3 lutego 2020

Od MJ do Marcusa

„Czułeś się kiedyś jakbyś leciał? Ale nie tak zwyczajnie, w chmurach jak ptaki. Chodzi mi o coś więcej. Uczucie wyjścia ze swojego ciała i lewitowanie między ludźmi w postaci astralnej. Oglądać innych będąc dla nich niewidocznym. Coś niesamowitego…”

- Ja pierdole znowu odleciała – Liam podszedł do Georga stojącego z jakąś wypindżoną lalunią przerywając im flirt. Studenciak westchnął, oddał dziewczynie swojego drinka i podszedł do mojego bezwładnego ciała okupującego siedzisko w przedpokoju. 
- Czemu z tobą jest zawsze tyle problemów – westchnął łapiąc mnie za podbródek. Chciałam otworzyć powieki żeby na niego spojrzeć jednak nie byłam w stanie tego zrobić. Jedynie zadrżały. Pomimo stanu w jakim się znajdowałam uczucie, które temu towarzyszyło było niesamowite. Czułam spokój i przyjemność. George to umięśniony kawał chłopa więc bez problemu przewiesił sobie moje chude, wątłe ciało przez ramię. Miał szczęście, że nic nie jadłam. Gdybym wsunęła tego cheesburgera, którego mi proponował najprawdopodobniej w tej właśnie chwili dostałby go z powrotem. Wniósł mnie po schodach na piętro. Plus przyjaźni ze studentami? Imprezy w domach bractwa. Tak się składa, że tym razem chłopaki zorganizowali coś u siebie i Georgie nie musiał się ze mną dużo męczyć. Położył mnie w swoim łóżku. – Jesteś dla mnie jak siostra – zaczął mnie rozbierać. – Ja rozumiem, masz ciężkie życie tak. Totalnie przesrane – chłopie nie pocieszasz. Naprawdę kurwa nie pocieszasz. – Nie chcę ci matkować ale powinnaś przystopować. Rozumiem, że chcesz odreagować ale ja się nie ogarniesz to się zabijesz – teraz powiedz mi to prosto w twarz braciszku. Tak, mówił myśląc, że nie kontaktuje ale niestety. Byłam w stu procentach świadoma tego co dzieje się wokół mnie. I jeśli chodzi o to czy chce się zabić to tak, miał rację. Powoli wyniszczam swój organizm aż w końcu padnę. Ale będę szczęśliwa bo nic mnie na tym świcie nie czeka. Zostałam w samej koszulce i majtkach. Położył mnie na boku i przykrył kołdrą. Obok łóżka zostawił kartkę „Jestem na dole, jeśli się obudzisz i będziesz coś chciała to dzwoń ~George”. – Będę wpadał co jakiś czas. Śpij grzecznie i już dzisiaj nie wstawaj. Dobranoc siostra – mruknął po czym wyszedł zostawiając mnie samą sobie.
Następnego dnia obudziłam się sama w pokoju. Miałam wrażenie, że umarłam ale czując okropny ból głowy spowodowany zmieszaniem hektolitrów alkoholu poprzedniej nocy zrozumiałam, że czeka mnie kolejny dzień męczarni. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu. Znalazłam moje ubrania poskładanie na szafce nocnej. Ubrałam się w nie. Nie zaglądając do łazienki, nawet nie patrząc w lustro zeszłam na dół. Cisza. Wszyscy jeszcze spali. Może jednak nie taka cisza. Chrapanie Liama ją przerwało. Mając pewność, że nie zostałam sama na tym świecie ubrałam buty i wyszłam na ulicę. Byłam na drugim końcu miasta więc dostanie się do domu trochę mi zajęło.
Otworzyłam drzwi od mieszkania. Jak zwykle trochę się z nimi męczyłam. Od kilku lat jest z nimi problem ale oczywiście nie ma nikogo, kto mógłby się nimi zająć. 
- Gdzie się szlajasz po nocach gówniaro – z wejścia oczywiście musiał mnie zaskoczyć on. Pan niszczyciel dobrej zabawy.
- Co cię to w ogóle obchodzi? Nagle zacząłeś się interesować moim życiem? Może najpierw pomyśl o kupieniu czegoś do jedzenia bo od kilku dni lodówka świeci pustkami. A nie czekaj, ty głodny nie chodzisz bo żresz jak świnia na mieście – odpyskowałam mu mając świadomość tego, że jeśli w tej chwili nie opuszczę domu najprawdopodobniej skończę z siniakiem na twarzy. Szybko usunęłam się z linii strzału. 
- Lepiej tu kurwa nie wracaj – krzyknął tylko za mną kiedy zbiegałam po schodach. Człowieku skończę osiemnaście lat to mnie na oczy nie zobaczysz. Teoretycznie mogłabym się zgłosić do szkolnego psychologa, opowiedzieć jej o wszystkim ale co mi to da? Dostanę jakiegoś opiekuna, pewnie mnie zabiorą do rodziny zastępczej. Po co mi to? Nie będę mogła żyć swoim życiem. Zapewne pojawiłyby się jakieś zakazy nakazy. Nie mam na to ochoty. To nie dla mnie.
Nie wiedząc co powinnam ze sobą zrobić postanowiłam pokręcić się trochę po mieście. Fakt faktem naprawdę byłam już głodna a mój żołądek rozpaczliwie wołał o coś do przegryzienia. Portfel świecił pustkami po ostatniej nocy kiedy to wydałam resztkę wypłaty na kreskę. Zostały mi wiec dwie opcje, ukraść portfel jakiemuś frajerowi i zjeść coś porządnego albo zwinąć batonik w sklepie. Słysząc kolejne skomlenie brzuszka postawiłam na to pierwsze. Potrzebuję ogromniej ilości kalorii. Najlepszym celem do kradzieży było metro. Najbardziej zatłoczona linia. Weszłam na peron bez kupowania biletu i od razu znalazłam się w tłumie ludzi. Teraz tylko znaleźć ofiarę. Chwilę mi to zajęło ale w końcu zobaczyłam. Kobieta, starsza, torebka zdecydowanie z tych droższych. Idealnie. Pewnie nosi kilka stówek w portfelu. Akcja była szybka. Podbiegłam, wyszarpałam i zaczęłam spierdalać. Dwaj faceci słysząc krzyk kobiety ruszyli za mną. Wyglądali na wysportowanych. Cofam to. Oni nie tylko wyglądali, oni kurwa byli. Kiedy wybiegłam na ulice byli praktycznie kilka kroków za mną. Przeklinając pod nosem ostatkami sił biegłam dalej ale czułam, że dłużej nie dam już rady.
- Pies was jebał! – krzyknęłam zerkając przez ramię za siebie. Zatrzymali się co mnie zdziwiło. Sekundę później wiedziałam dlaczego. Wpadłam na coś, a dokładniej kogoś. Ten ktoś był bardzo duży i masywny bo odbiłam się od niego i upadłam na ziemię. Jęknęłam cicho z bólu. Torebka upadła prosto pod jego nogi. Podniósł ją i rzucił sprinterom. 
- Tego chyba szukacie – i w ten sposób straciłam mojego big maca. Rzuciłam mordercze spojrzenie mężczyźnie, który okradł mnie z moich fantów. Kojarzyłam tą twarz ale za cholerę nie mogłam przypomnieć sobie skąd. Wyciągnął rękę w moją stronę, którą odepchnęłam i sama podniosłam się z chodnika. – Powinnaś się cieszyć, że nie zadzwoniłem na policję – przewróciłam oczami i go wyminęłam. Zgięłam się delikatnie obejmując brzuch rękoma.
- A weź spierdalaj co – i ruszyłam przed siebie. Ten bieg sprawił, że już ledwo trzymałam się na nogach. Wykorzystałam na niego resztki energii. – A pierdole to wszystko – mruknęłam, oparłam się o ścianę jednego z budynków i powoli zsunęłam się na dół. Przyciągnęłam nogi do siebie i je objęłam. Nie wiedziałam co zrobić. Mogłabym zadzwonić do Georgea ale nie miałam ochoty sprawiać mu kolejnych problemów. Poza tym jestem mu już tyle dłużna, że do usranej śmierci się nie wypłacę. Spojrzałam w stronę mężczyzny, który dalej tam stał. – Na co się tak gapisz co? Zadzwoń sobie na te psy jeśli poprawi ci to humor.

<Marcus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz