28 marca 2020

Od Lorcana cd. Inez

Dziewczynka przebywała pod moją opieką już całkiem długo. Nie mogłem powiedzieć, że się leni, ale naturalne bariery, które ciągle miała nie były łatwe do przeforsowania. Jakoś nie miałem ochoty wzywać dalszej, demonicznej rodziny, żeby “na już” ustalić kim, albo czym ona jest. Po pierwsze: nie przepadałem za rodzinką, po drugie: nie wiadomo jak zareagowaliby na Crowa, po trzecie: Inez nie powinna się z nimi jeszcze stykać.
- Może poszukasz czegoś poza swoim systemem, co? - Annie rzucił swobodnie znad kubka kawy, która miała pomóc mu się utrzymać na nogach przez noc. - Ciągle kopiesz tylko w kręgu biblijnym i mitologii grecko-rzymskiej. Dzieciak wygląda na korzenie hiszpańskie.
- Sugerujesz, że mam pobawić się w szukanie czegoś bardziej na południu? - Uniosłem lekko brew.
- Czemu nie? - Wzruszył ramionami. - Coś ustaliłeś?
- Traci moc po równonocy - westchnąłem. - Dzisiaj będziemy sprawdzać, ile może ją utrzymać i co z niej wycisnąć.
- To nijak nie łączy mi się z moim zaproszeniem. - Skrzywił się. - Nie jesteś na tyle szalony, żeby dać jej ukraść moc Żniwiarza!
- To prawda. - Kiwnąłem lekko głową. - Wolałbym, żeby pożyła. Ale spokojnie. Zaprosiłem Tay. A twoją rolą będzie ją po prostu wkurwiać na tyle, żeby nie zauważyła Inez.
- Ciebie chyba pojebało - powiedział to cudownie wypranym z emocji głosem. - Prędzej ją zabiję na jej oczach! Dzieci nie powinny patrzeć na śmierć…
- Nie dramatyzuj, dasz radę. - Wzruszyłem ramieniem. - No dalej, Tay będzie tu za pół godziny oczekując lekcji grania na pianine!
***
Kiedy Luc dał mi pięć dych tylko dlatego, że Tay szesnasty raz tego wieczoru nazwała Anchora dzbanem stwierdziłem, że najwyższy czas iść po Inez. Czarownica była w humorze, który za chwilę mógł skutkować decyzją o wyjściu, a była mi potrzebna. Dlatego wolnym krokiem udałem się do kuchni. Nawet nie zauważyła. Za to stojąca w kuchni z kubkiem dziewczynka już tak. Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej zapiekankę z kurczakiem i warzywami, a następnie pstryknięciem palców podgrzałem ją do odpowiedniej temperatury.
- Dzisiaj trochę inne śniadanie. - Postawiłem talerz na stole i wskazałem Inez miejsce przy stole, sam zajmując krzesło na przeciwko.
Dziewczynka ostrożnie odstawiła kubek, usiadła i zaczęła pałaszować te elementy, które jej najbardziej smakowały. Kiedy na talerzu zostało parę brokułów i kalafiorów, wyczarowałem jej pokrojone jabłko i zajrzałem do kubka. Trochę mnie zaskoczyło, że pije tą gorzkość.
- Jeśli chcesz mieć prawdziwe kakao, powiedz. - Odstawiłem talerz do zmywarki, uprzednio wrzucając warzywa do specjalnego pojemnika. - To, które przygotowywano kiedyś zawiera też mąkę i chili. - Odwróciłem się do niej. - A teraz chodź.
Ruszyłem w stronę salonu, a ciche kroki upewniły mnie, że dziewczynka posłuchała. Zatrzymałem się w progu salonu i chwilę obserwowałem kuriozalną scenę, gdzie Tay wymachiwała rękami jak opętana, a Annie stał dumnie wyprostowany z miną wyrażającą największe znudzenie świata. Inez również ich obserwowała, nieco nieufnie. W sumie nawet dobrze. Anniemu nigdy nie powinna ufać, a Tay… to Tay. Dziwiłem się, że jeszcze nie zabił jej brak instynktu samozachowawczego.
- Ta kobieta to czarownica, zabierz jej moc - powiedziałem. - Ale uważaj. Mężczyzna jest niebezpieczny i jeśli spróbujesz mu coś zabrać możesz nad tym nie zapanować i sama się zabić.
Mała kiwnęła głową i po chwili było po wszystkim. Tay dalej się wydzierała, a Annie - ciągle znudzony - przechylił głowę w naszą stronę. Kiwnąłem lekko głową, a on rozluźnił wszystkie mięśnie.
- Dzban, nie dzban, ja wychodzę - rzucił. - Jeśli chcesz kontynuować kłótnię i w dalszej perspektywie próbę samobójczą, proszę bardzo. Możesz iść ze mną.
Oczywiście, że z nim poszła.
***
- Bardzo dobrze. - Pokiwałem głową, kiedy Inez kolejny raz udało się poprawnie rzucić zaklęcie. - Jak się czujesz?
- Dobrze - odparła, nieco łamanie i z przymusem, ale po angielsku.
- Bardzo ładnie. - Uśmiechnąłem się. - Teraz trudniejsza część. Chciałbym, żebyś jak najdłużej została z tą mocą?
- Po co? - To już rzuciła po hiszpańsku.
- Wiesz co czyni mnie i Lucifera takimi silnymi. - Kucnąłem przed nią. Pokręciła głową. - Mamy dużo lat, które poświęciliśmy na naukę. To po pierwsze. A po drugie, uczyliśmy się stopniowo. - Uniosłem nieco kącik ust. - Im dłużej się czegoś uczysz, tym lepiej to umiesz. Skacząc po wielu mocach uczysz używać się ich powierzchownie. A żeby przeżyć musisz umieć je bardzo dobrze. Nie wiemy ile będziesz żyła, ani jak będzie wyglądać twoje życie, ale to jedno ci się przyda. Skup się na jednej rzeczy i dopóki nie staniesz się w niej mistrzynią, nie ucz się innej.
- A jak… będzie niebezpiecznie?
- Właśnie dlatego wybrałem czarownicę. - Podałem jej małą księgę czarów, której używałem dopóki nie skończyłem stu lat. - O ile masz księgę czarów, a w niej zaklęcia obronne na niemal wszystko, jesteś bezpieczna. Wielu ludzi nie docenia czarownic, a tak naprawdę, jeśli potrafią, mogą być niebezpieczni. Poza tym, przybrałaś na wadze i wyglądasz dobrze, więc zaczniemy cię uczyć samoobrony. To akurat przyda ci się niezależnie od tego, czyją będziesz miała moc. Okej?
- Okej. - Kiwnęła głową.
- Dobrze, na dziś koniec. - Wstałem i położyłem delikatnie rękę na jej plecach. - Chodź, zrobimy ci prawdziwą czekoladę. Bez mleka.
Miałem wrażenie, że Inez uśmiecha się delikatnie. Cóż, uznałem to za swoje małe zwycięstwo.

Inez? Odpowiada ci ta forma nauki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz