27 kwietnia 2020

Od Beatrix cd. Renny

Kalendarze adwentowe robiły furorę i naprawdę nie rozumiałam, czemu nikt jeszcze nie stworzył ich wielkanocnego odpowiednika. Ja chętnie odliczałabym dni pozostałe do świąt w towarzystwie małych, czekoladowych zajączków. Ale niestety musiałam zadowolić się niewielkimi cyframi dopisanymi obok dat w moim kalendarzu, odliczającymi ostatnie dwa tygodnie przed Wielkanocą. Od kilku dni pomiędzy pracą, spotkaniami z Renną i nagrywaniem z Tay starałam się stopniowo przeprowadzać wiosenne porządki. W końcu idą święta.
Odznaczyłam ostatni punkt na mojej liście rzeczy do zrobienia na dziś. To znaczy nie była to ostatnia rzecz jaką miałam dziś w planach. Tyle, że wizyty Ren nie musiałam nigdzie zapisywać. Przecież nie potrafiłabym o tym zapomnieć. Zerknęłam na zegarek, by zorientować się, że Ren będzie tu najwcześniej za pół godziny. Za dużo, żeby nie robić nic, za mało by zrobić coś konkretnego.
Wróciłam wzrokiem do swojego kalendarza. Kupiłam go mniej więcej miesiąc temu na jakiejś ogromnej promocji. Głównie pod wpływem chwili i spontanicznej decyzji, by zorganizować swoje życie w jakiś wydajniejszy sposób. No i dlatego, że jest taki estetyczny, minimalistyczny z czarnymi i złotymi detalami, a co kilka kartek znajdowały się ciekawostki na temat gwiazd, konstelacji, znaków zodiaku. Tak, głównie dlatego. Był po prostu piękny. A teraz stopniowo zapełniał się krótkimi notatkami, terminami nagrywania kolejnych filmów, deadline'ami oddania projektów czy treningami z Annie albo z Lucem i Lorim. No i robionymi w pośpiechu szkicami ubrań. I kurczaczków, bo jak właśnie zauważyłam, na dole dzisiejszej kartki powstał mały, odrobinę nieproporcjonalny kurczaczek wielkanocny, wyglądający nieco niewłaściwie przez użycie dlugopisu z niebieskim tuszem. Może wykluł się z pisanki? Dorysowałam wzorki na resztce skorupki znajdującej się wciąż na głowie pisklęcia. A potem dopisałam do swojej listy zadań na ten dzień nową pozycję. Serial z Renną. I małe, równe serduszko. Kiedy znajdę ten kalendarz za dziesięć czy dwadzieścia lat, będziemy miały pretekst by pośmiać się i powspominać. Potem zamknęłam kalendarz i schowałam go do torebki.
Zeszłam na dół, do salonu, w nadziei że tam znajdę jakieś zajęcie. Ale nie znalazłam. Znalazłam tylko Annie, jak zwykle siedzącego z laptopem i stertą jakichś papierów, więc wolałam mu nie przeszkadzać. Dlatego zniknęłam w kuchni, wstawiłam wodę na herbatę i zaczęłam zastanawiać się co można byłoby przygotować na święta. Co ugotować? Jak namówić An, by na kilka dni odłożył pracę (i najlepiej sprzątnął swoje papiery chociaż z salonu)? I czy uda nam się pojechać na święta do taty. Albo namówić go, żeby przyjechał do Los Angeles. Będę musiała wybłagać Annie, żeby pomógł mi go przekonać. Nie miałam tylko pomysłu jak, jednak wątpiłam, by "proszę, proszę, proszę!" i ładne oczy wystarczyły. Ale to problem na później, bo teraz zadzwonił dzwonek, a za drzwiami mogła być tylko jedna syrenka. 

Ren? WIELKANOC! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz