni ziemi ludzkość.
Pochyliłem się, opierając łokcie na blacie. Guzik. Absurdalnie stereotypowy, duży, błyszczący, czerwony guzik. Brakowało mu tylko podpisu "apokalipsa". Chyba nie tego się spodziewałem. 
- Myślisz, że jeśli wciśniemy go tylko do połowy, to część ludzi przeżyje?
- Po co ci ludzie? - Odepchnął się od biurka i zatrzymał dopiero kiedy oparcie fotela uderzyło w mebel, prawie wylewając na siebie zawartość kieliszków.
Wzruszyłem ramieniem.
- Zabicie wszystkich na raz to trochę marnowanie rozrywki.
- To tylko ludzie. - Podał mi alkohol. - Jeśli ty masz wątpliwości, to ja chętnie ich zabiję. - Posłał mi szeroki uśmiech i wyciągnął rękę, żeby wcisnąć guzik.
Odepchnąłem krzesło. Tylko kawałek, ale wystarczyło, żeby nie mógł dosięgnąć. 
- Nie ma takiej opcji. - Też się uśmiechnąłem.
Lorcan dopił to co przetrwało przejażdżkę, krzywiąc się lekko - najwyraźniej alkohol był mocniejszy lub mniej smaczny niż się tego spodziewał - a potem rzucił we mnie pustym kieliszkiem.

Lori?

Od Lorcana cd. Anchora

Oczywiście, że kochałem Luca nad życie, ale w obecnej sytuacji nie mogłem zostać. Jeśli cały ten kabaret z moim ojczulkiem ma się udać, muszę ograniczyć przygody łóżkowe z moim ślubnym (a tak skończyłby się ten dzień). Szczególnie pod postacią kobiety. Tak bardzo jak uwielbiałem Crowa, tak dobrze wiedziałem, że rodzeństwo to nie jest najlepszy pomysł. Szczególnie, że ciągle nie wiedzieliśmy jaki wpływ na małego, ma nasze pochodzenie. Czy będzie bardziej upadłym aniołem, czy demonem, czy jeszcze inną hybrydą. Niemniej, dwa na cały świat, to mogłoby być za dużo. O jeden. Dlatego zadowolony, udałem się do salonu, gdzie już czekała Bee i Pat. Dawno nie widziałem rodzeństwa w komplecie i to tak długo (chociaż zapewne szczenięce oczki Bee mają z tym wiele wspólnego).
 - Hej mordercza rodzinko. - Usiadłem na oparciu fotela. - Co oglądacie?
 - “What are we do in the shadows” - powiedziała Bee. - A ty? Co tu robisz?
 - Wykonałem taktyczny odwrót ze strefy zagrożenia. - Wsunąłem palce we włosy Anchora, kiedy ten usiadł na fotelu. - Wolę nie zmienić się w kupkę popiołu, kiedy Luc będzie odreagowywał bycie kobietą.
 - A Crowley? - Uniosła brwi.
 - Myślisz, że byłby w stanie coś mu zrobić? - prychnąłem. - To nasz syn. Ja jestem tylko jego mężem. Jeszcze.
 - Dobra, Widzę, że muszę iść po wino. - Żniwiarka podniosła się z kanapy. - I pstryknij tymi swoimi paluszkami, żeby zaczęło działać, bo ja tego jeszcze nie umiem.
***
 - Aaaaaaannieeee, co powiesz na małą wycieczkę do piekła? - Uwiesiłem się na szyi Żniwiarza.
 - Po cooo? - prychnął.
 - Luuuuc, ten prawdziwy Luc, ma w gabinecie taki fajny guziczek. I on może zacząć apokalipsę. - Próbowałem zastosować trik Bee i zrobić szczenięce oczka. - Będziemy mogli go wcisnąć!
 - Guziczek. - Kiwnąłem głową. - Do apokalipsy. - Kiwnąłem głową. - Wcisnąć? - Kiwnąłem głową. - Okej. - Kiwnąłem głową. - Zabieraj nas tam!
 - Nie możemy tam pójść tak po prostu! Zorientuje się! - Machnąłem mu ręką przed twarzą. - Musimy się zaanonsować mojemu tacie!
***
- I to jest twój nowy… wybranek, tak? - Asmodeus zmierzył Anniego zimnym spojrzeniem.
- Narzekałeś i narzekałeś na Luca, to masz! Ąnnie! - Zaprezentowałem go. - Jest miły, rudy i zabójczy. Dosłownie i w przenośni.
 - Może też lepszy niż Lucifer. - Skrzywił się. - Dobrze. Możecie tu zostać.
 - To pójdziemy do mnie. - Pociągnąłem Anniego za rękę. - Paaaa!
Ojciec tylko odprowadził mnie wzrokiem, w duchu zastanawiając się pewnie, dlaczego to ja jestem następnym spadkobiercą piekielnego królestwa i życzył Luciferowi (temu, co się zbuntował, nie mojemu) żeby żył co najmniej wiecznie. Oczywiście, że tak będzie. Ale jak mu się znudzi, ma cały ogonek następców, a ja jestem podobno blisko. Niestety.
Ciągnąłem Anniego dopóki nie zniknęliśmy z oczu mojego ojca.
 - No dobra, gotowy na akcję “Guzik apokalipsy”?

Annie? Co ty na to?

Od MJ cd Peter

Idąc pwoli w stronę klatki próbowałam wymazać sprzed oczu te obrazy. Byłam świadkiem chlernego zabójstwa. Miałam ochotę odsunąć się trochę od sciany i przywalić w nią głową z rozpendu. W co ja się wpakowałam?Do domu weszłam po kilku minutach. Był pusty na co nie mogłam narzekać. Zdjęłam buty, z lodówki wyciągnęłam resztki jakiejś chińszczyzny z poprzedniego dnia i rozsiadałam się wygodnie przed telewizorem. Teoretycznie powinnam iść spać, praktycznie obejrzenie kolejnego odcinka „Chłopaków z baraków” po raz setny było bardziej kuszące. Chociaż na chwilę przestałam o tym myśleć. Poza tym żyłam z nadzieją, że w jakiś magiczny sposób obudzę się rano z zanikiem pamięci. Z rana obudził mnie alarm. Czas na wycieczkę do piekła. Jeśli przeżyjesz w tym liceum, prawdziwe zaświaty nie zrobią na tobie żadnego wrażenia. Ogarnęłam się w miarę szybko. Widząc, że za oknem nie jest zbyt kolorowo zarzucilam na siebie bluzę z kapturem w razie gdyby deszcz postanowił mnie zaskoczyć.Na zajęciach oczywiście pojawiłam się spóźniona. Nawet gdybym chciała przyjechać na czas komunikacja miejska uniemożliwiłaby mi to. Ale szczerze mówiąc nie ubolewam nad tym jakoś szczególnie. Zajęłam miejsce przy oknie w ostatniej ławce i grzecznie udawałam, że bardzo interesuje mnie to co ma do przekazania nauczycielka. – Mary? - totalnie oderwana od rzeczywistości patrzyłam na trening osiłków z drużyny footballowej. Skąd w nich tyle energii i zapału do tego co robią. - Mary? - tym razem usłyszałam nauczycielkę, która patrzyła na mnie bardzo niezadowolona. - Rozwiąż to zadanie - westchnęłam głośno i posłusznie wstałam. Wzięłam od niej marker, który wyciągnęła w moją stronę. Stanęłam przed białą tablicą, na której wypisane było równanie. Kurwa. – Niestety nie jestem w stanie tego zrobić - oddałam pisak. Chciałam wrócić do na miejsce jednak zajęcia przerwała wizyta niespodziewanych gości.– Mary Jane Watson - widząc dwóch policjantów stojących w drzwiach przełknęłam głośno ślinę. – Obecna, w czym mogę pomóc - uśmiechnęłam się szeroko próbując ukryć stres pod maską pewności siebie. – Pojedziesz z nami - odsunęli się żeby zrobić mi miejsce. Dżentelmeni. – Mogłabym chociaż dowiedzieć się z jakiego powodu? - rżnęłam głupa. – Dowiesz się na komisariacie. Śledczy ma do ciebie kilka pytań - i właśnie w ten sposób znalazłam się na komisariacie w sali przesłuchań. Było totalnie jak na filmach. Nawet mieli tą lampkę. – Powiadomiliśmy twoich rodziców o wszystkim - spojrzałam na niego jak na idiotę. Nie ma opcji, że matka odebtała, a tym bardziej ojciec. Czyżby pomylili numery? - Co to jest? - na stole, w plastikowej torebce położył mój portfel. Kurwa. To już drugi raz kiedy kończę w niezłym gównie przez ten cholerny portfel. Teoretycznie historię z Marcusem można uznać za swego rodzaju bardzo miłą odmianę w moim życiu... ah nie. Przepraszam. Trwała zaledwie kilka dni, ponieważ „wyjechał za jakimś zleceniem”. Zabrał wszystkie swoje rzeczy, wyjechał i tak po prostu mnie zostawił. Oby. Kurwa. Zdech. – Panie - zmróżyłam oczy żeby móc przeczytać jego nazwisko. - Panie Hayley? – Hailey - poprawił mnie. Miałam ochotę przewrócić oczami bo to był naprawdę nieznaczny błąd No ale z policjantem nie wypada się kłócić. Zwłaszcza jeśli stoi się po kolana w gównie.– To jest mój portfel. Od wczoraj go szukam. Musiał wypaść mi na zakupach.– O której?– Zależy o jakie miejsce pan pyta. Rano byłam w galerii. Musiałam kupić coś na obiad, a gdzieś tak po piętnastej kiedy wracałam z parku skończyłam do „TOMMY’s” po tampony bo mi się skończyły, a na dniach mam dostać okres - rozegrałam to jak poerdolony geniusz. W dodatku sama! – A tego człowieka znasz? - podsunął mi zdjęcie jeszcze żywej ofiary.– Gdzieś go już widziałam ale za cholerę nie potrafię przypomnieć sobie gdzie - popatrzył na mnie niepewnie. Łyknął to. – No nic. Dziękuję ci - mruknął. - Niech ktoś odprowadzi dziewczynę do wyjścia - zabrał swoją kawę i wyszedł zostawiając mnie chwilowo samą.

<Peter?>

Odejście

Niestety wraz z dzisiejszym dniem opuszczają nas następujące postacie:
Lunaye Moonrow 
Ava Zimmermann 
Marcus Wright 
Victor Moor 
Oczywiście istnieje możliwość powrotu na bloga pod warunkiem, że tym razem będzie się nadrabiało zaległości zgodnie z terminem.
Pozdrowieniaaa

  

Lista zagrożeń

Katy Cardous 22.03
Keira O'Hara 21.04
Taylor Harley Trace 19.01 nieobecność
Renna Chloé Ibrahimović 29.03
Lunaye Moonrow 29.12
Ava Zimmermann 26.12
Beatrix Saint 29.03
Hekate Cintra 30.03
Mary Jane Watson 21.04
Peter Benjamin Parker 21.04
Shakäste Metellus 23.04
Tony Stark 29.03
Castiel Novak 02.04
Namkyun Choi 24.04
Gabriel Graham 21.04
Lorcan Harley Barton 13.04
Anchor Saint 29.03
Verno Niklaus Salvatore 19.01 nieobecność 
Marcus Wright 20.02
Victor Moor 07.02
Inez Nieve Acevedo 15.04

Witam, przychodzę z listą zagrożeń, z którą troszku zwlekałam, ale proszę nie bić. Tak, więc osoby zaznaczone na czerwono mają czas do *otwiera kalendarz na kompie*... 27.04. Po podanym terminie, jeśli dana postać nie nadrobi zaległości, niestety zostanie wydalona z bloga. W razie jakiś niezgodności w liście lub w czymkolwiek, proszę pisać do administracji. Przyznaję, że ostatnio zaniedbała bloga, za co niezmiernie przepraszam i w najbliższych dniach postaram się wszystko ogarnąć, dlatego w razie coś proszę pisać.
Pozdrawiam :3

Funny Gif - Lessons - Tes Teach






24 kwietnia 2020

Od Namkyuna CD Shakäste

Krew.
Krew to bardzo ważna substancja. Dostarcza potrzebne składniki do najgłębszych zakamarków organizmu, daje tlen, zabiera dwutlenek węgla. Również pomaga w zwalczaniu nieproszonych gości dzięki obecnym z niej białych krwinkach. Ma ogromne znaczenie. Gdyby nie ona, wiele istot by nie istniało.
Krew dla Namkyuna miała też drugie istotne znaczenie. On również nie mógł bez niej żyć... ale w nieco innym kontekście. Namkyun potrzebował jej jako pożywienie.
Szczerze mówiąc, nie przepadał za tym faktem. Nie lubił tego, że był aż tak od krwi uzależniony. Chciałby, żeby była ona co najwyżej dodatkiem w jego życiu. Nie musieć jej tyle pić. Móc nasycić się normalnym jedzeniem. Żyć tak, żeby ludzie nigdy nie pomyśleli, że nie należy do ich rasy.
Ale chcąc nie chcąc musiał pić krew.
Zwłaszcza teraz.
Choć już nieco wcześniej wyczuł zapach tej cieczy, udało mu się go zrezygnować, uznając, że musiał nie wrócić jeszcze do pełni zmysłów i albo mu się wydawało, albo gdzieś pozostały ślady po jakiejś sekcji (o ile miała ona tu miejsce). Albo po prostu czuł swoją własną krew. Całkiem szybko jednak okazało się, że żadna z tych opcji nie była prawdziwa. Jakiś czas przyglądał się Shakäste, który stał przy ołtarzu po drugiej stronie pomieszczenia i coś przy nim robił, gdy nagle mężczyzna odwrócił się do niego z kielichem w ręku.
W tym momencie Namkyun usłyszał ciche, niemal niesłyszalne chlupnięcie. Charakterystyczna woń uderzyła w jego nozdrza, na którą źrenice od razu się powiększyły, a tęczówki jakby błysnęły swą złowrogą czerwienią. Teraz czuł wyraźnie ten zapach i był pewien, że ani nie pochodził on od niego, ani nie był halucynacją czy coś w tym stylu.
Nim zdążył pomyśleć, w jego rękę został wsunięty kielich. Czym prędzej spuścił wzrok na jego zawartość, zamierając. To była krew, bez wątpienia. Momentalnie w głowie pojawiła się masa pytań. Czy obecność jej wskazywała na to, że Shakäste wiedział o jego rasie? Co za pytanie, no raczej, że wiedział, w końcu każdy, kto znał jego jako antybohatera, zdawał sobie sprawę z wampiryzmu. Zresztą, w kostiumie nie ukrywał wcale wampirzych cech wyglądu, więc bez problemu można było to wywnioskować.
Dobra, ale skąd ta krew?
– Pij – usłyszał wtem. – Na zdrowie.
Podniósł wzrok na grabarza, przyjrzał mu się, jednak woń krwi szybko z powrotem odwróciła jego uwagę. Zastanawiał się, jakie pochodzenie ona miała. Po samym zapachu za bardzo nie dało się tego określić. Pozostawała jedna droga.
Im dłużej wpatrywał się w powierzchnię szkarłatnej cieczy, tym więcej myśli było zakrywanych, odrzucanych w kąt umysłu przez pragnienie. Ogromne już pragnienie. Z każdą sekundą coraz mniej myślał, a coraz więcej skupiał się na nieodpartej chęci wypicia jej, które z powodu obecnego stanu wampira szczególnie się nasiliło. Dlaczego więc próbował się powstrzymywać? To nie tak, że popełniał grzech poprzez picie krwi – po prostu zaspokajał swoją potrzebę.
Shakäste musiał zauważyć jego wahanie, ponieważ przyjrzał mu się uważnie, a następnie rzekł:
– Nie krępuj się. Musisz się zregenerować – dodał.
Głos miał na tyle spokojny, że Namkyun aż spojrzał na niego wzrokiem, jakby prosił go o pozwolenie. Chwilę później znów popatrzył na kielich, zacisnął na nim obie dłonie.
Dłużej już nie wytrzymał, nagłe dołączenie dziwnej suchości w gardle ostatecznie nie pozostawiło mu innej opcji. Szybkim ruchem podniósł naczynie i przechyliwszy je zaczął pić.
Choć w momencie, w którym krew dostała się do jego ust przekonał się, skąd ona pochodzi, nie potrafił z niej zrezygnować, będąc już o krok za daleko. Pił niemal łapczywie, na tyle szybko, że w chwilę opróżnił cały kielich. Odsunął go od twarzy, przez moment oddychając ciężko. Wziął głęboki wdech, zlizał z ust resztki cieczy.
Od razu poczuł się lepiej, jak gdyby krew była idealnym lekarstwem na każdy uraz i dolegliwość. Popatrzył na kielich, dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że nie pozostawił w nim ani kropli. Speszył się z tego powodu, spojrzał wzrokiem zbitego psa na grabarza. Tamten, widząc to, delikatnie się uśmiechnął.
– Spokojnie, jest jeszcze trochę, jeśli chcesz – powiedział.
Namkyun przyjrzał mu się dokładnie. Mimo że przydałoby się więcej krwi, po tej ilości, którą wypił odzyskał przytomność umysłu na tyle, by nie nie budzić już wrażenia wygłodniałej bestii. Wziął nieco głębszy wdech, czując jak ból i pieczenie stopniowo maleją – rany musiały się zacząć powoli goić. Dlatego mógł zmierzyć wzrokiem mężczyznę z góry na dół oraz powrócić do kwestii miejsca i okoliczności, w jakich się znajdował. Zwilżył językiem usta. Nie umiem go rozszyfrować. Jakie ma prawdziwe zamiary? Co mu chodzi po głowie? Czy jest w ogóle dobrą osobą?
Pytania te nieustannie krążyły po jego głowie. Chciał w tym momencie zadać je Shakäste, ale za bardzo obawiał się ujawnienia swojej tożsamości, mimo że nie wiedział, czy czasem już do tego nie doszło. Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna. I co ja mam z tym zrobić?
Ostatecznie ciekawość wzięła górę. Spuścił głowę, cicho odchrząknął.
– Dlaczego to robisz? – zapytał możliwie jak najbardziej zniżonym i zmienionym głosem, jednocześnie starając się zachować jego w miarę naturalne brzmienie.
Na to pytanie grabarz posłał mu pytające spojrzenie, unosząc jedną brew.
– Hm?
– Dlaczego... – na chwilę zamilkł – mi pomagasz?

Shakäste?

Podliczone

23 kwietnia 2020

Od Shakäste CD Namkyuna

Mężczyzna cofnął się prawie bezszelestnie, odsuwając się tym samym od stołu i oferując poszkodowanemu chociaż namiastkę przestrzeni osobistej. Uznał, że to będzie dobre dla obu stron, zwłaszcza, że sam Metellus nie czuł się w pełni sił po kilkugodzinnym staniu, leczeniu. Kto by nie był, skwitował to gorzko, wewnętrzne poczucie niezadowolenia podsycając zmęczeniem i wrażeniem, że popełnił błąd. 
Niby to był ludzki odruch - pomóc. Wziąć nieprzytomnego bohatera, zabrać do tej piwnicy pod zakładem pogrzebowym, do małego, prywatnego światka loa. Bowiem to właśnie tutaj uciekał i fizycznie, i myślami, gdy był na tyle zajęty, że nie mógł porzucić na dłuższą chwilę życia na górze, na powierzchni i pobyć samemu, a dokładniej, skonfrontować się z samym sobą. Siedząc na stołku, podparł czoło dłońmi, odetchnął ciężko. Spojrzeniem zaczął przesuwać po ścianach, gdzie na wysuniętych cegłach znajdowały się świece, teraz oświetlające strop i meble migotliwym płomieniem. Skupił się również na stole, na którym siadał KV, wykonanym z pnia drzewa, na specjalne zamówienie grabarza sprowadzonego z jego ojczyzny. Na sam koniec, główny zdawać by się mogło punkt pomieszczenia, nawet jeśli cała konstrukcja względem schodów była na końcu piwnicy - ołtarz, metalowa misa wypełniona niepokojąco ciemną cieczą niewiadomego pochodzenia, talerze z owocami, plackami. I rum, w szklanej karafce.
— Musisz uważać. Twoje ciało było w złym stanie, kiedy tutaj... trafiłeś — Shakäste po dłuższej chwili podniósł się ze stołka, obdarzając szybkim spojrzeniem "gościa". Stał dostatecznie długo nad nim, by wyczuć, że okryty złą sławą obrońca nie był człowiekiem, a raczej nieumarłym stworzeniem. Czymś bliskim loa z racji jego natury.
Może to właśnie przeważyło, że Metellus postanowił zabrać dotkliwie poparzone ciało, doprowadzić je ponownie do stanu użyteczności, a nie zostawić na pastwę policji czy innych służb. Domyślał się, że KV również miał swoje bardziej przyziemne życie. Hipokryzją ze strony Samediego byłoby, gdyby dla własnej wygody odebrał komuś szansę na powrót do tego spokoju, bezpieczeństwa, jakie gwarantuje przyziemność ludzkiego społeczeństwa. Mimo wszystko, jakiś honor posiadał.
Czuł na sobie spojrzenie pacjenta, gdy minął go i stanął przy ołtarzu. Na krótką chwilę znajdujące się tam świece, a także wymalowany białą farbą na ścianie znak, veve, rozbłysł bladą, zieloną poświatą, co wywołało u grabarza lekki uśmiech.
— Jeśli coś cię trapi, pytaj. Zdaje się, że jestem jedynym, kto by mógł ci na nie odpowiedzieć — Mówiąc to, nalał do kielicha nieco krwi z misy, wcześniej wyciągając z lepkiej posoki kawałek mięsa. Polizał go delikatnie długim językiem i aż zaśmiał się cicho. Już dawno nie miał tak zapalonego wyznawcy jak ten, który co jakiś czas raczył swe bóstwo najlepszymi, najkrwawszymi ofiarami - ludźmi. Nie czekając, aż przypadkiem KV przyłapie mężczyznę na pożeraniu mięsa, aby samemu odnowić swoje zasoby energii na spokojnie rozkoszował się podarunkiem. Cały czas słuchał, czy przypadkiem gość nie ucieka. Tego by mu jeszcze brakowało, aby ktoś postanowił rozpowiedzieć o małym sanktuarium Barona.
Zdawało się jednak, że nieumarły rozumiał jak mało kto wagę sekretów i to, jak ważne jest, aby pozostały ukryte. Jak najdłużej. Bądź po prostu był osłabiony. To względne odczucie Samediego było powodem, dla którego grabarz wsunął w dłoń towarzysza metalowy kielich. Nawet spojrzał na niego z czymś na wzór troski, jaka szybko została zastąpiona czujnością godną drapieżnika.
— Pij. Na zdrowie.

Namkyun?

Podliczone

21 kwietnia 2020

Od Gabriela CD Keiry

Gabriel początkowy był zaskoczony widokiem znajomej dziewczyny, wychodzącej z gabinetu lekarskiego, jednak jak najbardziej nie dał po sobie tego poznać. Jedno było pewno... To ich spotkanie było przypadkowe, a mężczyzna bardzo chętnie wykorzysta to zrządzenie losu. W końcu kim by był, gdyby nie wykorzystał szansy, kiedy jego potencjalna ofiara, wręcz sama podsuwa mu się, jak na tacy. Ah, ciemnowłosy był przygotowane na nudne praktyki w szpitalu, a tu taka miła niespodzianka mu się trafiła i to z samego rana. Trochę namieszał tej biednej dziewczynie w głowie, przez co zaczęła się rzucać po korytarzu jak opętana, a Gabriel jedynie spoglądał na nią z udawaną troską w oczach, chociaż w środku mógłby śmiało pęknąć ze śmiechu. Skończyło się na tym, że Keira trochę się poobijała i zrobiła sobie gdzieniegdzie zadrapania, a zaraz po tym jak zemdlała, została zabrana przez pielęgniarki i lekarzy. Graham za to westchnął cicho, trochę niepocieszony, że przedstawienie skończyło się dość szybko. Zaraz po tym jak sytuacja się uspokoiła, odszedł w swoją stronę, gdyż miał trochę roboty, biorąc pod uwagę jego powód pobytu tutaj.
~~*~~
- Oh, już ci daję - odpowiedziała pielęgniarka, po czym chwilę pogrzebała w szafkach by następnie przekazać mężczyźnie jeszcze nieużyte strzykawki. Gabriel uśmiechnął się z wdzięcznością i przyjął ofiarowane przez kobietę przedmioty tak niezmiernie ważne przyrządy. Zanim jednak wyszedł, zerknął jeszcze w stronę dziewczyny, uśmiechając się przy tym niepokojąco łagodnie.
- Zdrowia życzę - zwrócił się do znajomej mu dziewczyny, po czym opuścił salę w celu zaniesienia strzykawek do doktora Kovica. Przy okazji skorzystał z tego, że pielęgniarka nie odnotowała ile strzykawek mu wydała, dlatego też postanowił sobie kilka przygarnąć i wsadzić do kieszeni fartucha.
- Już wróciłem - oznajmił pogodnie, kiedy wszedł do kolejnego pomieszczenia, gdzie doktor siedział wraz młodą matką i jej pięknym brzdącem. Tak naprawdę to Gabriel miał ochotę skrzywić się na widok tego pasożyta, który tak bardzo mu przypominał jego przyszywanego brata jak był nieco młodszy. Mimo to starał się uśmiechać jak najlepiej i nie zabijać wzrokiem niczemu winne dziecko, które wręcz z zainteresowaniem wpatrywało się w jego osobę. To jeszcze bardziej go drażniło, ale musiał zdusić to uczucie w sobie. Jednak dopiero się zaczęło, gdy dziecko zaczęło wydzierać paszczę, kiedy to przyszło do momentu szczepienia. Gabriel myślał, że bębenki mu pękną, a jeszcze na dodatek kobieta była bardzo rozbawiona zachowaniem swojego bąbelka. 
- Gotowe - wycedził mężczyzna przez żeby od razu odsuwając się od dziecka, aby nikt nie zauważył jego obrzydzenia na twarzy. Krew aż w nim wrzała. Cóż pierwszy raz zareagował tak na małe dziecko, które nie było jego przyszywanym bratem. Nie wiedział skąd się w nim zebrało tyle złości, gdyż zazwyczaj uważał dzieci za dość urocze istotki, takie niewinne i bezbronne. No ale najwyraźniej są wyjątki. Być może myśl ponownego spotkania z macochą i szczylem, które w najbliższym czasie musi przeżyć, tak go drażni. No cóż. Gdy było po robocie dostał chwile przerwy, którą postanowił wykorzystać na ochłonięcie. 

<Keira? :3>

Od Petera CD MJ

To miał być kolejny zwyczajny, wieczorowy patrol, jednak skończył się on w dość niespodziewany dla mnie sposób. Albowiem byłem przekonany, że lada chwila w moje ręce wpadnie bandzior i będzie po sprawie. Mimo ktoś tam na górze lubi się ze mną bawić i zamiast bandziora, to natknąłem się na moją przyjaciółkę MJ, znaczy się można powiedzieć, że "byłą", ale szczerze powiedziawszy ja jeszcze sobie nie odpuściłem naszej przyjaźni. Co prawda dziewczyna bardzo się stoczyła i omijała mnie szerokim łukiem, jednak ja wciąż widziałem w niej tą osobę, którą była wcześniej.
Wracając... Po tym co widzę, to pewnie znowu wpadła w jakieś kłopoty, ale teraz to już była przesada. Kradzieże, a teraz jeszcze zabójstwo, choć ona sama wypiera się co do tego. Fakt może nie ona pociągnęła za spust, ale mogła się w to nie mieszać. Jeszcze na dodatek pierwszy raz przyłapuję ją na złym uczynku i pierwszy raz widzę ją w takim stanie histerii. Na dodatek ja wciąż stałem jak ten ciołek, wpatrując się w dziewczynę, która nadal płakała i nerwowo spoglądała w moją stronę, jakbym miał jej coś zaraz zrobić. Ugh, mam taki wielki mętlik w głowie, ale nie czas na to! Muszę ją stąd zabrać, gdyż jakoś nie widzi mi się, by sprzedawać ją w ręce policji. Najwyżej później będę sobie zadawał mentalne kopniaki moralne, ale kto by się tam przejmował głupim Parkerem.
- Musimy się stąd zmywać i to szybko - odchrząknąłem, zwracając uwagę MJ całkowicie na swoją osobę. Nie wydawała się zbyt ufna co do mnie, co wcale z kolei mnie nie dziwiło, w końcu w jej oczach, w tym kostiumie, jestem dla niej kimś zupełnie nieznajomym.
- No już, musimy iść - pospieszyłem ją, starając się by mój głos nie brzmiał dla niej zbyt znajomo, choć nie było to zbyt łatwe, kiedy ma się taki nieco dziewczęcy głos... - Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, o nic się nie musisz martwić - wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Dziewczyna nie była głupia i sam wiedziałem to najlepiej, w końcu wiele razy razem uczyliśmy się po lekcjach, więc na pewno znała ryzyko tego, że jeśli tu zostanie, to wszystkie zarzuty w najgorszym przypadku mogą spaść na nią. W końcu chwyciła niepewnie moją rękę, a ja przyciągnąłem ją do siebie, owijając jedno ramię wokół jej talii. Przed wystrzeleniem sieci z mojej wyrzutni, szepnąłem do niej, by trzymała się mnie mocno, nie chcąc aby stała się jej jakaś krzywda z mojej winy.
Już bez zbędnego gadania ruszyłem w drogę, chcąc oddalić się od tego miejsca i przenieść MJ jak najbliżej jej domu. Nie mogłem oczywiście pod same drzwi domu ją odstawić, gdyż wtedy mogłoby się jej to wydać zbyt podejrzane, dlatego najlepiej byłoby "przypadkowo" gdzieś w okolicach. 
- O boże, boże - ciemnowłosa, schowała twarz w zgięcie mojej szyi, zaraz po tym jak wznieśliśmy się w powietrze, co raczej było dla niej dość nowym doświadczeniem.
- Spokojnie, trzymam cię i nic ci się nie stanie - starałem się uspokoić, choć nie wiedziałem, czy mi się to udało czy nie. W końcu bujanie się na wysokości kilkunastu metrów jakoś nie jest zbyt powszechną czynnością. 
Na szczęście cała ta nasza, powiedzmy to podróż, przebiegła szybko i sprawnie. Nim się obejrzałem, postawiłem przyjaciółkę na ziemi, choć widząc jej drżące nogi to zastanawiałem się czy nie powinienem jej jeszcze przez chwilę przytrzymać.
- Yyy... To ten tego... - podrapałem się po głowie. - Wracaj szybciutko do domu i kładź się spać! A i postaraj się nie wpadać więcej w takie kłopoty! - pomachałem w jej stronę, po czym szybko ulotniłem się z tego miejsca, mając tak czy siak z dachu budynków upewnić się, że MJ trafi cała i zdrowa do domu.

<Mary? :3>

Od Keiry Cd Gabriel

Obudziła się nieświadoma faktu, że ktoś ją odwiedził. Zerwała się nagle głośno oddychając. Kiedy uświadomiła sobie, że to kolejny zły sen westchnęła głośno.
– Może powinnam odwiedzić lekarza - przetarła dłonią zmęczone oczy.
– Keira... - usłyszała jeszcze do niedawna znajomy głos. - Przypomij sobie... - zamrugała kilka razy i rozejrzała dię po pomieszczeniu. Pusto. Kiedy wyjrzała na korytarz również, a pod jej oknem nikogo nie było.
– Chyba zaczynam wariować - złapała się za głowę zestresowana. Uważała to za jedyne sensowne wytłumaczenie zaistniałej sytuacji. Spojrzała na książki leżące na podłodze. Podniosła jedną z nich. Była pewna, że zaznaczała w nich rozdziały związane ze stworem, który ją prześladował jednak nic takiego w nich nie było. Złapała się za głowę.
– Ja wariuję. Ja po prostu oszalałam - bez zastanowienia, bliska płaczu sięgnęła po telefon. Wybrała numer do uniwersyteckiego szpitala, ponieważ jest oczywiście tańszy i umówiła się na wizytę następnego dnia.
Na sam początek została skierowana do internisty, który miał wystawić jej skierowanie do specjalnisty. Kiedy zielona lampka zapaliła się nad drzwiami gabinetu grzecznie zapukała i weszła do środka. Wyspowiadała się lekarzowi ze wszystkiego co ją męczy. 
– Może to być po prostu przemęczenie - poprawił okulary patrząc na swoje notatki, które sporządził słuchając wyznań białowłosej.
– Ale kiedy próbuję odpocząć nie jestem w stanie. Wczoraj słyszałam jak ktoś mnie wlolal, a nikogo w pobliżu nie było. Błagam niech pan mi pomoże - patrzył na nią jak na wariatkę. Z głośnym westchnieniem wypisał skierowanie do psychiatry. 
– Proszę mimo wszystko przed odwiedzeniem pani doktor spróbować wziąć jakieś tabletki nasenne. Może pomogą - skinęła głowa.
– Bardzo dziękuję - uśmiechnęła się delikatnie i opuściła gabinet.
– Keira... Keira uważaj... Keira on tu jest... - znowu go usłyszała. Rozejrzała się po korytarzu. Było w nim tylko kilka osób, których nigdy na oczy nie widziała. Zaczęła czuć jakby ktoś wiercił jej dziurę w głowie.
– Przestań - uderzyła się kilka razy w czoło. 
– On chce cię zabić... Zabije cię... - poczuła na ramieniu coś zimnego. Kiedy na nie zerknęła ujrzała długie pazury, które wbiły się w jej ciało. Krzyknęła z bólu, a monstrum rzuciło nią tak mocno, że przeleciała na drugi koniec korytarza. Sekundę później znowu pojawiło się przy niej. Złapało za szyję i uniosło do góry. - Przypominj sobie... 
Otworzyła oczy. Podniosła się do siadu oddychając szybko. Nie miała pojęcia gdzie jest. 
– Spokojnie. Wszystko dobrze - usłyszała kojący, kobiecy głos. - Wszystko jest dobrze - odwróciła się i ujrzała pielęgniarkę stojąca przy łóżku. 
– Co się stało? - złapała się za głowę i poczuła, że ma opatrunek na skroni.
– Straciła pani przytomność wychodząc z gabinetu lekarskiego. Podaliśmy pani kroplówkę i opatrzyliśmy ranę.
– Dziękuję za pomoc -westchnęła. - Czy mogę już wyjść? 
– Na własną odpowiedzialność - posłała jej bardzo milutki uśmiech. Wtedy do sali ktoś wszedł. Ktoś znajomy. 
– Przepraszam, ale nie wie pani gdzie są strzykawki? Skończyły się, a doktor Kovic ma kilku pacjentów do zaszczepienia - kiedy jego wzrok zatrzymał się na dziewczynie ta posłała mu delikatny uśmiech. 

<Gabriel?>

Od MJ cd Peter

– MJ - ktoś mnie wolał. Zignorowała to, a po chwili poczułam kilka delikatnych uderzeń w policzek.
– Czego? - mruknęłam otwierając oczy. Rozejrzałam się dookoła. Dalej byłam w klubie. Z tego co pamiętam moja ekipa się zwinęła i zostałam z jakimiś znajomymi znajomych. Ni chuja nie pamietam ich imion.
– Nie mamy kasy na towar, masz coś? - pokręciłam głową rozglądając się po stoliku. Szukałam czystej szklanki, do której mogłabym sobie czegoś nalać. Kiedy ją znalazłam oczywiście okazało się, że wszystkie butelki są puste. Ogólnie rzecz biorąc olałam całe to towarzystwo i nie słuchałam o czym konkretnie rozmawiają. - Idziesz z nami coś ogarnąć? - nie mając nic lepszego do roboty przytaknęłam i wstałam. Wyszliśmy przed klub do samochodu. Było nas czworo. Ja, jakaś blondyna i dwóch kolesi. 
– Macie fajki? - dziewczyna podała mi paczkę. Wyciągnęłam z niej jednego i zapaliłam już swoją zapalniczką. - To co chcecie robić? Okraść dealera? 
– Lepiej - unioslam jedną brew czekając na to co powie w dalszej części wypowiedzi. - Okradniemy sklep. Będzie też hajs na alko.
– Nie głupie. Jak chcecie to zrobić? Nikt nam po dobroci kasy nie odda - facet siedzący na miejscu pasażera wyciągnął gnata ze schowka. - Wszystko jasne.
Znaleźliśmy jakiś sklep oddalony od centrum. Siedział w nim tylko jakiś gówniarz, zapewne w moim wieku. Jako jedyna zakrywam sobie twarz bandaną. Nawet nie pytałam dlaczego oni tego nie zrobili. Akcja miała być ogólnie bardzo szybka. Typ z bronią zabiera kasę, my alko i jakieś pierdoły. 
– Uwaga, to jest napad! - oznajmił od razu po przekroczeniu progu. Nastolatek za ladą wyglądał jakby już posikał się ze strachu. - Wyciągaj hajs - do nas skinął, że mamy iść po resztę. Powoli zaczęłam przechadzać się po alejkach. Tu wzięłam sobie jakieś czipsy, batonika, różowe okulary w serduszka i kilka innych rzeczy, które wepchnęłam do plecaka. Oczywiście okularki zostały na nosie. Dźwięk strzału od razu sprawił, że wytrzeźwiałam. Moje serce zaczęło walić szybciej. To policja. Na bank policja. Sparaliżowana strachem przez chwilę stałam i nie wiedziałam co robić. KURWA. Dlaczego ja tu w ogóle jestem. Napad z bronią w rękach? O ja pierdole. Przecież ja z więzienia nie wyjdę. Kiedy w końcu oprzytomniałam ruszyłam biegiem do wyjścia. Na ladzie leżał sprzedawca. Martwy, a krew spływała powoli na ziemię. Momentalnie zwróciłam wszystko co miałam w żołądku. I wtedy dopiero usłyszałam syreny. Po moich wspólnikach nie było już śladu. Ruszyłam do tylnego wyjścia. Kiedy otworzyłam drzwi rozejrzałam się dokładnie. Nikogo nie było. A przynajmniej tak mi się wydawało... minęła dosłownie sekunda, a pajacyk w kostiumie pająka stanął przede mną. 
– To nie ja. To na prawdę nie ja - niekontrolowanie się rozpłakałam na myśl, że będę musiała odpowiedzieć za coś czego nie zrobiłam. - Ja chciałam tylko kilka rzeczy, to oni go zabili - zdjęłam chustkę z twarzy, ponieważ ciężko mi się już w niej oddychało. I nie pachniała zbyt ciekawie. 

<Peter?>

19 kwietnia 2020

Od Petera CD Tony'ego

Trochę zacząłem panikować, gdy tylko mężczyzna wspomniał, że to ja mogę być "Spider-Manem". Twardo stałem przy swoim i zaprzeczałem, mimo że moje tłumaczenia raczej były marne i tylko bardziej siebie wrabiałem. Jednak nie chciałem, żeby ktokolwiek dowiedział się o mojej drugiej tożsamości, a szczególnie nie osoba, jaką jest Tony Stark. On sam jest bohaterem, filantropem, jednak on nie ma problemu w pokazywaniu tego kim naprawdę jest, cóż ja akurat mam.
- N-naprawdę musiał mnie pan pomylić - odpowiedziałem, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej, jakby miało mi to dodać pewności siebie. Eh dobrze wiedziałem, że i tak nie wyglądam wystarczająco wiarygodnie.
- Yhm - mężczyzna mruknął pod nosem i rozejrzał się beznamiętnie po pokoju, chwytając nagle jakiś długi przedmiot, którym podważył moją skrytkę, umieszczoną na suficie. Tak jakby w zwolnionym tempie obserwowałem jak mój kostium zaczyna spadać, dlatego musiałem szybko zareagować. Gwałtownie chwyciłem strój w powietrzu i z impetem zawaliłem w szafę, gdzie szybko wepchnąłem moje szmatki, które na pewno mężczyzna musiał już zauważyć. Po co mam się oszukiwać, ten człowiek jest geniuszem i pewnie już dawno połączył wszystkie fakty do kupy. Westchnąłem ciężko i niepewnie spojrzałem w stronę mojego idola, który nonszalancko podszedł do mnie i jak gdyby nigdy nic wyciągnął z szafy kostium. Ja nawet już nie protestowałem, kiedy zaczął go uważnie oglądać i przykładać gogle do swoich oczu, ekscytując się przy tym, że jak mogę coś w ogóle w tym widzieć. Tak, wiem słaby budżet.
- Kilka lat temu zdarzył się wypadek, przez który otrzymałem swoje "moce". Mój mózg zbiera zbyt wiele informacji na raz, a te ciemne gogle pomagają mi się skupić - wyrwałem mężczyźnie strój, po czym odłożyłem go na swoje miejsce, które było w skrytce, w suficie.
- Niesamowite - mruknął mężczyzna pod nosem niby wielce przejęty i bez pytania usiadł na moim łóżku, a ja nie miałem nawet nic do powiedzenia, w końcu co mógłbym mu powiedzieć? "Złaź z mojego łóżka, staruchu!"? Wtedy to na pewno bym już do Egiptu nie poleciał.
- Interesuję mnie jednak bardziej to, czy będziesz grzeczny podczas wyjazdu - spojrzał na mnie uważnym wzrokiem, a ja dość zaskoczony podrapałem się po czuprynie, zastanawiając się czy naprawdę widzi we mnie tylko niesfornego nastolatka. Westchnąłem cicho i usiadłem na krześle, które stało przy biurku, po czym odchyliłem się delikatnie do tyłu.
- Nie mam zamiaru sprawiać panu żadnych problemów - odpowiedziałem wprost i chyba taka odpowiedź mu się spodobała, bo uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Bardzo dobrze, dzieciaku. A co do tej twojej "drugiej tożsamości", to wrócimy może do tego po wyjeździe - oznajmił, przyglądając się beznamiętnie swoim paznokciom, po czym bez słowa nagle wstał z mojego łóżka, pozostawiając po sobie tylko zgniecioną pościel. - Przekazałem twojej ciotce wszystko co powinna wiedzieć, jeśli masz jakieś pytania to pytaj ją lub po prosto napisz do Happyego - wyciągnął po chwili ze swojej marynarki wizytówkę, na której był zapisany numer do Hogana. Już przez chwilkę myślałem, że da mi swój własny numer telefonu, ale chyba za bardzo bujam w chmurach, jeśli chodzi o tego mężczyznę.
- Dziękuję, panie Strak - uśmiechnąłem się do niego szeroko, mimo wszystko bardzo ciesząc się z możliwości wyjazdu do Egiptu. Na pewno nie zmarnuję tej szansy i nawet jeśli czeka mnie tam praca to mam zamiar dużo się nauczyć i wynieść z tej podróży. 
Trochę już czasu minęło i w końcu nadszedł ten długo wyczekiwany przeze mnie dzień wylotu do Egiptu. May jeszcze tego ranka nerwowo krążyła po mieszkaniu, wypytując mnie czy wszystko mam, na co za każdym razem odpowiadałem, że "tak". Byłem naprawdę solidnie przygotowany i może trudno uwierzyć, ale wszystkie najpotrzebniejsze mi rzeczy zmieściły się do dość niewielkiej i starej walizki, która kiedyś należała do wujka Bena. Nawet znalazło się miejsce na mój kostium. Tak, wiem, zapewniłem pana Starka, że nie będę mu sprawiał kłopotów i oczywiście tak będzie. Po prostu tak na wszelki wypadek biorę strój ze sobą, nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć. 
- Peter! Musimy już jechać na lotnisko! - zawołała May, a ja otrząsnąłem się ze swoich myśli i po chwyceniu walizki, wyszedłem ze swojego pokoju. Uśmiechnąłem się pogodnie do cioci, która również tak samo jak ja była podekscytowana moim wyjazdem, choć też czułem, że dalej trochę niepotrzebnie się martwi. Dlatego też nim wyszliśmy z mieszkania, przytuliłem ją mocno do siebie, szepcząc jej do ucha, że wszystko będzie w porządku. Wiem, że jestem dla niej jak własny syn i się po prostu martwi, ale myślę, że jak przeżyłem kilka poważnych bójek z bandziorami to i lot do Egiptu z panem Starkiem przeżyję.
Tak więc w końcu pojechaliśmy na lotnisko, gdzie czekała mnie kolejna niespodzianka. Spodziewałem się, że polecimy normalnym samolotem, ale chyba zapomniałem jaką osobą jest Tony Stark, który jak tylko zauważył mnie i ciocię rozglądających się bezradnie dookoła, zaprowadził nas pod swój prywatny samolot. Prywatny samolot! Nigdy nie śniło mi się by lecieć samolotem, a co dopiero prywatnym samolotem Tonyego Starka!
Podekscytowany wpatrywałem się w maszynę przed sobą i nawet nie wiem kiedy mój bagaż został ode mnie zabrany, przez usługę pokładową. 
- Może wejdziemy do środka? - zaproponował mężczyzna, który najwyraźniej był rozbawiony moją reakcją. 
Lekko zawstydzony, zarumieniłem się, po czym szybko odwróciłem się w stronę cioci, z którą chciałem się jeszcze raz pożegnać, nim odlecimy. 
- Przywieź mi jakieś pamiątki - poklepała mnie po policzkach, wpatrując się we mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Pokiwałem delikatnie głową, notując sobie w głowie, aby zrobić możliwie jak najwięcej zdjęć i przywieźć coś z Egiptu dla May. 
Kiedy tylko pożegnałem się z ciocią, wszedłem na schodki prowadzące na pokład, niepewnie zerkając przez ramię, w stronę May. Kurczę ta jej nerwowość zaraz udzieli się i mnie. Jeszcze nigdy nie leciałem samolotem i zastanawiałem się jakie to uczucie. Na pewno różni się to od spadania z wysokiego budynku... lub bujania się na dużych wysokościach, na sieci... Tak, na pewno... Poza tym zaczynałem martwić się, że pod moją nieobecność może jej się coś stać. Czy nie zaczynam myśleć trochę paranoicznie? Eh... Mimo to wszedłem w końcu na pokład samolotu i zdumiony rozejrzałem się po eleganckim wnętrzu, automatycznie sięgając ręką do kieszeni spodni, z których wyciągnąłem telefon. Musiałem w końcu upamiętnić tę chwilę i zrobić zdjęcie temu wszystkiemu! 

<Staruchu? XD>

15 kwietnia 2020

Od Inez CD Lorcana

Kolejny wschód. Kolejny powrót wspomnień. Kolejny marazm zakończony równo ze zmierzchem. Kolejna zagadka. Odkąd stan zdrowia fizycznego dziewczynki wrócił do akceptowalnego, jak nie bardzo dobrego, tak z każdą dobą słabła jej psychika. Stała się ospała. Całe noce spędzała na nauce języka angielskiego oraz panowania nad mocami, a dnie nie dawały jej wystarczającego wypoczynku. Wcześniejsze cienie pod oczami przemieniły się w wory, a dziewczynka niemal zasypiała na stojąco podczas ćwiczeń. Dzielnie jednak za każdym razem przywracała się do porządku i parła naprzód. “Nie czas na odpoczynek. Muszę spełnić oczekiwania Wujka.” Tłumaczyła sobie za każdym razem gdy ze zmęczenia główka opadała jej na piersi.
Ambicja nie była jedynym motywem jej działań. Lekcje o kontroli nad magiczną mocą były niesamowicie ciekawe i meksykanka nie chciała opuścić żadnej minuty ćwiczeń. Fascynowało ją to, że nie jest już tak bezbronna jak wcześniej. Z niezwykłą starannością notowała w zeszycie wszystkie osiągnięcia i jak one wpłynęły na jej samopoczucie. Była niesamowicie szczęśliwa. Wręcz z niedowierzaniem przyjęła ofiarowane jej przez opiekuna dwa zeszyty. Jeden do języka angielskiego, wraz z dość pokaźnych jak na dziecko rozmiarów podręcznikiem. Oraz drugi z gładkimi kartkami, którego miała używać do notowania różnych spostrzeżeń. Tio tak w zasadzie nigdy nie widział wnętrza owego kajetu. Dziewczynka podejrzewała, że chciał wpierw dać jej miejsce do popisu oraz odpowiedzialności, którą miała podjąć. Chciała aby jej opiekun był dumny, dlatego do zawiłych znaków oraz słów, dorysowywała szczegółowe rysunki. Używała do tego kolorowych kredek, ołówka oraz czarnego długopisu. Kredki służyły do zaznaczenia barwy, kierunku oraz natężenia określonej mocy, natomiast grafit służył do szkicowania postaci jak również przedmiotów. Tuszu używała do pisania. W ten sposób wszystkie notatki były, przynajmniej dla niej, niezwykle przejrzyste. System kolorów był dla dziewczynki najprzyjemniejszą częścią zabawy. Sposób jego użycia był bardzo prosty. Podczas korzystania z jakiejś mocy czuła na języku posmak jakiegoś owocu bądź innego produktu spożywczego. Czuła również jego zapach. Tak też na przykład telekineza smakowała jak winogrono. To też właśnie jego kolorem zakreślała linie. W zależności również od położenia czy ciężkości obiektu na jakim stosowała moc, różnił się jego kierunek. Mógł być łukowaty, zygzakowaty, prosty bądź w dowolnym innym kształcie. Nie wiedziała co pozwala określić jej natężenie mocy. Zauważyła jedynie, że drewniana łyżka potrzebuje mniejszego natężenia do uniesienia, od metalowej.
Mijały kolejne dni, a liczba zapisanych fantazyjnym pismem kartek rosła. Również kajecik od języka angielskiego pęczniał. Dziewczynka zaczęła powoli używać języka do prostych zdań. Również czas przeszły dawał się lubić.
Jednak najbardziej frustrujące były dzienne przerwy, oraz zmęczenie, które zamiast maleć, rosło. Prawdziwy przełom nastąpił osiem dni po okradzeniu mocy czarownicy. Była godzina 13 po południu, kiedy to jak zwykle Inez siedziała zwinięta w kocykowy kokon, wciśnięta w kąt pokoju, i nieruchomy wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń. Huebo spał w tym czasie zwinięty na jej szyi i tylko co jakiś czas przebierał łapkami biegając we śnie. Gdy wskazówka na zegarze wskazywała 6 minut po 1 po południu, drzwi od pokoju otworzyły się, a do środka eleganckim krokiem wszedł kot. Był to naprawdę piękny, długowłosy z przydymionym pyszczkiem kot. A dokładniej kotka opiekuna dziewczynki.
Odgłos otwieranych drzwi, zbudził jak do tej pory znajdującego się w błogostanie szczurka, który gdy wyjrzał ze swojej bezpiecznej kryjówki, by w następnej chwili pisnąć z zaskoczenia na widok potencjalnego drapieżnika. Oczywiście pupil Wujka od razu to wyczuł i przypadłszy do podłogi, na ugiętych łapach począł zbliżać się do legowiska małej meksykanki. Przerażony wizją zjedzeni żywcem, szczur natychmiast z powrotem schował się do swojej bezpiecznej kryjówki za jaką uważał zasłoniętą włosami szyję dziewczynki.
Na ten ruch jedynie czekała kotka, która z zawrotną prędkością skoczyła na swoją ofiarę z pazurami. Szpony zwierzaka odznaczyły się grubymi szramami na obojczyku dziewczynki, gdy kot przeliczył się w swoich możliwościach skoku i zsunął w dół po klatce piersiowej Inez, próbując jednocześnie dosięgnąć drżącego z przerażenia na jej szyi gryzonia.
Nagły ból oraz zapach krwi momentalnie otrzeźwił do tej pory nie świadomą otoczenia dziewczynkę. Odruchowo zrzuciła z siebie długowłosego czworonoga, by w ostatniej chwili opamiętać się i za pomocą telekinezy uchwycić kotkę, a następnie bezpiecznie odeskortować ją na ziemię.
Zaraz zaczęła się też rozglądać będąc przekonana, że jest już późny wieczór. Wiecznie spuszczone żaluzje nie wprowadziły ją z tego błędu, więc mała wstała, ubrała sukienkę przygotowaną przez Wujka, a następnie głaszcząc wciąż przerażonego szczura i uważnie obserwując kota, wyszła na korytarz, ściskając w ręku swój zeszyt z notatkami o magii. Jak co wieczór zawędrowała do kuchni, jednak o dziwo nie zastała tam ani Wujka, ani talerza z przygotowanymi kanapkami. Nieco zdziwiona tym faktem postanowiła zabrać się za uzupełnianie i uświetnianie własnych notatek. Niestety tym razem nie miała swoich zapasów poukrywanych po domu, gdyż ostatnim razem gdy Tio natknął się na jedną z jej spiżarni, zakazał jej składowania produktów spożywczych w tak dziwnych miejscach. Prawdopodobnie bał się o zdrowie swojego pupila, który wiedziony zapachem mógł pożreć tak szkodliwą dla niego czekoladę czy inny przysmak.
Dlatego też meksykanka usiadła na stołku i machając nieco zbyt krótkimi nóżkami zaczęła dokładnie dokumentować dzisiejsze zdarzenie z kotem i szczurem. Huebo nadal co jakiś czas trząsł się na jej karku, ani na chwilę nie zamierzając opuszczać względnie bezpiecznej kryjówki. W momencie kiedy dziewczynka rysowała akurat ciemno fioletową przerywaną linię, do pomieszczenia wszedł Wujek, który przystanął w progu prawdopodobnie z zaskoczenia. Jednakże Inez zbyt zaaferowana nowym kształtem mocy nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Podskoczyła na siedzeniu zaskoczona jego obecnością, dopiero kiedy stanął dokładnie za nią i z uwagą zaczął przypatrywać się jej notatkom*.


* - oczywiście wszystkie notatki Inez prowadzi w języku nahuatl, będącym pierwotnym językiem Azteków. Zapisywany jest za pomocą piktogramów z elementami logograficznymi. Aktualnie można przełożyć go również na alfabet łaciński(dwie formy transkrypcyjne)

<Lorcan?>

13 kwietnia 2020

Od Lorcana cd. Inez

Lucy rzadko kiedy tak przeraźliwe miauczała. Musiałem ją wziąć na ręce i uraczyć najlepszym smakołykiem, aż przestała. Za to Crowowi chyba się to podobało, bo zaczął ją naśladować. Wtedy Lucy (mój mąż, nie kot) zamknął z impetem książkę i obwieścił:
- Idę na spacer z Crowem, a ty uspokój pchlarza.
Parsknąłem tylko i udałem się z kotem do biblioteki. Położyłem ją na moim Vesie i zostawiłem. To był najlepszy sposób, żeby mieć ją z głowy na kilka godzin. Może faktycznie łączył ich pokrętny romans? Kto wie…
Po drodze zajrzałem jeszcze do kuchni i zobaczyłem Inez. Z wrażenia spojrzałem na zegarek. Była dopiero druga. Przeważnie dziewczyna budziła się po zachodzie słońca. Stanąłem więc za nią i popatrzyłem na notatki. Hm, skąd to dziecko znało ten język?
- Prze… praszam - powiedziała.
- Nie przepraszaj. - Położyłem dłoń na jej głowie. - Możesz pisać dalej.
Potem popatrzyłem na jej obojczyk. Potem zauważyłem szczura. I wszystko stało się jasne. Lucy musiała zauważyć szczura, więc… dotknąłem jej ramienia i uleczyłem małe zadrapanie. Nawet tego nie zauważyła, dalej spisując notatki. Sam z kolei wyjąłem obiad i podgrzałem go, żeby dziewczyna nie była głodna. Kiedy wszystko było gotowe, postawiłem obiad przed nią i siadłem naprzeciwko.
- Uważaj na Lucy, może nie jest zwykłym kotem, ale nie pogardzi szczurem, chociażby żeby się nim pobawić - powiedziałem.
- Dobrze. - Pokiwała głową i zabrała się za jedzenie.
- Mogę? - Uniosłem lekko brew. Notatki mogą o niej wiele powiedzieć.
Pokiwała głową, a ja sięgnąłem po zeszyt. W międzyczasie pstryknąłem palcami i pojawiła się przekąska dla szczura. Potem otworzyłem zeszyt i prześledziłem notatki wzrokiem. Miała system, który pewnie rozumiała i wyglądało, że się go trzyma. Odłożyłem zeszyt i popatrzyłem na dziewczynkę. Zauważyłem, że słabo sypia, ale nie wiedziałem, jak temu zaradzić. Kiedy zmiotła z talerza całą jego zawartość, w kuchni pojawił się Luc z Crowem na rękach.
- O, nasza mała meksykanka wstała. - Położył dłoń na jej głowie i zostawił czekoladkę na talerzu, a ja udawałem, że tego nie widzę. - Lori, przejmij małego, chcę kawy.
Wziąłem chłopca na ręce i cmoknąłem go lekko w policzek.
- Tata! - Pociągnął mnie za włosy. - Tata!
Potem odwrócił się i wskazał na Inez.
- Lala!
Inez popatrzyła na nas nieco zdezorientowana.
- Dopiero uczy się mówić. - Połaskotałem go po brzuchu. - Lala to dziewczyna.
- Nie lala? - Popatrzył na mnie.
- Inez. - Uśmiechnąłem się lekko.
- Nes! - zaśmiał się. A potem klasnął w rączki i wyczarował swojego ulubionego misia.
Po chwili Lucy usiadł obok mnie i oparł się wygodnie, w ręku trzymając kubek.
- Kiedy zaczynacie trening?
- Dzisiaj twoja kolej. Musi nauczyć się bronić. - Uśmiechnąłem się uroczo.
- Co ci się marzy, demonku? - Uniósł brwi.
- Broń biała. - Wyszczerzyłem się. - I samoobrona.
- Niech będzie. - Podniósł się. - Mała, gotowa się zmęczyć?
- Tak? - Popatrzyła niepewnie.
- Więc chodźmy.
***
- Nie zawsze będziesz mogła się bronić magią. - Podszedłem do Inez, kiedy już przebrała się w strój sportowy. - Dlatego musisz ufać swoim umiejętnościom. Pięści bywają lepsze niż zaklęcia.
Dziewczyna pokiwała głową, a ja pstryknąłem palcami i pojawiły się materace.
- Lucy nie lubi uważać, ale to dla twojego dobra. Przeciwnicy walczą nieczysto, więc się broń. Wszelkimi sposobami. - Odsunąłem się pod ścianę, by mieć wszystko pod kontrolą.
Luc co prawda obiecał, że nie zrobi jej krzywdy, ale był upadłym aniołem, a one nie grały czysto.
Po chwili wszedł do pomieszczenia, jednak wyglądał na dwunastolatka. Czyli stopniowanie. Musiałem przyznać: postarał się.
***
- Masz dobre odruchy. - Pochwalił ją Luc. - Dasz sobie radę, trzeba cię tylko podszkolić. Za jakiś czas pokażę ci jak bronić się nożami.
- Nożami?
Luc wyjął znikąd nóż i podał go jej rękojeścią. Wzięłą go ostrożnie i popatrzyła na Luca.
- Możesz go wziąć, na razie. Potem wykonamy specjalnie dla ciebie. - Uniósł kącik ust. - I nie baw się nim sama. To broń, więc może zrobić ci krzywdę. I uważaj, bo jest magiczny. - Puścił jej oczko.
- No dobrze, kakao przed spaniem i spanie. - Klasnąłem w dłonie.
- Ale… jest wcześnie. - Powiedziała z rozpędu po hiszpańsku.
- Tak, ale dziś trening był bardziej wymagający. - Otworzyłem drzwi. - Musisz bardziej odpocząć. No chodź, zrobię ci prawdziwe kakao.
***
- Chcesz przeszukać mitologię Azteków, Majów i Inków? Przecież one są prawie wymarłe…
- Co nie zmienia faktu, że są. - Popatrzyłem na śpiącą Inez. - Jest zagadką, a lepiej dla niej, żeby wiedziała czym, bo to może być zaleta i wada.
Do świtu zostało jeszcze trochę czasu. Czyli musiało chodzić o coś innego. Zamyśliłem się.
- Pomogę ci. - Luc potarł kciukiem po mojej szczęce. - Nie martw się.
- Wiem - westchnąłem. - To dziecko może być potężne. Więc musimy ją chronić.
- Jaki masz dalszy plan?
- Samoobrona i ofensywa. - Zamknąłem dokładniej drzwi, żeby Lucy nie dostała się do pokoju. - Może ćwiczenie z Bee? Nasz ulubiony żeński rudzielec ma specyficzny styl. Może się przydać. Może weźmiemy ją w miasto? Trzeba też ją powoli zaznajamiać z Crowem, w końcu będą na siebie skazani.
- To dobry plan. - Cmoknął mnie w kark. - A teraz chodź spać. Wiem, że nie potrzebujemy snu, ale jest przyjemny.
- Tylko sen? - zaśmiałem się.
- Tak, jestem zbyt zmęczony. - Przytulił się. - Może Annie też nam pomoże przy przeszukiwaniu mitologii?
- Może.

Inez?

7 kwietnia 2020

Od Inez CD Lorcana

Kolejny wschód. Kolejny powrót wspomnień. Kolejny marazm zakończony równo ze zmierzchem. Kolejna zagadka. Odkąd stan zdrowia fizycznego dziewczynki wrócił do akceptowalnego, jak nie bardzo dobrego, tak z każdą dobą słabła jej psychika. Stała się ospała. Całe noce spędzała na nauce języka angielskiego oraz panowania nad mocami, a dnie nie dawały jej wystarczającego wypoczynku. Wcześniejsze cienie pod oczami przemieniły się w wory, a dziewczynka niemal zasypiała na stojąco podczas ćwiczeń. Dzielnie jednak za każdym razem przywracała się do porządku i parła naprzód. “Nie czas na odpoczynek. Muszę spełnić oczekiwania Wujka.” Tłumaczyła sobie za każdym razem gdy ze zmęczenia główka opadała jej na piersi.
Ambicja nie była jedynym motywem jej działań. Lekcje o kontroli nad magiczną mocą były niesamowicie ciekawe i meksykanka nie chciała opuścić żadnej minuty ćwiczeń. Fascynowało ją to, że nie jest już tak bezbronna jak wcześniej. Z niezwykłą starannością notowała w zeszycie wszystkie osiągnięcia i jak one wpłynęły na jej samopoczucie. Była niesamowicie szczęśliwa. Wręcz z niedowierzaniem przyjęła ofiarowane jej przez opiekuna dwa zeszyty. Jeden do języka angielskiego, wraz z dość pokaźnych jak na dziecko rozmiarów podręcznikiem. Oraz drugi z gładkimi kartkami, którego miała używać do notowania różnych spostrzeżeń. Tio tak w zasadzie nigdy nie widział wnętrza owego kajetu. Dziewczynka podejrzewała, że chciał wpierw dać jej miejsce do popisu oraz odpowiedzialności, którą miała podjąć. Chciała aby jej opiekun był dumny, dlatego do zawiłych znaków oraz słów, dorysowywała szczegółowe rysunki. Używała do tego kolorowych kredek, ołówka oraz czarnego długopisu. Kredki służyły do zaznaczenia barwy, kierunku oraz natężenia określonej mocy, natomiast grafit służył do szkicowania postaci jak również przedmiotów. Tuszu używała do pisania. W ten sposób wszystkie notatki były, przynajmniej dla niej, niezwykle przejrzyste. System kolorów był dla dziewczynki najprzyjemniejszą częścią zabawy. Sposób jego użycia był bardzo prosty. Podczas korzystania z jakiejś mocy czuła na języku posmak jakiegoś owocu bądź innego produktu spożywczego. Czuła również jego zapach. Tak też na przykład telekineza smakowała jak winogrono. To też właśnie jego kolorem zakreślała linie. W zależności również od położenia czy ciężkości obiektu na jakim stosowała moc, różnił się jego kierunek. Mógł być łukowaty, zygzakowaty, prosty bądź w dowolnym innym kształcie. Nie wiedziała co pozwala określić jej natężenie mocy. Zauważyła jedynie, że drewniana łyżka potrzebuje mniejszego natężenia do uniesienia, od metalowej.
Mijały kolejne dni, a liczba zapisanych fantazyjnym pismem kartek rosła. Również kajecik od języka angielskiego pęczniał. Dziewczynka zaczęła powoli używać języka do prostych zdań. Również czas przeszły dawał się lubić.
Jednak najbardziej frustrujące były dzienne przerwy, oraz zmęczenie, które zamiast maleć, rosło. Prawdziwy przełom nastąpił osiem dni po okradzeniu mocy czarownicy. Była godzina 13 po południu, kiedy to jak zwykle Inez siedziała zwinięta w kocykowy kokon, wciśnięta w kąt pokoju, i nieruchomy wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń. Huebo spał w tym czasie zwinięty na jej szyi i tylko co jakiś czas przebierał łapkami biegając we śnie. Gdy wskazówka na zegarze wskazywała 6 minut po 1 po południu, drzwi od pokoju otworzyły się, a do środka eleganckim krokiem wszedł kot. Był to naprawdę piękny, długowłosy z przydymionym pyszczkiem kot. A dokładniej kotka opiekuna dziewczynki.
Odgłos otwieranych drzwi, zbudził jak do tej pory znajdującego się w błogostanie szczurka, który gdy wyjrzał ze swojej bezpiecznej kryjówki, by w następnej chwili pisnąć z zaskoczenia na widok potencjalnego drapieżnika. Oczywiście pupil Wujka od razu to wyczuł i przypadłszy do podłogi, na ugiętych łapach począł zbliżać się do legowiska małej meksykanki. Przerażony wizją zjedzeni żywcem, szczur natychmiast z powrotem schował się do swojej bezpiecznej kryjówki za jaką uważał zasłoniętą włosami szyję dziewczynki.
Na ten ruch jedynie czekała kotka, która z zawrotną prędkością skoczyła na swoją ofiarę z pazurami. Szpony zwierzaka odznaczyły się grubymi szramami na obojczyku dziewczynki, gdy kot przeliczył się w swoich możliwościach skoku i zsunął w dół po klatce piersiowej Inez, próbując jednocześnie dosięgnąć drżącego z przerażenia na jej szyi gryzonia.
Nagły ból oraz zapach krwi momentalnie otrzeźwił do tej pory nie świadomą otoczenia dziewczynkę. Odruchowo zrzuciła z siebie długowłosego czworonoga, by w ostatniej chwili opamiętać się i za pomocą telekinezy uchwycić kotkę, a następnie bezpiecznie odeskortować ją na ziemię.
Zaraz zaczęła się też rozglądać będąc przekonana, że jest już późny wieczór. Wiecznie spuszczone żaluzje nie wprowadziły ją z tego błędu, więc mała wstała, ubrała sukienkę przygotowaną przez Wujka, a następnie głaszcząc wciąż przerażonego szczura i uważnie obserwując kota, wyszła na korytarz, ściskając w ręku swój zeszyt z notatkami o magii. Jak co wieczór zawędrowała do kuchni, jednak o dziwo nie zastała tam ani Wujka, ani talerza z przygotowanymi kanapkami. Nieco zdziwiona tym faktem postanowiła zabrać się za uzupełnianie i uświetnianie własnych notatek. Niestety tym razem nie miała swoich zapasów poukrywanych po domu, gdyż ostatnim razem gdy Tio natknął się na jedną z jej spiżarni, zakazał jej składowania produktów spożywczych w tak dziwnych miejscach. Prawdopodobnie bał się o zdrowie swojego pupila, który wiedziony zapachem mógł pożreć tak szkodliwą dla niego czekoladę czy inny przysmak.
Dlatego też meksykanka usiadła na stołku i machając nieco zbyt krótkimi nóżkami zaczęła dokładnie dokumentować dzisiejsze zdarzenie z kotem i szczurem. Huebo nadal co jakiś czas trząsł się na jej karku, ani na chwilę nie zamierzając opuszczać względnie bezpiecznej kryjówki. W momencie kiedy dziewczynka rysowała akurat ciemno fioletową przerywaną linię, do pomieszczenia wszedł Wujek, który przystanął w progu prawdopodobnie z zaskoczenia. Jednakże Inez zbyt zaaferowana nowym kształtem mocy nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Podskoczyła na siedzeniu zaskoczona jego obecnością, dopiero kiedy stanął dokładnie za nią i z uwagą zaczął przypatrywać się jej notatkom*.


* - oczywiście wszystkie notatki Inez prowadzi w języku nahuatl, będącym pierwotnym językiem Azteków. Zapisywany jest za pomocą piktogramów z elementami logograficznymi. Aktualnie można przełożyć go również na alfabet łaciński(dwie formy transkrypcyjne)

<Lorcan?>

2 kwietnia 2020

Od Castiela CD Katy

O sytuacji w domu Katy wiedziałem jedynie, że wychowuje samotnie wychowuje ją matka, a ojciec zmarł kilka lat temu. Jednak niewiadoma była mi relacja pomiędzy dziewczyną a jej rodzicielką. Sądziłem, że mają ze sobą dobrą więź, ale słowa wypowiedziane teraz przez moją uczennicę sprawiły, że moje przypuszczenia okazały się błędne.
Z cichym westchnięciem przysiadłem na ławce obok huśtawek, na których bujała się Katy. Teraz spostrzegłem, że blondynka nie była ubrana za ciepło; na plecy zarzuciła jedynie bluzę. Może po prostu tak było jej ciepło, albo w pośpiechu opuszczała dom po kłótni z matką i nie zwracała uwagi na to, co ze sobą zabiera.
- Nie sądzę, by twoja matka naprawdę cię nienawidziła – powiedziałem ostrożnie, uważnie obserwując jej twarz. Usta dziewczyny wykrzywiły się w cierpkim uśmiechu.
- Niech pan nie próbuje prawić mi kazań, nie zna jej pan – mruknęła, a w jej głosie wyraźnie było słychać nutkę zirytowania. – I nie zamierzam się panu zwierzać.
- Dobrze, jak chcesz. Ale nie zamierzam cię samej zostawiać.
Z piersi dziewczyny wyrwało się ciche westchnięcie. Miałem wrażenie, że lekko zadrżała, ale tego nie byłem do końca pewny, czy to z powodu panującego chłodu czy może z negatywnych emocji.
- To nie jest mój pierwszy raz w takiej sytuacji, wcześniej pana nie znałam i świetnie sobie dawałam radę – mruknęła, już nieco zdenerwowana. – Przenocuję u przyjaciółki i nie musi się pan o mnie martwić.
- Więc upewnię się, że bezpiecznie do niej trafisz – trzymałem przy swoim. – Nie zostawiłbym cię samej na potencjalne niebezpieczeństwa.
Dziewczyna wywróciła zirytowana oczami, wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni jeansów i zaczęła na nim pisać. Po krótkim czekaniu na twarzy Katy pojawił się lekki grymas i mogłem tylko przypuszczać, że nie dostała wiadomości, której się spodziewała.
- I jak? – spytałem niewinnie.
- Nie zgodziła się – burknęła z zaciętym wyrazem twarzy. – Ale znajdę inny sposób…
- Możesz u mnie.
- Bez obrazy – dziewczyna parsknęła nerwowym śmiechem. – Ale gdyby ktoś zauważył, że spędziłam u pana noc, nie wyszłoby to na dobre nam obu.
- Więc uważasz, że lepiej by było, gdybyś spędziła tę noc na ulicy? – zmarszczyłem brwi, niezbyt rozumiejąc jej tok myślenia. – Jeżeli cię to niepokoi, mogę ci zapewnić, że nie będziesz miała z tego powodu problemów.
Na jej twarzy malowało się widoczne wahanie. Zerkała to na telefon, to na mnie, aż w końcu kiwnęła niepewnie głową. Posłałem jej lekki uśmiech, po czym wstałem i podałem jej dłoń. Dziewczyna spojrzała na nią z nieufnością.
- Dam radę sama wstać – wypowiedziawszy te słowa, zsunęła się z huśtawki.
- Bardziej chodziło mi o to, bym mógł nas oboje przenieść do mieszkania… - dziewczyna gwałtownie odsunęła się ode mnie, kiedy tylko usłyszała te słowa. – Ale jeżeli wolisz, możemy się przejść.
- Zdecydowanie wolę drugą opcję – mruknęła, lekko pocierając swoje ramiona. Czyli jednak było zimno.

Kiwnąłem głową, po czym podałem blondynce swój płaszcz, który przyjęła z lekką niechęcią – czyli po prostu było jej zimno. I to na tyle, by schować dumę do kieszeni i przyjąć moją pomoc. Następnie ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Oczywiście, wolałem użyć skrzydeł, byłoby szybciej, ale szanowałem wybór Katy, która szła obok mnie, z zaciśniętymi ustami. Widocznie nadal nie była przekonana do tego pomysłu. Po kilkunastu minutach spaceru w totalnej ciszy znaleźliśmy na miejscu.
- Zapomniałem wcześniej zapytać – zacząłem, otwierając drzwi i przepuszczając dziewczynę przodem. – Nie masz alergii na zwierzęta?

<Katy? c:>

Podliczone