6 października 2019

Od Taylor do Lorcana

- Nie idzie mi! - Zirytowałam się, zgniatając w dłoni beżowe druty. - Chyba nici z nagrywek. Wszystko mnie dzisiaj irytuje. - Zwróciłam się do Madeleine, która była zajęta pieszczeniem zmęczonej dniem Ivy.
- Po tylu latach życia coś cię jeszcze irytuje? - Spojrzała na mnie z ogromnym rozbawieniem. - Może to wina tych rytuałów? Ostatnio w twojej piwnicy zadomowiła się dusza wikinga… Nie sądzisz, że to lekka przesada?
- Przesadą byłoby sprowadzenie tam duszy Henryka III - mruknęłam pod nosem, równocześnie podnoszą się z miękkiej kanapy. - Zjesz coś? Zrobiłam wczoraj zakupy! - Uśmiechnęłam się dumnie, kierując się w stronę błyszczącej kuchni. Ah, nie ma to jak luksus posiadania prywatnej sprzątaczki. Zawsze czysto, pięknie, schludnie, a koszt tego wszystkiego to jedynie pięć tysięcy dolarów miesięcznie. Taniość, taniość i jeszcze raz taniość! Jak mogłabym z tego nie skorzystać?
- Najpierw wyrzuć to coś ze swojej “świątyni”. - Zrobiła w powietrzu słynny cudzysłów. - Nie boisz się, że mógłby zrobić nam krzywdę? -  Wyjęła z koszyczka czerwone jabłko, które po względnym umyciu, znalazło się w jej ustach.
- Wątpię. - Zaczęłam przebierać w różnych makaronach. - Zanim go odeślę, muszę znaleźć Vesturiona. Ta księga jest naprawdę upierdliwym egzemplarzem! Wyobrażasz sobie, że tydzień temu znalazłam go w pralce?! Dlaczego nikt nie wymyślił jeszcze zaklęcia pozwalającego na uziemienie tego magicznego gówna. - Jęknęłam, wyszarpując opakowanie rurek spod sterty płatków śniadaniowych. W 2015 roku, wszyscy ludzie twierdzili, iż za trzydzieści lat będzie żyło nam się lepiej. Latające budynki, podróże kosmiczne, zasiedlanie nowych planet… To wszystko pozostało jedynie szkicem naszych cudownych przodków, którzy przyczynili się do niemoralnych eksperymentów oraz znacznego zniszczenia planety.
- Nie potrafisz go wyczuć? Jesteś przecież czarownicą! - Spojrzała na mnie z powagą.
- Ale nie demonem Madie! - Zmrużyłam oczy. - Tylko demony są w stanie wykrywać księgi, a o porządnego demona w tych czasach, trudniej niż o elfa. Chyba, że…
- Hm? - Nie miała pojęcia, o co może mi tym razem chodzić.
- Zadzwonię po Loriego! O Boże Loriiii! Czemu ja wcześniej na to nie wpadłam?! Loriiii! - Skakałam przed kuchenką, o mały włos nie wpadając na włączony palnik. Uspokajając swoje dziecięce emocje, przetarłam ręką zaczerwienioną twarz, a następnie bez słowa wróciłam do tworzenia zagadkowego dania.

***

Gdzie to jest? - pomyślałam, przeglądając listę zapisanych w telefonie kontaktów. Pierwszy raz i nic, drugi raz i nic, trzeci raz i nic. Gdzie ja do cholery posiałam te cholerne cyfry? Zła na swoją głupotę, wyjęłam z biurka drugi model iPhone’a. Szczęśliwa siódemka oczywiście posiadała w swojej pamięci numer do chłopaka, lecz jej rozbity ekran, nie ułatwiał mi odczytania kilku liczb. Po kilku próbach odróżnienia 6 od 8, finalnie mogłam cieszyć się z namiarów na Przeklętego Dzieciaka. Nie czekając ani chwili dłużej, nacisnęłam przycisk zadzwoń i rozpoczęłam czterosygnałowe oczekiwanie.
- Lorcan? - Zaczęłam niepewnie. - Miałbyś czas? Potrzebuję pomocy.

Lori? Czas złapać księgę czarów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz