27 kwietnia 2020

Od Lorcana cd. Anchora

Oczywiście, że kochałem Luca nad życie, ale w obecnej sytuacji nie mogłem zostać. Jeśli cały ten kabaret z moim ojczulkiem ma się udać, muszę ograniczyć przygody łóżkowe z moim ślubnym (a tak skończyłby się ten dzień). Szczególnie pod postacią kobiety. Tak bardzo jak uwielbiałem Crowa, tak dobrze wiedziałem, że rodzeństwo to nie jest najlepszy pomysł. Szczególnie, że ciągle nie wiedzieliśmy jaki wpływ na małego, ma nasze pochodzenie. Czy będzie bardziej upadłym aniołem, czy demonem, czy jeszcze inną hybrydą. Niemniej, dwa na cały świat, to mogłoby być za dużo. O jeden. Dlatego zadowolony, udałem się do salonu, gdzie już czekała Bee i Pat. Dawno nie widziałem rodzeństwa w komplecie i to tak długo (chociaż zapewne szczenięce oczki Bee mają z tym wiele wspólnego).
 - Hej mordercza rodzinko. - Usiadłem na oparciu fotela. - Co oglądacie?
 - “What are we do in the shadows” - powiedziała Bee. - A ty? Co tu robisz?
 - Wykonałem taktyczny odwrót ze strefy zagrożenia. - Wsunąłem palce we włosy Anchora, kiedy ten usiadł na fotelu. - Wolę nie zmienić się w kupkę popiołu, kiedy Luc będzie odreagowywał bycie kobietą.
 - A Crowley? - Uniosła brwi.
 - Myślisz, że byłby w stanie coś mu zrobić? - prychnąłem. - To nasz syn. Ja jestem tylko jego mężem. Jeszcze.
 - Dobra, Widzę, że muszę iść po wino. - Żniwiarka podniosła się z kanapy. - I pstryknij tymi swoimi paluszkami, żeby zaczęło działać, bo ja tego jeszcze nie umiem.
***
 - Aaaaaaannieeee, co powiesz na małą wycieczkę do piekła? - Uwiesiłem się na szyi Żniwiarza.
 - Po cooo? - prychnął.
 - Luuuuc, ten prawdziwy Luc, ma w gabinecie taki fajny guziczek. I on może zacząć apokalipsę. - Próbowałem zastosować trik Bee i zrobić szczenięce oczka. - Będziemy mogli go wcisnąć!
 - Guziczek. - Kiwnąłem głową. - Do apokalipsy. - Kiwnąłem głową. - Wcisnąć? - Kiwnąłem głową. - Okej. - Kiwnąłem głową. - Zabieraj nas tam!
 - Nie możemy tam pójść tak po prostu! Zorientuje się! - Machnąłem mu ręką przed twarzą. - Musimy się zaanonsować mojemu tacie!
***
- I to jest twój nowy… wybranek, tak? - Asmodeus zmierzył Anniego zimnym spojrzeniem.
- Narzekałeś i narzekałeś na Luca, to masz! Ąnnie! - Zaprezentowałem go. - Jest miły, rudy i zabójczy. Dosłownie i w przenośni.
 - Może też lepszy niż Lucifer. - Skrzywił się. - Dobrze. Możecie tu zostać.
 - To pójdziemy do mnie. - Pociągnąłem Anniego za rękę. - Paaaa!
Ojciec tylko odprowadził mnie wzrokiem, w duchu zastanawiając się pewnie, dlaczego to ja jestem następnym spadkobiercą piekielnego królestwa i życzył Luciferowi (temu, co się zbuntował, nie mojemu) żeby żył co najmniej wiecznie. Oczywiście, że tak będzie. Ale jak mu się znudzi, ma cały ogonek następców, a ja jestem podobno blisko. Niestety.
Ciągnąłem Anniego dopóki nie zniknęliśmy z oczu mojego ojca.
 - No dobra, gotowy na akcję “Guzik apokalipsy”?

Annie? Co ty na to?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz