21 października 2019

Od Lorcana cd. Taylor

- Lori? - Usłyszałem głęboki głos i łaskotanie powietrza przy uchu. - Lorcan.
- Hmmmm… - Uniosłem lekko powieki i zauważyłem nad sobą Luca. - Hej.
- Hej. - Musnął moje usta. - Czas wstawać.
- Wcale nie. - Objąłem go w pasie i przyciągnąłem. - Czas wracać do łóżka.
- Groszku, jest ósma, a ty masz dzisiaj chyba wykłady. - Popatrzył na mnie unosząc brwi.
- Chyba to słowo klucz. - Musnąłem jego szczękę. - Dzisiaj czwartek, nie?
- Aha. - Ułożył się w wygodniejszy sposób. - Jak najbardziej.
- To mam na dwunastą. - Wyszczerzyłem się i rzuciłem kołdrę na podłogę. - Więc bierz mnie upadły aniele.
- Jesteś dziś wyjątkowo bezpośredni. - Pocałował mnie mocno i już miał pozbywać się swoich ciuchów, kiedy stały się dwie rzeczy na raz.
Po pierwsze, rozdzwonił się mój telefon. Co wcale nie było takie dziwne, byłem w końcu rozchwytywany na wszystkie strony, więc raczej zdziwiłem się, że nie jest wyłączony. Po drugie Lucy wskoczyła Luciferowi na plecy i zaczęła przeraźliwie miauczeć. Ten z kolei wypuścił wiązankę niecenzuralnych zwrotów i - delikatnie mówiąc - spadł z łóżka na podłogę.
- Wszystko dobrze? - Zapytałem, sięgając po telefon.
- Jestem upadłym aniołem Groszku, upadek z wysokości około pół metra to jest dla mnie jak spadanie z dywanu na podłogę! - Naburmuszył się.
- Okej. - Odebrałem telefon. - Halo.
- Lorcan? Miałbyś czas? Potrzebuję pomocy. - Rozbrzmiał damski głos.
Odsunąłem telefon od ucha i spojrzałem na wyświetlacz. Taylor. Taylor… Taylor… Ah tak, Tay. Znajoma Annie.
- Zależy w czym. - Podniosłem się do siadu i cmoknąłem Luca w policzek, żeby nie czuł się poszkodowany. - I kiedy?
- Tak jakby… w mojej piwnicy zalągł się duch wikinga. - Dziewczyna brzmiała niepewnie.
- Czy czarownice nie mają ksiąg magii i nie mogą ich odwołać, albo coś? - Oparłem się o swojego ślubnego i pozwoliłem mu bawić się swoimi włosami. - Annie mówił, że masz Vesturiona. A to nie byle co.
- Tak jakby… uciekł mi. - Luc parsknął cichym śmiechem, a ja miałem nadzieję, że Tay tego nie słyszała.
- Okej. - Uniosłem lekko kącik ust. - Ja dzisiaj za bardzo nie mam czasu, bo muszę iść na uczelnię, ale mój mąż jest upadłym aniołem i chętnie ci pomoże.
Mina Luca zrzedła i posłał mi wymowne spojrzenie, które na ogół mówiło: “szlaban na seks przez najbliższy tydzień”. Dobrze, że miałem to gdzieś i wiedziałem, że takowy szlaban skończy się dziś wieczorem.
- Oh, okej. - Dziewczyna chyba się nie za bardzo ucieszyła. - Ale… dołączysz?
- Jeśli Luc nie poradzi sobie przez te trzy godziny to będę musiał. - Aniołek znów posłał mi kolejne spojrzenie, które mówiło “miesiąc”, a ja wiedziałem, że nie wytrzyma dzisiejszego wieczoru. - No i go odbiorę.
- No dobrze. - Mogłem wyobrazić sobie, jak kiwa głową. - Więc… do zobaczenia?
- Może. - Rozłączyłem się.
- Jesteś zły! - Luc przeciągnął ostatnią samogłoskę w tym słowie.
- Jestem demonem. - Wzruszyłem ramionami ze śmiechem. - Czego się spodziewałeś?
- Odrobiny miłości! - Parsknął. - A tak muszę jechać do czarownicy…
- …z moim Vesturionem… - dodałem.
- …i odwoływać jakiegoś ducha! - Parsknął. - Dzięki Groszku! Ta książka mnie nienawidzi!
- Nie przesadzaj. Jest jak Lucy. - Jak na zawołanie, kotka wskoczyła mi na kolana i zaczęła się łasić.
- Właśnie! - Podniósł ręce. - Ciebie kocha, mnie nienawidzi!
- Przesadzasz. - Pocałowałem go słodko. - Trzy godziny i przychodzę, ok?
- Ok. - Westchnął. - Kocham cię.
- A ja ciebie.
***
- Hej? - Coś prawie walnęło mnie w głowę, gdy wszedłem do piwnicy Tay. - Radzicie sobie!
- MAŁY POKURWIU CHODŹ TUTAJ, JEBANE NASIENIE ASMODEUSA, ZAPŁACISZ MI ZA TE JEBANE TRZY GODZINY! - Luc chyba nie był zachwycony.
Uważając na kolejne latające przedmioty, podszedłem do epicentrum i złapałem w locie swój egzemplarz magicznej księgi. Luc i Tay wyglądali na nieźle przeczołganych, a wiking chyba był wkurzony. Westchnąłem i wyjąłem z kieszeni rytualny nóż, naciąłem skórę i upuściłem na podłogę. Od razu wszystko ucichło, a wiking popatrzył na mnie z szacunkiem.
- Demon! - Wykrzyknął.
- Tak się złożyło. - Podałem rękę Lucowi, a ten szybko ją uleczył. - Co pana tu sprowadza, panie…
- Baldur. - Skłonił głowę.
- Panie Baldurze. - Przesunąłem po nim wzrokiem.
Był młodszy niż sądziłem.
- Te podmioty chciały mnie podstępem wysłać na drugą stronę! - Zamachnął się na Tay i Luca.
- A pan nie chce? - Uniosłem brew. - Co pan powie na przeniesienie w inną część świata?
- Gdzie? - Przybliżył się.
- Bo ja wiem? Gdzieś koło domu? - Zacząłem kartkować księgę. - Norwegia, Szwecja, Finlandia, Dania… może Rosja?
- Rosja brzmi dobrze. - Pokiwał głową.
- Niech będzie. - Ustawiłem go odpowiednio i na nowo podpaliłem świeczki. - Gotowy?
- Tak. - I zacząłem odpowiednie zaklęcie. Po chwili było po wszystkim.
- WISISZ MI OSTRY SEKS CAŁĄ NOC! - Luc rzucił we mnie poduszką. - CAAAAAAŁĄ!
- Dobrze Aniołku. - Podszedłem do niego i pocałowałem go mocno. - Tay, idziesz z nami na obiad?
- Mogę? - Podskoczyła.
- Trochę ci to wiszę, nie? - Uniosłem kącik ust. - Lucy nie był kompetentny…
- Ej! - Pacnął mnie w ramię. - Moja wina, że Vesturion mnie nienawidzi?
- Od razu nienawidzi. - Włożyłem swoją księgę do plecaka. - Ten drugi jest tu w szafce, na dnie.
- Oh, dzięki. - Chyba się zarumieniła.
- To idziemy? - Luc objął mnie ciasno.
- Idziemy! - Poczekałem, aż czarownica weźmie księgę i ruszyliśmy na obiad.

Tay? Co powiesz na obiad?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz