12 października 2019

Od Percivala CD Shakäste

Burza ciemnych loków rozlana w powietrzu, trochę jak kawa na śliskim marmurze drogiego kuchennego blatu, tylko w trójwymiarze, opadająca falami na ramiona grabarza (Grabarza? Tanatopraktora? Specjalnie wyszukał to słowo, główkując w podróży do zakładu, kto tak naprawdę maluje zwłoki i kto chciałby  to robić. Szofer rzucił mu dziwne spojrzenie, jak tylko zaczął dzielić się  z nim nowo poznaną informacją), który stał na uboczu, niby blisko stołu, ale jednak na tyle daleko, by imitować przestrzeń osobistą. Wbił w Percivala swoje orzechowe oczy, jakby czegoś oczekiwał. A tak, cholera, pytał się o coś.
– Ekhm– Rowe pociągnął nosem, czując drażniący swąd pokoju. Dlatego właśnie nie poszedł na medycynę. Prosektorium, grzebanie w narządach, ten obrzydliwie gumowaty, mlaszczący dźwięk, gdy kazali mu włożyć palec do wołowego serca na licealnej biologii...
– Kim był pan dla zmarłej? – powtórzył grabarz, tanatopraktor, mężczyzna, choć nie wyglądał wybitnie poirytowanego brakiem reakcji od swojego gościa. Rowe znowu pociągnął nosem. Miał wrażenie, że zdążył przyzwyczaić się do zapachu, ale z każdym oddechem robiło mu się bardziej niedobrze.
– Pokręcona sprawa – rzucił okiem na twarz dziewczyny. Te same, ciemne włosy, prosta grzywka, cienkie brwi, małe oczy. Tylko tym razem nie świdrowały go zza ram czarnych okularów. Bo oprawek nie było, a oczy były zamknięte. Rzęsy lekko podniesione, zbyt ciemne by były naturalne, jakby jej pośmiertny wizażysta sprawdzał, które kosmetyki będą pasować.
Dobrze, że nie jadł śniadania, inaczej chyba by je zwrócił.
– Tak, no – zaczął znowu po chwili, uśmiechając się krzywo. Nie, zaraz, stoisz obok trupa, ludzie się nie uśmiechają w takich sytuacjach. Więc wrócił do stuprocentowo neutralnego wyrazu twarzy – Była stażystką w mojej firmie.
Ciemnoskóry kiwnął powoli głową, ale jego wzrok mówił, żeby Rowe kontynuował. Więc kontynuował.
– Bardzo miła, pomocna młoda dama – kłamstwa gładko przechodziły mu przez gardło. Uśmiechnął się lekko niby na wspomnienie kobiety. Głupia, przez ciebie muszę tutaj stać, udawać, że interesuje mnie to, w jaką sukienkę cię wcisną, żebyś w niej zgniła – Okropnie przykro, że tak się zdarzyło. Miała przed sobą świetlaną przyszłość.
Loki podskoczyły lekko jak sprężyny, gdy mężczyzna przytaknął po raz kolejny. Podszedł krok bliżej stołu, na którym leżała kobieta. Rowe przełknął ślinę. Miała smak powietrza prosektorium - dusznego, gęstego, toksycznego, m a r t w e g o.
– Więc dlaczego, jeśli mogę spytać, zajmuje się pan organizacją pogrzebu? – ciekawski z niego typ, nie ma co. Ale Rowe nie miał co robić, w końcu asystent (bodajże Hector albo Sameera, wszystkie twarze zlewają mu się w jedną) wyciął wszystkie zajęcia z dnia, obawiając się, że wizyta w "Maman Brigitte" może się opóźnić. No i trzeba było podtrzymać historię ustawioną przez Ophelię. Percival rzucił okiem na mężczyznę. Nie mógł być dużo starszy od niego, ba, może i był młodszy.
– Dobra, darujmy sobie to całe "pan", co? – westchnął, opierając bok o stół. Ciemnowłosy rzucił mu dziwne spojrzenie i Rowe poderwał się, bo cholera, prawie dotknął marynarką martwego ciała. Przez folię, ale to zawsze trup. Wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny, rzucając mu jeden ze swoich wielu urokliwych uśmiechów. Jeden z tych, który działał wręcz zawsze – Percival Rowe.
Przedstawianie się nie było jedną z jego mocnych stron, w końcu wszyscy wiedzieli, kim jest. Ale z jakiegoś powodu ten mężczyzna nie wyglądał, jakby systematycznie oglądał telewizję albo śledził wiadomości techniczne, w dodatku, cholera, komu zaszkodzi użycie odrobiny osobistego uroku.
Ciemnoskóry uścisnął jego dłoń po chwili. Ciepła i duża, jakby i tak to, że górował wzrostem nad Percivalem nie wystarczało.
– Shakäste Metellus.
– Orientalnie – burknął Rowe z głupim uśmiechem, zanim udało mu się ugryźć własny język. Shakäste zmarszczył brwi – Znaczy ten, no, ładnie, oryginalnie. Nie tak eh, szaro buro, jakiś Smith czy coś.
Percival zwrócił wzrok na ciało kobiety. Zrobiło mu się niedobrze. Odsunął się o krok, dwa, od zafoliowanego stołu.
– Tak, tak, tragiczna sprawa – kiwnął nisko głową, wciskając lodowate od chłodu w prosektorium dłonie w kieszenie płaszcza – Nikt z jej krewnych nie mieszka w Stanach, najbliżej ma ojca, który jest w Chinach. Ale nie ma za bardzo z nim kontaktu. O matce nic nie wiadomo – wyrecytował z pamięci notatkę, którą wcisnął mu przed wyjściem jeden ze stażystów. W rogu nabazgrana była krzywa czaszka i słowa "Nie spieprz tego" napisane nieskazitelnym pismem Ophelii. Jakby ona nim kierowała, a nie on nią – Dlatego zobowiązałem się do pokrycia kosztów pogrzebu, zajęcia się tym.
Miał nadzieję, że Metellus uśmiechnie się, może przytaknie, powie "szlachetny czyn, brawo", albo coś w ten deseń. Nic takiego się nie stało. Shakäste wciąż stał w miejscu, kątem oka spoglądając na odkrytą twarz Lee, jakby próbował rozwiązać rebus widoczny jedynie na jej rysach. Albo sudoku. Rowe nigdy nie rozumiał sudoku. Zagłębiony w swoich myślach.
– Według mnie – odezwał się Rowe po chwili ciszy, o wiele głośniej niż zamierzał i dźwięk obił się po pustych ścianach kostnicy (Nie były puste. Przecież w tych ścianach trzymają trupy, powiedział mu szybko cichy głos, który równie szybko przestał się odzywać). Ciemnowłosy rzucił w jego stronę spojrzenie. Niby zainteresowane, niby nie. Może i oznaczało coś całkowicie innego, Percival nie należał do empatycznych osób – Jest prawdopodobieństwo, że to mogło być samobójstwo.
– Dlaczego tak myślisz? – podniesione brwi, ewidentnie znak zaciekawienia, oznajmił sobie triumfalnie w głowie Rowe, gdy Shakäste się odezwał, napełniając pusty pokój swoim głosem, choć Percival miał wrażenie, że cień jego tembru wciąż odbijał się po ścianach jak echo.
– Policja musiała coś o tym wspomnieć – wzruszył ramionami, niby niewinnie – Upadek z dachu trzydziestopiętrowego budynku? Dziwny ten "przypadek" – nie omieszkał się dodać cudzysłowu w powietrzu, no patrz, patrz, jak gestykuluję – A praca, jaką ona dokonywała, jest wymagająca, może męczyć równie psychicznie, jak i fizycznie. Poza tym pomyśl, samiutka w obcym kraju, na obcym kontynencie?
Kolejne kłamstwo. Za cholerę nie wiedział, czym tak naprawdę zajmowali się stażyści w Scylli. Nosili kawę menadżerom? Patrzyli, jak inni pracownicy robią swoje? Spisywali notatki na zebraniach? Byli asystentami asystentów? Zresztą, kogo interesuje, co robią stażyści? To wszystko nie może być aż tak trudne. Przecież nawet nie dostawali za to pieniędzy.
Miał wrażenie, że w prosektorium są kamery (chociaż kto do cholery wcisnąłby kamery do kostnicy? Kto chciałby ukraść zwłoki?) i czuł, jak ciało wymusza na nim stuprocentowe napięcie. Aktor na scenie, oblany gorącym światłem reflektorów. Drobny, wyrozumiały uśmiech, lekko zmarszczone brwi, wypięta pierś, splecione palce, zawisłe w powietrzu przed twarzą. Oparł na nich brodę, przymrużając oczy. Słodko, gładko, równo, jak narty na miękkim śniegu.
Wszystko, mniej więcej, szło w dobrą stronę. Skończy omawiać plan pogrzebu, wróci, może zdąży na The Great British Bake Off, może i znajdzie jakieś dobre chardonnay do kolacji. O, szparagi byłyby dobre. Ale Metellus wciąż obserwował go bacznie, jakby wywąchał linię kłamstw i od razu rozpoznał fasadę. Rowe uśmiechnął się do siebie pod nosem. Ha, przecież to niemożliwe.
Więc wziął głęboki oddech, uśmiechnął się szerzej (chardonnay i Paul Hollywood ze swoją kamienną twarzą już płynęły do niego zza horyzontu. A, no i szparagi. Może odrobina Schuberta, kwartet albo trio w drodze do domu, tak na triumf, bo udało mu się popatrzeć na trupa i nie zwymiotować) i znowu pociągnął nosem, bo swąd śmierci i chemikaliów przenikł go do kości.
– Trumna ma być otwarta. Najlepiej w jakimś atłasem czy welurem w środku, białym albo kremowym. Drewno ciemne. Czarne? Może być mahoń – wyliczał z pamięci, mając w głowie wyrytą wiadomość od Ophelii – Następnym razem przywiozę kilka strojów na próbę. Makijaż i wybór ostatecznego ubrania pozostawiam tobie.
Rzucił ostatni raz okiem na niezwykle spokojną twarz kobiety na stole. Jej usta były prawie niebieskie. Trup. Zasłonił ją folią tak, że zza blatu wystawały tylko czarne kosmyki rozlanych na ladzie wokół martwej twarzy Lee.
– Tak, no – odchrząknął, zerkając na zegarek. Chryste, już po szesnastej – Dobra, muszę zmykać, praca wzywa.
Oparł się o ciężkie drzwi, ale one ani drgnęły. Miał wrażenie, że serce stanęło mu w miejscu. A co jeśli on wie, co jeśli zaraz wyląduje na drugim stole obok tej wścibskiej, głupiej–
Ale Shakäste spokojnym krokiem podszedł do drzwi i otworzył je bez większego problemu. Rowe wziął głębszy oddech.
Przy recepcji stała starsza kobieta owinięta w szalik, którego koniec szurał po ziemi. Gdy tylko zauważyła ich (Percival wypiął pierś, mając nadzieję, że chodzi o niego, w końcu ba) wysuwających zza ściany, przestała wyglądać na tak zagubioną.
– Ach, dzień dobry, ja przyszłam na wróżenie z kart.
– O, no proszę – wyrwało się Percivalowi, zanim zdążył nawet zdać sobie sprawę, że coś powiedział. Kobieta rzuciła mu miłe, ciepłe spojrzenie, takie, które nieznajomi dają sobie, gdy mijają się na ulicy. Rowe wrócił wzrokiem do mężczyzny. Ha, tarot – To jak przyjdę za dwa dni, to też poproszę wróżenie z kart.
Mrugnął w jego stronę i wysunął się z budynku.
No, oglądanie trupa ma z głowy.


Shakäste?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz