15 października 2019

Od Shakäste CD Percivala

Ludzie omijali go na ulicy. Zauważył to już któregoś razu, gdy postanowił usiąść na parkowej ławce, w promieniach słońca. Kiedy to było.. Przed czy po Brigitte? Od momentu ich rozstania właśnie w ten sposób dzielił swoje życie. Na tą część, gdy żył szczęśliwie u boku rudowłosej bogini i tę, gdy nagle zabrakło jej śmiechu, głosu, miłości. Gdy dom stał się zimnym miejscem, pełnym samotności.
Pamiętał, że jakaś matka chwyciła roześmiane dziecię za ramię i odciągnęła od siedzącego Metellusa, rzucając w jego stronę nieprzychylne spojrzenie. Ciekawe, za kogo go wzięła. Porywacza? Ćpuna? Pedofila? Innego przestępcę? Zabawne, jak łatwo ludzie potrafią wyciągnąć pochopne wnioski, bazując tylko na wyglądzie człowieka. 
Tego dnia było podobnie. Kiedy stał naprzeciwko wysokiego budynku, otulony nieodzownym płaszczem i z cylindrem na głowie, jakoś trzymającym się na związanych, jednak nadal napuszonych, włosach, obserwował mijających go przechodniów. Ktoś zatrzymywał się przy miejscu, gdzie nadal dało się dostrzec ukruszone rogi płyt chodnikowych, gdzie spadło ciało Sashy Lee. Inny dołożył do stosu kartek, bukietów i zniczy kolejną wiązankę kwiatów od pobliskiej kwiaciarki, jaka obietnicami niskich cen starała się skupić na sobie uwagę pędzących swoim życiem mieszkańców Los Angeles. Znaczna jednak ilość osób zmieniała nieco swoją trasę, naginając ją tak, aby obejść bezpiecznym łukiem opartego o niski słupek mężczyznę. Ten przestał w pewnym momencie zwracać na nich zupełnie uwagę. Wpatrywał się bowiem intensywnie w kartę w jednej ze swych dłoni, co jakiś czas upijając przez słomkę zawartość swojego kubka. Wydawało się mu nawet przez chwilę, że usłyszał czyjeś narzekanie na biedne żółwie w oceanie, lecz akurat wtedy dostrzegł coś ciekawego przed sobą. Jeszcze raz przebiegł spojrzeniem po budynku i karcie. I jeszcze raz. I jeszcze, aż nie był pewien. Dodatkowo uniósł ją tak, aby móc porównać namalowaną przed laty wieżę z tą, na jaką spoglądał. Nie licząc kilku szczegółów, jakie pewnie były twórczą interpretacją jego byłej żony oraz płomieni, trawiących górne piętra wieżowca, obrazy nie różniły się.
— Sammy wyszedł ze swojej nory, co? Co cię wyciągnęło? Alkohol ci się skończył czy chuć złapała?
Czując, jak czyjś palec wbija się mu w bok, brunet syknął z irytacją i spojrzał na stojącą przy nim ciemnoskórą kobietę. Zupełnie jej nie kojarzył, dopiero gdy dostrzegł głęboko w ciemnych oczach znajome, granatowe okręgi, jakie przebijały się przez iluzję, uśmiechnął się szeroko.
— Legba! Jak ja cię dawno nie widziałem, stary druhu! — Samedi objął mocno loa, który to porzucił już resztę iluzji, przez co jego głos powrócił do typowego dla niego, niskiego basu, śmiejąc się następnie i klepiąc pobratymca po plecach. Gdy się nieco odsunęli, Papa Legba położył dłonie na ramionach, a raczej łokciach, towarzysza, wodząc wzrokiem po jego sylwetce.
— Świetne ciało sobie wybrałeś. Młode. Silne. Wtapiające się w tłum. Powiedz mi, jak życie? Słyszałem, co się stało z Brigitte. Paskudna sprawa..
Shakäste wzruszył ramionami, jakby chciał zbyć ten temat. Nadal czuł się niekomfortowo, mówiąc o tych wydarzeniach, nawet z tak dobrym przyjacielem jak Eszu. Widział jednak zmartwienie na twarzy kobiety, więc odetchnął i powrócił powoli do siedzenia na cementowym słupku. Ciemnoskóra usiadła na łańcuchu, leniwie poruszając się na nim w przód i tył, ciągle wpatrując się w Barona.
— To przeszłość. Radzę sobie.. Jakoś. Pracuję jako grabarz, zajmuję się ciałami z częścią moich synów. Parę odeszło z nią, ale sporo zostało. Pomagają mi przejść przez rozstanie. Wiem, brzmi to żałośnie.
— Dalej wspomagasz się alkoholem? — Legba skinął głową na plastikowy kubek w dłoni loa. Samedi uśmiechnął się smutno. Przytaknął. Wiedział, że ma problem. Spory. Tylko co zrobić, gdy nie ma się innej możliwości na ucieczkę od samego siebie?
Milczeli przez krótką chwilę, podczas której Metellus schował kartę do kieszeni płaszcza, a następnie kilkoma większymi łykami wypił resztę trunku. Eszu w międzyczasie wodził wzrokiem po niewielkim ołtarzyku ku pamięci Sashy.
— To twoja sprawa? Rzadko kiedy przychodzisz na miejsca, gdzie ktoś umarł.. O ile nie maczałeś w tym palców. Spokojnie. Nie wydam cię policji. Nie mam po co. Możesz mi zaufać. Czy to przez.. fuzję? Może i nie jestem psychologiem, ale mógłbym spróbować ci to jakoś..
— Nie — Brunet zamknął oczy, aby skupić myśli — Chcę coś sprawdzić. Potwierdzić moją tezę. Mam pewne podejrzenia co do tego zdarzenia. Nic więcej. To nie ma w ogóle związku z mną, tobą, nim. 
— Ale jeśli będziesz --
— Słuchaj, Legba. Nie widziałem cię od lat. Nie chcę, aby nasze spotkanie skończyło się kłótnią. Czuję się dobrze. Spokojnie. Zrównoważenie. Nic się nie dzieje. A jakby coś było, poradziłbym sobie. Dziękuję za troskę, to miłe, ale co za dużo, to nie zdrowo. Pamiętaj.
Kobieta pokiwała głową w zrozumieniu, a następnie spojrzała na coś nad ołtarzykiem. Samedi zerknął szybko w to samo miejsce, na nazwę firmy, mającej swoją siedzibę w budynku przed nimi.
— Słyszałem, że właściciel tego grajdołka to kawał cwanego chuja. Czytałem też, iż będzie organizował pogrzeb tej dziewczyny. Uważaj na niego, jak wybiorą ciebie. Źle mu patrzy z oczu.
— Pan Metellus?
Para szybko zwróciła się w stronę głosu, jaki rozniósł się nad tłumem. Gdyby Baronowi biło dostatecznie szybko serce, te zapewne stanęłoby w chwili, gdy ujrzał znaną sylwetkę Percivala Rowe. Cholera, ma wyczucie. Legba zerknął kątem oka na loa. Już wiedział. Odchrząknął cicho, a jego głos ponownie stał się nieco szorstkim tonem kobiety.
— Pamiętaj, o czym mówiłem. Nie ufaj temu człowiekowi.
Odeszli w przeciwnych kierunkach. Grabarz wsunął dłonie do kieszeni i z łatwością w kilku krokach doszedł do znanego mężczyzny, jaki albo wychodził z budynku, albo dopiero co się pod nim znalazł nie mógł określić.
— Dzień dobry, Rowe — Przypominając sobie rozmowę w kostnicy, bożek przeszedł zgrabnie na mniej formalny ton rozmowy. Na twarzy Diabła mężczyzny pojawił się lekki uśmieszek, jaki sprawił, że wszystkie komórki w ciele Barona przeszły w stan gotowości. Nie lubił takich grymasów. Przypomniały mu pysk hieny czy szakala, tuż przed tym, jak wgryzie się w gardło rannej ofiary.
— Czekałeś na mnie? Mogłeś zadzwonić, chyba masz mój numer. Coś nie tak? 
— Chciałem obejrzeć miejsce zbrodni. Ot, ludzka ciekawość. W telewizji i reszcie mediów nie mówią o tym za wiele. Pewnie nie wiedzą też sporo. 
Gdy skończył mówić, zaczął wpatrywać się w oblicze mężczyzny. Rzeczywiście coś źle mu z oczu patrzyło. Nie był w stanie tylko określić co. Mógł tylko szukać jakiejś rysy w całokształcie persony Percivala, która ujawni jego prawdziwą twarz. Mimo takich przypuszczeń, czuł w dziwny sposób, że rezonuje z nim na płaszczyźnie, o której wolał nie myśleć.

Percival?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz