19 stycznia 2020

Od Taylor cd. Renny

- Annie jest fuj. - Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. - Ugh, no dobra… Urody i uroku mu nie brakuje, ale to tylko przyjaciel. - Tłumaczyłam się dalej. 
- Jasne, jasne. - Machnęła na to ręką. - Może zmienimy temat? - zaproponowała.
- Książki? Ciuchy? Kosmetyki? Seriale? Filmy? - Podparłam głowę na dłoni. 
- Co wolisz. - Wzruszyła ramionami. - Jestem otwarta na wszystko, poza twoimi romansami. - Zaznaczyła, delikatnie się przy tym uśmiechając.
- Pf. - Wzięłam łyk letniej herbaty. - Hm… Byłam niedawno w kinie na remake’u Królewny Śnieżki i jakoś mi to nie podeszło. - Skrzywiłam się. -  Za moich czasów, ta bajka była niesamowita, a teraz zrobili z niej totalny paździerz! Chyba powinnam odpuścić sobie dalsze realizacje, jeśli chcę zachować w głowie chociaż część pozytywnych wspomnień z dzieciństwa. 
- Może czas przyjąć do świadomości, że się starzejesz? - Uniosła jedną brew. - Wiecznie młoda nie będziesz. Masz w końcu dziewięćdziesiąt sześć lat. - Wstała z dębowego krzesła. 
- No dzięki - burknęłam. - Wiesz jak mnie pocieszyć. - Kobieta zniknęła w sąsiadującej z salonem kuchni.
- Oczywiście! - Zapewne otworzyła lodówkę. - Wolisz ciasto czy lody? - rozmawiała ze mną przez ścianę.
- LODY! - Zerwałam się z miejsca. O mało nie rozdeptałam przy tym śpiącego Theo, który nie podzielał raczej mojej radości związanej z tym mroźnym przysmakiem. - Miętowe! Najlepiej miętowe z czekoladą! - Wbiegłam do przestronnego pomieszczenia. - I zero orzechów. - Spojrzałam nieufnie na trzymane przez nią pudełko.
- I aspiryny. - Uroczo się zaśmiała. - Przecież bym cię nie otruła. - Zaczęła siłować się z wieczkiem.
- Ale An już owszem. - Zmrużyłam oczy. - On jest wszędzie - szepnęłam, czujnie się przy tym rozglądając.
- Dramatyzujesz. - Pozbyła się plastiku. - Gdyby chciał cię zabić, zrobiłby już to kilka lat temu.
- Nigdy nie wiadomo. - Podałam jej dwie miseczki. - An to wredny dzban. Kto wie, co strzeli mu do głowy? - Kolejne gałki lodu lądowały w przezroczystym naczyniu. 
- Tay. - Skarciła mnie wzrokiem. -  Anchor to nie kosmita. Nie powinien zrobić ci krzywdy, dopóki go nie zirytujesz. - Podała mi moją porcję deseru. - A teraz smacznego. 
- Smacznego. - Wsadziłam do ust lodowatą łyżeczkę. - Wspaniałe! 
***
Lewo… Prawo… Prawo… Lewo... - ciągnęłam Ericka przez zatłoczone ulice LA. Cóż, żeby dostać się do naszej ulubionej knajpki, musieliśmy przebiec przez pół miasta! Stawało się to powoli naszą codziennością, a nawet ulubionym zajęciem dnia. 
- To co dzisiaj zjemy? - Wilkołak nie wyglądał na zmęczonego.
- Kebaba - zaśmiałam się. - Albo te śmieszne, kręcone frytki. - Byliśmy już blisko swojego celu.
- A podzielisz się ze mną? - Złapał mnie za biodra. - Wiesz, że dzikie zwierzęta potrzebują też pożywienia? - Cmoknął mnie w kark. 
- Wieeeeem. - Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. - Dostaniesz tyle mięsa, ile będziesz chciał. - Zwolniłam kroku.
- Jesteś wspaniała. - Nie zamierzał mnie puścić. - Czy to nie Ren? - Zmienił nagle temat. Zdziwiona, spojrzałam w tym samym kierunku, a moim oczom ukazała się wyszczerzona syrenka, rozmawiająca z moją ulubioną Żniwiarką. - Tak, to Renna. - Pociągnął nosem. 
- Chodźmy do nich. - Klasnęłam w dłonie. - Może zjedzą z nami? Ale szykuj się na kazanie, że nie wolno jeść zwierzątek - ostrzegłam go.
- Damy radę. - Kolejny całus wylądował na moim czole. - Chodźmy już. Nie mogą nam uciec.

Ren? 
Chodź jeść xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz