24 stycznia 2020

Od Inez Cd. Lorcan

Mężczyzna machnął ręką, a przed dziewczynką pojawiła się sporych rozmiarów księga. Lewitowała w powietrzu, na wysokości jej klatki piersiowej, falując ledwo zauważalnie. Miała lekko pożółkłe stronice, a trzcionka posiadała bajeczne zawijasy, przy pierwszej litrze zaczynającej każdą historię. Była to jedna ze starych ilustrowanych baśni, którą można znaleźć już tylko w antykwariatach i muzeach. Zapomniana na rzecz nowoczesnej technologii i trójwymiarowych postaci, które tracą swój niepowtarzalny charakter. Masywny skórzany grzbiet również posiadał wytłoczone oraz pozłacane litery. Kruszec był już trochę wytarty, prawdopodobnie od częstego użytkowania. Widać była to jedna z tych ukochanych książek przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Rodzinny skarb czytany przez dziadków, wnukom, by te gdy dorosną powtarzać zachowanie przodków wobec własnych potomków. W przedmiocie wręcz czuć było zawartą historię i ciążącą z tym odpowiedzialność. Nie każdy miał prawo oglądać, a co dopiero czytać rodzinną pamiątkę.
W pierwszym odruch dziecko wzdrygnęło się i minimalnie cofnęło do tyłu, jednak pod czujnym wzrokiem opiekuna ponownie skupiło uwagę na tajemniczym przedmiocie. Ciemne, prawie czarne oczka z uwagą zaczęły śledzić drobne szlaczki, jednak chwila skupienia przeciągała się niepokojąco, natężając jedynie niezręczną ciszę. Natomiast na samej twarzy czarnowłosej dało się dostrzec coś po między determinacją, a rosnącym wciąż strachem. Po chwili jej ręce zaczęły się trząść niekontrolowanie, więc czym prędzej schowała je za plecami, co nie umknęło uwadze mężczyzny z dzieckiem na ręku. Dziewczynka wręcz w bolesny sposób zaczęła wykręcać swoje małe dłonie, starając się za wszelką cenę przeczytać chodź jedno słówko. Jeden znak. W końcu zrezygnowana cofnęła się troszkę, spuszczając w zawstydzeniu, przez co jej pokryta czerwienią twarz skryła się za zasłoną czarnych włosów..
- Señor wybaczy. Ale nie rozumiem tego co tu napisano. Tamte znaki były inne
Tam uczyła się czegoś innego. Te znaki były stawiane poziomo od lewej do prawej. Tam pisali dokładnie na opak. I litery też były inne. Te raczej sztywne. Pisane prostymi liniami od góry do dołu. Te które znała i pamiętała były bardziej… kręte? Tak. To chyba odpowiednie słowo. Przypominały nieco poskręcane i poplątane w głębokim gąszczu dżungli, liany. Zielone wijące się smugi, które co chwila zmieniały kierunek, pragnąc obrać ten najbardziej dogodny, prowadzący do pojedynczych plam światła.
Zaraz, zaraz… Liany? Co to są liany? Nie.. Skąd ZNAŁA liany? Wiedziała jak wyglądają i gdzie rosną. Znała ich nieco wilgotny zapach oraz uczucie związane z ich dotykiem. Pamiętała konstrukcje jakie rozrysowywał Palaue, a do ich realizacji wykorzystywano liany. Pamiętała tamten most niedaleko jeziora Hacualai. Pamiętała chłód tamtej wody. Czystej. Bystrej. Płynącej własnym wartkim nurtem, niekontrolowanym przez człowieka.
Nieznaczne chrząknięcie, przywróciło dziewczynkę do rzeczywistości. Chyba znów gdzieś odleciała. Ostatnio Wspomnienia zaczęły się nasilać, a szczegóły z nimi związane wyostrzać. To już nie były zwykłe senne marzenia, przekazy podprogowe z możliwie zasłyszanych reklam. Teraz dziewczynka była w stanie podać dokładne imiona, miejsca, osoby. Co prawda nikt jej o to nie pytał, ale wiedziała to wszystko. Skąd? No cóż. Akurat tego wyjaśnić nie potrafiła.
Ponownie chrząknięcie mężczyzny przywróciło ją do rzeczywistości. Zaraz… Co ona miała? Ach! Przeczytać książkę!
- Señor. To nie jest nahuatl*. Prawda? Co to za język?
Od strony czarnowłosego nie padła żadna odpowiedź. Zaintrygowana ciszą dziewczynka, w końcu odlepiła wzrok od nieznanych sobie symboli i uważnie przyjrzała się mężczyźnie. Ten stał nieopodal z maleńkim brzdącem na rękach, który właśnie wpakował sobie do ust piąstkę, ssąc ją z całym swoim dziecięcym zaangażowaniem. Maluch był rzeczywiście śliczny i bardzo podobny do swoich rodziców. Jego duże oczka wlepione były w unoszącą się nadal książkę, a po brodzie ściekała maleńka strużka śliny. Z kolei Tio stał w delikatnym rozkroku, marszcząc z uwagą swoje brwi. Inez nie była pewna czy swoją uwagą przypadkiem nie uraziła jakoś dorosłego, dlatego też odsunęła się nieco od lewitującego przedmiotu, przezornie odsuwając się w tył. W duchu karciła się za ten odruch. Tio był dobry. Jednak uliczne odruchy i lęki nadal pozostały. Nie chciała go złościć. Nie chciała wracać Tam. Tu był naprawdę dobrze. Dostała pić i jeść i ciepłe miejsce do spania. Czyżby właśnie tą nieudaną próbą przekreśliła sobie wszystkie szanse na lepsze życie? Mogła się bardziej starać. To przecież nie mogło być wcale takie trudne. Przecież wielokrotnie widziała jak mijający ją dorośli zatapiają nos w gazetach czy książkach pokrytych takim samym, drobnym pismem. Musiało jej się udać. Ostatnia szansa! Może jeżeli bardzo, bardzo by się skupiła i pomyślała o kimś kto umie czytać? Tio na pewno umiał czytać! Może mogłaby zobaczyć jak on to robi? Czytanie nie może być przecież, aż tak trudne. To pomyślawszy, poczuła dość ostry, delikatnie pulsujący ból w lewym oku. Jednak uczucie zniknęło niemal natychmiast, a gdy dziewczynka spojrzała przelotnie na książkę, jej małe oczka otworzyła się w zdumieniu. Rozumiała co tu zostało napisane! Piękne, zdobione litery układały się w elegancki napis:
“Baśnie tysiąca i jednej nocy”
natuhatl* - pierwotny język Azteków

< Coraz więcej tajemnic :3. I pierwsze użycie mocy również za nami >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz