16 lutego 2020

Od Lorcana cd. Anchora

- Irytujące. - Skrzwiłem się lekko, kiedy odłożyłem telefon po rozmowie z ojcem.
- Co? - Zainteresował się Luc, a Crow, którego trzymał właśnie na rękach zapiszczał wesoło i wyciągnął do mnie rączki.
- Ojciec. - Przewróciłem oczami i wziąłem syna na ręce. - Narzeka, że mezalians, że hańba i cała ta stara śpiewka.
- Nie żebyś nie był przyzwyczajony. - Oparł się brodą o ramię, na którym nie spoczywał Crow. - Miej to gdzieś. Jak zawsze.
- Taaaak. - Popatrzyłem na synka i uśmiechnąłem się do niego. Mój mały płomyk. Też się uśmiechnął i położył główkę na mojej piersi. - Ale wciąż: irytujące.
- Co jest irytujące? - W progu stanął Annie, a potem ruszył do łazienki.
- Mój ojciec narzekający na to, że Luc jest moim mężem. - Przewróciłem oczami. - Albo żoną. Cokolwiek.
- On jest z piekła, ty jesteś z piekła. Ty jesteś zły, on jest zły. W czym problem? - Żniwiarz uniósł lekko brew.
- On jest synem potężnego demona, a ja tylko spadłem z nieba. - Skwitował ironicznie Luc.
- Czy to nie stawia cię wyżej? - Zapytał.
- Teoretycznie tak, praktycznie nie. - Ruchem głowy wskazałem pokój Crowa, którego najwyraźniej zmorzył sen. - Jest upadłym aniołem, ale od zawsze miał w nosie walkę w hierarchii.
Weszliśmy do pokoju Crowa, a ja ostrożnie ułożyłem go w łóżeczku. Wsadził do buzi skrzydełko i mruknął cicho, dając nam do zrozumienia, że śpi.
- Bo nie sądziłem, że będzie mi to kiedyś potrzebne tylko dlatego, że syn Asmodeusa mnie uwiedzie. - Podszedł do mnie i pocałował mnie z pasją. - Ani że mu się powiedzie.
- To udowodnijcie mu, że to nie jest najgorsza opcja. - Wzruszył ramionami Żniwiarz. - O wiem. Pokażcie mu Tay!
- Czy cię pojebało? - Uniosłem brwi. - Już wolałbym słuchać narzekań ojczulka codziennie, niż dać mu pomyśleć, że ja i ta czarownica… cokolwiek!
- Cokolwiek to macie wspólnego - zauważył. - Ale nie mogę powiedzieć, że cię nie rozumiem…
- I na tym poprzestańmy. - Potarłem skronie. - No i nie wiem, czy istnieje dla mojego ojca ktoś gorszy niż Luc.
- Na pewno, ale jeszcze o tym nie wie. - Annie poklepał mnie po plecach.
- Taaa… - Westchnąłem. - To co? Dzwonisz po Bee, a my idziemy pić?
***
- Przemstań. - Annie rzucił w nas mandarynką. - Powiedziałem ci, przemstań!
Bardzo prawdopodobne, że odnosiło się to do tego, że powoli rozpinałem rozporek Luca, a nasza sesja całowania trwała już dobrych kilkanaście minut. Z całym szacunkiem, ale nie miałem zamiaru słuchać tego służbisty, tylko dlatego, że on nie miał kogo zaliczyć! Luc znajdował się pod moimi udami (i lędźwiami), więc nawet nie czułem się winny. Za to nakręcony i owszem.
- Nie! - Wystawiłem mu język. - Znajdź sobie kogoś i się rozluźnij. Seks dobrze ci zrobi.
- Nie! Przemstań! - Znów w nas wycelował, tym razem jabłkiem. - Przeeeeeemstań!
- Bo ty tak mówisz? - Uniosłem brew.
- Tak! - Prychnął.
- Nie jesteś autorytetem. - Odwróciłem się do Aniołka i znowu zająłem się jego ustami.
- Ej, a może poudajemy, że się rozstaliśmy, a ty zszedłeś się z Annie? - Trochę zajęło Lucowi sklecenie tego zdania, bo ciągle domagałem się pieszczot. - Co ty na to Żniwiarzu?
- Przemstańcie! - Warknął. - I mnie wytrzeźwcie!
- Nie ma takiego słowa! - Pokazałem mu środkowy palec, ale Luc zdążył zdjąć zaklęcie i procenty wyparowały. - Hmmmm…
- To jak Annie, zgadzasz się?

Annie? Gotowy? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz