12 lipca 2020

Od Aleksandra cd. Viktora


GOLD

“Whoever fights monsters should see to it that in the process he does become a monster... 


ROK PRZED WYDARZENIAMI
Dia de los Muertos, 2 listopada
 Stolica Meksyku

  Wiesz, czym się różnię od nich? Ja dam ci świat, a oni cię przed nim zamkną na zawsze.
  Obserwowanie szeroko otwartych oczu Nikołaja na widok tradycyjnych potraw meksykańskich było czymś, co wbrew jemu go satysfakcjonowało. Zupełnie tak jakby kilka miesięcy wcześniej sam sobie przyznawał rację do tamtych słów, które wypowiedział w zasadzie bez namysłu.
  Siedzieli właśnie przy stoliku dla dwojga w odpowiednio dalekiej restauracji od centrum, gdzie odbywała się parada, więc nie było irytującej kakofonii dźwięków. Tutejsza kapela grała praktycznie sama.
- Powinieneś więcej wypić - Jego Książęca Wysokość polał mu kolejnego, obfitego kielicha wina. - Nadal myślisz zbyt logicznie i milczysz.

   Zgodził się na wino, bo najszybciej schodziło, a on nie miał najmniejszej ochoty bawić się "zbyt dobrze" za granicą bez dodatkowego wsparcia. Oczywiście Nikołaj miał swoje własne zdanie na ten temat w zestawieniu z planem, który właśnie spokojnie realizował.
- Lubisz jak ględzę bez sensu pod wpływem środków odurzających?
  Jasnowłosy Norweg o zbyt prostym nosie jak na takiego wścibskiego zawadiakę udał, że się intensywnie zamyśla albo próbuje coś sobie przypomnieć. Aleksander nie chciał wierzyć w możliwość pamiętania przez niego jakiegokolwiek głupawego cytatu. Mimo jego gorących próśb wypowiadanych w duszy, piwne tęczówki tamtego błysnęły w olśnieniu:
Kocham jak rozbierasz mnie wzrokiem!
  Młodszy z mężczyzn parsknął urywanym śmiechem, żeby nie opluć otoczenia, natomiast starszy dodatkowo zacisnął usta w wąską linię.
-  Zobaczysz, co się stanie, jak mi dzisiaj tego zabraknie. Poza tym wątpię, żebym był w stanie coś takiego z siebie wydusić - prychnął, zakładając nogę na nogę dla dodatkowego efektu władczości, jaką roztaczał wokół siebie równie intensywnie co ulubione perfumy.
- Wiesz, to było znacznie bardziej wulgarne, bo w niektórych momentach przestajesz być tak dostojny i poetycki jak teraz. Zdecydowałem się jednak nieco ją zmienić, żebyś mniej prychał i więcej wypił - oświadczył dobrodusznie blondyn, co jedynie ściągnęło czarne brwi w grymasie jeszcze większej irytacji siedzącego przed nim kompana podróży.
  Aleksander prychnął ponownie mimo to, po czym ujął w iście królewskim geście szklane naczynie z ciemno bordową cieczą, jakiej upił równie taktownie co każdy łyk wcześniej. Oparł się po tym wygodniej w fotelu, zagłębiając się w nim oraz nadal spoglądając na niego spode łba. Właśnie wtedy rozbrzmiał na pełnej głośności dzwonek telefonu. Nikołaj uniósł palec wskazujący, już formułując swoje zwyczajowe zdanie, a czarnoksiężnik jego zaprzeczenie:
- Zasada numer jeden wyjazdów brzmi: nie ma odbierania na wspólnym wypadzie!
- Nikołaj, to samo mówisz w hotelu, kiedy mam niby być tym, kim jestem?
- Bo wtedy znajdujemy się w sypialni przez większość czasu, a sypialnię należy traktować jak świątynię!
- Wrócę za pięć minut - zaczął negocjacje w inną stronę dyrektor generalny Life Foundation ku zniesmaczeniu na książęcym obliczu, jakże nie nawykłym do przyjmowania odmowy.
- Jestem ja albo korporacja tego wieczoru, wybieraj - postawił groźną kartę przetargową, zdając sobie sprawę z następstw kolejnych decyzji Aleksandra.
  Zawsze się zaczyna od telefonu, potem jest kilkadziesiąt tysięcy maili do klikania na laptopie, sprawdzenie miliona tabelek w Excelu, w międzyczasie palenie fajki i rzucanie przekleństw we wszystkich znanych mu językach. Po północy okazuje się, że jest już zmęczony, ale nadal nie pójdzie spać. Nikołaj budzi się więc następnego dnia, żeby zobaczyć go dalej robiącego to, co wcześniej, ale z podkrążonymi oczami oraz w towarzystwie kilku kubków po kawie.
- Wycisz go - podał mu elektroniczne ustrojstwo nadal śpiewające tą samą, wkurzającą po kilku sekundach melodię.
  To nie był nikt z przyjaciół, bo do każdego z nich miał ustawioną konkretną piosenkę, tego Nikołaj zdążył się już nauczyć. Jedynie dalsi pracownicy lub klienci byli naturą rzeczy nieautoryzowani. Co zabawniejsze; to nie Aleksander sam sobie je ustawiał, tylko Vlad pod byle jakim pretekstem to uczynił i zakazał mu tego zmieniać...
  Książę bezpardonowo wcisnął czerwoną słuchawkę. Zmienił ustawienia dotyczące głośności do kompletnego zera. Teraz L.F i jego twórca zostali na bliżej nieokreślony czas całkowicie oddzieleni.
- Zadowolony?
- Niezmiernie - Nikołaj oddał mu telefon dotykowy z szerokim uśmiechem.
  Nie miał pojęcia jak dokładnie do tego doszło, że ten cholerny, norweski dziedzic tronu od tak może mu zabronić wykonania coś tak prozaicznego jak odebranie tamtego połączenia w sytuacji, w której mógłby go dosłownie z łatwością rozerwać na strzępy bez jakiejkolwiek artykulacji werbalnej lub dodatkowych gestów.
- Teraz idziemy tańczyć - postanowił nagle.
- Jak...? - za caratu była kompletnie odmienna muzyka, to były wszakże ostatnie chwile, które spędził na czymś takim.
  Pomijając balet czy ćwiczenia na stałym gruncie choreografii do Grand Prix.
- Teraz jest wolniejsza, poradzisz sobie - Nikołaj wstał od swoich napoczętych dań, na jakie nie mógł się zdecydować się przez bity kwadrans.
  Aleksander nie zdążył zarejestrować różnicy w czasoprzestrzeni na przemieszczenie się od stolika do parkietu po drugiej stronie. To stało się za szybko, on tylko mrugnął, a ten demon zdążył go teleportować. Na pewno tak było. Ewentualnie tamte dwie butelki wina uderzyły w czarnoksięski umysł jednocześnie.
- Sasha, spójrz na mnie - to przyszło mu z trudem, tak samo jak skupienie się na tej czynności. - Widzisz, dajesz sobie radę.
  Jakaś część niego nadal siedziała na tamtym fotelu, druga w jakiś bliżej nieokreślony sposób poruszała się pomimo nie znania aktualnych trendów tanecznych w typowym "wolnym", a ta największa nadal spoglądała pod grzywkę składającą się z kręconych, cudownych loczków.
- To jest nieautoryzowana operacja - powtórzył z niedowierzaniem, jakby próbując rozróżnić sen od jawy.
- Taaak...
- ...co my tu robimy, Nikołaj?
- Tańczymy.
  Właściwie taka odpowiedź całkiem mu już wystarczyła z powodu znacznie bardziej fascynujących ust książęcych z reguły wypowiadających nieznośnie irytujące zdania. Teraz jednak miał okazję zamknąć je na dłuższą chwilę i odpocząć od szczeniackich docinków, skupić się na muzyce...
- Może wam przeszkadzam, hm?
- Jakbym miał być szczery, to właściwie tak - przyznał Nikołaj po tym, jak jakoś udało mu się oderwać od Aleksandra.
  Czarnoksiężnik przeniósł zamglony winem wzrok na znajomą twarz i mlasnął z niezadowoleniem. Kobieta o srebrzystoszarych oczach spoglądała na niego z żywym rozbawieniem, malującym się na obliczu pokrytym doszczętnie wielobarwną farbą. Prawdopodobnie miała być to czaszka, ale w tamtym momencie Aleksander nie był najlepszy w interpretację tego, co autor, w tym przypadku autorka; miała na myśli. Oprócz tego posiadała na sobie wielowarstwową, czarną suknię ze zdobieniami w kształcie kości; chociażby przy guziczkach znajdowały się maleńkie piszczele. Po rytmicznym stukocie, wynikającym z przekładania ciężaru, domyślił się, że nosiła na stopach całkiem wysokie szpilki, co najwyraźniej świadczyło o tym, iż jej gust nie zmienił się pomimo różnicy setek lat od ich ostatniego spotkania.
- Podoba mi się! Taki bezczelny i bezpośredni! - poprawiła swój wianek na szczycie głowy pokrytej czarnymi, lokowanymi włosami.
  Zaczęło się.
- Poznaj proszę...  
PIĘĆ GODZIN PRZED WYDARZENIAMI
Żadnego święta, 7 lipca
 Los Angeles, Ameryka

  Spoglądał przez szyby z wysokości setnego piętra z zamyślonym wyrazem twarzy, co oznaczało mniej więcej tyle samo, co delikatnie ściągnięte brwi wydawałoby się, że w irytacji, podczas gdy w rzeczywistości oznaczało to intensywne, czarnoksięskie skupienie. O szybę miarowo stukał deszcz tak jak w nocy, a nieboskłon pokryły ciężkie, metaliczne, niekiedy ciemniejsze, bo przechodzące w grafit - chmury. Spodziewał się burzy, ale później, definitywnie nie w tamtym momencie. Po tylu latach obserwacji zjawisk atmosferycznych już nie tylko wiedział, co wręcz wyczuwał następstwa nasilające się w każdej ze stref tej planety. Niekiedy wydawało mu się, że pojmuje to na równi z czymś tak banalnym, jak oddychanie samo w sobie. Wynikało to z licznych doświadczeń podróży czy to konnych czy morskich, jakie miał za zadanie odbyć lub takiegoż nie miał, ale przecież jakoś trzeba było dostać się na inną część Rosji, przebyć szlak jedwabników albo pokonać samodzielnie Pireneje w tym czy podczas innych egzystencji, jakie nadal pamiętał i pamiętać będzie przez całą wieczność. 
  Ludzie z takiej wysokości pod nim wydawali mu się mniejsi od mrówek, podobnie jak ich pogoń za codziennością, problemy... Wszyscy mieli wkrótce przeistoczyć się w pył, a ich dusze znaleźć w świecie pozagrobowym. Według poznanej przez niego teorii należeli do tego wymiaru, jaką religię wyznawali. Zastanawiał się, czy z takim charakterem byłby w stanie w ten sposób istnieć, czy tak naprawdę gdyby urodził się zwykłym śmiertelnikiem jak Nikołaj, to otrzymałby z goła inne wychowanie, wymuszające na nim zupełnie inne reakcje, a w efekcie inne usposobienie...?
- Ostatnio coraz częściej tak robisz - zauważył za nim zaspany głos należący do jasnowłosego księcia, nadal leżącego wygodnie na grubym materacu, w dodatku pod białą kołdrą. - ...znikasz, po to, żeby tam postać, jakby coś cię wołało. Ewentualnie dręczyło. Coś ci się śniło... albo stało?
  Nikołaj był wybitnym obserwatorem, a od kiedy sobie go zabrał z Norwegii, to coraz więcej się o nim dowiadywał. Uczył. Poznawał. Aleksander jeszcze nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył, nie pozwolił nikomu przekroczyć tylu granic ani nie zezwolił przejść przez mury, jakie do tamtej pory piętrzyły się przed takimi nadmiernie ciekawskimi ludźmi. Bukavac usiadła po jego prawicy, poruszając się przy tym bezszelestnie. Pan i jego pies trwali obok siebie w kilkusekundowej ciszy, poprzedzonej jedynie wzięciem głębszego oddechu przez czarnoksiężnika.
- Mam wrażenie, że coś pominąłem - wyznał spokojnym głosem, choć jak się go znało tak jak Nikołaj, to można było wyczuć napięcie. 
  Nie w samym brzmieniu, ale gdzieś na granicy znaczeniowej, można by rzec, że właściwie nawet duchowej. To wisiało w powietrzu, naruszało niedelikatnymi muśnięciami aury, spoczywało na barkach tak jak ciężar odpowiedzialności za wiele rzeczy i nie chodziło o te przyziemne, tylko znacznie wyższe i odległe, bardziej idee. 
  Jego Książęca Wysokość raczył usiąść na łóżku, żeby wbić spojrzenie w nagie plecy pozbawione szram, zadrapań czy blizn. Natomiast gdy go dotykał w niektórych miejscach, to drgały mu samoistnie mięśnie, wywołując wspomnienia z przeszłości, w jakiej nie miał okazji go poznać. Nikołaj wyobrażał je sobie, a dzięki poznaniu ich długości, widział je, aczkolwiek na duszy Aleksandra, nie na tym ciele. Były tam. Oczywiście razem z mniej lub bardziej godnymi pamięci historyjkami. Zapytany jakiego były rodzaju, nie zawsze odpowiadał, ale Nikołaj co jakiś czas do niektórych wracał. Aleksander pojął, że to było dawanie mu czasu na oswojenie się z tym, że ośli upór tego młodzieńca nie pozwoli mu spocząć, dopóki nie pozna najmniej istotnego zadrapania pod wpływem którego kiedykolwiek się wzdrygnął. 
  Jesteś nieznośny.
  Gdybym taki nie był, to byś nigdy mnie nie wybrał.
  Panele nie wydały z siebie najcichszego dźwięku, kiedy bose stopy zaczęły miarowo o nie uderzać. Jakaś część, ta nadal zdziczała, kazała Aleksandrowi się „najeżyć” i przywołać swoje cienie, ale tego nie zrobił. Wiedział, kto idzie w jego stronę oraz co dokładnie zamierza zrobić. Uspokoił się wewnątrz siebie, doprowadzając do wyciszenia rozszalałego oceanu pełnego wątpliwości. 
- Nie sądzę, żeby tak było, ale jeśli rzeczywiście tak jest, to raczej ciężko cię czymkolwiek zaskoczyć. 
  Dłonie otoczyły jego szyję dookoła, łokcie spoczęły na ramionach. Nikołaj oparł się o niego od tyłu dość szczelnie, zatem wkrótce odczuł jego ciężar skupiający się na plecach. Zetknięcie tamtej nagiej skóry z jego własną miało swoją ożywczą naturę; napędzającą cały krwioobieg, przyspieszającą tętno. Oddech czarnoksiężnika stał się więc również nieco szybszy oraz głębszy, ale nadal był tak samo miarowy oraz spokojny, tak jak w tamtej chwili, zanim książę zdecydował się do niego podejść.  
- Nie oznacza to, że tak nie może się stać – odpowiedział mu dość niski ton, nie na tyle niski jak w niebotycznie rzadkim gniewnie czy równie niedostrzegalnym smutku.
- Nie wyślesz swoich, dopóki nie będzie niczego do zdobycia. Nie zaczniesz walczyć, dopóki nie staniesz na krytycznym punkcie. Do tamtej chwili próby możesz się uspokoić, ponieważ zmęczony martwieniem się podejmiesz mniej profitujące decyzje – Nikołaj miał rację, ale nie oznaczało to, że miał ochotę mu to przyznać. - A ta? – zmienił temat, wodząc palcem wzdłuż karku pionową linią w dół.
- Sztorm na Pacyfiku – obrazy nie przemknęły mu przed oczami, ale sama myśl o tym nie należała do najprzyjemniejszych. – Wyjątkowo wybierasz sobie takie najbardziej problematyczne?
- Miałeś wtedy kochanka?
- Możliwe.
  Chichot tłumiony przez całowanie wspomnianej, niewidocznej linii nieco złagodził napięcie powstałe w czarnoksięskiej duszy.
- Bardzo nie lubisz jak odkrywam twoje stare, grzeszne tajemnice alkowy – książęcy oddech muskał raz po raz sperlone już lekkim potem plecy.
  Aleksander nie miał pojęcia jak wytłumaczyć mu swoją głupotę z tamtych lat w czymś innym, niż lekkim wzruszeniem ramion i posyłaniem spojrzenia wszędzie poza sypialnię. Wstydził się tamtego siebie za brak sensownych umiejętności samokontroli, nabytych dopiero po latach wraz z ogromem doświadczenia nie tylko w sprawach łóżkowych, ale także wszelkich innych.
- Byłem głupim dzieciakiem – stwierdził w końcu ciemnowłosy.
- Tak jak ja?
- Raczej nie – przyznał mu się z niechęcią.
- Wątpię, żebyś umiał mnie przebić. Jestem w związku z własnym porywaczem, który na mnie eksperymentował i nie umiem być na niego za to chociażby zły.
  Zrobiło mu się gorzej na fakt, że nawet nie miał w sobie minimalnej ilości poczucia winy za to, co mu zrobił w ostatnim czasie, a już najbardziej w tej kwestii, że go po tym wszystkim uwiódł... Bo nie umiał się powstrzymać. Fakt posiadania doświadczenia oraz samokontroli pozwala mu myśleć statystycznie jasno częściej niż kiedyś… I to by było na tyle.

TERAŹNIEJSZOŚĆ
Żadnego święta, 7 lipca
 Los Angeles, Ameryka

  Viktor Sokołow był osobą wysoką, dlatego po wejściu do biurowca różnica między nim, a Karen  Williams siedzącą za ladą recepcji po prawej od wejścia, była znacząca. Drobna brunetka znajdowała się na skórzanym krześle obrotowym o blado karmelowym kolorze, więc jej karnacja mocno od niego nie odstawała. Aktualnie była skupiona na czymś, co widniało na ekranie jej laptopa, tak więc nie zaszczyciła obcego spojrzeniem. Na razie nieznajomy postanowił się rozejrzeć, a było na czym zawiesić oko...
  Całe wnętrze zostało wykonane bowiem z niekończącej się czerni, lśniących marmurów będących wszędzie dookoła, aż do wind. Złote linie z prawdziwego kruszcu wyznaczały podziały na ścianach, w niektórych miejscach zmieniając się w cyfry lub litery, aby wskazać w którą stronę należy się wybrać w zależności od stanowiska w L.F. Dla gościa nie miały one kompletnie znaczenia, tym bardziej, że nie orientował się w skróconych nazwach. 
  Po środku z sufitu zwisał wyjątkowo potężny kandelabr, a z niego ciągnące się w dół na sznurkach brylanty jeden przy drugim, tworzące tęczowe błyski na rzeźbie wykonanej ze złota, stojącej tuż pod nim. Przedstawiała ona rydwan zaprzężony w cztery pegazy, prowadzony przez jedynie jednego woźnicę. Każda z figur była dynamiczna; grzywy wierzchowców latały na "wiecznym wietrze", pyski były otwarte, nozdrza rozszerzone, a oczy zwierząt łypały na boki, oszalałe ze nabranej prędkości. Kopyta wystrzeliwały w rozmaite kierunki, nachodząc na siebie nawzajem z różnych perspektyw, co jedynie podkreśliło tą niezwykłą ruchliwość zatrzymaną w czasie na zawsze... Zupełnie tak jakby ktoś oblał magicznym złotem te mityczne stwory i kazał im spędzić tak resztę wieczności, przeistaczając tym samym w marną ozdobę na zawsze. Postać mężczyzny odzianego w rozwiane szaty była z kolei równie muskularna oraz realistyczna w rozmiarze, co same pegazy. Jego głowę wieńczył laur zwycięski. W ludzkich oczach inkrustowano masę perłową z czarnymi diamentami, tak więc jego wzrok lśnił, istniał, zawieszony w przestrzeni gdzieś przed nim w wyimaginowanym nieboskłonie, niecierpliwy, zmrużony, skupiony na przetrwaniu, jakby się ścigał i gnał swoje pegazy coraz bardziej. Gdyby ktoś chciał zakląć w rzeźbie słowo "ambicja", to tak by właśnie ona wyglądała. Jakby na to wówczas nie spojrzeć, znajdowała się we właściwym miejscu i u właściwego dyrektora generalnego biotechnologicznej korporacji.
  Wzrok białowłosego właściciela SoWex nie stał się jednak ani na moment bardziej przejęty obserwacją, ot zwyczajnie zapisywał dane ze skanu tego pomieszczenia. Nie dla niego było przejmowanie się symboliką, pięknem czy dążeniem do ideału w sztukach plastycznych. Zanotował zapewne, że ten, do którego przybył, bardzo lubił robić piorunujące pierwsze wrażenie i to bez własnej obecności na wstępie.
  Cóż, nie mylił się.
  Viktor zbliżył się niespiesznym krokiem do kobiety za ladą, aby zadać najbardziej oczywiste pytanie, ale ta go wyprzedziła:
- Witamy w Life Foundation, pan Morozova czeka na pana na setnym piętrze.
  Pół android zamknął usta z lekkim zdziwieniem, nie wiedząc do końca, co też z taką wypowiedzią ma uczynić. Przywitać się? Podziękować? 
  Postanowił użyć obu opcji, bo tak było bardziej kulturalnie względem ludzkiego gatunku. W końcu na takiego miał zamiar wyjść, to znajdowało się w bazie danych w konkretnych, łatwo dostępnych folderach. Czego można było chcieć więcej?
  Zbliżył się zatem do wind po lewej stronie na przeciwko recepcji. Były aż cztery w rzędzie obok siebie, jakby to było niezmiernie potrzebne. Przypomniał sobie jednak z kim miał do czynienia, a ten ktoś nie wiadomo czy szastał pieniędzmi z zachcianki i potem nie umiał oszczędzać, był więc próżny, czy to było jakoś sensownie przemyślane? Miał za mało informacji na temat swojego najnowszego klienta, co zdarzało się rzadko. Raczej umiał znajdować na portalach społecznościowych więcej, ale Aleksander również na nich istniał jako idealna, reprezentatywna enigma. Żadnych wpadek. Elokwentnie pisane wypowiedzi. Był aktywny, ale tylko po to, żeby potęgować sławę, robić reklamę i zarabiać. Nie dzielił się swoim życiem osobistym tak jak cała reszta typowych bogaczy czy niezliczonych gwiazd z różnych dziedzin. Włamanie się do jego poczty elektronicznej też nie wiele zmieniło w nowo malującym się obrazie rosyjskiego lidera w jego branży. Banalny czat z przyjaciółmi dotyczący błahych spraw go nie interesował, a maile miał znacznie lepiej zaszyfrowane, niż zakładał. Najwyraźniej po prawicy tego człowieka zasiadał geniusz komputerowy, o jakim mu się do tej pory nie śniło, bo nie miał pojęcia jak dostać się do tych cholernych danych.
  Wszedł do pierwszej wybranej z brzegu windy, właśnie ta znajdowała się od razu na miejscu tak jakby... Na niego czekała. Zamrugał, aby pozbyć się tej idiotycznej myśli. To musiał być zwykły przypadek, a on doszukiwał się w nim czegoś nadzwyczajnego. Była siedemnasta. O tej godzinie wielu pracowników zdążyło pewnie opuścić swoje biura, pozostawiając ten środek transportu na samym dole.
  Coś było nie tak.
  Kliknął odpowiedni przycisk, a drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie.
  Typowe uczucie lekkości towarzyszące przy unoszeniu się windy było praktycznie niewyczuwalne. Sprzęt działał znacznie lepiej, nie dodając od siebie głupiego dźwięku jakiejś piosenki. Panowała cisza, w której gdyby tego chciał oraz odpowiednio intensywnie się skupił, to usłyszałby swój własny oddech. Viktor zamiast tego przejrzał się w lustrze, poprawiając włosy. 
  Obecność była wszędzie. Dopiero teraz pojął, że to właśnie o nią chodziło. Odczucie na dnie umysłu, dziwne, nienaturalne, pojawiające się znienacka i bez logicznego wytłumaczenia. Równie dobrze mógłby wyczuwać dusze zmarłych mieszczące się na cmentarzu Evergreen sprzed kilkuset lat, jedenaście minut drogi od siedziby L.F.
  Może to nie był wcale przypadek, że znajdowała się tak blisko miejsca ostatniego spoczynku?
  Nic nie łączyło się w spójną całość. Przesadny wystrój z nowinkami technologicznymi. Ekscentryk z gabinetem na szczycie. Duchowa obecność dosłownie wszędzie. Brakowało, żeby ktoś wyskoczył z kamerą i wykrzyknął, że to wszystko było tylko żartem.
  Właśnie wtedy drzwi się otworzyły. 
  Aleksander czekał na niego na swoim miejscu, czyli przed rozległym biurkiem, zajmującym dużą część dość przestronnego gabinetu. Dłonią odzianą w rękawiczki wskazał na zdobne krzesło, którego nogi wyrzeźbiono w kształt lwich łap.
- Witam, panie Sokołow. Proszę usiąść.
  Białowłosy mężczyzna tak też więc uczynił, a oślepiło go nieco blade światło padające zza czarnoksiężnika z wysokich aż do sufitu potrójnych okien.
- Przygotowałem już umowę gotową do podpisania - rzucił bezbarwnym tonem. - Zgodnie z pańskimi zapotrzebowaniami.
  Położone pliki papierów zostały natychmiast wzięte do kolejnych dłoni, tym razem należących do ciemnowłosego. Czytał uważnie, nie przerywając tej czynności jakimiś zbędnymi gestami czy czymkolwiek, co mogłoby go rozproszyć. Viktor mógł najwyżej zarejestrować różnicę w wyrażaniu przez niego skupienia poprzez stopniowo coraz intensywniejsze ściąganie brwi w "niby gniewie". Wielu w takich momentach zastanawia się nad tym, czy to, co ma przed oczami mu się podoba, czy też wręcz przeciwnie... Ewentualnie spodziewają się wybuchu gniewu. Obaj mężczyźni mimo to byli nad wyraz spokojni w swoim towarzystwie, choć nie wyrażali tego w ogóle mimiką twarzy.
- Wszystko się zgadza?
- Tak.
 Wziął prawdziwe czarne, krucze pióro ze złotą stalówką, aby wykonać lśniącym tuszem zamaszystym podpis ze zdobnymi zawijasami. W podobny sposób podpisywali się ludzie sprzed setek lat; wtedy kaligrafia grała istotną rolę w przekazie listownym.
  Dzisiaj było inaczej, ale pewien staroświecki zrzęda nie zmieniał przyzwyczajeń.
  Wstali, aby podać sobie zgodnie dłonie w geście pożegnania oraz pojednania.
  Obecność nasiliła się, aby rozpłynąć na dnie podświadomości, kąsać rzadziej, ale z większą siłą.
  Były wszędzie.
  Viktor nie miał tylko pojęcia czym były te istoty, wlepiające w niego niewidoczne ślepia, śledzące pilnie każdy jego najmniejszy ruch. Drgnięcie powiek przy mrugnięciu. Ruszenie nadgarstkiem. Zamknięcie dłoni na tej drugiej, zbyt delikatnej i miękkiej jak na męską.
  Cały ten biurowiec był nimi przepełniony do tego stopnia, że właściwie mógłby się z nich składać.
- Do zobaczenia na Worldwide Expo, panie Morozova.
- Bywa pan na nich?
- Nie za często, ale w tym roku wystawiają się z wielu branży. Został też stworzony dział dla informatycznej...
  Nie musiał kończyć tego zdania. Reklama. Dla niej wszyscy byli w stanie wiele zrobić. Poza tym chodziło o zaznaczenie hierarchii. Reszta pomniejszych firm miała się trzymać dołu, Viktor wyznaczał granice.
- W takiej sytuacji z pewnością będzie możliwość kolejnego spotkania. Do zobaczenia - przyznał Aleksander.
  Oboje nie wiedzieli, czego się spodziewać po nadchodzącym wydarzeniu, ale z pewnością będzie ono bardzo ważne.
  Ściany słuchały kroków Viktora, gdy odchodził.

  


...and if you gaze long enough into an abyss, the abyss will gaze back into you.”
"Beyond Good and Evil" §146


OBSADA NPC:
NIKOŁAJ
ULLA
XING
KAREN


[Viktor?]
[ 3359-> wszystkie punkty w siłę]
Podliczone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz