19 stycznia 2020

Od Verna cd. Beatrix

- Cześć Becia! - Pożegnałem się z uśmiechniętą żniwiarką. - Annie, musisz mi pomóc. - Mina Sainta pozostawała w stałej obojętności. 
- Co znowu schrzaniłeś? - Zatrzasnął otwartą szufladę. - Radzę ci się streszczać, bo nie mam zbyt dużo czasu. 
- Nic nie schrzaniłem. - Zmarszczyłem brwi. - Potrzebuję denata na zajęcia. Wiem, że jedno spojrzenie w twe oczy zabije człowieka, więc łaskawie mi pomóż. - Przedstawiłem mu swoje żądanie.
- A ty jesteś wampirem, dlatego równie dobrze możesz zrobić to sam. - Wzruszył ramieniem. - Nie rób z siebie takiej sieroty. - Zaczął przygotowywać się do wykładu. 
- Mam wyrwać komuś serce i powiedzieć, że samo wypadło? - Przewróciłem oczami. - An, tylko ten jeden raz. - Nie dawałem mu spokoju. 
- Masz kostnicę. - Nie zwracał na mnie większej uwagi. - Za dziesięć minut wpadną tutaj studenci. Jeśli nie chcesz prowadzić kolejnej lekcji, to radzę ci się stąd wynosić. - Ruchem głowy wskazał uchylone drzwi. 
- Krzywdzisz - mruknąłem pod nosem. - Już Tay by bardziej pomogła! - dodałem na odchodne.
- To idź do Tay! - Skupił się na swoich sprawach. I tak oto proszę państwa wygląda życie w LA. Chcesz coś? Zrób to sam. Próbujesz pogadać? Będziesz prowadził wykład. Umawiasz się na jedzenie? Zapłacisz za posiłek wszystkich obecnych osób. Może jest to nieco upierdliwe, ale z pewnością takie sytuacje mają swoje plusy. O tym jednak opowie się kiedy indziej. W końcu trzeba znaleźć trupa… A one od tak nie leżą na ulicy. 
***
- Głupie gołębie. - Finn wtulił się w moje ramię. - Jakby nie mogli wybić tych latających szczurów. - Spojrzał z ukosa na grubego ptaka okradającego ludzi ze zbędnego chleba.
- Przecież cię nie zje. - Poczochrałem mu włosy. - To taki niedojebany kurczak… Teoretycznie mógłbyś go zjeść, ale wątpię, że się nim nasycisz. - Młodszy posłał mi pytające spojrzenie. - No co? 
- Jadłeś gołębie? - Skrzywił się. - Ohyda.
- Cóż, w dziesiątym wieku w restauracjach nie bywałem. - Zasłoniłem mu tego “okropnego” stwora. - Kto tak właściwie się żeni? - Zmieniłem temat rozmowy.
- Rowan. - Nic mi to nie mówiło. - Przelizałeś się z nim, kiedy uczyniłeś mnie wampirem. - Poczerwieniał ze złości.
- Aaaaaaa, ten Rowan. - Olśniło mnie. - Spokojnie, tym razem będę tam tylko dla ciebie. - Cmoknąłem go w kark.
- Mam nadzieję. - Uspokoił się. - To gdzie ta Bee? Ufam, że garnitur będzie ładny. 
- Będzie najlepszy! - Zaciągnąłem go do ogródka przy kawiarni. - Jeśli będzie miała dobry humor to może nie skończysz ze szpilkami w skórze - cicho się zaśmiałem. 
- Pocieszające. - Zaczął się wiercić. Co za niewyżyty nadnaturalny. 
- Na co masz ochotę? - Wziąłem do ręki fikuśne menu. - Brownie z dodatkiem karmelu brzmi dobrze. - Błądziłem wzrokiem po spisanych deserach.
- Też chcę! - Trącił moje kolano. - Z lodami!
- No dobrze. - Wyjąłem srebrną kartę. - Zamówisz?
- Yhym. - Odebrał przedmiot, a następnie zniknął we wnętrzu żółtego budynku.
Chwila dla mnie - pomyślałem, rozprostowując postarzałe kości. Gdyby nie moja matka, zapewne byłbym teraz reliktem stojącym na wystawie o wikingach. Chociaż brzmi to bardzo kusząco, raczej nie chciałbym być dotykanym przez archeologów i innych ludzi. Okropieństwo.
- Hej Ve. - Rudowłosa istota klepnęła mnie w ramię. - Nie miałeś przyjść z Finnem? - Uniosła jedną brew. 
- Poszedł po jedzenie. - Ruchem stopy odsunąłem jej krzesło. - Siadaj… Jak minął ci dzień?

Bee?

Podliczone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz