9 października 2019

Od Shakäste CD Namkyuna

Czy mógł powiedzieć, że był zaskoczony tym pytaniem? Nie bardzo, mówiąc szczerze. Już jakiś czas pracował w tej branży, nie tylko w Stanach, ale też w Europie czy na innych kontynentach. I musiał powiedzieć, że ludzie się zbytnio nie zmieniają pod niektórymi względami. Nie raz, nie dwa słyszał prośby o ponowne przyjrzenie się ciałom, a może coś przeoczył. A może odnajdzie coś, co wykaże, iż ojciec rodu nie zginął na zawał serca, tylko został podstępnie uduszony czy otruty przez żądną pieniędzy ciotkę z drugiego końca kraju. Nie chodziło tu już nawet Samediemu o to, iż ci ludzie zazwyczaj przeceniali go jako pracownika zakładu pogrzebowego, bardziej zastanawiał się nad kwestią tego, iż ludzie wolą żyć z myślą, że ich bliski nie zginął w sposób naturalny niż po prostu pogodzić się z jego odejściem. Najpewniej w wypadku Azjaty było tak samo. Szukał tego dziwnego, niepojętego dla loa pocieszenia w wieści o morderstwie dziewczyny. 
Sprawa komplikowała się w chwili, gdy Baron musiał wybrać, czy powiedzieć, że niczego nie dostrzegł, czy powiedzieć prawdę.
— Czy zauważyłem.. — powtórzył, nadal zamyślony. Chciał tylko przerwać powoli przedłużającą się ciszę między nim a znajomym zmarłej. To nie było bowiem takie łatwe. Wybrać. Powinien pogrążyć się w oczach policji czy zdradzić? Co było dla niego ważniejsze: Pieniądze czy więzy krwi? Sprawiedliwość czy własna głowa? Zamknął oczy, licząc, że młodzieniec uzna to za zachowanie człowieka, starającego się wyciągnąć z zakamarków pamięci wszelkie szczegóły, jakie może.
Rzadko kiedy mógł powiedzieć, że jest rozdarty, gdyż zazwyczaj wszystko miał zaplanowane. Każda możliwość wyliczona, przemyślana. Dlatego tak trudno było go zaskoczyć. Jednak ta sytuacja to było co innego. Nie był w stanie określić uczucia, jakie w nim wzrosło wraz z pytaniem ciemnowłosego. Nawet nie próbował, nie o to przecież chodziło. Najprościej mówiąc, miał wrażenie, że jest jak dziecko, które ktoś nagle wyciągnął z jasnego światła dnia wprost do zamkniętego pokoju i tam pozostawił bez chociażby latarki w ręce. Nie wiedział, co ma robić. I to go stopniowo przerażało. W duchu, bowiem ciało nadal stało niewzruszenie, opierając się o pień drzewa.
— Proszę..? — usłyszał przy swym uchu. Zmusił się do szybkiego otrząśnięcia się. Postanowił wciąć się rozmówcy w słowo, nim ten skończy swoje zdanie.
— To nie jest odpowiednie miejsce na tę rozmowę — syknął Metellus, odbijając się od drzewa. Skinął lekko głową na dwóch pracowników, a za razem synów, którzy skończyli już zakopywanie trumny i słuchali tylko z nikłym zainteresowaniem reszty wywodu kapłana. Nim postanowił odejść, pochylił się jeszcze ukradkiem nad młodzieńcem.
— Spotkajmy się w moim zakładzie pogrzebowym. Wieczorem, jutro albo pojutrze. Tam ci wszystko opowiem. Pamiętaj — Samedi pozwolił sobie na położenie dłoni na ramieniu nieznajomego, przez co oboje mogli nawiązać kontakt wzrokowy. W teatralny sposób, takie określenie przyszło do głowy Barona — Nikt nie może się dowiedzieć. Nie tylko ściany mają uszy.
Odwrócił się na pięcie. Teraz już bardziej widocznie machnął dłonią na Ghede, którzy podążyli za nim w dół zbocza. Gdy znaleźli się za zasięgiem słuchu zebranych, Shakäste zaśmiał się pod nosem. Zjebał i to bardzo. Zapewne poczuje skutki swej decyzji już niedługo. Ale cóż, przynajmniej wciągnął w to kogoś innego. A z innymi to zawsze jakoś raźniej się znosi konsekwencje.

O tej porze oficjalnie zakład był już zamknięty. Oczywiście niektóre światła jeszcze były zapalone, a sylwetki pracowników przesuwały się za oknami, ale nikt nie był przyjmowany w recepcji. Nawet w nagłych przypadkach. Zaczynała za to działać jego druga strona, ta bardziej mistyczna i duchowa. Jedna klientka właśnie opuściła gabinet wróżbity, zadowolona z przepowiedni o odnalezieniu miłości w postaci wysokiego blondyna. Cóż, jeśli to wystarcza ludziom do szczęścia..
Metellus wyglądał co jakiś czas na ulicę przez zasłoniętą ciężką kotarą szybę. Niewiele widział ze swego miejsca, był zbyt leniwy, aby wstać z fotela, odsunąć materiał w pełni i rozejrzeć się dokładniej po ulicy przed domem. W duchu wolałby, tak po dłuższym zastanowieniu, co zrobił noc po pogrzebie, aby Azjata nie przyszedł. Co jak co, może i miał status złego bóstwa, jednak wypowiadanie małej wojny domowej wszystkim swym pobratymcom z jakimś śmiertelnikiem u boku nie brzmiało jako dobra alternatywa dla spędzenia ciepłego popołudnia. 
Jeszcze chwilę tak wyglądał, po czym zasłonił z cichym westchnieniem okno. Powrócił do siedzenia po turecku na fotelu za stolikiem, na którym poustawiał księgi magiczne oraz kadzidła. W sumie, kiedy tak dokładniej się rozejrzał po swym miejscu pracy, uznał, że dużo w nim wszelkiego rodzaju syfu. Na każdej prawie półce stały grube tomy o mistycyzmie, symbole różnych religii, zebrane podczas podróży ciekawie wyglądające pamiątki. I, oczywiście, stojąca na etażerce w rogu kryształowa kula, jaką kupił kiedyś na wyprzedaży w Walmarcie. Jakby przyjrzeć się dokładniej zawartości szafek i innych takich, łatwo doszłoby się do wniosku, iż niewiele z tych obiektów ma jakąkolwiek inną funkcję niż dekoracyjną. Jednak było tutaj kilka przedmiotów godnych uwagi. Jednym z nich była malowana ręcznie przez byłą żonę mężczyzny talia kart tarota, jaką leniwie tasował w oczekiwaniu na kolejnego klienta, jakiego umówił plus minus o tej porze. Czuł, jak magia przebiega pod jego palcami gdy muskał karty. Wizje przyszłych wydarzeń pojawiły się w jego umyśle jak błysk odpalanej w mroku zapałki, aby później zgasnąć. Lubił się tak oczyszczać. Uwalnianie energii innych ludzi zawsze pomagało mu odepchnąć myśli na inny tor. Z tego wszystkiego oparł się o oparcie fotela i uśmiechnął się ze szczęścia..
Które trwałoby jeszcze trochę, gdyby nie usłyszał pukania do drzwi. Szybko poprawił się, odłożył karty na stosik obok swej ręki i odchrząknął.
— Wstąp, wstąp, śmiertelniku, do krainy Samediego... — oznajmił niskim głosem, jak to miał w zwyczaju. Klamka obróciła się, a po chwili w progu Baron ujrzał sylwetkę jednego z synów, który w ciszy wpuszczał do środka młodzieńca z cmentarza. Na ten widok loa odetchnął ciężko, po czym usiadł normalnie na poduszce.
— Ah, to ty. Zoreille, zamknij drzwi za nim. Te i główne. Nie chcę, aby ktoś nam przeszkadzał.
Ghede przytaknął słowom ojca. W ciszy wskazał Azjacie miejsce do siedzenia i oddalił się. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk przekręcanego klucza.
— A więc, przyszedłeś. Jak miło. Dalej masz ochotę poznać prawdziwą wersję wydarzeń?

Namkyun?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz