16 marca 2020

Od Lorcana cd. Verna

Mogłem przewidzieć, że prędzej czy później ten temat powróci. W końcu nie było większej siły, niż chęć Verna do rozmowy z jego martwym ukochanym. (Serio, jeśli był zdolny zejść do piekła, to musiało być coś nie tak). Nie sądziłem jednak, że wypłynie to podczas posiłku w jednej z bardziej ekskluzywnych restauracji. I pod nosem jego siostry.
- Hmmm. - Popatrzyłem na datę w telefonie. W sumie, już niedługo. Przesilenie zimowe. Wtedy mogę tam zajrzeć.
- Właściwie czemu? - Uniósł brew.
- Ja mogę jeszcze zmienić zdanie. - Upiłem łyk wina, które zamówiliśmy wcześniej. - Nie upadłem z własnej woli. Moja matka była człowiekiem, a ojciec jest demonem.
- Cieszą się bardziej z jednego nawróconego grzesznika, niż dziesięciu sprawiedliwych? - Parsknął.
- Mniej więcej. I nie śmiej się. - Westchnąłem. - Możesz się nabijać, nie zmieni to prawdy.
- Nie podoba mi się to, ale on ma rację. - Skrzywił się Luc. - System kar i nagród.
- W piekle jest mało ludzi. - Zaśmiałem się. - Nie narzekaj. - Cmoknąłem go. - Dają radę.
- Taaa. - Potarł kciukiem mój kark i lekko uniósł kącik ust, gdy zobaczył siostrę Ve.
- W końcu. - Wampirek przewrócił oczami. - Możemy już dostać jedzenie?
- Coś ty taki nerwowy. - Obruszyła się. - To nie krew.
Popatrzyliśmy się na siebie z Lucem. W restauracji krwi raczej nie dostaną.

***

- Nie wychodź dzisiaj z pokoju, dobrze? - Kiedy Inez pokiwała głową, podałem jej książkę z bajką po hiszpańsku. - Poćwicz czytanie. - Znów kiwnęła głową, a ja wyszedłem.
Przesilenie zimowe było naładowane magią. Bardziej negatywną, niż pozytywną. Chociaż tu, w Los Angeles, się tego nie odczuwało, gdybyśmy pojechali chociażby do Kanady… można było poczuć różnicę. Nic więc dziwnego, że demony i inne “złe duchy”, mogły więcej. Nawet wejść do przedsionka raju. Westchnąłem cicho i ruszyłem ku laboratorium, gdzie już czekał Luc.
- Uważaj na siebie. - Przytulił mnie.
- Uważaj na Crowa i Inez. - Odsunąłem mu włosy z twarzy. - Wrócimy niedługo, ale wiesz jak jest.
- Wiem. - Pokiwał głową. - Nie zostawajcie za długo.
- Jasne. - Cmoknąłem go i podszedłem do Ve. - Gotowy?
- Nie będę bardziej. - Wyciągnął rękę.
Przywołałem Vesturiona i spokojnym głosem wyrecytowałem jedno, jedyne zaklęcie, które było w tej księdze i nie zabijało (przy okazji Tay nie mogła go użyć, bo było w staroanielskim). Po chwili poczułem delikatne szczypanie chłodu i wszechogarniające światło.
 - Tak, definitywnie jesteśmy w niebie. - Skrzywiłem się lekko. - Odwrotność piekła. Zawołaj go.
- To wystarczy? - Zapytał niepewnie.
- Powinno. - Popatrzyłem na dłonie. - Tylko szybko. Nie mam wieczności. Nasza moc będzie słabnąć.

Ve?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz