23 kwietnia 2020

Od Shakäste CD Namkyuna

Mężczyzna cofnął się prawie bezszelestnie, odsuwając się tym samym od stołu i oferując poszkodowanemu chociaż namiastkę przestrzeni osobistej. Uznał, że to będzie dobre dla obu stron, zwłaszcza, że sam Metellus nie czuł się w pełni sił po kilkugodzinnym staniu, leczeniu. Kto by nie był, skwitował to gorzko, wewnętrzne poczucie niezadowolenia podsycając zmęczeniem i wrażeniem, że popełnił błąd. 
Niby to był ludzki odruch - pomóc. Wziąć nieprzytomnego bohatera, zabrać do tej piwnicy pod zakładem pogrzebowym, do małego, prywatnego światka loa. Bowiem to właśnie tutaj uciekał i fizycznie, i myślami, gdy był na tyle zajęty, że nie mógł porzucić na dłuższą chwilę życia na górze, na powierzchni i pobyć samemu, a dokładniej, skonfrontować się z samym sobą. Siedząc na stołku, podparł czoło dłońmi, odetchnął ciężko. Spojrzeniem zaczął przesuwać po ścianach, gdzie na wysuniętych cegłach znajdowały się świece, teraz oświetlające strop i meble migotliwym płomieniem. Skupił się również na stole, na którym siadał KV, wykonanym z pnia drzewa, na specjalne zamówienie grabarza sprowadzonego z jego ojczyzny. Na sam koniec, główny zdawać by się mogło punkt pomieszczenia, nawet jeśli cała konstrukcja względem schodów była na końcu piwnicy - ołtarz, metalowa misa wypełniona niepokojąco ciemną cieczą niewiadomego pochodzenia, talerze z owocami, plackami. I rum, w szklanej karafce.
— Musisz uważać. Twoje ciało było w złym stanie, kiedy tutaj... trafiłeś — Shakäste po dłuższej chwili podniósł się ze stołka, obdarzając szybkim spojrzeniem "gościa". Stał dostatecznie długo nad nim, by wyczuć, że okryty złą sławą obrońca nie był człowiekiem, a raczej nieumarłym stworzeniem. Czymś bliskim loa z racji jego natury.
Może to właśnie przeważyło, że Metellus postanowił zabrać dotkliwie poparzone ciało, doprowadzić je ponownie do stanu użyteczności, a nie zostawić na pastwę policji czy innych służb. Domyślał się, że KV również miał swoje bardziej przyziemne życie. Hipokryzją ze strony Samediego byłoby, gdyby dla własnej wygody odebrał komuś szansę na powrót do tego spokoju, bezpieczeństwa, jakie gwarantuje przyziemność ludzkiego społeczeństwa. Mimo wszystko, jakiś honor posiadał.
Czuł na sobie spojrzenie pacjenta, gdy minął go i stanął przy ołtarzu. Na krótką chwilę znajdujące się tam świece, a także wymalowany białą farbą na ścianie znak, veve, rozbłysł bladą, zieloną poświatą, co wywołało u grabarza lekki uśmiech.
— Jeśli coś cię trapi, pytaj. Zdaje się, że jestem jedynym, kto by mógł ci na nie odpowiedzieć — Mówiąc to, nalał do kielicha nieco krwi z misy, wcześniej wyciągając z lepkiej posoki kawałek mięsa. Polizał go delikatnie długim językiem i aż zaśmiał się cicho. Już dawno nie miał tak zapalonego wyznawcy jak ten, który co jakiś czas raczył swe bóstwo najlepszymi, najkrwawszymi ofiarami - ludźmi. Nie czekając, aż przypadkiem KV przyłapie mężczyznę na pożeraniu mięsa, aby samemu odnowić swoje zasoby energii na spokojnie rozkoszował się podarunkiem. Cały czas słuchał, czy przypadkiem gość nie ucieka. Tego by mu jeszcze brakowało, aby ktoś postanowił rozpowiedzieć o małym sanktuarium Barona.
Zdawało się jednak, że nieumarły rozumiał jak mało kto wagę sekretów i to, jak ważne jest, aby pozostały ukryte. Jak najdłużej. Bądź po prostu był osłabiony. To względne odczucie Samediego było powodem, dla którego grabarz wsunął w dłoń towarzysza metalowy kielich. Nawet spojrzał na niego z czymś na wzór troski, jaka szybko została zastąpiona czujnością godną drapieżnika.
— Pij. Na zdrowie.

Namkyun?

Podliczone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz