10 lutego 2020

Od Shakäste CD Namkyuna

Nawet jeśli obserwacja akcji dziejącej się pod Samedim była całkiem dobrym zajęciem podczas czekania na dobrą okazję do ucieczki, mężczyzna nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta strasznie się dłuży. Ani tajemniczy wojownik, znany bardziej pod mianem KV, ani wściekły Ogun nie zamierzali odpuścić - każdy z nich wyprowadzał swoje ataki, aby później uniknąć tego wymierzonego w siebie, być może potem uzyskując szansę na zranienie przeciwnika. Ciemnoskóry spojrzał na chowającą się Erzulie. Miał wrażenie, że kobieta za niedługo sama zbierze się w sobie, a wtedy ten śmiertelnik czy kim był KV, będzie musiał walczyć na raz z dwoma starymi istotami. Nawet jeśli całkiem dobrze radził sobie z powstrzymywaniem ataków boga wojny, magia może być uciążliwym dodatkiem do tego wszystkiego. Po krótkim namyśle, Baron nie miał już zbyt dużego wyboru.
Opadł w postaci słupa ciemnego dymu między ciała, aby później w chwili, gdy przyjął postać, w jakiej zazwyczaj wyobrażają Metellusa jego wyznawcy, zagwizdać z cieniem uśmiechu na twarzy. Utrzymujący bezpieczną odległość od ludzkiej pochodni wojownik przeniósł spojrzenie lśniących w świetle płomieni oczu na przybysza. Z tej odległości Shakaste nie był w stanie wyczytać jego emocji ani nawet tego, czy przypadkiem ten nie uzna mężczyzny za nowe zagrożenie. Dlatego Samedi uznał, że wpierw najlepiej będzie, jeśli udowodni, że nie ma złych zamiarów. Przynajmniej w stosunku do nieznajomego.
Brunet podniósł z podłogi otwarty scyzoryk, zapewne wcześniej znajdujący się w dłoni jednej z ofiar masakry. Krew i woń ciał nęciła nozdrza nekromanty tak bardzo, że nieco wbrew sobie oblizał wargi, by później skrzyżować swe spojrzenie z Ogunem.
— To koniec — Nekromanta rozłożył na boki ręce, w międzyczasie sprawiając, że kostur w jego dłoni zmienił się w kulę zielonkawej energii — Odpuść sobie. To nie ma sensu.
Dziwnym zapewne nie było, że istota o tak płomiennym charakterze nie była zbyt cierpliwa. Mężczyzna wymienił tylko znaczące spojrzenia z KV, jaki wyglądał już nieco lepiej niż parę chwil wcześniej, po czym opuścił kulę i w postaci mgły odskoczył na bok jak torreador z płachtą na widok pędzącego w jego stronę byka. Bóg zatrzymał się pośród ciał, wodząc spojrzeniem za smugą i zaczął nabierać siły do kolejnego rozpędu, gdy to dłonie zaczęły oplatać jego nogi, nie bacząc na ogień palący ich tkanki. Ożywione magią Samediego zwłoki poczęły się podnosić, a kiedy nie miały takiej możliwości, pełznąć w kierunku niebiańskiego kowala, łapiąc za kostki, gdy te znalazły się w zasięgu trupich palców.
Miejski obrońca nie czekał na lepszą okazję. Od razu poprawił uścisk na swym ostrzu i pobiegł w stronę teraz ich wspólnego przeciwnika. Baron dostrzegł jednak w jego spojrzeniu cień wahania, gdy wzrok ciemnowłosego padł na ożywione ciała, dlatego przy pomocy drugiej ręki wycelował scyzorykiem w jeden z przewróconych stołów, przyciągając go w pobliże Oguna, a tym samym pozwalając KV stanąć na nim i przeciągnąć zapewne wyuczonym gestem po odsłoniętym ramieniu bóstwa. Wychylił się nawet po kolejny cios, lecz w porę zauważył maczetę, jaka zaczęła przecinać powietrze w kierunku kolan nieznajomego. W ramach uniku, młody mężczyzna przeskoczył na okryty draperią słup, by później przeskoczyć ponad głową przeciwnika, po odruchowym w takim wypadku przewrocie wylądować parę metrów od Samediego. Metellus pokiwał w jego stronę głową z uznaniem, po czym sam, tak dla zasady, przewrócił stół na kowala.
— Odsłonię go dla ciebie — rzucił do towarzysza, kiedy zjawił się obok niego. Po lekkim przytaknięciu ze strony KV uznał, że ten przystał na ten układ, więc przyszykował się do ataku. Przywołał z pamięci zaklęcie, jakie w skupieniu zaczął tkać, uwalniając spomiędzy palców zieloną moc, tak bardzo dla niego już typową, że co uważniejszy obserwator z łatwością odkryłby jego prawdziwą tożsamość. Lecz nie to było teraz ważne - dbanie o wizerunek. Musiał pozbyć się Oguna nim ktokolwiek się dowie, że stoi za tym Samedi. Już dosyć ma problemów w ich małej rodzinie.
Widocznie nie lubiący stać bezczynnie wojownik wykorzystał szansę, że tracący już swoją moc niebiański kowal nadal starał się uwolnić z łapsk coraz to bardziej zdziesiątkowanych ożywieńców trafiając w tak niefortunny dla bóstwa sposób, że maczeta wypadła z jego ręki na podłogę. Wtedy Metellus wystrzelił magiczną strzałę ponad ramieniem Oguna, w punkt, jaki obrał sobie już wcześniej. Zgodnie z przewidywaniami, ranny mężczyzna, nadal nieco zdezorientowany, obrócił się w stronę kobiecego jęku, w stronę opierającej się o ścianę Erzulie, jaka drobnymi dłońmi starała się uścisnąć ranę w swej piersi. Nie zdało się to na zbyt wiele, gdyż wkrótce energia rozpadła się na mniejsze odłamki, wbijając się w kolejnych miejscach w ciele bogini. Dopiero wtedy jej oczy wypełnił blask, a resztki energii wydobyły się z ust kobiety, nim ta bez życia osunęła się na podłogę. Płomienie otaczające męża Erzulie zniknęły bezpowrotnie, a skóra między łopatkami kowala zadygotała. KV jednak ku zdziwieniu bóstwa nie zaatakował tego miejsca od razu. Jego spojrzenie zakotwiczyło się na ulatującej z kobiecego ciała esencji, zmuszając tym samym Barona do interwencji.
— Nie mamy czasu — mruknął gardłowo do ucha towarzysza, by później chwycić jego rękę, dzierżącą ostrze, jaką następnie dopchnął do odsłoniętego ciała. Iskierki ognistej energii przebiegły po ostrzu, lecz wkrótce zniknęły. Baron poklepał włosy KV, jakby ten był niczym więcej niż dobrym szczeniakiem, jaki zasłużył na nagrodę, po czym obszedł loa, stając przed nim ze scyzorykiem. Na pozór przysuwając się do Oguna, wbił krótki nożyk obok czubka ostrza wojownika.
— Dlaczego, bracie? Dlaczego Erzulie? Przecież jeszcze niedawno by do tego nie doszło.. — Głos Haitańczyka zacharczał przy uchu Samediego, zmieniając prawie ich pierwotne narzecze w niski pomruk. Brunet uśmiechnął się delikatnie.
— Bo to jest właśnie Ameryka — Krótki śmiech wyrwał się z piersi nekromanty — Kraj wolności, w którym nie ma miejsca na stare bóstwa takie jak ty. Czy to nie dobry czas, aby w końcu spocząć? Raz na zawsze?
Kowal począł osuwać się na kolana, jednak w przypływie resztek sił jeszcze zebrał w swych dłoniach parę iskier, jakich Baron nie dostrzegł w porę. Dopiero w chwili, gdy płomienna eksplozja wypełniła powietrze zorientował się, jak głupią decyzją było pozwolenie na zaślepienie się złudną dumą.

***

KV niestety ucierpiał bardziej w wyniku wybuchu. Do tego stopnia, że kiedy Samedi położył jego ciało na drewnianym stole pod przybudówką za zakładem pogrzebowym i zaczął oceniać rany, przez chwilę myślał, czy nie lepiej będzie, jeśli sobie odpuści. Jednak pomimo tego został tam, malując na ciele nieznajomego wzory przy pomocy przygotowanych zawczasu substancji, które miały na celu ułatwienie mocy Samediego poruszanie się po organizmie. Bóg, w swej ludzkiej już formie, przez prawie cały dzień stał nad ciałem, z rękoma nad piersią mściciela, szepcząc pod nosem zaklęcia i inkantacje. Otwierał jedynie oczy w chwilach, kiedy wydawało się mu, iż ciemnowłosy się przebudza bądź jeden z jego synów odwiedzał ojca w piwnicy. Przez cały ten czas kusiło maga, aby przyjrzeć się dokładniej obliczu nieumarłego, gdyż po takim czasie spędzonym z nim był już w stanie takie rzeczy wyczuć. Uznał jednak, że każdy powinien mieć swoje sekrety. Chociaż Baron miał swoje podejrzenia.

Namkyun?
Wah, udało się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz