4 listopada 2019

Od Taylor cd. Lorcana

Obiad. Lori. Lori i Tay na obiedzie. Lori i Tay na obiedzie razem. O mój Boże, czy to się dzieje naprawdę?! Po trzech godzinach latania za nawiedzoną księgą nareszcie mogłam odpocząć, dodatkowo w dość miły sposób. Cóż, towarzystwo wnerwionego Lucifera raczej nie leżało w moich kręgach zainteresowań. Fakt, mężczyzna był bardzo przystojny i z pewnością miał ostry charakterek, lecz ja i tak wolałam “swojego” Lorcana. Podziwiałam ludzi, którzy mogli oprzeć się jego urokowi. Z chęcią porównałabym go do demonicznego aniołka, ale mieliśmy już tutaj jednego upadłego. Pogrążona w swoich rozmyślaniach, wsunęłam stopy w wysokie martensy, co było pierwszym krokiem do wyjścia z domu. Uważając na skaczącego w kółko Juno, przepuściłam w drzwiach starszych ode mnie mężczyzn, którzy nie mogli nacieszyć się swoją obecnością. Ukrywając dudniącą we mnie zazdrość, zamknęłam odmalowane niedawno miejsce, a następnie wraz z Bartonami ruszyłam w stronę żywego centrum miasta. 
- To co? Idziemy na hamburgery czy frytki? - Odezwał się demonek.
- Nie, idziemy do Vuitton. - Prychnął Luc, ściskając dłoń swojego męża. - Nie mam ochoty na fast food.
- To ta “fensi” restauracja, gdzie wydajesz miliony za tycie porcje? Raczej nie wpuszczą nas w takich ciuchach. - Spojrzał na niego wymownie, pokazując mu lekko ubrudzone glany.
- Chwila. - Luc pstryknął palcami, zamieniając nasze “łachmany”, w stroje pochodzące z bardziej luksusowych sklepów. - Pasuje? Wyglądasz ślicznie w czerni Groszku. - Pocałował go w policzek, udowadniając tym samym, że pięcowieczny słodziak należy tylko i wyłącznie do niego.
- Myślałam, że demony ubierają się tylko u Prady. - Zażartowałam, oceniając schludny garnitur Loriego, zaprojektowany zapewne przez samego Armaniego.
- Chyba czytasz za dużo książek. - Zaśmiał się obiekt moich westchnień. - Musisz ograniczyć sztuczną rzeczywistość. - Dorzucił, wracając do żwawego marszu.
***
Czemu usiadł między nami? - mruknęłam w myślach, nabijając na widelec kolejny kawałek dewolaja. Próbując dojrzeć zza łba Isaiaha uroczą twarz Przeklętego Dzieciaka usłyszałam, że z mojej torebki zaczynają wydostawać się ciche melodie, przypisane do kalendarzowych powiadomień. Zdziwiona, wyjęłam urządzenie z czarnego dodatku, aby po chwili strzelić sobie w czoło.
- Muszę już iść. - Powiedziałam, zrywając się z tapicerowanego krzesła. - Dziękuję za zaproszenie, było bardzo miło. 
- Nie skończyłaś jeść. - Burknął Lucifer, nie ukrywając swojego niezadowolenia. 
- To bardzo pilne. Obiecałam, że zajmę się sios… To znaczy podopieczną. - Poprawiłam nerwowo włosy. - Wiecie… Wolontariat i takie tam. - Denerwowałam się coraz bardziej. - Spotkajmy się później, pa. - Wybiegłam z restauracji, licząc na to, że się nie spóźnię. 

Loriiiiii? Jedz xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz