8 listopada 2019

Od Namkyuna CD Shakäste

Otworzył szafkę, chwilę w niej grzebał, aż znalazł dużą butelkę z etykietą jakiegoś detergentu, aczkolwiek również była na niej napisana markerem tajemnicza litera N. Wziął ją do ręki, położył na granitowym blacie kuchennym. Wyciągnął inną, o wiele mniejszą butelkę oraz gumowe rękawiczki, które od razu założył. Obie butelki odkręcił i nadstawił nad zlewem, do małej włożył lejek, a następnie zaczął przelewać zawartość. Poczuł znikomy, acz charakterystyczny zapach. Roztwór wodorotlenku sodu. Już tyle razy miał do czynienia z tą substancją, że po samym zapachu mógł ją rozpoznać.
Po co mu ten roztwór? A przydatny był w niektórych momentach. Choć zdawał sobie sprawę, że nadmierny ruch z taką butelką pod pasem nie było czymś dobrym (zwłaszcza, że jeśli zrobi się dziura, to będzie naprawdę nieciekawie), postanowił to zabrać. Coś czuł, że dzisiaj mu się szczególnie przyda.
Po napełnieniu małej butelki schował tą dużą z powrotem do szafki pod zlewem. Wyrzucił rękawiczki do kosza, odłożył lejek i zakręcił dobrze butelkę, a następnie udał się do garderoby. Odgarnął na bok część ubrań na wieszakach, dobierając się do ukrytych drzwi. Rozsunął je, wyciągnął jeden ze strojów. Czym prędzej się przebrał. Poprawił pas, naciągnął na dłonie rękawice, dobrze zawiązał wokół głowy materiał tworzący maskę. Gotowy stanął przed lustrem.
Choć minęło już sporo czasu i kolory kostiumu uległy zmianie, ilekroć spoglądał na swoje odbicie w tym lustrze, przypominał sobie dawne czasy, kiedy to z Alexem byli pomniejszymi superbohaterami. Ganiali razem po dzielnicy, pomagając każdemu, łapiąc drobnych przestępców, a czasem też te grubsze ryby. Wtedy było zupełnie inaczej, ludzie kojarzyli KV'ego jako kogoś innego. Niewielu było, co jeszcze pamiętali tamte czasy, teraz znaczna większość znała go jako antybohatera, nieustannie się kłócąc między sobą, czy on robi dobrze, czy jednak źle. A niech myślą co chcą. Nie obchodzi mnie aż tak ich zdanie.
Przyglądał się swojemu odbiciu, raz wspominając swojego przyjaciela, raz sprawdzając, czy dobrze wygląda. Momentami również przypominał sobie ostatnie spotkanie z Shakäste. Jakiś czas później wziął głęboki wdech i wreszcie opuścił garderobę. Poszedł do aneksu kuchennego, wziął do ręki butelkę z roztworem. Zmierzył ją wzrokiem
Czas ruszać.



Huk.
A raczej dźwięk ciała uderzającego o drewnianą podłogę.
Musiał zabić pianistę. Rozpoznał w nim przestępcę, którego planował kiedyś tam dopaść. Dotychczas ukrywał się za kurtyną, czekając na odpowiedni moment, ale gdy zobaczył tamtego pianistę... No musiał to już mieć za sobą. Nie chciał go potem znowu szukać.
Zwrócił na siebie uwagę niemal wszystkich, Koreańczyk natomiast skupił się na jednej osobie, dokładniej na mężczyźnie objętego płomieniami. Jeszcze chwilę temu rozmawiał on z kimś, ale rozmówca zniknął, zostawiając go samego. Po jego posturze i szóstym zmyśle KV doszedł do wniosku, że powinien się zająć właśnie nim.
Sekunda i Namkyun znalazł się tuż koło mężczyzny. Machnął mieczem, jednak tamten w ostatniej chwili sparował atak swoją maczetą. Wampir poczuł, jak ostrze wrogiej broni napiera na jego i, szczerze mówiąc, był to silny ruch. Nie chcąc się z nim siłować, przechylił miecz tak, że maczeta ześlizgnęła się po nim i czym prędzej odskoczył w bok. Nie marnując ani chwili dłużej ponownie rzucił się prosto na wroga. Dźwięk uderzenia o siebie ostrzy rozległ się głucho po całej sali. Korzystając z okazji, że był dość blisko, przyjrzał się uważnie masywnemu mężczyźnie.
Wysoki, umięśniony. Całe ciało płonęło wraz z bronią przerażająco krwistoczerwonym ogniem. W jego oczach było to coś, na podstawie czego można było określić, że nie należał on do tych dobrych typów. Biła z nich złość, gniew potęgujący się z każdą chwilą. Był przerażający, nawet Namkyun na moment się zawahał. I choć to był tylko moment, mężczyzna jednym ruchem odepchnął od siebie wampira.
- Krwiopijca - mruknął do siebie.
Wiedział, kim on był. W sumie, nie było to czymś zaskakującym, przy tak bliskim starciu większość zauważyłaby po jego oczach i kłach, że to wampir. Akurat tutaj Namkyunowi to było na rękę. Sprawdził to miejsce i nie natknął się na nic, co mogłoby go skutecznie osłabić.
Przestąpił z nogi na nogę, by zachować równowagę, gdy nagle usłyszał charakterystyczne kliknięcie, które od razu rozpoznał. Odwrócił głowę, wykonał unik. Rozległ się strzał, poczuł bardzo delikatny powiew wiatru, kiedy tuż koło jego głowy przeleciał nabój. Mało brakowało. Odskoczył kawałek, wbił mordercze spojrzenie w stojącego trochę dalej mężczyznę, trzymającego w ręku rewolwer. Dystans między nimi był niewielki, dlatego wybił się z palców i rzucił się prosto na niego. Tamten przeładował broń, nim jednak zdążył ponownie wycelować, klinga przeszyło na wylot jego brzuch. Zawył z bólu, osunął się na ziemię, wypuszczając z rąk rewolwer. Namkyun wyciągnął miecz, strzepnął krew. Podniósł rewolwer, wyjął z niego wszystkie naboje, które razem z bronią rozrzucił po całej sali.
Ciepło.
Poczuł jak temperatura w pobliżu gwałtownie wzrasta.
To znaczyło jedno.
Odwrócił się, ujrzał płonącego mężczyznę, biorącego zamach swoją maczetą, na szczęście był na tyle szybki, że zdążył jakoś sparować atak. Rozpoczęła się między nimi walka, w której ostrza nieustannie się ze sobą ścierały. Namkyun na chwilę odskoczył, by pozbyć się kolejnej osoby, która próbowała zaatakować go od tyłu. Powrócił do walki z tamtym, co chwilę się jednak rozglądał na boki. Miał wrażenie, że ktoś go obserwował, że ktoś tu jeszcze był, mimo że go nie widział. Nie wiedział, kto to był, ale ta osoba ewidentnie przyglądała mu się z ukrycia. Nie podobało mu się to, czuł energię, która jeśli okaże się być mu złowroga, przysporzy mu kolejnych problemów. Jakby obecna sytuacja mu nie starczyła.
Wyraźnie nie szło mu najlepiej. Dobra, dotychczas nabawił się tylko kilku drobnych zadrapań, które i tak szybko zniknęły, a także parę razy zranił nieco przeciwnika (ponadto w przerwach zabił kilka osób, które próbowały się wmieszać w pojedynek) ale dla niego starcie strasznie się dłużyło. Chyba nadszedł czas użyć specjalnej zdolności.
Po nietrafnym zaatakowaniu oddalił się od płonącego mężczyzny. Skoczył, w momencie, w którym wylądował, zastygł bez ruchu. Wróg stanął w miejscu, nie ukrywając zdziwienia. Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu widział wampira. A teraz go tu nie było. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Mężczyzna musiał go w ogóle nie wyczuć, ponieważ zaczął się rozglądać dokoła.
- No i gdzie się ukrywasz? - zawołał, głos przesiąkał złością. - Stchórzyłeś?!
W pewnym momencie zaczął spacerować po sali. Patrzył na całe pobojowisko, jakie obydwaj zrobili, szukając antybohatera. Namkyun stał nieruchomo niczym posąg, nawet wstrzymywał oddech. Wzrokiem uważnie śledził wroga, czekał na odpowiedni moment. Kątem oka dostrzegł ruch w oddali, spojrzał na róg koło zabrudzonego okna. Chwilę tam patrzył, niczego jednak nie dostrzegłszy, przeniósł wzrok z powrotem na przeciwnika.
Płomienny mężczyzna chodził, chodził, aż wreszcie zbliżył się do Koreańczyka, jednak nie na tyle, by ten mógł zaatakować. Jeszcze kawałek. Jeszcze kilka kroków!
Mężczyzna ponownie się zbliżył.
Namkyun poruszył się gwałtownie, skoczył w stronę wroga i w jednej chwili pchnął go w brzuch. Zauważył, że ostrze jego miecza robi się czerwone niczym rozżarzona stal, zdając sobie sprawę, że jeśli teraz wykona zły ruch, głownia wygnie się, o ile w jakiś sposób się nie złamie. Ale pchnął. Co prawda, wolałby odciąć głowę albo trafić prosto w serce, ale przynajmniej osłabił go...
Poczuł nagły i przeogromny ból. Wstrzymał oddech, zmrużył oczy, które przemieniły się w dwie wąskie kreski. Spuścił wzrok, ujrzał maczetę przeszywającą sam środek jego brzucha. Momentalnie ból połączył się z okrutnym pieczeniem wywołanym rozgrzanym do sporej temperatury ostrzem. Krzywiąc się niemiłosiernie, podniósł głowę i posłał mężczyźnie mordercze spojrzenie. Tamten uśmiechnął się szyderczo, choć na jego twarzy dało się też dostrzec swego rodzaju cierpienie.
- Oko za oko, ząb za ząb - zaśmiał się podle, dwa razy przy tym kaszląc.
On jako pierwszy wyciągnął broń z ciała, głównie po to, by ponownie zaatakować, ale Namkyun był wystarczająco szybki, by również wyjąć miecz i uciec. Ugasił płomienie, którymi zajął się kawałek stroju, zachwiał się, czując nagłe osłabienie. Stanął w miejscu szeroko na nogach, popatrzył w dół na krew, która ubrudziła nie tylko ubranie, ale również panele tuż pod nim. Przygryzł dolną wargę.
Wykonał kolejny unik, odskakując od maczety nieustannie próbującej go dopaść. Uciekał przez pewien czas, w ogóle nie atakując, skupiony na czymś innym.
Korzystając z chwili, przełożył wciąż czerwony od gorąca miecz do jednej ręki, zaś drugą wyciągnął spod durumagi (górnej, tej szarej części stroju) butelkę. Odkręcił ją, korek rzucił prosto na wroga, by go choć trochę zdezorientować. Jakimś cudem mu się udało, co od razu wykorzystał. Powrócił na miejsce, gdzie wcześniej stał i wylał część zawartości butelki na plamy krwi na podłodze. Oddychał głęboko, skupiając się w tym momencie na gojeniu rany. Przewidywał, że zniknie ona po około trzydziestu sekundach, do tego czasu musiał dopilnować, by nie zostać ponownie zraniony. Spojrzał na pozostały w butelce roztwór, gdy zauważył zbliżającego się bardzo szybko płomiennego, postanowił wylać resztę na niego.
Rozejrzał się ukradkiem, nadal mając wrażenie, że ktoś jeszcze tu jest poza nimi, leżącymi gdzieś już pewnie martwymi osobami oraz kobietą, która się chowała i oglądała wszystko z ukrycia. Ktoś na pewno tu był.
Pokręcił głową, tuż po chwili wykonał unik przed atakiem wroga. Nie mógł się teraz nad tym zastanawiać. Musiał coś zrobić z płomiennym. Zwilżył językiem usta. Obawiam się, że jeśli w najbliższym czasie go nie pokonam, będę musiał stąd wiać.

Shakäste?
takie trochę meh tbh

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz