6 października 2019

Od Lorcana do Anchora

Otwieranie oczu nie było przyjemnym i ciekawym doświadczeniem. Za to było nim zauważenie Luca, który otulał mnie ciasno w pasie. Przesunąłem nosem po jego szyi i wtuliłem się w niego mocniej. Był przyjemnie ciepły.
- Loriiii, przestań - mruknął w półśnie. - Bo znowu będziemy musieli brać prysznic…
- Nie mam nic przeciwko oszczędzaniu wody. Razem. - Przesunąłem zębami pod jego uchem.
Mruknął coś niezrozumiałego i wtulił nos w moje włosy. Prawdopodobnie nie miał jeszcze zamiaru wstawać. I mi to nie przeszkadzało. Lubiłem mieć go blisko. Bardzo blisko.
- Twoje wiercenie się wcale nie pomaga Lorcan. - Upadły anioł specjalnie obniżył swój głos.
- Może pomaga, a ty o tym nie wiesz? - Przygryzłem wargę i przechyliłem głowę na bok.
- Chyba jesteś niewyżyty. - Zaśmiał się i przewrócił mnie pod siebie. - Nie ładnie demonie.
- Ups? - Uniosłem się lekko i musnąłem jego wargi. - Myślałem, że wiesz na co się piszesz, kiedy powiedziałeś “tak” przed moim ojcem…
- Podejrzewam, że gdybym w tamtym momencie powiedział “nie”, zostałbym strącony do najgłębszych otchłani piekielnych, za skrzywdzenie najukochańszego synka Asmodeusa. - Wplótł palce w moje włosy. - A jeśli jest na tym świecie istota, której nie chcę skrzywdzić ba, mam zamiar ją bronić, to jesteś nią ty, Lorcanie Harleyu Bartonie.
Potem jego usta odnalazły moje, a ręce zacisnęły się na kosmykach. Pociągnąłem go w dół i oplotłem rękami w pasie. Poczułem przyjemne dreszcze, kiedy palce Luca zjeżdżały na moją szyję. Przygryzłem jego wargę i przesunąłem dłonie niżej.
- Kołdra się na coś przyda? - Wyszeptał mi do ucha.
- Nie, nie sądzę. - Pocałowałem skórę, którą miałem aktualnie pod ustami. - Ale jeśli Lucy znowu ją porwie, to będę zły.
- Dlaczego? - I już nie było kołdry. - Kupimy następną…
***
- Mmmm, znowu nie będę mógł siedzieć, wiesz? - Potarłem nosem kark Luca, kiedy ten zadowolony przygotowywał nam tosty.
- Mówisz to, jakbyś nie był przyzwyczajony. - Zaśmiał się i podał mi talerz z dość późnym śniadaniem. - Jakieś plany na dzisiaj?
- Więcej kotłowania się w pościeli? - Popatrzyłem na niego oczami szczeniaczka.
- Mam dzisiaj klienta, wrócę koło szóstej. - Pilnował swojego śniadania. - Więc liczę, że te plany się nie ziszczą.
- Kto wie, może pójdę do Taylor… - Udałem zamyślenie, a jedyną odpowiedzią było wymowne prychnięcie. - Ej! Wiesz kiedy ostatnio spałem z dziewczyną?
- Nie wiem, ale proponuję, żebyś dobił do siedmiuset pięćdziesięciu lat - odparł.
- Ej! Nawet tylu nie mam! - Pacnąłem go w ramię.
- O to chodzi. - Odwrócił się, gdy przygotował posiłek. - Jestem cholernie zaborczy, wiesz?
- Wiem. - Objąłem go. - Nie każdy może być idealny jak ja, prawda?
- Pf, ideał? Ty? - Luc przyciągnął mnie do siebie. - Żyj w kłamstwie dalej.
- Tak zrobię. - Znowu go pocałowałem. - Wracając do tematu. Nie mam planów…
I w tym momencie odezwał się mój telefon. Westchnąłem zirytowany i popatrzyłem na wyświetlacz. Niestety tego telefonu nie mogłem zignorować.
- Annie. Wiedz, że przerwałeś mi grę wstępną, więc będę zły, jeśli nie masz dobrego powodu do telefonu. - Wymownie popatrzyłem na usta Luca, wyobrażając sobie, co mogłyby robić.
- Sądzę, że nadrobicie to później. - Cholerny, opanowany Żniwiarz. - Jest sprawa.
- Zabić kogoś? Wysłać z powrotem w zaświaty? Skontaktować się z kimś w zaświatach? - Uniosłem brew.
- Powiedzmy, że ktoś nieumiejętnie zabrał się za przywołanie demona i mamy problem - powiedział powoli.
- Którego? - Skupiłem się. W słuchawce zapadła cisza.
- Tak jakby… Lewiatana? - Wybąkał po chwili.
- Aha. - Rozłączyłem się. - No cóż. Gdzie mam ciuchy?
- Bo ja wiem?  - Wzruszył ramionami Luc. - Zależy jakie.
- Jakby to powiedzieć… mam spęd rodzinny. - Zacząłem jeść pierwszego tosta. - Ktoś przywołał Lewiatan.
- Cioteczka w gościach? - Zaśmiał się. - Brzmi miło.
- Brzmi mokro Lucy. - Cmoknąłem go w nos. Potem pstryknąłem palcami i byłem gotowy. - Idę ją udobruchać z Annie. Nie wiem kiedy wrócę.
I wyszedłem.

Anchor? Czekaj xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz