5 stycznia 2020

Od Lorcana cd. Anchora

Przyznaję, niekiedy studia miały swoje dobre strony. Szczególnie, gdy siedziało się podczas przerwy i można było w spokoju zjeść drugie śniadanie. Szczególnie z Annie, który całe szczęście nie wymagał ciągłej konwersacji. Jednak jego pytanie nieco mnie podrażniło.
- Księgę, nie książkę. - Westchnąłem głęboko. - Już chyba wiem, czemu on jej tak nie lubi. Po drugie, jak wrócę z piekła. Czyli nie w ten, tylko następny poniedziałek. - Uśmiechnąłem się nieco sztucznie.
- Musisz go wywozić aż do piekła? - Uniósł brwi.
- Tam wszystko jest dla mnie łatwiejsze. - Wzruszyłem ramionami. - Poza tym, mój Ves jest strasznie zaborczy.
- Kto jest zaborczy? - Przy naszym stoliku pojawiła się Gin. - Lucifer? Ba! Bry panie psorze!
Uśmiechnąłem się. Ta śmiertelna kulka entuzjazmu była wprost urocza. Nawet Annie lekko uniósł kącik ust.
- Cześć GinGin. - Uśmiechnąłem się. - Tym razem gadaliśmy o mojej magicznej księdze.
- Aaaa, nuda. - Zaczęła sączyć swoją kawę i podebrała mi kanapkę. - Bycie nadnaturalnym nie jest szczególnie ciekawe. - Oparła głowę na dłoni i poaptrzyła na Anchora. - Psor zawsze wydaje się znudzny.
- Lepsze to niż przypadkowe zabicie studentów. - Dopił swoją herbatę. - To byłby skandal, gdyby wszystkie moje grupy, jedna po drugiej, zostały uśmiercone.
- Skandaliczne, ale nie złe? - Zaśmiała się. - Naprawdę musisz nie cierpieć ludzi.
- Mało powiedziane. - Zaśmiałem się. - On ich toleruje, ale nie darzy nawet ksztyną sympatii.
- Poza małymi wyjątkami. - Przewrócił oczami.
- Potwierdzającymi regułę. - Zaśmiałem się. - Więc uspokój Tay. Dostanie księgę.
- Okej. - Pokiwał głową.
***
- Ciągle nie wierzę, że Luc zgodził się na bycie w ciąży. - Annie pokręcił głową.
Siedzieliśmy w salonie i czekaliśmy, aż Bee i Luc skończą ćwiczenia, żeby zjeść kolację, lub - opcjonalnie - wyjść na kolację.
- Taki był plan od początku. - Wzruszyłem ramionami i zerknąłem na śpiącego Crowa. - Wiesz, to nie jest pierwsze dziecko Luca. Ani moje. Jak podejrzewam. Ty zapewne też masz dzieci.
- Prawdopodobnie. - Wypił do końca whiskey i zagryzł to świeżą truskawką. - Ale dopóki o nich nie wiem, nie są moim problemem.
- Wygodne podejście. - Uśmiechnąłem się. - I całkiem zrozumiałe.
- Miałem dzieciaka, którego wychowywałem razem z Dorianem, nie czepiaj się. - Wziął kolejną truskawkę. - To nie dla mnie. Na razie.
- Spokojnie, nie zmuszam do niczego. - Zaśmiałem się. - Sam też raczej nie chcę się interesować potomkami innymi niż Crow.
Spojrzałem na małego słodkiego demonko-aniołka. Otulił się skrzydełkami i ssał kciuk. Przesunąłem palcem po jego buzi i przykryłem go kocykiem. Ziewnął lekko i wrócił do snu. Potem poczułem czyjeś ręce na talii.
- Nie ucieknie. - Głos Luca zabrzmiał w moim uchu. - Hej.
- Hej. - Odwróciłem się i cmoknąłem go lekko. - Jak tam nauka Bee?
- Umiem pstryk! - Zaprezentowała, jednocześnie przywołując koc, który wylądował na Annie. - Ojej! Przepraszam Annie!
- Ważne, że umiesz pstryk. - Żniwiarz wyplątał się z okrycia. - Czyli teraz kolacja?
- Aha! - Klasnęła w dłonie dziewczyna. - Ale macie taką fajną kuchnię, że sami możemy coś zrobić!
O matko…

Annie? Jak ci idzie w kuchni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz