2 listopada 2019

Od Shakäste CD Namkyuna

Mężczyzna splótł dłonie na piersi, słuchając wyjaśnień Namkyuna. A raczej, jego tłumaczeń, coraz mniej wierzył w to, co ten starał się mu wcisnąć. Zachowywał się nerwowo, jakby próbował jak najszybciej zmienić temat rozmowy albo chociaż skończyć ją jak tylko nadejdzie taka możliwość. Samedi nie odczuwał jednak potrzeby drążenia tematu. Przytaknął tylko głową, zgadzając się na tę propozycję. Był świadomy, że to nieco pokrzyżuje jego plany, trochę bardzo, jeśli można tak to określić, lecz poradzi sobie. Zawsze sobie radzi.
— Jako ktoś powiązany z policją, zapewne robisz to także w ramach pracy.. Rozumiem — powiedział z uśmiechem, poprawiając się na krześle — Ważne, że ktoś się zajmie tym wszystkim. Pomści Olivię. Jak jednak ten... KV, wybacz, nie jestem zbytnio obeznany w tych całych superbohaterach, dowie się, gdzie ma szukać tego kultu? Jeśli podasz mu dokładny adres, możesz stać się podejrzanym w sprawie.
— Myślę, że ma swoje możliwości na odnalezienie tych ludzi. Przecież na pewno robią to całkiem często, połączy fakty — Choi odetchnął cicho i podniósł wzrok na Samediego, przez co ich spojrzenia się skrzyżowały. Loa powstrzymał się przed wdarciem się do umysłu rozmówcy, aby wyrwać z niego wszystkie tajemnice, jakie w sobie posiadał. Do tego stopnia, że poczuł, jak jego ręce drętwieją, a w gardle pojawia się nieprzyjemny ucisk. Zacisnął powieki, pokazał gestem Azjacie, aby dał mu chwilę, po czym opuścił głowę, starając się opanować chaotycznego ducha.. A raczej samego siebie i buntujące się cząstki obcej osobowości, aby powróciły na miejsce. Gość wróżbity spytał go o coś z cieniem zaniepokojenia w głosie, jednak Metellus nie usłyszał niczego konkretnego, dlatego rzucił tylko, aby robił, co uważa za słuszne i poinformował go, jak coś się wydarzyło, to niech go poinformuje, po czym zawołał w myślach Zoreille, aby przyszedł do gabinetu. Usłyszał, jak drzwi się otwierają, a smukły syn Barona chwyta Namkyuna za ramię, by później na wpół wyprowadzić, na wpół wypchnąć go z pomieszczenia.
Długą chwilę mężczyźnie zajęło uspokojenie, bowiem musiał indywidualnie przy pomocy siły woli zmusić cząstki Kriminela do powrotu na swe miejsce, a następnie, wraz z pozostałym duchem, wprowadzić je w kończyny. Całe szczęście, że właściciel ciała się obudził, jeszcze tego mu brakowało, aby musiał znowu bawić się w opętywanie jego ćpuńskiego umysłu. Cały ten proces wymęczył loa tak bardzo, że po rozłożeniu się na fotelu, prawie od razu zasnął. Jakby spojrzeć na to z boku, cały kolejny dzień spędził w tym na wpół świadomym stanie. Wszystko wykonywał automatycznie, zgodnie z biologicznym oprogramowaniem, nie rejestrując w pełni, co robi. Dopiero moment, gdy poczuł na łopatkach chłód metalowego stołu powrócił w całości do umysłu, przejmując kontrolę nad ciałem.
Widział nad sobą sufit kostnicy, w jaki wpatrywał się kilka dni temu, gdy szykował dziewczynę do pogrzebu. Teraz sam leżał na jej miejscu, zastanawiając się, czy powinien zrobić ten krok. Był świadomy konsekwencji swojej decyzji, był też pewien, że sobie z nimi poradzi. Co jednak jeśli czegoś nie przewidział? Mimo to, nakazał synom podłączyć swoje ciało do systemu rurek i kroplówek, jakie miały utrzymać organizm naczynia Barona w jak najlepszym stanie. W chwili, gdy środki nasenne zaczęły wpływać na mężczyznę, ten zadrżał na całym kręgosłupie, po czym rozpoczął mozolny proces wychodzenia, wpierw wysuwając przez sine wargi czarną, szponiastą łapę, jaka chwyciła się sąsiedniego stołu, na którym leżało kolejne ciało, aby utrzymać równowagę. Chwilę loa przebywał nieruchomo, jakby przyzwyczajał się do przebywania poza bezpieczną powłoką, po czym podniósł się na jednej łapie, wysuwając cienisty łeb, który dopiero po chwili zmaterializował się w pozbawioną rysów twarz z przypaloną bawolą czaszką, przez której oczodoły dało się ujrzeć jadowicie zielone, lśniące kule, łypiące wokół. Cały proces wydobywania loa, składającego się z dwóch łap, rogatej głowy i zmieniającego się w dym długiego cielska, trwał prawie kwadrans. Drugie tyle zajęło przenoszenie do drugiego ciała, należącego do starszego nieco mężczyzny, wyglądającego jak typowy mieszkaniec prosto z ciemnego serca Afryki.
Dzięki temu po przekroczeniu progu podmiejskiego kasyna, które lata świetności miało już za sobą, niewiele osób zwróciło na niego uwagę. Nie wyróżniał się zbytnio pośród mieszkańców murzyńskiego getta, jakie mieściło się w tym regionie. Samedi niezbyt często odwiedzał takie przybytki. Nie leżały w grupie jego zainteresowań, można powiedzieć. Był jednak świadomy tego, kto zajmował się kasynem. Odwiedzał czasami swojego ni to brata, ni to kuzyna, ni to kogokolwiek innego, kiedy między nimi panowały inne stosunki. Zabawne, jak jedna decyzja może zniszczyć życie jednostki!
— Uwielbiam płomienne dyskusje — powiedział do stojącej za kontuarem kobiety, która szybko odwróciła się w stronę przybysza i aż otworzyła szerzej oczy, poznając głos.
— Samedi? Co ty tu robisz? — Ciemnoskóra rozejrzała się na boki, jakby chciała się upewnić, że nikt nie widzi, jak dyskutuje z gościem — Mało ci po ostatnim?
— Muszę porozmawiać pilnie z Ogunem. Czy to problem, Erzulie? — Głos Barona momentalnie spoważniał, a jego palce uderzyły o drewniany blat w wyczekującym geście. Kobieta po chwili zawahania, pokręciła głową i uchyliła kotarę za sobą, przez co Shakäste mógł wkroczyć do prawdziwego wnętrza budynku. Dostrzegł tam stoły, w większości zajęte przez ludzi, których twarze były zniekształcone przez nikły poziom światła w wysokiej sali, przypominającej teatr. Na scenie grał zespół, sprawiający, że od bogato zdobionych ścian odbijały się nuty przyjemnej, niezbyt energicznej melodii, pasujące idealnie do pełnienia roli jako tło dla poważnych rozmów. Na samym środku, jak kluczowy punkt całego wystroju, znajdował się podwyższony ołtarz, wypełniony misami z mięsem oraz butelkami z alkoholem, z doświadczenia Samedi wiedział, że był to rum. Za nim na fotelu siedział umięśniony, wysoki mężczyzna, zajadający się palcami surowym mięsem, a także opierający się łokciem o wbitą w drewnianą podłogę maczetę. To właśnie do niego skierował się Baron, przez co loa przerwał posiłek, przyglądając się nieznajomej osobie. Dopiero gdy drugi mężczyzna zbliżył się do otoczonego świecami ołtarzu i przysiadł na jego skraju, na twarzy Murzyna pojawiła się złość.
— To ty.
— To ja. Nie mów, że nie cieszysz się, że mnie widzisz, Ogunie — Brunet parsknął pod nosem, po czym wziął jedną z butelek, jaką sprawnie otworzył i upił z niej duży łyk — Widzę, że zebrałeś sobie niezłe kółeczko wzajemnej adoracji. Co im oferujesz? Darmowe nożyki? Nielimitowany ogień? A może niewinne dziewczęta?
— Musisz mieć tupet, aby tutaj znowu przychodzić — Ogoun zacisnął dłoń na rękojeści maczety, widocznie chcąc zagrozić w ten sposób bóstwu, aby lepiej się oddaliło — Jakie dziewczęta? Co ty znowu planujesz? Dalej chcesz się zemścić? Zasłużyłeś na to. Brigitte przynajmniej jest teraz szczęśliwszą, wolną kobietą.
— Ah, powiedzmy, że powiedziałem komuś, że stoisz za zabójstwem pewnej kobiety — Samedi zgrabnie przeszedł na język ich pierwotnych wyznawców, już zapomniany przez wszystkich poza gronem pierwszych loa. Z powodu wzmianki o żonie, w jego ton ociekał wręcz jadem i nienawiścią — I ta osoba jest wściekła... I, istnieje taka możliwość... że pewien bohater wpadnie do ciebie z wizytą. Czy znasz KV? Chyba tak się nazywał.. Nie siedzę jakoś w najnowszych informacjach, ale ten facet chyba się zna na rzeczy. 
Mężczyzna zawył jak wściekłe zwierzę, łapiąc za blat ołtarza i szybko przewracając go na podłogę, w tej samej chwili podrywając się z fotela. Samedi przeniósł się w postaci cienistej smugi na skraj podwyższenia, stając tam ze śmiechem na jednej nodze, udając, że próbuje złapać równowagę.
— Ty idioto.. Ty gnido! — Ogoun chwycił w dłoń maczetę, która wraz z jego ciałem zapłonęła krwistoczerwonym ogniem. Baron zerknął na zegarek, przypominając sobie swoją wizję, jaką ujrzał podczas medytacji tuż po tym, jak opanował swoje ciało po wizycie Choi. Ignorując prawieże brata, uniósł do góry trzy palce, tym samym sprawiając, że ten w czystym szoku, iż loa nie ucieka, przerwał szarżę, dysząc jak byk. Nic nie pojmując obserwował, jak mężczyzna opuszcza kolejne palce, a dzięki ciszy, jaka nastała, usłyszał poruszenie za ścianą pomieszczenia. Gdy dłoń Metellusa zacisnęła się w pięść, zarówno oni, jak i pozostali zebrani, usłyszeli okrzyk Erzulie, nawołującej w tym samym dawnym języku do męża, aby uciekał. Loa ognia przeniósł spojrzenie na kurtynę, a następnie wbił pełen furii wzrok w pobratymca...
Powodzenia.
A raczej słup zielonych płomieni, gdy ten przeniósł się w górny róg sali obok przybrudzonego okna, gdzie momentalnie zlał się z tłem przy pomocy magii, gotowy uciec w każdej chwili. Szept boga po chwili przemienił się w uszach Oguna w chichot, przez który ogień na ciele mężczyzny urósł jeszcze bardziej, gdy ten zwrócił się w stronę nowego przybysza, jaki zjawił się w sali.

Namkyun?
Trochę takie bardzo otwarte zakończenie, wybacz..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz