9 lipca 2020

Od Zaca

- I jak? - zdjąłem rękawiczki patrząc jak klientka przegląda się w lustrze. 
- Zajebisty - była zachwycona wężem na dłoni, który owijał się wokół jej nadgarstka. Odnalazłem telefon leżący na jednej z szafek. Kilka nieodebranych połączeń od mamy. Westchnąłem głośno i oddzwoniłem bo wiem jak nienawidzi kiedy ją ignoruję. 
- Co tam? - mruknąłem przywołując świeżo wytatuowaną blondynkę do siebie palcem. Posłusznie podeszła. 
- Wpadniesz na kolację? Miałam zjeść z ojcem ale coś mu wypadło. Sama nie zjem tego wszystkiego - zabezpieczyłem tatuaż sztuczną skórą i odesłałem ją do recepcjonistki, której miała zapłacić. 
- Jasne - co prawda miałem już plany ale nie wybaczyłbym sobie gdybym jej odmówił. Zwłaszcza, że wydawała się być okropnie smutna. - Zaraz kończę. Przyjadę od razu. 
- Jedź ostrożnie skarbie! - jej humor w sekundę po usłyszeniu odpowiedzi się poprawił. 
- Hannah ogarnij tu trochę! - krzyknąłem żeby siedząca na recepcji brunetka na pewno mnie usłyszała. Ze stołu zgarnąłem kluczyki od samochodu i portfel. - Do jutra - nawet nie odpowiedziała. Była pochłonięta ogarnianiem terminarza. 

- Jak dobrze cię widzieć - mama przytuliła mnie w progu.
- Ciebie też ale wiesz, że widzieliśmy się dwa dni temu? - zaśmiałem się i po oderwaniu jej od siebie wszedłem do domu. Od razu wyczułem cudowny zapach pieczeni, która była specjalnością mojej cudownej rodzicielki. Tak cholernie mi jej szkoda kiedy ojciec ją wystawia, a robi to kurwa... zawsze? Nie jestem w stanie sobie przypomnieć kiedy ostatni raz spędził z nią trochę czasu. Ze mną to już nawet nie wspomnę. Zapomniałem jak wygląda. Wiecznie kurwa w delegacji.
- Wpadłabym też wczoraj ale umówiłam się z dziewczynami na golfa - usiadłem przy stole w jadalni, a mamcia wyciągnęła kolację z piekarnika. Oczywiście wszystko wyglądało perfekcyjnie. Położyła nawet swoją ulubioną zastawę. Chyba naprawdę zależało jej na spotkaniu z ojcem. 
- Nie mam już trzynastu lat. Potrzebuję przestrzeni - postawiła naczynie z pieczenią tuż przed moim nosem. 
- Pójdziesz po wino? - w odpowiedzi po prostu wstałem. W tym cudownym domu mieliśmy specjalny pokój na wino. Dosłownie. Było wielkości sporej łazienki z oszklonymi drzwiami. Rozejrzałem się po regałach. Mój wzrok zatrzymał się na Chateau Mouton Rotschild. Zaniosłem je na stół i rozlałem do kieliszków. Mamusia wyznawała zasadę, że jedna lampka nie pływa na jazdę samochodem. W stu procentach się zgadzałem. Spędziłem bardzo miły wieczór z rodzicielką.

Po powrocie pierwszym co musiałem zrobić było wyprowadzenie Amona. Ulice były praktycznie puste. Co jakiś czas mijałem losowych przechodniów. Psiur jak zwykle szedł przy nodze co jakiś czas zatrzymując się żeby powęszyć. Zatrzymałem się w sklepie. Był po drodze, a mi akurat przyda się kilka rzeczy. Amon został przy wejściu. Smycz rzuciłem na ziemię. 
- Waruj - był nauczony, że nie ma prawa się ruszyć po wydaniu tego polecenia. Kupiłem w sklepie kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wychodząc powoli z pełną siatką i jabłkiem w dłoni usłyszałem warczenie. Nie ukrywam, że byłem zaskoczony widząc dobermana warczącego na mężczyznę chcącego wejść do budynku.
- Woah, dawno mu się nie zdarzyło znienawidzić kogoś kogo spotkał po raz pierwszy w życiu - mruknąłem po czym ugryzłem jabłko. Obserwowałem nieznajomego, a pies pomimo zdenerwowania dalej grzecznie siedział w wyznaczonym miejscu.

<Denver?>
Podliczone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz