4 listopada 2019

Od Verna cd. Anchora

- Zawsze jestem miły. - Mruknąłem, spoglądając na otaczających mnie studentów. - Zapewne wiecie już sporo o tych wojownikach, dlatego nie będziemy powtarzać banalnych podstaw. Formowali się w plemiona kupiecko-rabunkowe, a ich pierwsze napady datuje się na VIII wiek. Poruszali się dwoma rodzajami łodzi: drakkarami oraz snekkarami. Pierwsze spełniały funkcje reprezentacyjne, drugie zaś były używane do walk na płytkich i głębokich wodach. - Spojrzałem na siedzącego w kącie Annie. Głupek. Idiota. Ciołek. Czy ktoś mi może przypomnieć, dlaczego go tak bardzo lubię? Nie puścił mi nawet żadnej prezentacji! Jak mam przekazać tym bezmózgom wiedzę, skoro nie będą potrafili sobie tego zobrazować? Nie chcąc stracić wątku, cały czas opowiadałem ciemnogrodowi o pierwszym spotkaniu rdzennych mieszkańców Ameryki z wikingami, które jak łatwo się domyślić, nie skończyło się pokojową relacją. Powiedz, że masz coś na tym cholernym dysku - zbliżyłem się do podstarzałego komputera zawierającego spis materiałów dydaktycznych jakich An używał podczas wykładów. Przekopując się przez stos notatek o rewolucji, dotarłem w końcu do upragnionych, skandynawskich wojowników. Chociaż obrazki użyte do stworzenia poszczególnych slajdów były tragiczne, to dało się odczytać z nich wiele przydatnych informacji. Na sam koniec zajęć puściłem im jeszcze odcinek History Uncensored, licząc wewnętrznie na to, że zapamiętają chociaż część z wypowiedzianych dzisiaj słów.

***

- To gdzie idziemy? - Zapytałem, bujając się na tapicerowanym krześle.
- Nie bujaj się. Nie chcę płacić za wyrządzone przez ciebie szkody. - An schował poprawione kolokwia do granatowej teczki. - Możemy iść do Yang Chow, mają tam dobre żarcie. 
- Chińskie? - Zmrużyłem oczy. - Chętnie, o ile będą pałeczki! 
- I o ile ty za to zapłacisz. - Poklepał czarną listonoszkę, mrocznie się przy tym uśmiechając.
- Z jakiej racji? - Skrzywiłem się na myśl o wydaniu sporej liczby dolarów. 
- Stare, chińskie przysłowie mówi: jeśli idiota znika na 15 lat, stawia ci dobry obiad. - Ruszył w kierunku drzwi wcale nie przejmując się tym, że zostawił mnie gdzieś w tyle. 
- Zaczekaj! - Dogoniłem go. - Musisz mieć ciągle focha? Przecież wróciłem i nigdzie się już nie wybieram. - Westchnąłem, nie wiedząc dlaczego się tak piekli. 
- Mogłeś w ogóle nie znikać. - Wzruszył ramionami. - Jesteś bezmyślną pijawką. 
- A ty naburmuszonym Żniwiarzem. - Pacnąłem go w ramię. - Jeśli dożyjesz do Halloween, to przebierzemy cię za śmierć. Będziesz miał czarną pelerynkę i plastikową kosę! O Odynie! To będzie wspaniałe! - An raczej nie podzielał mojego entuzjazmu. Spojrzał na mnie z obojętnością, a następnie zamarł w chwilowym bezruchu. 
- A ciebie za Draculę. - Wyprowadził nas z budynku. - Nie zapomnij o sztucznych zębach. Każdy wampir ma podwójne kły. 
- Jesteś okropny. - Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. - Ale dodaje ci to uroku. Zapuściłbyś jeszcze włosy i byłbyś demonicznym stworkiem, pozbawiającym innych życia. - Zatarłem ręce i wyobraziłem sobie szczęśliwego Anchora, patatającego na swoim jednorożcu po tęczowych zboczach piekła. Pięknie. 
- Chyba dostałeś wampirzej gorączki. - Przewrócił oczami. - Chodźmy już na te kluski. Mam ochotę wyczyścić ci portfel do zera. 
- Szczerość. - Przyznałem, unikając zderzenia z nadciągającą grupą ludzi. - Fuj. - Otrząsnąłem się z przeszywającego skórę zimna. - Jak możesz tu pracować?
- Praktyka czyni mistrza. - Nie wyglądał na zbyt zadowolonego z powodu wypowiedzianych przeze mnie słów. - Jesteś nad wyraz rozmowny. Na pewno cię nie podmieniono? Może jesteś człowiekiem? - Zaczął drążyć i atakować mnie złowrogimi minami.
- Ugh, chodźmy już. Masz chyba braki w glutenie, bo zaczyna ci odbijać. - Wyprzedziłem go, udając wiecznego focha.

An? Kluski!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz