6 października 2019

Od Percivala do Shakäste

Wziął głęboki oddech. Długie włosy zawiały na chodnym wietrze jak chorągiew, gdy dziewczyna podniosła głowę. Rozejrzała się. Jeszcze go nie zauważyła, na szczęście, wciąż siedziała skulona przy komputerze, stukając wściekle w klawiaturę. Niebieskie światło biło w jej twarz tak mocno, że miała zmrużone oczy. Chyba że to po prostu oznaka determinacji. Rowe nigdy nie był dobry w odczytywaniu emocji.
Musiał zrobić zbyt gwałtowny ruch, może zbyt głęboki oddech, bo wróble dziobiące beton przy jego nodze nagle poderwały się do lotu. Dziewczyna zerwała się na równe nogi. Cholera.
– Kto tam? – podniosła głos, stając na baczność, jakby mogła nogami ochronić swój wciąż leżący na ziemi komputer. Cholera cholera cholera– Pokaż się.
Wylazł zza drzwi jak przyłapany na wandalizmie nastolatek albo dzieciak, który zjadł deser przed obiadem. Nie, tak nie można. Podniósł głowę, wypiął pierś, zacisnął szczękę aż do bólu. Jak ona śmie mu rozkazywać? To nie działa w tę stronę.
Jak tylko skrzyżowali wzrok, ona zbledła. Ha, dobrze jej tak.
– Pan Rowe? – pociągnęła nosem, poprawiając okulary. Jej głos drżał. Percival czuł odrobinę dumy kiełkującej gdzieś w głębi jego piersi. Nie zrobiłem jeszcze nic, a tu proszę, respekt od razu. Nieźle.
Kiwnął głową w formie odpowiedzi na pytanie-niepytanie dziewczyny i ruszył w jej stronę. Ona momentalnie zaczęła się cofać, popychając wciąż otwarty komputer nogą za siebie.
– Może mnie oświecisz na temat swojej tożsamości – burknął po chwili ciszy, czując jak duma powoli więdnie, bo dziewczyna sama nie przedstawiła siebie i swoich planów, zanim się odezwał. 
Ona zacisnęła wargi i nie powiedziała nic. Rzucił okiem na jej strój. Biała koszula, ołówkowa spódnica, niskie szpilki. Plakietka po prawej stronie piersi, z nabazgranym słowem stażysta. Nic więcej.
Ciemnowłosa wciąż się nie odzywała, tylko wypchnęła długie włosy z twarzy. Wiatr wiał mocno jak na Los Angeles. Za mocno. Ale w końcu byli na dachu trzydziestopiętrowego budynku.
– Masz mi powiedzieć, kim jesteś – wycedził przez zęby, bo kiełek dumy zwiądł całkowicie i na jego miejscu pojawił się wielki chwast irytacji.
– Sasha Lee – gdy tylko zamknęła usta, przez jej twarz przeszło kilka emocji. Zmarszczyła brwi, po czym je poniosła i wskazała palcem w stronę Percivala – Ha, wiedziałam.
– Nie wiesz, że niegrzecznie jest wskazywać palcami? – powoli tracił cierpliwość. Dziewczyna wciąż stała jak uparta przy komputerze, zasłaniając jego rozświetlony ekran nogami – Przestań.
Dłoń grzecznie opadła na jej bok. Wciąż bacznie obserwowali się w półmroku, miasto rozświetlone wokół nich.
– Powiedz mi – zrobił krok w przód, a Sasha na to odpowiedziała krokiem w tył – Co robisz na dachu mojego budynku?
– Piszę e-maila – odpowiedziała niewinnie, ewidentnie testując wody. Na jej wąskie usta wypłynął zadowolony z siebie uśmieszek. Percival zrobił kolejny krok w przód, a ona znów jeden w tył. Nie no, to już robiło się żałosne. Dla obu stron.
– Dobra, koniec tego dobrego – kolejne dwa kroki w przód, Sasha odsunęła się, kopiąc komputer pod samą balustradę. Obił się o nią z trzaskiem.
– Wiedziałam, że coś jest na rzeczy – stała tak blisko balustrady, że gdyby się odchyliła, mogłaby się o nią oprzeć. Choć z jej wzrostem mogłaby bez problemu na niej usiąść. Wyciągnęła coś z kieszeni. Drobne ostrze zabłysnęło w ciemności. Nóż? Scyzoryk?
Nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechu. Żałosne – Mój artykuł otworzy wszystkim oczy. Wszyscy będą wiedzieć.
– Myślisz, że taki nożyk mnie powstrzyma? Błagam – krok, dwa, trzy. Sasha nie miała gdzie uciec, stała przyciśnięta do balustrady – Kończ blefować i powiedz wreszcie, dla kogo pracujesz.
Już otworzyła usta i Percival poczuł dreszcz ekscytacji, takwreszcie, gdy nagle coś dziwnego błysnęło w jej oczach. Sasha odchyliła głowę, uśmiechając się krzywo.
I wypadła za balustradę.
– Cholera – nie zdążył jej złapać. Jedyne co mu zostało, to oglądanie jak spada i ląduje na chodniku z odległym chrzęstem. Szybko podniósł komputer, by zastać rozbity ekran i krzywy napis proszący o hasło – Cholera cholera cholera


– Tak, to niezwykle tragiczny przypadek – kiwnął głową jeden z PRowców, gdy Ophelia zakończyła swój wywód.
Sasha Lee, jedna z naszych stażystek, uległa nieszczęśliwemu wypadkowi, mówiła jeszcze kilka minut temu, po kontakcie z policją wciąż nie wiemy zbyt dużo. Ja zajmę się relacjami w mediach. Upewnijcie się, że morale pracowników pozostały te same. Hans, zrobisz korektę tweetów i pamiętaj, że w każdym wpisie musi być zawarty zwrot "Wyrazy współczucia".
Pewnie samobójstwo, usłyszał Rowe gdzieś zza swojego lewego ramienia, ktoś inny łkał cicho. Złapał kontakt wzrokowy z Ophelią i przewrócił oczami. Ona uśmiechnęła się smutno. Chwilę tak patrzyli się na siebie, gdy ona nagle stuknęła plikiem dokumentów w stół i szmery natychmiast ucichły.
– W związku z tym, że rodzina Sashy Lee nie rezyduje w Stanach, Percival Rowe zaoferował pomoc w organizacji pogrzebu– zaraz, co?
Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Świetnie. Rzucił mordercze spojrzenie Ophelii, a ona tylko zacisnęła usta.
– Tak tak, każdy problem naszych pracowników jest naszym problemem. Dlatego zrobię wszystko, by pomóc każdemu, kto boryka się trudnościami.
Ktoś zaczął klaskać. Ophelia wyglądała na dumną z siebie. Percival wciąż chciał ją zamordować.
– Podziękujesz mi za to – rzuciła przez ramię, gdy zebranie się skończyło. Percival podciął jej nogę. Tak dla zasady.


Oczywiście musieli wybrać zakład na przedmieściach, nie mogli w centrum, to byłoby za łatwe. Chyba powinien wyrzucić kilku asystentów i samemu zacząć decydować o takich sprawach. Wysunął się z samochodu i kątem oka zauważył radiowóz zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Jeden policjant siedział w środku i jak tylko go zauważył, kiwnął w jego stronę głową. No tak, coś tam wspominali o tym, że ciało będzie już na miejscu. 
Kursywa nad drzwiami dumnie oznajmiała, że miejsce to nazywało się "Maman Brigitte". Przytulnie.
Nigdy nie był wewnątrz zakładu pogrzebowego, w końcu po co? Jeżeli już musiał brać udział w jakimś pogrzebie, to wszystko było załatwiane za niego. Na szczęście bywanie na pogrzebach nie było dla niego codziennością. Spojrzał na listę przygotowaną przez jednego z asystentów (tego też, na szczęście, nie musiał sam przygotowywać). Tylko ten, ten trzeba będzie przeboleć.
– Dzień dobry? – czyjś gładki głos wyrwał go z zamyślenia. Mężczyzna z burzą ciemnych loków stoi oparty o jedną ze ścian. Cholera, musiał wejść i stać w drzwiach bez słowa jak idiota. Brawo.
– Tak – wyszczerzył się w stronę mężczyzny, prawdopodobnego pracownika/właściciela zakładu – Ja jestem tu w sprawie – rzucił okiem na kartkę – Sashy Lee. Policja podobno przywiozła ciało.
Ciemnowłosy kiwnął głową. Dobra, jeden problem mniej. Wykonał gest ręką, jakby zapraszał Percivala w głąb budynku. Ruszył za nim. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z tego, że nieznajomy był od niego o głowę wyższy. Może więcej.
– Krewny? – odezwał się mężczyzna po chwili ciszy, gdy pokonywali kolejny korytarz. Zatrzymali się pod ciężkimi drzwiami. Zapomniał o kostnicy. Świetnie.
– Można tak powiedzieć – wzruszył ramionami Rowe, wciskając notatki w kieszeń płaszcza. Naprawdę nie miał ochoty na oglądanie ciała dziewczyny, ale gdy ciemnowłosy oparł dłoń na klamce i drzwi otworzyły się z sykiem, Percival wiedział dobrze, że jest za późno na zmianę planów.
Świetnie. Fantastycznie. Wspaniale.
1108

Shakäste?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz