4 listopada 2019

Od Lorcana do Anchora

Czarownice to problem. Czarownice z dostępem do najpotężniejszej księgi magicznej, to o wiele większy problem. Już dawno powinienem odebrać pannie Trace jej egzemplarz Vesturiona. Jakby nie było kogoś bardziej odpowiedzialnego, a tak miałem rodzinne spotkanie. Przykleiłem do ust sztuczny uśmiech i podszedłem do Lewiatan.
- Witaj ciociu… dawno się nie widzieliśmy. - Włożyłem ręce do kieszeni spodni.
- Lorcan. - Demonica uśmiechnęła się lekko. - Od twojego… ślubu… z Luciferem…
- Ciągle za nim nie przepadasz. - Poprawiłem włosy. - Mam szczęście, że ojciec ma to gdzieś.
- A ty jesteś jak on. - Kobieta ruszyła na skraj okręgu. - Też wolisz… tą samą płeć…
- Sugerujesz, że gdybym urodził się jako kobieta nie zakochałbym się w Luciferze? - Usiadłem po turecku naprzeciwko niej. - Ja sądzę inaczej.
- Ani on, ani ja, ani ty, tak naprawdę nie mamy płci i dobrze o tym wiesz. - Poprawiła sukienkę. - Ale dobieramy to, co bardziej nam pasuje. A twój ojciec lubuje się w związkach tej samej płci.
- Podobno to jego wina. - Szepnąłem konspiracyjnie. - Ale nie czas na historie rodzinne. Co tu robisz?
- Zapytaj małej czarownicy. - Zaśmiała się szorstko. - To ona mnie tu wezwała.
Westchnąłem, starając się nie okazywać irytacji. Taylor, kiedyś coś cię trzepnie i zobaczymy się dopiero w piekle. Popatrzyłem na Anchora, który stał kilka kroków za mną i chyba robił za tarczę dziewczyny. Wzruszył tylko ramionami i rzucił mi księgę czarów. Przewróciłem strony, by znaleźć ostatnio używane zaklęcie. Potem zamknąłem go i popatrzyłem na ciotkę.
- Samael nie będzie zachwycony, kiedy się dowie. - Popukałem palcem w podbródek.
- Jeśli się dowie. - Ciotka odrzuciła włosy do tyłu. - Sam wiesz, że w piekle jest nudno.
- Coś za coś. - Wstałem i otrzepałem spodnie. - Zwykłe demony mogą chodzić po ziemi, wysokie już nie.
- Dlatego zrezygnowałeś ze swojej pozycji i wskoczyłeś do łóżka upadłemu demonowi? - Podeszła do krawędzi kręgu najbliżej mnie. - Warto?
- Dla samych jego oczu. - Zatrzepotałem rzęsami. Potem jednym wprawnym ruchem zamknąłem księgę i odrzuciłem ją Żniwiarzowi. - Na mocy nadanej mi przez ojczulka i linii męskiej, bla, bla, bla, wracaj tam, skąd przybyłaś!
- Kiedyś jeszcze cię odwiedzę. - Odrzuciła włosy i zniknęła.
- Chyba podczas końca świata. - Pokręciłem głową i jednym ruchem zniszczyłem krąg. - Taylor Harley Trace, co to miało znaczyć?
- Oj już jej nie strasz. - Machnął ręką Anchor. - Było zabawnie!
- Wiesz kim jest Lewiatan? - Uniosłem brwi. - Oprócz tego, że moją ciotką?
- Pewnie demonem, skoro ciotką. - Wzruszył ramionami.
- Bardzo morderczą dodatkowo. - Parsknąłem. - Nawet tatuś ma jej dość.
- To czemu siedzi z nią w piekle? - Do rozmowy włączyła się dziewczyna.
- Bo to Wielki Demon. - Potarłem skronie. - Ma królestwo. Nie może go odpuszczać, jeśli nie zostanie przywołana. W piekle jest nudno, więc czasami upatruje sobie słaby cel i… tada. Vesturion.
- Ale… - zaczęła Tay.
- Vesturion, już. - Wyciągnąłem rękę.
Dziewczyna naburmuszona oddała mi księgę, a An tylko się uśmiechnął. Schowałem go do międzywymiarowej kieszeni i ruszyłem ku wyjściu z plaży.
- Odzyskasz go, jak zablokuję ci niebezpieczne zaklęcia - powiedziałem. - A teraz mam zamiar wbić ci na chatę An. Potrzebuję alkoholu.
- Skoro tak mówisz. - Westchnął.
- Ej, alkohol jest dla mnie tym samym, czym lemoniada dla ludzi, okej? - Uniósł brwi. - Nie oceniaj.
- Nie mam zamiaru. - Otworzył drzwi jednego z aut, które wziąłem. - Tay, pakuj się do tyłu.
- Lucy będzie mógł dołączyć? - Uniosłem kącik ust.
- A czy Słońce to gwiazda?

An? Znowu picie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz